Stałych Czytelników tego bloga spieszę uspokoić, że powoli (BARDZO powoli!:)) przygotowuję kolejny poważny tekst – tym razem o stereotypach dotyczących Piusa XII i jego roli podczas II wojny światowej. Tymczasem jeszcze dzisiaj garść krótkich refleksji na tematy bieżące – zbyt krótkich, by udało się z każdej z nich „ulepić” osobny post. Czyli mój autorski przegląd prasy.
Prawie wszystkie „poważne, opiniotwórcze tygodniki” (jako to: „Newsweek”, „Polityka”, „Wprost” i „Uważam Rze”) pochylają się z troską nad losem artystki „Olgi J.”, zwanej Korą, która to jest okrutnie gnębiona przez nasze restrykcyjne państwo za posiadanie „niewielkich ilości” pewnej substancji odurzającej.
A ja sobie myślę… że, po pierwsze, konia z rzędem temu, kto potrafi precyzyjnie określić, ile to jest ta niewielka, dopuszczalna ilość. Trzy gramy marihuany, które piosenkarka dobrowolnie oddała w ręce policji, to rzeczywiście nie jest ilość porażająca. I na pewno nie zasługuje na gnicie w kazamatach. Ale już paczka, zaadresowana na suczkę Kory, Ramonę (cha, cha, cha – jakże to zabawne, taka czysta kpina z prawa, prawda?), a zawierająca 60 g – to już chyba porcja dilerska? Ale może ja się nie znam. (Swoją drogą, ciekawe, czy znani miłośnicy zwierząt, jakimi są Jackowska i Sipowicz, nie obawialiby się, że im się psina wykopyrtnie od takiego podarunku?;))
Po drugie, jestem legalistką. Kiedyś było takie mądre powiedzonko: „dura lex, sed lex.” A także: „Pacta sunt servanda.” Innymi słowy, prawa należy przestrzegać. Można się, oczywiście z nim NIE ZGADZAĆ, można też WALCZYĆ o jego zmianę, ale zasadniczo nie powinno się go łamać. Niezależnie od tego, kogo (i czego!) rzecz dotyczy. Dopóki coś jest zakazane – to JEST zakazane, dopóki dozwolone – dozwolone. A rzecz zakazana jest przestępstwem. Koniec, kropka. Co ciekawe, środowiska lewicowe same nader chętnie odwołują się do tej zasady. Głównie wtedy, gdy chcą obejść komplikacje związane z klauzulą sumienia.:)
Po trzecie, nieustannie mnie zadziwia ogólnoeuropejska nagonka na palaczy tytoniu – przy jednoczesnym pobłażaniu dla amatorów cannabisu. Jeśli już uznajemy, że „wolność szkodzenia samemu sobie” jest istotnie jedną z najistotniejszych wolności człowieka (jak to czyni np. prof. Środa, stwierdzając w jednym z ostatnich „Wprostów” ni mniej ni więcej, tylko, że wolność zapalenia skręta jest dla niej osobiście ważniejsza od wolności przekonań religijnych…) – to chyba powinna przysługiwać wszystkim na równi? W ogóle ostatnio (przy okazji afery Amber Gold, na przykład) zaczynam się zastanawiać, czy nowoczesne państwo nie chce czasem „chronić” swoich obywateli przed skutkami ich własnych, błędnych decyzji – nawet wbrew ich woli?
Choć, z drugiej strony, nigdy mi też jakoś nie trafiały do przekonania argumenty „apostołów trawki”, w myśl których – „marihuana to nieszkodliwe ziółko, a nie żaden tam narkotyk! Kokaina i heroina to są narkotyki!” Proszę mi wybaczyć, ale nie znam osobiście ANI JEDNEGO narkomana, który by zaczynał od razu od, mówiąc brutalnie, „dawania sobie w kanał.” Oczywiście, można powiedzieć, że nie każdy, kto choć raz zapalił jointa, stał się narkomanem – ale prawie wszyscy, którzy dziś nimi są, zaczynali od niewinnej maryśki. To tak samo, jak z nikotyną – nie każdy, kto pali, zapadnie na raka płuc – ale prawie wszyscy chorzy to palacze…
Konopie indyjskie to narkotyk (chociaż może „miękki”). I to jest fakt. A twierdzić inaczej, to jakby mówić, że piwo to nie alkohol – i że pijąc je nie można zostać alkoholikiem.
W nowym „Wproście” wielkie zmiany. Wprawdzie wspomniana już p. Środa nadal niestrudzenie udowadnia, że RELIGIA jest odpowiedzialna za całe zło świata (nie ma to, jak mieć życiową misję!:)) – tym razem ze zgrozą biorąc na warsztat odpustowe stragany, na których ujrzała militarne zabawki. Pomijając już fakt, że nie wiem, który to Kościół naucza, że NALEŻY je dawać dzieciom do zabawy (mój syn, na przykład, nie ma ani jednego pistoletu) chciałabym zauważyć z pewną taką nieśmiałością, że może gdyby w lewicowej Norwegii nie nauczano tak uparcie, że „broń, wszelka broń, nawet ta w ręku policjanta, to samo czyste zło!” – na wyspie Utoya zginęłoby trochę mniej ludzi?
Za to do ekipy (obok znakomitego Tomasza Jastruna, też z byłego „Newsweeka”) dołączył właśnie Szymon Hołownia. Nie ukrywam, że miło mi było zobaczyć go znowu w druku, choć muszę też przyznać, że jego pierwszy felieton na nowych łamach – o pożytkach płynących z religijnych gadżetów (czy to chrześcijańskich, czy muzułmańskich:)) nieco mnie rozczarował. Ale może, jak to mówią, pierwsze koty za płoty.
Ogołocony z Hołowni i Jastruna „Newsweek” natomiast pikuje coraz wyraźniej na lewicowe dno. Oto bowiem – jako dowód na nienawiść, jaką rzekomo darzymy bezdzietne kobiety! – przynosi m.in. wzruszającą historię niejakiej 24-letniej pani Lidki, która to „miała odwagę” wyznać w programie Ewy Drzyzgi, że dzieci nie lubi i nie chce, a jako powód swojej aborcji podała, że „ciało po ciąży robi się obwisłe.”
A jeszcze do niedawna nawet lewica z uporem powtarzała, że „nikt przecież nie mówi, że aborcja to coś dobrego!” Nie, no oczywiście, że nikt już tak nie mówi. Dzisiaj mówi się raczej, że to „nic wielkiego” – ot, zwykły zabieg kosmetyczny. Na ujędrnienie brzucha.
Jeśli o mnie chodzi, to z takim samym uporem będę powtarzała, że w XXI wieku młoda, średnio wykształcona kobieta ma multum sposobów na uniknięcie dzieci, których nie chce mieć – i że na tym tle takie „antykoncepcyjne” przerywanie ciąży jawi mi się coraz bardziej jako iście „średniowieczne” (w tym wypadku nie lękam się tego słowa!) barbarzyństwo.
Ale zostawmy to – szkoda czasu. Gdy mam ochotę na lewicowy punkt widzenia, sięgam raczej po „Politykę.”
W której ostatnio bardzo pozytywnie mnie zaskoczył redaktor Adam Szostkiewicz, który popełnił bardzo wyważony na temat kondycji współczesnego Kościoła. Dziękuję mu zwłaszcza za stwierdzenie, że obecny kryzys nie wynika z mniejszych czy większych „wymagań” danej wspólnoty (często zdarzało mi się słyszeć: „gdyby tylko Kościół trochę poluzował, zwłaszcza w szóstym i dziewiątym przykazaniu, świątynie zapełniłyby się na nowo!”) – tylko po prostu ze słabnącej WIARY w Boga na Starym Kontynencie. Dziękuję. Zawsze tak uważałam.