Przy okazji trwającej pandemii emocje wielu rodaków rozpala billboard stanowiący część akcji STOP KOMUNII ŚWIĘTEJ NA RĘKĘ, firmowany przez Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Piotra Skargi.
Plakat przedstawia hostię, spoczywającą w brudnych i zakrwawionych dłoniach.
Według pomysłodawców tej swoistej kampanii antyreklamowej, ten sposób przyjmowania komunii rodzi ryzyko profanacji i jest niegodny z samej swej natury – inaczej niż podawanie komunikantów do ust przez kapłana (ponieważ świeccy szafarze też dla tych ludzi są podejrzani).
Warto przy tym wiedzieć, że Stowarzyszenie NIE JEST organizacją katolicką – nie posiada kościelnego imprimatur, a swoje nauczanie opiera m.in. na objawieniach prywatnych, nieuznanych przez Kościół (zgodnie z którymi „Matka Boska płacze, gdy widzi kogoś przyjmującego komunię na rękę”).
W przeciwieństwie do tego, Komisja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przypomina, że chociaż główną formą przyjmowania Komunii w Polsce pozostaje nadal Komunia do ust, to jednak „nie oznacza to, że inne zatwierdzone przez Kościół formy miałyby być same z siebie niegodne, niewłaściwe, złe lub grzeszne”.
Nie można a priori zarzucać chęci sprofanowania Eucharystii osobom pragnącym z różnych powodów przyjąć z wiarą i czcią Komunię Świętą do rąk, zwłaszcza w okresie pandemii. Niesprawiedliwe jest zatem sugerowanie, by osoby przyjmujące Komunię na rękę automatycznie nie miały szacunku wobec Najświętszego Sakramentu. Ponadto prawo do oceniania i zmieniania praktyki liturgicznej należy do Stolicy Apostolskiej i nikt nie powinien tego negować.
Dla mnie, jako historyczki, sprawa jest oczywista. Nie wydaje mi się możliwe, aby Kościół pierwszych wieków, w którym taka praktyka była powszechna, był w błędzie. Gest ten pięknie podkreśla też powszechne kapłaństwo wiernych.
Zanim poznałam P., należałam przez kilka lat do wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. I zawsze, kiedy kapłan dawał mi Ciało Chrystusa do rąk (taka jest tam praktyka), myślałam o tym, co znaczy, że On „wydał się w nasze ręce”. Jak bardzo Bóg nam ufa! Dlaczego my sami sobie nie ufamy?
Jest w tym jakaś pogarda dla człowieka, dla ludzkiego ciała.
Chrystus przyjął ludzkie ciało – z tego wniosek, że całe jest czyste, święte i godne. Usta (którymi też przecież możemy grzeszyć!) wcale nie bardziej, niż ręce. Nasz Pan nie bał się „ubrudzić” ziemią. Często nawet dosłownie, skoro umywał uczniom nogi – i chodził na ogół pieszo, zamiast (wzorem późniejszych papieży) dawać się nosić w lektyce. Pozwalał też, w ciągu ziemskiego życia, dotykać się różnym ludziom. Niekoniecznie tylko wybranym i świętym – co bardzo gorszyło faryzeuszy („Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co to za jedna się Go dotyka!”). Tak, tak – Syn Boży najwyraźniej nie obawiał się „profanacji” siebie samego…
Mam też wątpliwości, czy rzeczywiście ręce księdza, który pięć minut przede mszą grał w karty – albo, nie daj Boże, molestował dziecko, są bardziej czyste, godne i święte, niż ręce górnika, który przyszedłby do kościoła wprost od roboty. Jezus wielokrotnie dawał wyraz temu, że Bóg nie patrzy na to, co zewnętrzne, lecz na „serce” człowieka: „To, że się je nieumytymi rękoma, nie czyni człowieka nieczystym.” – mówił.
A ta nadmierna, wręcz zabobonna, sakralizacja rąk kapłana jako namaszczonych i świętych, rodzi także w pandemii inne szkodliwe przekonania, jak choćby to (które zapoczątkował ks. Kneblewski, a podtrzymuje wielu innych) że od księdza w ogóle nie można się zarazić. Nie pojmuję tego – grypą można, katarem można – tylko koronawirusem dziwnym trafem nie można!
Pewnie pokłosiem tego przekonania są m.in. biskupi bez maseczek na zebraniu plenarnym w Łodzi – poza pychą („My jesteśmy namaszczeni, nam nic nie grozi!”) jest to bardzo zły sygnał dla wiernych. Tym bardziej, że liczne przypadki zakażenia wśród księży i biskupów (ostatnio podano do wiadomości publicznej, że zakażony jest także bp Wiktor Skworc) przeczą tej ezoterycznej teorii.
A stąd już niedaleko do popularnego ostatnio hasła: „Wierzę w Jezusa, a nie w wirusa!” Negowanie ustaleń naukowców w tej sprawie staje się tu wręcz aktem heroicznej wiary – jak gdyby bezrozumne narażanie siebie i innych na utratę zdrowia i życia nie było grzechem samym w sobie. Niektórzy z owych „żarliwie wierzących” posuwają się wręcz do tego, że zarzucają brak wiary tym, którzy (chcąc się stosować do zaleceń sanitarnych) np. noszą maseczki w kościele. „Chce mi się rzygać, kiedy Was widzę w tych kagańcach na mordzie!” – napisała mi wczoraj na Facebooku pewna pani, w każdym komentarzu deklarująca miłość do Boga i Najświętszej Panienki. Hmmm. „Chce jej się rzygać” na widok bliźniego swego. Zaiste. Bardzo po chrześcijańsku.
Przywołuje się przy tym przykłady z przeszłości, gdy rzekomo sama żarliwa modlitwa wystarczyła, by przegnać zarazę. Historycznie jednak jest to tylko część prawdy. Owszem, w obliczu wielkich epidemii modlono się i pokutowano (niekiedy zbiorowo). Ale szukano także bardziej przyziemnych, „naukowych” sposobów ratunku, jak choćby poszukiwanie izolacji („Dekameron” Boccaccia opowiada właśnie historię ucieczki grupy przyjaciół z miasta ogarniętego przez pomór). A niektórzy biskupi, zauważywszy, że duże zgromadzenia ludzi zdają się sprzyjać rozprzestrzenianiu choroby, wręcz ich zakazywali. Dokładnie tak samo, jak teraz.
Niewielu też wie, że obecnie przyjęta praktyka udzielania ogółowi wiernych komunii tylko pod jedną postacią wywodzi się właśnie z czasów średniowiecznych epidemii. Zauważono bowiem, że wcześniejsze spożywanie Krwi Pańskiej ze wspólnego kielicha nierzadko powodowało gwałtowny wzrost zachorowań… I nikomu jakoś w tym „ciemnym Średniowieczu” nie przychodziło nawet do głowy, że poprzez święte postacie rzekomo nie można się zarazić.
Mówiąc wprost: kto by podczas pożaru poprzestał na modlitwie o ustanie płomieni, nie wzywając przy tym strażaków, nie daje wcale świadectwa głębokiej wiary, lecz głupoty. Nie, nie, nie. Wiara, która rezygnuje z używania rozumu, jest zabobonna i ślepa. Powiedziałabym nawet, że jest grzechem. Bo to zwykłe wystawianie Pana Boga na próbę.
I ciekawa jestem, czy ci wszyscy „niewierzący w koronawirusa” podobnie pokładają ufność w Bogu (i nie idą do lekarza) np. w przypadku cukrzycy, zawału czy nowotworu. Czy też ich „niewiara” dotyczy tylko tej jednej, konkretnej choroby?
Nieśmiało pukam do drzwi. Cieszę się, że wreszcie Cię znalazłem. Umknęłaś mi gdzieś dawno temu. Tęskniłem.
A komunia – cóż, nie moja sprawa, nie wypowiadam się.
Witaj, drogi Przyjacielu. Wiesz, ten post nie jest tak bardzo na temat „komunia do ust czy na rękę?” (bo dla mnie jest jasne, że to kompletnie bez znaczenia) – ile o tym, jak bardzo zabobonna staje się wiara wielu ludzi w Polsce. Z jednej strony ci ludzie są skłonni całować „wyświęcone ręce” księży (i bronić ich niezależnie od tego, co robią) – a z drugiej strony inaczej myślących utopiliby w łyżce wody. Myślę, że ateiści mieliby też wiele w tej kwestii do powiedzenia. Dlatego wydawało mi się ważne, by napisać, że Bóg, w którego wierzę, na pewno nie sądzi po takich pozorach. Mam jednak nadzieję, że wśród moich tekstów znajdziesz też takie, które Cię zainteresują.
Jak wiesz, należę do tej grupy, która w poruszonym przez Ciebie temacie miałaby używanie, więc celowo ominąłem tę rafę, żeby na dzień dobry nie robić złego wrażenia. Generalnie, zgadzam się w 100%, a nawet w 150, bo poszedłbym nieco dalej i oskarżyłbym tych księży o działalność narażającą życie i zdrowie wiernych. Tu już nie przelewki – epidemia przyspiesza, a co setny zarażony przypłaca ją życiem. No, ale dopóki prokuratura jest prywatnym folwarkiem pewnego niedouczonego prawnika, nikomu, kto nosi sutannę, nie stanie się żadna krzywda.
Obawiam się jednak, że to jest jak budowanie tamy. Politycy otoczyli księży ochroną, ale po tamtej stronie woda wciąż wzbiera. Gdy tama pęknie – a pęknie, bo żaden polityk nie jest na wieczność przyspawany do stołka – spiętrzona woda zniesie wszystkich, włącznie z tymi, którzy nie tylko nic nie zawinili, ale wręcz próbowali przeciwdziałać złu. Woda, niestety, jest ślepa.
Masz zupełną rację, niestety. A mnie najbardziej szkoda właśnie tych mądrych i dobrych duchownych, których zniszczy głupota i pycha pozostałych. Ostatnio znów jeden taki nawiedzony szaleniec, niejaki „o. Daniel” (samozwańczy pustelnik, podobny do księdza Natanka) zachęcał ludzi, by w kościele zdjęli maseczki (bo podobno Bóg przez maseczkę nie dosłyszy naszych modlitw), a odkażali się… wodą święconą. Diecezja niby się „odcina” ale przypuszczam, że nic z nim nie zrobią, bo w polskim Kościele taki fideizm magiczny się szerzy. A powinni mu zakazać sprawowania publicznych obrzędów, bo stwarza zagrożenie dla ludzi. Powinno to również być karalne. I mówię to jako osoba niegdyś mocno związana z ruchem charyzmatycznym. Mnie jakoś nigdy moja wiedza (również o tym, że w wodzie święconej mogą być bakterie i wirusy) nie przeszkadzała w wierze. Zawsze mówiłam o sobie, że jestem „wierzącą racjonalistką”, pamiętasz?:)
Niemal równocześnie (różnica w datach wynika z różnicy czasu między Polską i Ameryką) opublikowalam, a właściwie zaktualizowalam dawniejszy tekst na ten sam temat, z którego teraz zacytuję:
W liturgicznych gestach wiernych manifestują się różne tradycje w obrębie Kościoła. Wyciągnięte dłonie to odwołanie się do karmelitańskiej (zwlaszcza św. Teresy z Lisieux) formuły przychodzenia do Boga „z pustymi rękami”. Otwarte buzie wiernych – to żywy symbol Kościola-Matki Karmicielki.
Postawa klęcząca też niekoniecznie jest tu najwłaściwsza (co nie znaczy, że niewłaściwa). Może oznaczać pokorę i uszanowanie sakramentu, ale równie dobrze może wynikać z zabobonnego strachu i służalczości. Albo ze zwykłej rutyny. Zamiast przeżywania komunijnej jedności z Chrystusem, demonstruje się wtedy jedynie liturgiczną kindersztubę.
Jako historyczka powinnam dopowiedzieć jeszcze dwie rzeczy do tego, co Pani napisała: 1. Postawa klęcząca pojawiła się dopiero w średniowieczu i wywodzi się z obrzędu nadania lenna. Lennik klękał wówczas przed swoim wasalem, wkładając na znak zaufania i poddania swoje złożone dłonie w ręce seniora. Nie jest to więc koniecznie postawa, którą należałoby zalecać chrześcijanom wobec Boga. 2. Pierwotną chrześcijańską postawą modlitewną była postawa stojąca (dzieci Boże STOJĄ przed Bogiem). I komunia święta podawana na skrzyżowane dłonie, jak o tym zaświadcza wiele pism Ojców Kościoła (m.in. Katechezy Mistagogiczne św. Cyryla Aleksandryjskiego). Nie jest to więc w żadnym razie „zgubna modernistyczna nowinka”, jak nas przekonują tradycjonaliści.
Nie spotkałam osoby „niewierzącej w koronawirusa” – koronawirusy są znane od lat ’80. Natomiast sama zaliczam się do osób niewierzących w epidemię (!) koronawirusa. Koronawirusy istnieję, ale nie są tak groźne, jak media starają się nam wmówić. Nie widzę sensu przytaczać tu argumentów, wystarczy poszukać w internecie – polecam kanał wRealu24. Prawie nikt (bo wyjątki mogą się zdarzyć) stający w kolejce po Komunię Św. nie chce, aby doszło do profanacji. Problemem może być to, że przy okazji dochodzi do profanacji, gdy drobinki hostii zostają na dłoniach, spadają na ziemię itd. Co do wypowiedzi pani wierzącej, ale obrażającej innych ludzi – dlaczego na podstawie jednej wypowiedzi budować obraz katolików? Czy jest coś złego w tym, że katolicy obawiają się, że przy okazji udzielania Komunii Św. dochodzi do profanacji?
Przede wszystkim te mityczne „okruszki” rzekomo z lekceważeniem strzepywane na ziemię a następnie rozdeptywane „niegodnymi nogami” to w dużej mierze jest, no właśnie, mit. Jako osoba, która przez kilka lat przyjmowała, we wspólnocie Drogi Neokatechumenalnej, komunię świętą do rąk, mogę zaświadczyć, że podchodzono do tego z ogromną czcią i szacunkiem. Sama miałam zwyczaj, po przyjęciu Ciała Pańskiego, dotykać jeszcze tego miejsca na dłoni ustami, by zebrać wargami ewentualne partykuły, które mogły tam pozostać. Na ogół zresztą nie było to konieczne, bo hostie wypiekane są w ten sposób, by maksymalnie ograniczyć powstawanie „okruszków.” Poza tym, aby zaszła rzeczywista profanacja, MUSI zaistnieć INTENCJA znieważenia miejsc czy rzeczy świętych. Nie da się niczego sprofanować „przy okazji”, niechcący. Plus – proszę pomyśleć o tym, że NAJWIĘKSZĄ profanacją (niezrozumiałą nawet dla wyznawców innych religii monoteistycznych) jest samo życie i śmierć Chrystusa. Bóg, który NIE zażądał dla siebie „warunków godnych Boga”. Urodził się w stajni, nie w świątyni. Chodził na własnych nogach po nie zawsze czystych drogach (i tylko raz w życiu ludzie sypali Mu kwiaty pod stopy – by po kilku dniach Go ukrzyżować). Dał się przybić do krzyża, zamiast porazić gromem niegodne ręce tych, którzy Go przybijali… Tak tak. Wcielenie (w tym przejście Jezusa przez łono niewiasty) i Jego ziemskie życie było NAJWIĘKSZYM skandalem w historii religii. Proszę pomyśleć o tym tak: nic gorszego już Jezusa spotkać nie może, ponad to co już Mu uczyniliśmy. A może się okazać, że tak bardzo chcąc bronić Boga skrzywdzimy człowieka, który jest tego Boga obrazem.