Jak się wykuwa „polski Kościół narodowy”?

Nie ukrywam, że moja miłość do Kościoła (i tak już przecież niełatwa) bywa raz po raz wystawiana na ciężką próbę, za sprawą  wypowiedzi niektórych naszych hierarchów.

Przeraża mnie zwłaszcza, jak bardzo „Polonia semper fidelis” zaczyna się ostatnio rozmijać z tym, czym żyje Kościół powszechny – i obawiam się, że to już stała tendencja.

Cały świat mówi dziś już wręcz o „efekcie Franciszka” – obawiam się jednak, że ten efekt nie dotarł (jeszcze?) do kraju nad Wisłą…

Zupełnie, jakbyśmy to my wymyślili chrześcijaństwo – jakby, cytując Aleksandra Świętochowskiego, sam Bóg był naszym sąsiadem, u którego na strychu tylko my mamy prawo suszyć naszą bieliznę…

Ostatnio nawet abp Kowalczyk, którego uważam za rozsądnego, stwierdził, ni mniej ni więcej, tylko że Polacy są tak mądrzy i wspaniali, że „nie potrzebują żadnych nauczycieli z Zachodu.” Ciekawe, czy miał na myśli także papieża Franciszka?:)

Podczas, gdy papież niestrudzenie mówi o prostocie, solidarności, dialogu z inaczej myślącymi – a  także o Jezusie Chrystusie i o tym, że przemianę świata (i Kościoła) należy rozpocząć od spotkania z Nim, u nas jest wszystko „na odwyrtkę.”

Biskupi, a nawet niektórzy publicyści (jak Terlikowski), na wyścigi tłumaczą, że Franciszek, mówiąc o ubóstwie, nie ma wcale na myśli tego, co mówi, tylko jakieś mgliście rozumiane „ubóstwo duchowe.”

Zamiast dialogu preferują NAKAZY, najlepiej odgórnie (prawnie) narzucone – po co się silić na jakąś tam ewangelizację? Wystarczy ludzi ZMUSIĆ, by w naszym pięknym kraju wszyscy MUSIELI żyć po chrześcijańsku…

Podczas, gdy papież ciągle tłumaczy, co to znaczy „być chrześcijaninem” – nasi bez końca (i przy każdej okazji) wałkują „wielkie problemy moralne” – jak aborcja, in vitro i związki partnerskie… Jak gdyby całe społeczeństwo było już należycie zewangelizowane – a nie jest!

I potem mamy taką sytuację, że (jak zauważył Szymon Hołownia) WSZYSCY w Polsce doskonale wiedzą, co Kościół myśli na temat sztucznego zapłodnienia – ale za to bardzo wielu ludzi (śmiem twierdzić) nie zna Ewangelii…

Niestety, w Polsce utarło się – jak ironicznie stwierdził pewien znany duszpasterz (zdaje się, że był to o. Paweł Gużyński) – że przy okazji świąt „wielcy ludzie Kościoła poruszają wielkie tematy.” Tyle, że ostatnio tych „wielkich ludzi” jakby nam ubyło… (I z tego potem wynikają takie kwiatki, jak wczorajsza wypowiedź abp Michalika o tysiącach zarodków, które jakoby „rosną” w płynnym azocie… Cały problem z tymi zarodkami, księże biskupie, polega właśnie na tym, że one NIE ROSNĄ – pozostają w stanie anabiozy, zawieszenia życia, dopóki nam się nie zechce inaczej…)

A przecież – jak mówi mój dawny pracodawca, ks. biskup Kiernikowski – gdyby ludzie NAPRAWDĘ, wewnętrznie przejęli się Ewangelią, żadne zewnętrzne zakazy w wyżej wymienionych kwestiach nie byłyby już potrzebne…

Przepraszam, ale jakoś tak skojarzyło mi się to wszystko z tym fragmentem Pisma Świętego, w którym faryzeusze przyprowadzają do Jezusa jawnogrzesznicę.

Oni też nie mieli ochoty z „taką” dyskutować – mieli tylko zamiar wyegzekwować na niej to, co uważali za prawo Boże.

Jedynym, który wykazał gotowość do rozmowy z nią, był sam Jezus. Znamienne…

Co tam Kościół, papież, Jezus, Ewangelia – byle „nasza chata z kraja.”:(

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *