Siostry (bez) Miłosierdzia?

Ostatnio spore poruszenie wywołały zdjęcia z zakonnego domu opieki dla dzieci niepełnosprawnych intelektualnie (wykonane przez przypadkowego turystę), na których widać, jak zakonnica szarpie i bije po głowie „czepiającą się” jej upośledzoną dziewczynkę. 

Jako że sama jestem niepełnosprawna (podobnie jak wiele spośród tych dzieci mam porażenie mózgowe), wydaje mi się, że mogę spojrzeć na tę bulwersującą sprawę również z perspektywy, która dla wielu z Was jest niedostępna.
To oczywiście BARDZO źle, kiedy opiekunka (i nieważne, czy akurat jest to osoba duchowna, choć od nich tradycyjnie wymaga się większej miłości bliźniego) okrutnie traktuje chore dziecko – i jestem pewna, że powinna zostać natychmiast odsunięta od pracy, do której najwyraźniej zupełnie się nie nadaje.
Ale jeszcze bardziej niepokoi mnie myśl, że gdybym nie miała troskliwych rodziców, nie tylko nie skończyłabym celująco dwóch kierunków studiów, ale zapewne wegetowałabym przez całe życie w jakimś (niekoniecznie zakonnym!) domu opieki. Przecież jestem w gruncie rzeczy TAKA SAMA, jak te dzieci… 
A takie dzieci – to są takie „dzieci-śmieci”, które właściwie nikomu nie są potrzebne. Przecież to sami rodzice oddali swoje „trudne” dziecko z encefalopatią „do zakonnic” – i pewnie woleliby o nim nawet więcej nie myśleć (i dlatego teraz spuszczają z zażenowaniem wzrok, a nawet potrafią powiedzieć, jak ten „kochający” braciszek bitej dziewczynki: „A, bo pani redaktor nie wie, jaka ONA potrafi być…” – no, jasne, jest „głupia”, a więc można jej czasem przyłożyć dla porządku…) – a siostrzyczki, no cóż… zajmują się takimi dziećmi jak potrafią, a czasem – jak NIE potrafią. Natomiast nasza „humanitarna lewica” ma chyba na wszystko jedną dobrą odpowiedź: „Po prostu nie pozwólcie takim 'potworkom’ przychodzić na świat- a problem się sam rozwiąże!”
I także moim rodzicom radzono, by mnie „oddali w dobre ręce” – jak gdyby dziecko niepełnosprawne było tylko przedmiotem, którego można się pozbyć zupełnie bez żalu… 
A niedawno słychać było także coś o jakimś innym, prowadzonym przez to samo zgromadzenie, „zakładzie wychowawczym”, w którym podobno panował iście pruski dryl… 
Ale ponieważ wiem, że sprawy takie jak te mogą posłużyć także jako niezwykle wygodny pretekst do nagonki na „pingwiny”  (podobnie, jak to dzieje się obecnie np. w Irlandii, gdzie zresztą ujawniono kolejny wstrząsający raport, dotyczący tym razem już nie nadużyć popełnionych przez zakonnice, lecz przez księży. Nie mam najmniejszego zamiaru „wybielać” tamtejszych duchownych, jednak sądzę, że nie od rzeczy byłoby też zapytać, ILE w tym samym czasie – przez blisko 40 lat! – było przypadków molestowania dzieci np. przez nauczycieli czy lekarzy. Bo nie wydaje mi się, by wśród „czarnych” pedofili było faktycznie WIĘCEJ, niż w innych grupach zawodowych, które mają do czynienia z dziećmi. Często mówię, że pedofilia nie ma wyznania. A swoją drogą, widać z tego jasno, jak bardzo kuleje „seksualne” wychowanie duchownych, skoro: 1) nikt ich  nigdy nie nauczył, jak mogą zapanować nad swymi popędami; 2) nikt w porę nie zauważył u niektórych z nich patologicznych skłonności – tacy nie powinni zostać w ogóle dopuszczeni do kapłaństwa!) – czuję się w obowiązku dodać, że w ciągu 4 lat nauki w 'zakonnym’ liceum nie zetknęłam się z ani jednym przypadkiem przemocy wychowawczyni względem wychowanki. (Chociaż słyszałam takie „mrożące krew w żyłach” opowieści o niektórych innych szkołach…)

Naprawdę nie wszystkie siostry zakonne to „antypatyczne babska” wyładowujące swoje frustracje na niewinnych dzieciaczkach… Wiele z nich z poświęceniem i talentem pracuje wśród młodzieży i ubogich. I z pewnością nie wszyscy księża to „zboczeńcy.” Na szczęście. 🙂

44 odpowiedzi na “Siostry (bez) Miłosierdzia?”

  1. Zgadzam się z przesłaniem posta , niemniej przez rok (trzecia gimnazjalna) uczyłem się i mieszkałem na klasztorze, robiłem szczotkowe korekty książek Dobraczyńskiego, klimat między, był nasycony specyficznym napięciem. Generalnie atmosfera była wszędzie napięta (niezdrowa), niemniej pod kontrolą.

    1. Było to w Niepokalanowie .Po tym doświadczeniu istnienie klasztorów uważam za nieusprawiedliwione. Brak jakichkolwiek racjonalnych racji istnienia.Milo pozdrowić podwójnie celująca, która utrzymuje celujący poziom.swobody umysłowej, zadziwiające !!!

      1. Mogłabym teraz odpowiedzieć, że ukończyłam BARDZO dobrą szkołę. 🙂 Siostra Ruth, obecna dyrektorka, słusznie mówi, że nie przyjmują tam samych „ugrzecznionych panienek.” Ja z pewnością taka nie byłam. Nigdy. Nieraz zdarzało mi się dzwonić do swego spowiednika z płaczem: „Proszę ojca, tym razem już na pewno wyrzucą mnie z tej szkoły!” „A, co, znowu powiedziałaś komuś, że jest kompletnym idiotą?” „No, taaak… Tylko że to była moja wychowawczyni!” 🙂 Ale – i to Cię pewnie zdziwi – raczej zachęcano nas tam do rozwoju własnej indywidualności i niezależności myślenia (w myśl zasady, że skoro „mundurki” mamy jednakowe, to osobowości powinnyśmy mieć zupełnie różne). Kiedy już skończyłam szkołę, jak bajki o żelaznym wilku słuchałam opowieści, że w „normalnych” szkołach uczniowie są przymuszani do uczestnictwa np. we mszy czy w rekolekcjach. U nas by to nie przeszło – wystarczyło powiedzieć „nie chcę!” A i tak kiedy zdawałam egzamin na studia, pewien stary profesor spojrzał na moje świadectwo z nadrukiem: „Liceum Zgromadzenia Sióstr…” i zapytał: „A, to pani chciała zostać zakonnicą?” Bęcwał!;) Po takich szkołach jak nasza statystycznie MNIEJ dziewcząt wstępuje do klasztoru, niż po „zwykłych”. Po prostu znając z bliska „takie” życie dziewczyny go nie idealizują. Słyszałam, oczywiście, że w niektórych szkołach tego typu panuje straszny rygor (choć wzięłabym tu jeszcze poprawkę na naturalną skłonność nastolatków do przesady), albo że są traktowane po prostu jako swoisty „magazyn powołań.” W naszej tak nie było.

    2. No, cóż, niektóre siostry sądzą, że „człowiek świecki” (a już szczególnie MĘŻCZYZNA!) to zagrożenie samo w sobie i stąd zapewne ten niezdrowy klimat. Z drugiej strony, także świeccy uważają je (niesłusznie!) za stwory z innej planety.:) Kiedyś mój tata opowiadał, że gdy studiował w szkole milicyjnej, wraz z kolegami zobaczyli młodziutkie zakonnice (pewnie nowicjuszki), które przenosiły ciężkie pudła z darami – postanowili więc im pomóc. Atmosfera szybko zrobiła się bardzo przyjazna, jak to między młodymi ludźmi – i było tak do chwili, gdy starsza zakonnica (zapewne mistrzyni nowicjatu) przyszła upomnieć swoje podopieczne za zbyt swobodne zachowanie… Przypomina mi to ten uroczy dowcip. Pewnej nocy wspólnotę zakonną budzi krzyk: siostry, siostry – do naszego zgromadzenia dostał się mężczyzna! Zaalarmowana matka przełożona zarządza poszukiwania intruza – niestety, nie przynoszą one żadnych rezultatów. W końcu przeorysza zwołuje współsiostry i pyta, która wszczęła alarm. Zgłasza się drobniutka starowinka. „A dlaczego siostra sądzi, że tu gdzieś jest mężczyzna?” „Bo deska w toalecie na drugim piętrze nie była opuszczona!”

  2. Chyba jednak osoby duchowne, nie tyle „tradycyjnie”, ile z racji uznawania za n a d p r z y r o d z o n e ich religijnego powołania – muszą się liczyć ze szczególnym traktowaniem. Inna rzecz, na ile tak rozumiane „powołanie” jest w ogóle pojęciowo zasadne. Skoro jednak sami duchowni wciąż się na nie powołują, nie mogą oczekiwać zrównania społecznych wobec nich oczekiwań.

    1. Mnie się wydaje, że „powołanie” chrześcijańskie DA SIĘ pojmować w kategoriach nadprzyrodzonych (sam Jezus powiedział: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja Was wybrałem” – jest to zatem zupełne odwrócenie tradycyjnej perspektywy, gdzie to CZŁOWIEK wybierał sobie boga dla siebie czy też nauczyciela, którego zamierzał słuchać – jak w judaizmie czy buddyzmie, por. też:”Księża i szamani.”) Masz rację – komu wiele dano, od tego wiele żądać się będzie – i wszyscy „słudzy boży” powinni się z tym liczyć. Jest jednak także prawdą, że WSZYSCY jesteśmy tylko ludźmi, a „sukienka duchowna” nie czyni świętym automatycznie. Wszyscy jesteśmy grzeszni – a ja zdecydowanie wolę „liczyć” własne grzechy, niż cudze. Mój ulubiony o. Daniel Ange, którego francuskie media, z powodu bardzo życzliwego stosunku do osób homoseksualnych, ohydnie i niesłusznie podejrzewały o homoseksualizm a nawet pedofilię, napisał kiedyś do redakcji pewnego pisma: „Drodzy państwo, jeżeli jestem wolny od tych grzechów, które mi zarzucacie, to tylko dlatego, że Bóg mnie od nich uchronił. Wiem, że jako człowiek, sam z siebie, byłbym zdolny do wszystkich tych czynów – a nawet do rzeczy jeszcze od nich gorszych.”

  3. Żeby nie było wątpliwości – zgadzam się, że takie sytuacje w żadnym domu opieki (ani też domu rodzinnym) nie powinny się zdarzać. Niemniej wystąpię w roli „adwokata diabła”.Po pierwsze – tu też mamy do czynienia z faktem rzuconym wybiórczo. Media pokazały bulwersujący przykład. Nie wiemy, czy taka jest ogólnie praktyka w TYM domu u sióstr, czy był to pojedynczy „wyskok” zdenerwowanej opiekunki. Przecież i w domu, w rodzinie zdarzają się sytuacje, że komuś „puszczą nerwy” – rodzicom, nastolatkowi… Człowiek ułomny jest, popełnia błędy, wielu ze zgorszonych widzów pewnie też nie raz „przylało” dziecku, żonie, mężowi (jeśli nie ręką to wrednym słowem na pewno).Prawdziwie bulwersujące jest dopiero to, jak zachowywali się i urzędnicy i siostry i Kościół po ujawnieniu faktu – zamiatanie pod dywan, zero skruchy. Nikt nie ma dość odwagi aby się przyznać do błędu…Po drugie – (drugi diabeł) nie odnoszę wrażenia, żeby lewica postulowała eliminację osób chorych („potworków”). Z tego co wiem – to szanowny pan Korwin-Mikke, nawiedzony prawicowiec, twierdzi, że osobom zbyt biednym lub chorym żeby żyć, powinno się pozwolić „wyzdychać” a nie pomagać im.Wiem, że zarzut dotyczył postulatów prawa do aborcji – ale akurat porażenie mózgowe bywa wynikiem nie tylko wad genetycznych ale też uszkodzeń okołoporodowych. Mam przykład w sąsiedztwie – chłopczyk ciężko upośledzony – uduszony przy porodzie. Co więcej, sama mogę tylko Bogu dziękować (i własnemu uporowi), że rodziłam w „lepszym” szpitalu. Uparłam się na szpital w Krakowie, chociaż mieszkam ponad 60 km od tego miasta – i kiedy KTG wykazało że synek się poddusza – natychmiast zdecydowano o cesarce – mały urodził się bez oddechu, dostał 3 pkt, ale dzięki szybkiej reakcji lekarzy jest zupełnie zdrowy! Sąsiedzi nie mieli tyle szczęścia – ich syn jest niepełnosprawny, bo ciemny (a może to kwestia światopoglądu?) lekarz uważał, że kobieta powinna urodzić naturalnie. Po trzecie – łatwo jest robić nagonkę na daną siostrę – a czy ktoś pomyślał może o tym, że osobom opiekującym się dziećmi w takich placówkach (a także w placówkach dla dzieci zdrowych) też potrzebne jest wsparcie? Może wykwalifikowany psycholog? Może lepsza organizacja? Może zmiana społecznego postrzegania i dzieci i opiekunów? Inny system kontroli i nadzoru? A co mamy – oburzenie, szczucie, nienawiść z jednej strony, chowanie głowy w piasek lub bezczelność z drugiej. Zero skupienia się na rozwiązaniu problemu, 100% „wałkowania” przeszłości i obrzucania zarzutami. Na koniec najważniejsze, co myślę – zmieniajmy świat zaczynając od siebie.

    1. Barbaro, zgadzam się, że równie ohydne jest „zamiatanie takich spraw pod dywan” (co Kościół niestety robi dość często, starając się tworzyć mylne wrażenie, że jest „święty i nieskalany” we wszystkich swoich członkach) – ale podobnie dzieje się także w zupełnie świeckich instytucjach. Jeżeli np. dziennikarze ujawnią handel narkotykami, przemoc czy molestowanie uczniów w jakiejś placówce, nie spotkałam jeszcze dyrektora, który by NIE powiedział: „Ależ nie, nie – U NAS takich rzeczy nie ma – to musi być jakaś pomyłka!” Nie wierzącym mi na słowo polecam np. lekturę książki Mariusza Maślanki „Bidul.” Barwnie opisuje on, jak „radosne” może być życie wychowanka w zwykłym, „świeckim” Domu Dziecka… Te „potworki” to cytat z wypowiedzi posła SLD Tadeusza Iwińskiego, który był uprzejmy wyrazić się, że jakiś tam projekt ustawy to „potworek z Zespołem Downa” – i choć potem przepraszał dzieci i rodziców za to niefortunne sformułowanie, myślę, że to „przejęzyczenie” dosyć dużo mówi o rzeczywistym stosunku lewicy do osób niepełnosprawnych (czyżby pomyłka freudowska?:)). Zresztą nieraz zdarzało mi się (z uczuciem przykrości) czytać np. w „Przeglądzie” stwierdzenia typu: „Bycie osobą niepełnosprawną jest rzeczą POTWORNĄ.” A, przepraszam bardzo, co taki „jaśnie oświecony pan redaktor” może o tym wiedzieć?! Jest to tym bardziej przykre, że założycielka warszawskiej Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej (którą zresztą ukończył mój tata), prof. Maria Grzegorzewska, autorka pięknego powiedzenia, że „nie ma KALEK – jest CZŁOWIEK.” była osobą jednoznacznie kojarzoną z lewicą. Jak widać, nasza współczesna lewica cofa się do czasów „kalek” i eugeniki. Natomiast poglądy „Jego Królewskiej Mości” Korwina 😉 – są dla mnie jeszcze jednym dowodem na to, że polityczne ekstremizmy, prawicowy i lewicowy, są sobie bardzo bliskie. Wobec powyższego Kościół pozostaje czasami jedyną instytucją na którą wszyscy „przerzucają” tę kwestię: „Jeśli kler sprzeciwia się aborcji, niech weźmie odpowiedzialność za żałosne skutki swojej polityki!” – no, więc bierze – jak potrafi. Inna sprawa, że bardzo często (jak na to zwróciłaś uwagę) osoby pracujące w takich ośrodkach są kompletnie nieprzygotowane do tej pracy. I znowu ten problem NIE DOTYCZY jedynie placówek kościelnych, jak to pokazał przykład „domu szczęśliwej starości” w Radości. Natomiast co do okołoporodowych uszkodzeń mózgu masz oczywiście rację (sama doznałam takiego) – z tym, że myślę, że jest to raczej kwestia niedouczenia i bezmyślności lekarzy, niż ich „światopoglądu.” Pioanka (link do bloga w ramce), która ma dwoje niepełnosprawnych dzieci, opisywała jak rodziła jedno z nich: „Może by pani urodziła naturalnie, bo mieliśmy już kilka cesarskich cięć?” – zapytano ją. Chłopczyk urodził się niedotleniony…

      1. Niestety, „zamiatanie pod dywan” jest rzeczą powszechną. Robi to Kościół (zapewne nie tylko katolicki), instytucje świeckie (szkoły, szpitale, gminy, władze państwowe), robią to rodziny, sąsiedzi… Panuje powszechny lęk przez przyznaniem się do jakiegokolwiek swojego błędu 🙁 „Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamieniem”… takie są słowa Boga, które powinni wziąć sobie do serca chrześcijanie. Lewica nie jest posłem Iwińskim, panią Senyszyn i kilkoma jeszcze kontrowersyjnymi osobami, jak i prawica nie jest „Jego Królewską Mością” Korwinem. Czarne owce, fanatycy lub głupcy w każdej frakcji się znajdą, będą bredzić o „potworkach” lub „dziadach”…Patrząc na polskie partie odnoszę wrażenie, że mamy (tak jak „łże-elity”) jedynie „łże-lewicę” (bo gospodarczo prawicową) i „łże-prawicę” (gospodarczo bardziej socjalistyczną), a podział na lewo-prawo przebiega tylko na zasadzie postulatów „łóżkowych”. Cytując wypowiedź pewnej osoby, która w mediach odnosiła się akurat do tematu homoseksualizmu: „czemu interesuje wszystkich tak bardzo to, co człowiek ma poniżej pasa, a nie to, co ma powyżej serca?”Co do szpitali i lekarzy – faktycznie, chyba nie światopogląd, ale zwykła znieczulica, rutyna, głupota, interesowność – to przyczyny wielu błędów, nie tylko przy porodach.

    2. Do tej wypowiedzi mogę dodac jedno, jakos nie zuwazyłam żeby lewica była za eliminowaniem dzieci niepełnosprawnych a niepełnosprawność tez nie jest jednakowa. Nie rozumiem jak mozna porównywać niepełnosprawnoość osoby która ukończyła dwa fakultety, ma dom, męza, dziecko i wysoki stopień inteligecji do osoby leżacej, nie widzacej , nie słyszacej , nie poznajacej otoczenia a porozumiewającej sie jedynie krzykiem czy bełkotem.

      1. Olu, większość moich osiągnięć nie jest zasługą „natury” lecz rehabilitacji i wspierających mnie rodziców. Tak więc, w przeciwieństwie do Ciebie, nie sądzę, bym miała moralne prawo czuć się „lepsza” od tych dzieci. One są ludźmi w takim samym stopniu, jak ja. Z naukowego punktu widzenia lękam się też określać kogokolwiek mianem „bezwartościowej, nic nie czującej i nierozumiejącej roślinki” tym bardziej, że ostatnie badania nad osobami pogrążonymi w śpiączce (a więc tymi, o których najchętniej mówimy „leży jak kłoda”) wykazały, że od 20 do nawet 40% z nich może wykazywać (nawet pełną) świadomość tego, co się z nimi dzieje. (Mimo, że nie są w stanie dać żadnego znaku, że żyją).

        1. Nie chodzi o to czy masz się czuc lepsza czy nie lepsza ale o pewne porównania i pewna gradacje. Jakby osoba której brakuje kawałeczek palca porównywała swoje kalectwo z kalectwem osoby bez rak i nóg to byłoby to mądre i sprawiedliwione? A osoba chora chora na katar moze swoja chorobe porównywać do na raka w ostatnim stadium ?

          1. Dziękuję Ci – to bardzo miłe, że sądzisz, że porażenie mózgowe jest jak katar.;) Ale teraz poważnie. Kiedyś czytałam wstrząsający reportaż o „oddziale specjalnym” w pewnym (nie zakonnym!:)) Domu Małego Dziecka. To takie miejsce, gdzie trafiają „dzieci specjalnej troski” (są „wybrakowane” więc raczej nie mają szans na adopcję – chyba że zagraniczną – nigdy nie rozumiałam dlaczego). Z pewnością trafiłabym w podobne miejsce, gdybym nie miała rodziców. Zapamiętałam fragment, który Ci zacytuję: „Kasia ma porażenie mózgowe. Ma prawie dwa lata, ale fizycznie wygląda na dziewięć- dziesięć miesięcy. Próbuje podciągnąć się do stania, trzymając się szczebelków łóżeczka. Gdyby Kasia miała rodziców, być może trochę usprawniliby jej nóżki…” Może i Kasia jest inteligentna, może nie, ale kto się o tym dowie? Kasia prawdopodobnie spędzi całe swoje życie w tym łóżeczku. Rozumiesz już, dlaczego nie mogę czynić różnicy pomiędzy sobą a tymi dzieciakami? Ja miałam SZCZĘŚCIE a one nie. Inni rodzice albo kilka sekund dłużej bez powietrza (albo jedno i drugie), a i o mnie mówiłabyś „to ta, co leży jak kłoda.” Wszystko to tylko kwestia przypadku… Lepiej nie umiem Ci tego wytłumaczyć, więc już nic więcej na ten temat nie napiszę. Zechcesz- to zrozumiesz…

          2. Czytaj i komentuj to co jest napisane a nie to co pasuje do twojej teorii a poza tym porazenie mózgowe to nie jedyny powód niepełnosprawności dzieci, bywaja tez gorsze.

          3. Chyba nie zauważyłaś, że po tym zdaniu o katarze postawiłam znaczek oznaczający żart. Widocznie Twoje poczucie humoru różni się od mojego. Trudno. Ale o rodzajach niepełnosprawności to – niech szanowna pani wybaczy – ja jednak wiem więcej. Przez trzydzieści lat życia zdążyłam się napatrzyć chyba na wszystkie, jakie istnieją. Natomiast o porażeniu mózgowym wspomniałam i w tekście i tutaj nie tylko dlatego, że mam je sama. Dlatego, że powiedziano, że również w tamtym domu opieki wiele dzieci cierpiało na ten rodzaj uszkodzenia mózgu – no, i dlatego, że zazwyczaj wiąże się on z bełkotaniem, ślinieniem się a także upośledzeniem umysłowym – z tymi wszystkimi cechami, które ludzie podciągają pod pojęcie „roślinka”. Wiem, że to czysty przypadek, że ja akurat nie jestem „opóźniona” – i wiem, że w innych warunkach społecznych moja inteligencja mogłaby wcale nie wyjść na jaw. Dlatego wybacz, ale nadal będę się identyfikować z „kłodami” – bliżej mi do nich, niż do Ciebie, Olu.

          4. To widocznie poczucie humoru mamy troche inne, bywa i tak.Pewnie że sa dzieci z porażeniem mózgowym śliniace sie i bełkoczace ale i sa takie ktore maja wybitny talent do …matematyki, informatyki czy muzyki więc jest to uposledzenie o różnym stopniu natęzenia więc nie z rzedu najgorszych. Ostatnio widziałam w telewizji faceta z tym uposledzeniem a miał skończone dwa fakultety, germanistykę i konserwatorium. Więc nie porównuj tego uposledzenia z pełnym uszkodzeniem mózgu, z padaczka o atakach co pare godzin, z niegojacymi sie bąblami na całym ciele ( w naszej regionalnej gazecie był apel o pomoc – dwoje dzieci i dwa takie przypadki do dzisiaj dokładnie nie zbadana przyczyna), z takim uposledzeniem które nie nadaje sie nawet do szkoły specjalnej ani do szkoły zycia.

  4. Kontynuacja poprzedniego wątku, wybiórczo pokazywanie świata. Bez analizy przyczyny skutków, najeżdżanie na nie mogących się bronić. Generalizacja przypadków (bez podania ile % niewłaściwego zachowania, w jakim okresie itd.) na znaczną większość. Paradoksalnie bite i głodzone dzieci przez rodziców, po znalezieniu się w domu dziecka tęsknią za tymi rodzicami i często do nich uciekają. Mało faktów przekazanych sensacyjnie i nie po to aby problem rozwiązać, tylko aby zaistnieć.

    1. Słusznie zauważyłeś, że w pewnym stopniu ten post stanowi kontynuację poprzedniego – jak gdyby jego rozwinięcie na konkretnym przykładzie. 🙂

  5. Co ciekawe, nawet znana ze swoich ostrych (i nie zawsze sprawiedliwych!) wypowiedzi na temat Kościoła prof. Magdalena Środa kiedyś (chyba z pewnym zdziwieniem:)) skonstatowała, że chociaż z męskich szkół katolickich tradycyjnie wychodzili głównie duchowni i wojskowi (także gen. Wojciech Jaruzelski jest wychowankiem gimnazjum Księży Marianów:)) – ale przecież wiadomo, że MĘŻCZYŹNI na nic lepszego nie zasługują ;)) – to jednak ze szkół żeńskich często wychodzą nowoczesne, wolne i świadome siebie młode kobiety. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że sama uważam się za tego typu „katolicką humanistkę” (choć, co prawda, mój uszczypliwy spowiednik często mawiał, że jego zdaniem INTELIGENCJA dzieli się na „katolicką” oraz wrodzoną:)). Może więc jednak ten system nie jest tylko „zbrodniczą maszynerią, stworzoną po to, by łamać ludzkie charaktery i sumienia”?:)

    1. W jednym z poprzednich komentarzy napisałaś, że warto by zobaczyć nie KALEKĘ, lecz CZŁOWIEKA. Tymczasem przytłaczająca większość ludzi nie widzi nawet CZŁOWIEKA – a KOBIETĘ, lub nie CZŁOWIEKA – a MĘŻCZYZNĘ. Z góry przypisując wady, szufladkując, traktując choćby płeć jak jakąś właśnie niepełnosprawność. Nie zobaczymy (jako społeczeństwo) CZŁOWIEKA w KALECE, jeśli nie będziemy widzieć CZŁOWIEKA w drugiej płci, biedniejszym/bogatszym, czarnym/białym itd. Co ciekawe te klapki na oczach wspólne są dla katolików, ateistów, feministek itd….

      1. Na pewno są wspólne dla wszystkich ludzi – choć niektórzy, chcąc uchodzić za „tolerancyjnych” wypierają się tego, że je posiadają. Tymczasem ich „tolerancja” kończy się na mężczyznach, katolikach, księżach, muzułmanach, aseksualnych („Ja tam jestem tolerancyjna i WSZYSTKO rozumiem – napisała pewna blogerka – ale żeby tak W OGÓLE nie uprawiać seksu?! To musi być jakaś choroba…”) Romach albo imigrantach z Trzeciego Świata…

        1. Dokładnie. Ja myślę o sobie jak o człowieku tolerancyjnym (może to pycha), ale i moja tolerancja ma granice. Np. toleruję gadanie „Jego Królewskiej Mości” Korwina, jednak gdyby jakimś złym trafem miał możliwość wprowadzenia w życie swoich postulatów dotyczących kobiet – stałabym się pierwszą i najokrutniejszą rewolucjonistką 😉 To tak, jak z powiedzeniem „wolność cudzej pięści jest ograniczona bliskością mojego nosa” 🙂

          1. Otóż to, Barbaro, otóż to. 🙂 Ja to mam u „Jego Królewskiej Mości” przechlapane podwójnie, bo nie dość, że KOBIETA (a więc wedle jego definicji stworzenie niższego rzędu), to jeszcze NIEPEŁNOSPRAWNA. 🙂 A jako taka powinnam siedzieć grzecznie (i cicho!) w domu, a nie np. pałętać się [pomiędzy zdrowymi…. ALE jego uszczypliwe teksty są na tyle „niepoprawne politycznie” że aż…prowokują do myślenia. To nie służy dobrze wolności, kiedy wszyscy MUSZĄ myśleć i mówić tak samo, bo „przecież cywilizowanemu człowiekowi inaczej nie wypada.” A jeśli się ktoś nie chce dostosować to się go do tego zmusi ośmieszając (jak tego pana z kabaretu ELITA, który dostał tytuł „Hiomofoba Roku” tylko za to, że OŚMIELIŁ SIĘ publicznie napomknąć, że DLA NIEGO rodzina to „chłop i baba” – ja przepraszam, ale moim zdaniem znalazłoby się wielu gorszych) lub nawet karząc „niewłaściwe” poglądy…

  6. Olu, to wprawdzie (jeszcze?) nie dotyczy Polski – i nie …Olu, to wprawdzie (jeszcze?) nie dotyczy Polski – i nie wiem, z czego to wynika – ale niestety prawie wszędzie tam, gdzie zwyciężają lewicowe ideologie wprowadza się możliwość „oczyszczania” społeczeństwa z chorób, np. genetycznych. Holendrzy, na przykład chlubią się tym, że mają niższą niż w Polsce umieralność niemowląt, ale dzieje się tak dlatego, że pozwalają przychodzić na świat tylko tym zdrowym. Już tu gdzieś pisałam, że z uwagi na „ryzyko” uszkodzeń PROGRAMOWO nie ratuje się tam najmłodszych wcześniaków. A lekarze z tak „oczyszczonych” społeczeństw radzą studentom, żeby jechali do „zacofanej” Polski, zobaczyć ludzi żyjących z wadami, które u nich już „nie występują.” Filozof Peter Singer postuluje nawet, by selekcję „płodów uszkodzonych” (która jest uznawana za normę w większości krajów Europy) przedłużyć także na czas po urodzeniu dziecka – bo przecież nie wszystko da się wykryć w toku badań prenatalnych i jakaś część „tych pożałowania godnych istot” zawsze się przez nie prześlizgnie. Ale mnie się wydaje, że im bardziej „nowoczesne” społeczeństwa będą chciały „ostatecznie rozwiązać kwestię osób niepełnosprawnych” tym bardziej będą się ich brzydzić i obawiać. Ludzie zawsze najbardziej boją się tego, czego nie znają. Wiem, że pewnie mi odpiszesz coś w rodzaju, że „życie bełkocącej roślinki jest zupełnie bez sensu” – chociaż nie powiedziałabym – ludzie niepełnosprawni umysłowo wyzwalają u wielu innych ich najlepsze cechy (to mało?:)) – i że sama z pewnością nie chciałabym tak żyć. 🙂 Tego NIE WIEM, Olu – nikt z nas nie wie, co naprawdę czują ci ludzie (Ty też nie). Za to WIEM NA PEWNO, że NIE CHCIAŁABYM obudzić się w świecie, który byłby przeznaczony jedynie dla młodych, sprawnych i pięknych.

    1. Troche przesadzasz, Holandia to nie jest kraj lewicowy to po pierwsze. Po drugie w Polsce duzo sie mówi o ochronie dzieci niepełnosprawnych tylko mało sie robi. To nie sztuka kazać matce rodzić dziecko o ktorym wiadomo ze będzie niepełnosprawne a potem umyc rece i niech matka się martwi bo to tylko jej problem. Mozna sie naoglądać w telewizji czy poczytać w gazetach, co krok apel o wsparcie chocby finansowe. Jak się ma troje dzieci niepełnosprawnych (bo badania prenatalne to grzech) i jedne pobory czy MOPS to nie mozna myslec ani o zapewnieniu takim dzieciom chocby minimum socjalnego a o rehabilitacji nawet nie ma mowy.Widziałas ten reportaz o wieloraczkach ( nie pamietam czworo czy pięcioro) – najpierw był wielki zapał, deklarowana pomoc z kazdej strony a potem wielka cisza a dzieci sa niewidome, niedorozwinięte a chorób maja bez liku.A na Zachodzie jak sie urodzi dziecko niepełnosprawne ma zapewniony byt , rehabilitację i stosowne leczenie o jakim u nas nawet się nie sniło.I własnie jak kogos stac to jedzie dziecko leczyć własnie do takich krajów bo u nas zeby dziecko wyleczyć musiałby pracować pewnie z 200 lat i nic nie jeść.

      1. Olu, właśnie na tym nowoczesnym Zachodzie robi się WSZYSTKO, żeby dzieci „niedorozwiniętych” było jak najmniej – mają ich mniej, to i pieniędzy na każde jest WIĘCEJ. Tych wcześniaków poniżej 25. tygodnia to Holendrzy nie ratują właśnie dlatego, że NIEKTÓRE z nich MOGŁYBY być chore (choć w innych krajach 75-80% jest później zupełnie zdrowych). A mimo to kobieta, która zdecyduje się urodzić „takie” dziecko może się zetknąć np. na ulicy z uprzejmymi pytaniami, dlaczego „czegoś” „z tym” nie zrobiła. W Norwegii – o czym tu już pisałam – u dziecka pewnej Polki stwierdzono rozszczep kręgosłupa, więc zalecono aborcję. Gdy odmówiła (wiadomo, „zacofana Polka”:)) stała się ogólnokrajową sensacją. Musi to więc być tam jakiś ewenement, choć osoby niepełnosprawne mają zapewnione dużo lepsze warunki życia niż w Polsce. Bo przecież „w tej sytuacji” właściwy wybór może być tylko jeden, prawda?:) Panuje mentalność: „jeśli tylko MOŻNA nie dopuścić do narodzin chorego dziecka, to tak właśnie NALEŻY postąpić.” I żeby nie było nieporozumień: artykuł o tym znalazłam w „Przeglądzie” (który jest pismem wybitnie LEWICOWYM) a nie w „Gościu Niedzielnym” – tak więc to MUSI być prawda.;) Oczywiście, masz rację, że WSZYSCY u nas uważają, że jak kobieta urodzi niepełnosprawne dziecko, to już tylko jej wybór i jej problem. Kościołowi często wystarczy, że nie zabiła nienarodzonego – a z kolei feministki krzyczą, że to wszystko wina Kościoła, bo gdyby nie ustawa antyaborcyjna… „Wójt wini pana, pan – księdza, a nam -biednym zewsząd nędza.” Anna Sobolewska, dziennikarka, która ma córkę z zespołem Downa, opowiadała, jak jej koleżanki nie mogły się nadziwić: „Jak to – nie zrobiłaś badań prenatalnych?” – jak gdyby konsekwencja tego, że się już wie, mogła być tylko jedna… A jak trudno w Polsce być matką niepełnosprawnego dziecka, to lepiej zapytaj Pioankę. Ona ma ich dwoje. I nie zauważyłam, żeby robiła z siebie męczennicę – nie jest też „ciemną babą.” Przeciwnie – to silna, mądra i POGODNA kobieta, która bardzo kocha swoje dzieci – i wygląda na szczęśliwą… Wariatka?;)

        1. Widziałam Cię równiez na blogu Strzelcowej.Ona była zrozpaczona niepełnosprawnością swego dziecka. Nawet kiedys taki wstrząsający post napisała. I oddała swoje dziecko do zakładu opieki. Z troski i miłości..

          1. Wiem, Izo, że niektórzy robią to dla dobra dziecka (czasami po prostu nie ma innego wyjścia). Ale z pewnością nie wszyscy.

  7. Kiedy miałam 4,5 roku przeszłam pierwszą z moich licznych operacji. A ponieważ w tym samym czasie operowano inną dziewczynkę, podopieczną zakonnego Domu Dziecka, kierowca karetki postanowił odwieźć „do domu” najpierw ją, a potem mnie. Siostry przywitały ją, nie powiem, bardzo serdecznie i poszły z kierowcą załatwić jakieś formalności – a mnie na tę chwilę wsadzono na łóżeczka na sali pełnej dzieci. NIGDY nie zapomnę tego widoku. Dzieciaki były czyściutkie i zadbane, ale tak smutne i ciche, jak plastikowe lalki. Byłam małą dziewczynką, ale przeraziłam się na myśl, że mogłabym tam zostać na zawsze. Jestem absolutnie przekonana, że moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdybym wychowywała się w takim miejscu. Ps. W mojej miejscowości mieszka kilka osób niepełnosprawnych intelektualnie w różnym stopniu – najstarsze z nich to zapewne głownie ofiary stosowanego kiedyś pojenia dzieci wyciągiem z maku „na dobry sen.” Takie „mleczko makowe” może nieodwracalnie uszkodzić mózg albo nawet zabić…Nie zauważyłam, żeby były jakoś szczególnie „dyskryminowane” – dzieci są kochane przez rodziców, dorosłym pomagają sąsiedzi. Wyglądają na całkiem szczęśliwych ludzi. Wszystko to upewnia mnie w przekonaniu, że kochająca RODZINA i przyjaciele są dla nich lepszym rozwiązaniem od nawet najlepszego ośrodka. (W książce H. Snopkiewicz „Słoneczniki” jest taki fragment, gdzie młoda, ideowa nauczycielka próbuje przekonać pewną matkę, by oddała swoją upośledzoną córeczkę do ośrodka, „gdzie jej będzie na pewno lepiej – a i pani odpocznie”. Prosta kobiecina na to zapytała: „A będą ją tam KOCHAĆ? Nie nakrzyczą, choć zrobi szkodę?” Ano, właśnie… Oczywiście, słyszałam także historie odwrotne (którymi co pewien czas epatują nas media) – o zamykaniu w skrzyni lub komórce, biciu, wiązaniu i głodzeniu. Chciałabym jednak zauważyć, że NIE TYLKO dzieci niepełnosprawne podlegają maltretowaniu w rodzinie – a złe traktowanie może trwale zahamować rozwój nawet zupełnie zdrowego dziecka.

  8. A w tej całej sprawie jest jeszcze jeden ważny aspekt, na który pewnie wielu z Was nawet nie zwróciła uwagi. Otóż matka przełożona tamtego zgromadzenia tłumaczyła zachowanie obwinionej siostry tym, że „przecież musiała się bronić, bo ta mała sięgała jej do welonu – sama bym tak zrobiła!” Otóż to. Ściągnięcie (nawet przypadkowo) nakrycia głowy zakonnicy uważane jest za dość poważne wykroczenie (prawie że równoznaczne z rozebraniem jej publicznie) i spory wstyd dla tak „obnażonej” siostry. Mój postulat (którego i tak pewnie nikt nie wysłucha) brzmi, żeby udzielać siostrom pracującym z dziećmi DYSPENSY od noszenia welonu. Inaczej mamy sytuację, kiedy to jakiś tam kawałek materiału staje się ważniejszy od CZŁOWIEKA (skoro trzeba go – materiału, nie człowieka) – bronić niemal „za wszelką cenę.” A tamta dziewczynka zapewne po prostu szukała kontaktu ze swoją opiekunką. Prawie wszystko, co ludzie poważnie niepełnosprawni intelektualnie robią (te wszystkie „dziwne” gesty i dźwięki, a nawet agresja i autoagresja) to tylko ich rozpaczliwe próby skontaktowania się z otoczeniem.

    1. Pięknie. Nie wiedziałam, że siostry mają taki „welonowy rygor”. Jak wszędzie wyziera stąd niedostosowanie przepisów do życia. Masz rację, że nie powinno być tak, aby kawałek materiału był ważniejszy od człowieka. A co ma się zdarzyć jeśli np. welon złapie niemowlę (w domu dziecka) – to należy mu powykręcać rączki, połamać????? To jakaś zgroza jest! Siostry powinny mieć dyspensę, albo reguła powinna uwzględnić zakres posług danego zakonu i „zagrożenia” jakie się z tą posługą mogą wiązać. Szacunku dla welonu można wymagać od tych, którzy są w stanie zrozumieć jego znaczenie.

      1. Tak mi przyszło do głowy, że nie tylko instytucje bronią swoich „welonów”. W wielu domach, rodzinach jest jeszcze bardziej restrykcyjnie pilnowany tzw. „porządek”. Rolę welona może pełnić serwis po prababci, świeżo pomalowane ściany, sprzęt elektroniczny… W wielu domach dzieci dostają lanie za pozornie niewinne czyny (przykład – kilka kresek kredką na ścianie). Bo przedmioty są bardziej cenione niż zdrowie i uczucia małego człowieka. Tak sobie pomyślałam, bo mój synek jest właśnie na etapie szalonego rysownika i głównie bazgrze po ławie 🙂 Nie znaczy to oczywiście, że trzeba dzieciom pozwalać na wszystko – tylko czy nie można uczyć łagodniej, z właściwym dystansem do tego co materialne?

        1. Masz rację – i dla tych wszystkich naszych „świętości” dzieci (nie tylko niepełnosprawne!) są zagrożeniem. Mój synek właśnie dostał na mikołajki nieodpowiednią do wieku książeczkę-rozkładankę i podarł ją z ciekawości (mimo że do tej pory W OGÓLE nie niszczył książek). Początkowo bardzo się zdenerwowałam – ale widząc, jak małemu jest przykro z tego powodu i jak mnie przepraszał, szybko się zreflektowałam. Przecież to, ostatecznie, TYLKO przedmiot. A jeśli chodzi o zakonne welony, to moje znajome siostry na czas pracy lub przeciskania się przez tłum dodatkowo zabezpieczały je przed opadnięciem (np. wkładając za kołnierz), a do ewentualnych „wpadek” podchodziły raczej spokojnie. Możliwe, że starsze zakonnice są bardziej przeczulone na tym tle, ponieważ w Kościele przedsoborowym istniał zwyczaj golenia lub strzyżenia ich włosów prawie na łyso (tak wtedy interpretowano wersety św. Pawła nt. stroju kobiet, posługujących w Kościele). Jeśli niektóre z nich nadal to robią, to faktycznie perspektywa obnażenia głowy może być dla nich krępująca.

          1. Ech, ja trening cierpliwości przeszłam na swoich zwierzakach. Pogryzione buty… zjedzone książki… wywrócona choinka… pożarte obiady 😉 Dzięki nim teraz z małym dzieckiem jest mi łatwiej. Niech się gorszy kto chce, ale nie widzę nic zdrożnego w porównaniu zwierzaków i dzieciaków – jedne i drugie tak samo są ciekawskie, szczere, niewinne i niszczycielskie ;)Nawet gdyby siostrzyczki były ogolone na łyso, nie powinno być to tak ważne – włosy to też „materialna próżność”.

          2. Masz rację, Barbaro. Porównanie dzieci i małych zwierzątek jest całkiem zasadne – nasze koty wysypują ziemię z doniczek z kwiatami i mój synek czasami też (zapewne nauczył się tego od kotków:)). Czytałam o parze naukowców, badających życie naczelnych, którzy wychowywali swego malutkiego synka w domu razem z małym szympansem, traktując obydwu „chłopców” mniej więcej jednakowo – chcieli bowiem się przekonać, jak wzajemnie wpłyną na swój rozwój. Kiedy ludzki malec miał ok. 2 lat, musieli jednak przerwać ten eksperyment, ponieważ ich synek zaczął się zachowywać jak małpka…Za bardzo pragnął naśladować swojego „kolegę.”

    2. Tak z ciekawości zapytam, to zakonnica nie może się rozebrac w miejscu publicznym? Z moim mężem na basen uczęszcza zakonnica, rozbiera się, sciąga welon i wystepuje w stroju kąpielowym.

      1. Może, Olu, może – ale zależy to od reguł panujących w danym zgromadzeniu, od sytuacji (podczas wakacji zdarzało mi się widzieć moje wychowawczynie np. w krótkich sukienkach, a nawet w dresach i bez welonów), no i zapewne od podejścia samej zainteresowanej. W krajach Europy Zachodniej wiele zakonów używa charakterystycznych strojów już tylko podczas uroczystości kościelnych lub nawet wcale (co, moim zdaniem nie zawsze jest dobre – może wywołać wrażenie, że ktoś się „wstydzi” tego, kim jest). Ks. Twardowski opowiadał, że kiedyś idąc ulicą zauważył młodego człowieka, który robił mu zdjęcia („Oho – pomyślał sobie – Jednak jestem popularny!”) „Dlaczego pan mnie fotografuje?” – zapytał trochę przekornie. „A, bo coraz rzadziej można w Warszawie na ulicy zobaczyć konia i księdza, który chodzi w sutannie.” 🙂 Niemniej jest prawdą – a to powiedzonko znane było już w średniowieczu – że to nie habit czyni mnicha. Sama chciałam kiedyś wstąpić do instytutu świeckiego (zgromadzenia bezhabitowego) – bo wydawało mi się, że żyjąc tak, jak wszyscy, będę mogła łatwiej dotrzeć do ludzi, którzy na „czarne” mają po prostu alergię.

  9. Wydaje mi się, że bierze się to z faktu, iż służby takie jak opisana powinny mieć „zaufanie publiczne”. Oczekuje się od nich więcej, niż od przeciętnych ludzi. Przeciętna matka, gdy uderzy dziecko, jest tłumaczona tym, że była „na skraju wytrzymałości”. Zakonnica, która uderzy dziecko, jest w pewnym sensie publicznie „linczowana” (chociaż to złe słowo i zdaję sobie z tego sprawę). Zapominamy, że to też tylko ludzie i też popełniają błędy. Z jednej strony wymagamy od nich (i słusznie!) dawania przykładu, bo są ludźmi Kościoła, z drugiej – jak już pisałam – społeczeństwo ich idealizuje i oczekuje nieskazitelności. Taka mała dygresja.Nie popieram tego ani w malutkim procencie, trzeba starać się temu przeciwdziałać i osoby, które wyżywają się na dzieciach, powinny być od pracy z dziećmi odsunięte. Faktem jest, że do dziecka trzeba mieć cierpliwość i wytrzymałość psychiczną, a szczególnie już do dzieci chorych, które same nad sobą nie panują.Może jakieś testy psychologiczne przed podjęciem pracy z dziećmi? Takie przypadki zdarzają się i na pewno będą zdarzać, ale grunt to – jak już wyżej komentatorka napisała – nie zamiatać pod dywan i starać się przeciwdziałać temu zjawisku. Tak samo jak z pedofilią w KK – jest będą musieli zapłacić parę horrendalnych odszkodowań i uszczuplą swoją kasę, zaczną wtedy pewnie zwracać baczniejszą uwagę na to, kogo przyjmują w swoje szeregi.Tak jak napisałam – takie rzeczy się zdarzają. Grunt to upublicznić ten fakt, odsunąć taką osobę od pracy z maluchami, zamiast udawać, że „nic się nie stało”. Pozdrawiam

    1. Masz rację – społeczeństwo oczekuje od „sutannowych” całkowitej nieskazitelności – po części słusznie, ale po części zapewne dlatego, by się łatwiej rozgrzeszyć z własnych grzeszków. „Ja to nic, ja jestem 'zwykłym’ facetem/’normalną kobietą’ I MNIE się to mogło przydarzyć – ale to, co wyprawiają „ci czarni” to już ludzkie pojęcie przechodzi!” Tymczasem mój wykładowca od dydaktyki twierdził, podobnie jak Ty, (i słusznie) że wszyscy, którzy pracują z dziećmi, powinni przechodzić testy psychologiczne przynajmniej raz na 10 lat – bo ludzka wytrzymałość ma to do siebie, że łatwo się wyczerpuje. I nawet wielki początkowo entuzjazm i miłość do wychowanków może się w końcu zmienić w nienawiść…

  10. DZiękuję Ci za tą notkę, studiuję pedagogikę i na studiach rozmawialiśmy o tej sytuacji, oczywiście były same zarzuty, że zakonnice nie mają wykształcenia żeby zajmować się takimi dziećmi – tak ludzie nie wiedzą, że one też kończą studia, że czasy kiedy nie musiały ich mieć minęły. U mnie na roku połowa osób nie nadaje się do zawodu nauczyciela i otwarcie o tym mówi, ale przecież łatwo atakuje się Kościół niż spokrzy na siebie.

    1. Tak, Kościół jest w naszych politycznie poprawnych czasach (kiedy to „nie wypada” źle mówić praktycznie o nikim) bardzo wygodnym „chłopcem do bicia.” Można naubliżać „czarnym” do woli – a mimo to (a nawet właśnie dlatego) uchodzić nadal za człowieka tolerancyjnego i nowoczesnego…

  11. Szukalem pliku pdf ksiazki „Bez milosierdzia” (krytyka papieza JP2) i trafilem na ten blog. Otworzylem i zaczalem czytac …gdyz rowniez jestem niepelnosprawny. Taaaa. Widac autorce barakuje wyraznie perspektywy. Jest dokladnie odwrotnie niz pisze, ze posiada perspektywe, gdyz sama jest niepelnosprawna. JAKA to perspektywa pytam. Wszystkich rodzicow oddajacych niepelnosprawne dzieci do jednej szufladki? Oczywiscie tej, gdzie TYLKO sa tacy rodziciele, ktorzy „myslec nawet nie chca” o swych dzieciach. Ze co? Ze swiat jest tylko bialy i czarny? Wlasciwie rece jedynie opadaja,gdy czytam autorki zapytanie-porownanie z ksiezmi i zakonnicami prowadzacymi osrodki dla dzieci-procentowego wystepowania pedofilii wsrod lekarzy, czy nauczycieli. Czy autorka wie co chce porownywac? Przedstawicieli instytucji koscielnopanstwowej (w Irlandi panstwo finansowalo dzialanie osrodkow, ale zyski z niewolniczej pracy inkasowal kosciol) powolanej do OPIEKI (24 g/dobe) i WYCHowywania… Chyba trace czas, by tlumaczyc. I taki blog bierze udzial w ogolnopolskim konkursie duzego portalu? No, no. Dwa fakultety (korespondencyjnie? ) ukonczone z wyroznieniem powinny obligowac do wyrozniajacego sposobu myslenia. Jednak kolejny raz potwierdza sie iz wyksztalcenie formalne (autorka pracuje zgodnie z wyksztalceniem formalnym?) nie niekoniecznie idzie w parze z wieloplaszczyznowym (i tu sie klania brak perspektywy autorki) mysleniem.

    1. Jako że zostałam oceniona (nomen omen!) również „bez miłosierdzia” (notabene moje dwa „fakultety” NIE ZOSTAŁY ukończone korespondencyjnie, aczkolwiek fakt ten nie ma najmniejszego znaczenia) – ośmielę się jedynie nieśmiało zapytać, jakąż to „szerszą perspektywę” reprezentuje Czcigodny Autor owej druzgoczącej recezji moich zdolności intelektualnych, osoby i bloga? Czy jest to może perspektywa wojującego ateisty, która (naturalnie!) jedynie zasługuje na uwagę? Niestety, tejże mój „ograniczony światopogląd” nie pozwala mi przyjąć. O czym zawiadamiam z wielkim poczuciem „winy.” Kajam się w prochu i popiele. Errare humanum est.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *