Rok temu, w Wielki Czwartek, na oczach całego świata płonęła katedra Notre Dame w Paryżu. Nie wiadomo, kiedy zostanie odrestaurowana – tym bardziej, że tegoroczna epidemia koronawirusa w oczywisty sposób wstrzymała prace renowacyjne.
Niektórych rzeczy zresztą, jak np. witraży wykonanych oryginalną średniowieczną techniką, odtworzyć się już nie da. Nigdy. Smutne.
A wczoraj świat obiegło kolejne zdjęcie płonącej katedry, tym razem w Nantes (przypomnę tym, którzy nie pamiętają: z tego miasta pochodził znany, francuski pisarz, Juliusz Verne).
Kościół ten wznoszono przez blisko 400 lat, począwszy od roku 1434. Podczas Rewolucji Francuskiej katedra została zamknięta (wszystko w imię „tolerancji” i „rozumu” oczywiście…). Zwrócono ją katolikom dopiero na fali odwilży w stosunkach państwo-Kościół za czasów Napoleona, w 1802 roku.
Warto wiedzieć, że kościół ten spłonął nie po raz pierwszy. W 1972 roku na dachu katedry wybuchł wielki pożar, który zniszczył dużą część zabytkowego wyposażenia. Wnętrze wymagało gruntownej rekonstrukcji, a w oryginale zachowała się jedynie barokowa drewniana ambona. Dopiero w 1985 roku, po ponad 13 latach prac remontowych, katedra została ponownie otwarta.
I jak zawsze w takich razach, natychmiast pojawiły się pytania o przyczyny pożaru (które niektórzy nazwali „szukaniem wroga”).
O ile w przypadku katedry paryskiej był on ewidentnie spowodowany przez ludzkie niedbalstwo (nieumyślne zaprószenie ognia przez robotników) – o tyle tutaj prokuratura od początku podejrzewała celowe podpalenie.
Chociaż Francuzi od początku obsadzali w roli domniemanych sprawców islamskich imigrantów (co się zresztą dzisiaj potwierdziło, do przestępstwa przyznał się pewien Afrykanin, Rwandyjczyk, któremu francuskie państwo odmówiło przedłużenia karty pobytowej) – to ja (przyznaję się!) przez moment pomyślałam także o agresywnych antyklerykałach. W ostatnich latach bowiem w kraju nad Sekwaną miało miejsce około trzydzieści pożarów obiektów sakralnych – a na miejscu niektórych z nich znaleziono napisy o treści faszystowskiej, antyreligijnej lub satanistycznej. A przecież i u nas (ktoś to jeszcze pamięta?) był kiedyś pewien radykalny polityk, który nawoływał wprost do „podpalania kościołów”. Armand Ryfiński się nazywał…
Jakkolwiek by było, dla mnie podpalenie świątyni jest zawsze aktem barbarzyństwa. Nigdy bym nie zamachnęła się na meczet, synagogę czy buddyjski chram.
Już to z szacunku dla sacrum jako takiego, już to – dla ludzi, którzy w tym miejscu zbierali się na modlitwę. Nie, po prostu nie. Tym bardziej, jeśli chodzi o obiekty zabytkowe, które stanowią także część naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego.
No, cóż – barbarzyńcy u bram? Czy może raczej: „Przemija postać świata tego”? Co myślicie o tym?
Ponieważ były trzy miejsca, w których pożar powstał, to nie było wątpliwości, że to było podpalenie. Mimo wszystko samych Francuzów bym nie podejrzewał, szczególnie, że we Francji takie podpalenie nie zuboża Kościoła, a państwo (we Francji państwo jest właścicielem wszystkich kościołów). Przypuszczam, że to islamscy imigranci – pewnie się kiedyś dowiemy.
Francuska prokuratura już potwierdziła, że Rwandyjczyk. To była forma zemsty…