Incognito, czyli bańka mydlana…

Przez lata „poznałam” przez Internet bez mała tysiące ludzi – w tym także mojego męża – i niektórych z tych znajomości bardzo żałuję (bo dowiedziałam się przy okazji dużo o najciemniejszych stronach natury ludzkiej, w tym także mojej własnej…), inne przerodziły się w trwałe (i już niekoniecznie tylko wirtualne) przyjaźnie. Niektórzy zwierzali się – i zwierzają się nadal – mnie, czasami natomiast ja sama szukałam w Sieci porady i pocieszenia. Ot, internetowe samo życie.

A dlaczego tak jest łatwiej? Ano, chyba z tego samego powodu, dla którego wielu ludzi chętnie opowiada całe swoje życie osobie przypadkowo spotkanej w pociągu, wolontariuszowi z telefonu zaufania czy też nieznajomemu księdzu ukrytemu w ciemnościach konfesjonału (spowiedź”twarzą w twarz”, choć i takie doświadczenia mam za sobą, jest dużo trudniejsza). Poczucie anonimowości i przekonanie, że nigdy „tak naprawdę” się nie spotkamy, pozbawia wielu ludzi zahamowań (i to zarówno w dobrym, jak i w złym tego słowa znaczeniu). Stąd też zapewne wynika, że w Internecie, pomiędzy ludźmi, którzy nigdy się nie widzieli, jest aż tyle złości. Klawiatura wszystko zniesie… 

A z tego pragnienia „ukrycia się ” i jednocześnie zaznaczenia swojej obecności w tłumie rodzą się zarówno internetowe kłamstwa (w tym nierealnym świecie nawet ja mogłabym uchodzić za seksbombę:)), jak i blogi czy też galerie „prywatnych” zdjęć. Albo też żądania wyłącznie internetowej spowiedzi, o czym kilkakrotnie już tu pisałam.

Ale i to poczucie bezpieczeństwa w Sieci bywa zwodnicze, o czym sama niedawno się przekonałam. Otóż niedawno na mojego bloga przypadkiem trafił nauczyciel, który był opiekunem moich studenckich praktyk – i napisał do mnie maila z zapytaniem, czy mianowicie ja to ja. I chociaż nigdy nie napisałam tu świadomie ani słowa nieprawdy (staram się być szczera również w Internecie, co nie zawsze wychodzi mi na zdrowie), to tym bardziej poczułam się zaniepokojona i”zdemaskowana.” Mieszkamy w małym miasteczku, więc sami chyba rozumiecie…


Ostatnio zresztą sama popełniłam poważne „wykroczenie przeciw prywatności” zgadzając się udzielić wywiadu pani redaktor z Onetu. Ma z tego wyjść jakiś artykuł na stronę główną. A ja mam jedynie nadzieję, że ta cała szczerość nie wyjdzie mi bokiem… 🙂

Ale – i to pytanie jakoś nie daje mi spokoju –  może rację ma pewien mój przyjaciel, który twierdzi, że pisanie bloga (bądź co bądź – upublicznionego pamiętnika!) samo w sobie jest już jakimś rodzajem ekshibicjonizmu?

22 odpowiedzi na “Incognito, czyli bańka mydlana…”

  1. Masz rację, Albo. Tutaj bardzo łatwo o wyrzucenie z siebie tego, czego nie powiedzielibyśmy w realnym świecie twarzą w twarz. Mimo wszystko ze swojej strony staram się nie pisać tego, czego bym nie powiedziała nikomu osobiście. Nie traktuję bloga jako typowy pamiętnik, bardzo rzadko pojawiają się tam jakiekolwiek uczucia. Blog jest dla mnie bardziej wymianą myśli na pewne tematy, co zresztą pewnie sama zauważyłaś, jako że bywałaś gościem na moim blogu kilkanaście razy, ostatnio przy poście o ciężarnych (nawiasem mówiąc, Twoja wypowiedź była kwintesencją moich myśli, tym ważniejszą, że napisała to była ciężarna i w dodatku niepełnosprawna kobieta) :)Wiesz… Czasem ludzie przekraczają pewne granice. Wrzucają swoje zdjęcia, piszą o codziennym życiu, omawiają nawet swoje osobiste sprawy z obcymi ludźmi. Nie mam nic przeciwko zdjęciom czy opisom dnia zwykłego, ale gdy ta osoba zaczyna pisać na temat teściowej, siostry czy kogoś innego to budzi we mnie niesamowity niesmak – wszak nie jest trudno zidentyfikować tę blogerkę po zdjęciach i prędzej czy później obmawiana osoba się o tym dowie. Nie będzie to przyjemne. Nie wiem jak Ty, ale ja nie chciałabym, by każda przypadkowa osoba w internecie wiedziała WSZYSTKO o moim życiu.Coś, co mnie zaszokowało, to wzrastająca liczba zdjęć na blogach młodych matek z porodu. Rozpięte koszule, piersi na wierzchu, nowonarodzone dziecko na brzuchu – intymność poszła w zapomnienie, każdy przypadkowy bloger może zobaczyć takie zdjęcie, zdjęcie, które powinno być pamiątką dla mamy i taty, a nie całego wirtualnego świata. Myślę wtedy „dopełnij obrazu i wrzuć zdjęcie główki wyłaniającej się z krocza!”. Nie wiem, czy się z tym spotkałaś – ja tak, i to nieraz. To się dopiero nazywa ekshibicjonizm. Albo głupota. Ciebie łatwo zidentyfikować, droga Albo 🙂 Masz w mailu imię i nazwisko, więc ktoś, kto Cię zna i dodatkowo trafi po linku na Twój blog, nie będzie miał złudzeń, że Ty to nie Ty :)Pozdrawiam ciepło

    1. Masz rację – ostatnio zaszokował mnie blog pod znamiennym tytułem: „Czego żona nie mówi mężowi”, na którym pewna mężatka skarży się na swoje nieudane życie intymne, ale są i takie, na których „wyzwoleni” panowie i panie przyznają się bez żenady np. do zdrady. I tak sobie myślę, że nie przeszkadza im, że wiedzą o tym tysiące ludzi – najważniejsze, żeby zdradzany się nie dowiedział… Tylko nie rozumiem, dlaczego łatwiej „dla dobra związku” pisać o swoich pragnieniach na blogu, niż powiedzieć o nich współmałżonkowi? Wątpię, żeby mój P. był szczęśliwy, gdyby o czymś tam wiedziała cała Sieć – tylko nie on… Cokolwiek więc mam zamiar tu napisać o NASZYM życiu, konsultuję najpierw z nim „w realu.” Ale może to my jesteśmy jacyś nietypowi – a innym łatwiej komunikować się przez Internet?

      1. i nawet tu znów o mnie… a ja naprawdę nie chciałam wywołać żadnego zamieszania.. i mój post… to tylko moje pragnienia… które musiałam jakoś z siebie wyrzucić, poskładać, określić… A to, że komuś się w łóżku nie układa najlepiej nie powinno być tematem tabu… jest mnóstwo ludzi którzy potrzebują pomocy.. i wcale nie są przez to gorsi…

        1. Moja droga, wcale nie chciałam Cię zdemaskować – przepraszam, ale sama to właśnie zrobiłaś… Wybacz, jeśli Cię uraziłam. Wiesz, Twój pomysł nie jest może najgorszy – jeśli łatwiej Wam o tym ze sobą „rozmawiać” za pośrednictwem bloga, który ON kiedyś przeczyta. Znacznie gorsze są te żony, które w Sieci ogłaszają wszystkim, jaki to z męża „łóżkowy fajtłapa”, a jednocześnie bardzo się pilnują, żeby tylko ON tego nie przeczytał. Wszyscy się z niego śmieją (zwłaszcza, jeśli żoneczka przyprawia mu rogi), wszyscy wiedzą – tylko on, biedaczek, żyje w nieświadomości. Wydaje mi się, że to wyjątkowo wstrętne. Nie sądzisz? Ps. Kiedy zdecydowałaś się pisać bloga, ZAWSZE musisz być przygotowana na to, że wywołasz burzę – choćbyś nawet tego nie chciała. To jest wpisane w tę zabawę…

          1. nie czuję się urażona… przecież nie napisałaś o mnie stosu obraźliwych słów.. wyraziłaś swoją opinię… a ja się zdziwiłam po raz kolejny oddźwiękiem na swój post 😉 Nie mam żalu… ale chciałbym tylko, żebyś wiedziała że każdy ma prawo do wyrażania swoich emocji… a ja zbyt bardzo kocham swojego męża by pozostawić ten stan w którym się oboje znaleźliśmy … Muszę to wszystko pozmieniać…

          2. Życzę powodzenia! Naprawdę szczerze! I jeszcze jedna rada „starej blogerki” – jeśli poruszasz jakieś osobiste tematy, spróbuj to robić tak, żeby wyglądało, że nie dotyczy to konkretnie Ciebie (na przykład używając zwrotów „często się zdarza, że mężowie…”; „wiele żon…”, „pewna znana mi kobieta…”). Ten mały wybieg często pozwala uniknąć obraźliwych uwag pod własnym adresem. A swoją drogą (i to już nie dotyczy Twojego bloga!) zastanawiam się, jak się musi czuć mąż, który przypadkiem odkryje, że żona oznajmia całemu światu, że on nosi slipki w słoniki, miewa gazy, a kiedy całuje, to brzydko pachnie mu z ust… Wiesz, może jestem nieuleczalną tradycjonalistką, ale wydaje mi się, że zacisze własnej sypialni (albo gabinetu lekarskiego) jest lepszym miejscem do rozmawiania o pewnych rzeczach, niż forum internetowe. Ale jeśli nie da się inaczej (a wiem, że czasami się nie da) i jeśli to komuś pomaga, to niech będzie. Sama założyłam tego bloga w dużej mierze po to, żeby uzewnętrznić swoje emocje (bycie żoną byłego księdza też nie jest łatwe) – ale także spotkam się z zarzutami, że niepotrzebnie łamię tabu („jeśli istotnie jesteś taka szczęśliwa, jak twierdzisz, to po jaką cholerę piszesz tego bloga?!”- zapytał mnie kiedyś pewien ksiądz). I myślę, że to jest nieuniknione.

          3. formułę bloga z pewnością przemyślę 🙂 I Tobie też życzę szczęścia i dni pełnych uśmiechu 🙂

  2. Droga Albo, stanowczo nie zgodzilabym sie na okreslenie TEGO blogu jako ekshibicjonistycznego, chociaz zostawia Pani w Internecie wystarczajaco duzo sladow, zeby moc domniemywac, ze troszeczke/czasami zalezy Pani na uchyleniu tajemniczej maski o (bardzo pieknym) imieniu – Alba.Nie znam Pani i znac nie moge, bo dzieli nas ocean i cale pokolenie w czasie. Ale zaintrygowala mnie Pani na tyle, ze zadalam sobie trud pojscia odkrytymi sladami. Przypuszczam wiec, ze tym bardziej zrobili/by to ci, dla ktorych owe slady byly zostawiane lub sami sie nimi stali (np. dosc czesto przywolywani „moi spowiednicy”). Robi to Pani jednak tak taktownie i zgola dziekczynnie, ze ten blog jest raczej SZCZODRYM DAREM z Pani emocji, doswiadczen i przemyslen, niz ich egotycznym eksponowaniem. Juz wczesniej sugerowalam Pani napisanie powiesci, sadzac zreszta, ze Pani zwierzenia sa literacka kreacja, a nie relacja dziennikowo-pamietnikarska. Nie dlatego, zebym uwazala ja za az tak nieprawdopodobna, lecz z uwagi na podejmowane proby odniesien do uniwersalnych przekazow mitycznych, religijnych, filozoficznych – w sposob angazujacy emocjonalnie zarowno Autorke, jak i wirtualnego czytelnika. Nie wiem, czy zrobi Pani publikacyjny uzytek z tak rozleglego juz materialu, ale prosze sie nie zdziwic, jesli zrobia to inni (slowo beztalencia, ze nie mowie o sobie). Bo naprawde OBDAROWUJE Pani SOBA zarowno zgodnych, jak i krytycznych czytelnikow. Moze to wlasnie jest prawdziwe powolanie?Pozdrawiam najserdeczniej.

    1. Droga Pani. 🙂 Kiedyś Olga Tokarczuk napisała, że tak naprawdę NIC, cośmy napisali w życiu nie jest tak naprawdę „nasze”, bo zawsze jest sumą rzeczy wcześniej przeczytanych i zasłyszanych. A ja ze swej strony mogę dodać, że granica pomiędzy przekazem kronikarsko-pamiętnikarskim a tym, co Pani nazywa „literacką kreacją” jest niekiedy bardzo płynna. Bo z jednej strony, pisząc tu o własnym życiu, wydobywam z tego „skarbca” tylko te rzeczy, które mogą zainteresować i poruszyć innych (a zatem już w jakimś stopniu „uniwersalne”), a z drugiej – nic nie poradzę na to, że nasuwają mi się przy okazji szersze „dygresje” filozoficzne czy też literackie. Z pewnością blog JEST formą (auto)kreacji – tak więc skłamałabym, twierdząc, że nic a nic nie zależy mi na „popularności.” 🙂 W pewnym sensie blogowanie jest rodzajem egoizmu, który został podniesiony (bardziej lub mniej udanie – stąd częste kopiowanie tekstów innych….) do rangi SZTUKI. 🙂 Wszakże zostawiam te swoje internetowe „ślady” jedynie w starannie wybranych miejscach – wtedy, kiedy sądzę, że ktoś, do kogo napisałam, także może mi coś ciekawego powiedzieć. Jak zwykle – dziękuję za tyle miłych słów…

  3. Zgadzam się… pisanie bloga niesie za sobą mnóstwo niespodzianek. Właśnie przekonałam się o tym na własnej skórze. Wprawdzie nikt mnie jeszcze nie zdemaskował… Ale założyłam bloga by pisać w nim listy do męża… okazało się, że zrobił się na moim blogu taki tłum, że zastanawiam się czy uciec czy zostać…

    1. Hmmm… Może wystarczy trochę zmienić formułę bloga?:) A „tłum” jest zjawiskiem naturalnym, kiedy poruszasz kontrowersyjne tematy. „Dla siebie” czy też „dla męża” to pisze się pamiętnik do szuflady… W ostateczności możesz założyć stronę zabezpieczoną hasłem i udostępniać ją tylko tym, których chcesz u siebie widzieć… Pozdrawiam serdecznie.

        1. Moja rada: nie przejmuj się tłumem ludzi, którzy pojawiają się tylko wtedy, gdy Twój post zostanie polecony – w takim zbiegowisku ZAWSZE trafi się ktoś, kto rzuci jakąś głupią, raniącą uwagę. Bardziej liczą się opinie Twoich stałych Czytelników (a jestem pewna, że z czasem doczekasz się takiego grona). Przepraszam, jeśli sprawiłam Ci przykrość – jeśli chcesz, usunę tamten komentarz.

          1. Powoli oswajam się z tłumem. I nie usuwaj komentarza.. ja naprawdę się nie gniewam 🙂

    2. Nie uciekaj. Dopiero zaczynasz, spotkało Cię polecenie, to i różni ludzie się zlecieli. Wierz mi, 3/4 z nich pójdzie sobie z tego bloga szybko. Z czasem dorobisz się stałych czytelników, którzy mają coś konkretnego do powiedzenia i nie będą wyciągali wniosków po jednym poście. Wiesz, ile mnie już obelg i wyzwisk za moje poglądy spotkało? Jedna stała i zaprzyjaźniona blogerka ujęła mnie zdaniem „jesteś takim dr House blogowiska” – stąd pewnie te problemy, bo nie boję się kontrowersji i zawsze mówię, że nie przepraszam za swoje „mocne” poglądy. Założyłam logowanie od kiedy zaczęli mnie polecać na stronie głównej Onetu – wtedy zlatuje się po kilka tysięcy osób (rekord był, kiedy pojawiło się u mnie 11 tysięcy w 2 dni) w jeden wieczór. I łatwo w takiej sytuacji o obraźliwe słowa, a ja powtarzam, że nie dam sobie zrobić chlewu z bloga. Logowanie, logowanie, logowanie. To powstrzymuje wielu przed pisaniem bzdur, a ci, którzy się logują, piszą przeważnie na temat i normalnie, konkretnie.Polecenie minie, a może pozostaną na Twoim blogu wartościowe osoby, które dzięki temu poleceniu na Ciebie trafiły.Poza tym przeczytałam Twój post i w sumie nie wiem, co wywołało taką burzę. Nie jesteś jedyna, która ma ten problem – a jak pisałaś, starałaś się trafić do niego i jakoś ten seks ożywić, naprowadzić go. Alba ma z pewnością rację – trzeba rozmawiać. Ale jest też druga strona medalu, mianowicie czasem rozmowa nic nie daje, a ktoś musi dać ujście emocjom i pisze o tym na blogu. Pozwala to spojrzeć z innej perspektywy, poukładać sobie w głowie. Jesteś całkowicie anonimowa, więc nie widzę w tym większego problemu – problemem by było, gdybyś się „odkryła”, ktoś znajomy by trafił na Twojego bloga, rozpoznał Cię na zdjęciu, przeczytał o Twoim życiu seksualnym i zrobił z tego sensację – dlatego uważam, że ludzie, którzy ujawniają swoją tożsamość, powinni pominąć pewne sprawy na blogu, bo może to namieszać w ich życiu. Póki są anonimowi – w porządku. Ale jeśli nie… to już raczej lepiej niektóre rzeczy przemilczeć z uwagi na życie realne.I jeszcze do Alby 🙂 Albo, jak już pisałam, masz rację co do rozmowy z drugą osobą. Ale tak sobie teraz myślę… Czasem jest tak, że ktoś nas niesamowicie zdenerwuje i wydaje mi się, że lepiej napisać (nawet w mocnych słowach) na blogu co się o tym sądzi, by dać ujście emocjom, niż iść i „wywalić kawę na ławę” osobie realnej. Po takim oczyszczeniu z emocji myśli się racjonalniej i niepotrzebnie nie robi się – mówiąc kolokwialnie – „dymu” w realu, który to może narobić wiele szkód w kontaktach międzyludzkich. Oczywiście zakładam, że nie podaję danych ani swoich, ani tej osoby (np. jestem anonimowa jako blogerka i piszę „mój mąż”, albo „moja koleżanka”). A jeśli już się ujawniłam, wiadomo, kim jestem i gdzie mieszkam, to wtedy unikam pisania o innych. Oj, znowu się rozpisałam. Nie bez powodu Steady Eddy nazywał mnie mistrzem komentarzy, bo wychodzą mi elaboraty :)Pozdrawiam obie panie 🙂

      1. dziękuję… zaczęłam pracę nad swoją zwichniętą trochę psyche…. i próbuję się oswoić z nowym światem 🙂

        1. Będę zaglądać. Sama jestem przykładem, że blog może zadziałać terapeutycznie – tylko trzeba zachować umiar. Jak we wszystkim.

    3. To że zjawił sie tłum to chyba jest prawidłowe, no chyba ze bys wolała żeby nikt twojego bloga nie czytał choćby dlatego ze do czytania by sie nie nadawał – sa takie – nudne, monotematyczne ewentualnie wogóle bez tematu , cos na zasadzie czy sukienka slubna ma mieć kokarde z tyłu czy z boku albo czy na weselu ma byc rosół czy barszcz.Jak sie zdecydowałas pisać to wiedziałaś ze ktoś to będzie czytał, w przeciwnym razie należało pisać pamiętnik i chować w szufladzie, ewentualnie pisać do męża listy.A jak ktos coś pisze to inny ktoś może mieć swoje zdanie i to niekoniecznie zgodne ze zdaniem osoby piszacej. Chyba tylko osoba bardzo infantylna i zapatrzona w siebie ma satysfakcję z tego że komentuja jedynie „blogowe przyjaciółeczki” a komentarze są na zasadzie – och, jaka ty jesteś mądra, och masz rację chociaz na dany temat te osoby powinny się wogóle nie opowiadać bo nie mają pojęcia o tym co komentuja.

  4. Nie mam nic na przeciw temu Blogowi ani jego autorce.Tematy postów są precyzyjnie dobrane,otwarte i ciekawe.Jeśli chodzi o zwierzenia – każdy to może robić.Pani Ania robi to z kunsztem i ze smakiem.Gratuluje!

  5. Blaski i cienie Internetu 😉 Niestety sieć nie jest tak anonimowa jakbyśmy chcieli (są oczywiście sytuacje, kiedy to ma dobre strony – np. w odniesieniu do działalności przestępczej, ale to nie jest aspekt, który by nas dotyczył :))) i świadomość tego skutecznie powstrzymuje mnie od prowadzenia bloga. Bo zawsze w mniejszym lub większym stopniu rezygnujemy ze swojej prywatności spacerując po bardzo cienkiej linii.

  6. Są tu blogi, firmowane własnym imieniem i nazwiskiem, a nawet zdjęciem, choć nigdy nie wiadomo, czy to prawdziwe dane. Są i takie, których autorzy cenią sobie anonimowość. Chyba właśnie dlatego, aby czuć się swobodniejszym w wypowiedziach. Ta namiastka anonimowości sprawia, że jesteśmy bardziej szczerzy – przynajmniej w niektórych sprawach. Moze i dorabiamy sobie, panie – większe biusty, młodsze metryki i dłuższe nogi, a panowie muskulaturę i gruby portfel – ale gdy mówimy o tym, co nas boli, zwykle mówimy szczerze. I to jest wieli dar Internetu, który, mam nadzieję, pozostanie – bo słyszę już głosy tych, którzy chcieliby tę anonimowość zlikwidować. No cóż, wtedy po prostu skasuję blog…

    1. Masz rację, Nitag(e)rze! Niekiedy anonimowość jest błogosławieństwem – bo prawie każdy ma jakąś (mniej lub bardziej) „straszną tajemnicę” którą chciałby „wykrzyczeć”, a (poza Internetem) nie za bardzo ma gdzie. Chociaż bardzo nie lubię ludzi, którzy z lubością obrzucają innych błotem, twierdząc, że „to przecież nie ludzie, tylko nicki”. Smutno zaczyna robić się dopiero wtedy, gdy komuś lepiej się rozmawia z „wirtualnymi przyjaciółmi” na blogu albo na czacie, niż z tymi „prawdziwymi” w realnym świecie. Bo to oznacza, że tak NAPRAWDĘ są bardzo, bardzo samotni. A swoją drogą częste deklaracje Autorów w rodzaju: „to jest mój osobisty pamiętnik, i piszę go tylko dla siebie!” wywołują mój pobłażliwy uśmiech. Być może jestem „konserwatywna” ale wydaje mi się, że gdyby ktoś rzeczywiście chciał pisać czysto prywatny dziennik, powinien to robić „do szuflady” czy też – bardziej nowocześnie – na własnym, niepodłączonym do Sieci komputerze. Swoje prywatne notatki przechowuję na własnym twardym dysku i zabezpieczam hasłem. 🙂

Skomentuj Nitager_ Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *