Doskonale wiecie, że i mnie – jako żonę „eksa” – uwiera wiele rzeczy w nauczaniu i praktyce mojego Kościoła, jednak wydaje mi się (czemu często dawałam wyraz na tym blogu…), że program „reform” oparty na zasadach 6xSEX (czyli: zniesienie celibatu, kapłaństwo kobiet, śluby homoseksualne, seks przedmałżeński, rozwody oraz aborcja) jest drogą donikąd. Co zresztą miały okazję „przećwiczyć” na sobie te Kościoły protestanckie, które dawno już radośnie zaakceptowały wszystkie te nowe „prawdy objawione.”
Wbrew pozorom, wcale nie gromadzą one tłumów wiernych, szczęśliwych, że nareszcie znaleźli taki „ludzki” Kościół… Frekwencja w nich waha się w okolicach kilku procent. Sęk w tym, że aby „wierzyć” np. w skuteczność pigułki, wcale nie trzeba być chrześcijaninem… 🙂
Proszę mi wierzyć, że chciałabym, żeby w Kościele powszechnym DOBRZE się czuli najróżniejsi ludzie, a jednak smutno mi się jakoś zrobiło, gdy kiedyś przeczytałam, że zabytkowa (i zazwyczaj świecąca pustkami) katedra w Göteborgu czy w Uppsali wypełniła się po brzegi ludźmi tylko w jakiś ichni „Dzień Dumy Gejowskiej”, gdy prezentowano tam „nowatorską” wystawę prac ukazujących Jezusa i Jego uczniów w jednoznacznie seksualnych pozach…
No, tak: nie liczy się wcale, kim Jezus (dla mnie) jest, ani nawet – czego konkretnie nauczał. Ważne, by był gejem! Zupełnie, jak gdyby pytanie o „orientację seksualną” było kluczowym elementem Jego przesłania…
Ja bardzo przepraszam, ale tworzenie „Kościoła otwartego” tylko dla jednej, określonej grupy ludzi, to już jest chyba lekka (?) przesada? Uparcie wierzę, że Ostatnia Wieczerza była jednak czymś więcej, niż tylko homoseksualną orgią…:(
Czasami mi się wydaje, że takie nauczanie bierze się z faktu, że ludzie, którzy je rozpowszechniają, tak naprawdę (wbrew absolutnie podstawowemu dogmatowi chrześcijaństwa!) czczą MARTWEGO Jezusa, Jezusa który nie zmartwychwstał. A skoro – jak rozumują – był to Ktoś kto – tak jak Budda czy Mahomet – żył dawno temu (i może nawet „nieprawda”:)) i umarł, jak wszyscy – to znaczy, że można zupełnie spokojnie twierdzić, że „na pewno by poparł” wszelkie poglądy, jakie tylko zechcemy Mu przypisać. Nieboszczyk przecież nie będzie oponował…
Z tym „Kościołem otwartym” jest zresztą jeszcze inny problem: jego apostołowie, którzy z taką żarliwością pouczają innych, jak należy „prawidłowo” wierzyć w Boga, sami często bardzo prędko tracą wszelką wiarę – i porzucają to, co początkowo chcieli tylko „oczyścić” i „zreformować.” Widocznie to „chrześcijaństwo marzeń” jakie zamierzają zaserwować innym, nie jest już w końcu atrakcyjne nawet dla nich samych…
Kościół, jaki tworzą, jest zatem wprawdzie „otwarty” (na WSZELKIE możliwe propozycje!:)), ale… PUSTY. Możecie mi zaraz powiedzieć, że także Kościoły „tradycyjne” pustoszeją… To prawda, ale jednak dzieje się to jakby wolniej…
Tak mi się jakoś pomyślało – na marginesie wizyty papieża w Anglii…