Czekałam na niego. I żeby nieco popędzić zbyt wolno upływający czas, weszłam na jeden z „wap-czatów” w moim telefonie. Nie powinnam była tego robić nigdy.
Otóż, gdy tylko weszłam, moją uwagę zwrócił mężczyzna, który twierdził, że jest mu bardzo smutno. Ponieważ zaś z natury jestem współczująca, zaczęłam się z miejsca dopytywać, co się stało. I dowiedziałam się, że facet jest policjantem, który niedawno utracił bliską sobie osobę – a wraz z nią i sens życia. Zaczęłam go więc pocieszać jak umiałam, na co on, ni stąd ni zowąd, zaczął mi deklarować ogniste uczucia (wszystko pod hasłem „bo tylko Ty jedna mnie rozumiesz!”), po czym dał mi swój numer telefonu, coraz bardziej histerycznie domagając się także mojego (jest zastrzeżony). Zadzwoniłam więc pod podany numer i kontynuowałam działalność psychologiczną, jednak facet był coraz bardziej rozedrgany, mówił nieskładnie, bełkotał. Wreszcie stwierdził, że i tak jest już na wszystko „za późno” ponieważ właśnie podciął sobie żyły. Po czym przestał odpowiadać na moje telefony.
Śmiertelnie przerażona, nie wiedząc, czy „pacjent” uległ mojej perswazji i zadzwonił po lekarza, albo czy to wszystko nie jest tylko jakimś makabrycznym „żartem” i wygłupem szaleńca, zadzwoniłam na policję, opowiedziałam o całym zajściu i podałam znane mi dane faceta. Naiwnie sądziłam przy tym, że na tym mój udział w całej sprawie się skończy. Myliłam się. On się dopiero zaczął.
W ciągu kolejnych godzin dwa razy przesłuchiwali mnie „smutni panowie”, przy czym drugi raz w towarzystwie mizernego osobnika, który jako żywo wyglądał na policyjnego psychologa. Jestem przekonana, że władza w ten sposób sprawdzała MOJĄ poczytalność – tak jakbym to JA próbowała się pozbawić życia.
Przeżyłam również niebotyczną awanturę ze strony moich współlokatorek pod hasłem „policję do domu spowadzasz!”, a na dźwięk dzwonka do drzwi po prostu martwiałam ze strachu.
I tej goryczy nie jest w stanie mi osłodzić fakt, że ostatecznie „mój nieboszczyk” znalazł się bezpiecznie w szpitalu. Nigdy nie miałam specjalnej ochoty zostać „bohaterką” ale w tamtej sytuacji wydawało mi się, że robię po prostu to, co należy (tak na wszelki wypadek).
Teraz jednak zastanowię się dobrze trzy razy, zanim zechcę udzielić jakiejkolwiek pomocy komuś poznanemu w Internecie. A Wy – co byście zrobili na moim miejscu?