Z Archiwum X Kościoła: Medjugorie.

24 czerwca 1981 roku w małej wiosce położonej w Bośni i Hercegowinie (choć zamieszkałej głównie przez Chorwatów), niedaleko Mostaru, rozpoczęła się jedna z najbardziej tajemniczych historii naszych czasów.

Począwszy od tego dnia bowiem szóstce nastolatków (w wieku od 10 do 16 lat; dziś są to już osoby około 40-letnie) aż do chwili obecnej ma się ukazywać Matka Chrystusa – która sama siebie nazywa Królową Pokoju, zaś „widzący” często nazywają Ją po chorwacku „Gospą” (tj. Panią).

Od razu mówię, że nie zamierzam tu rozstrzygać o prawdziwości tych objawień – oraz przypominam, że w Kościele katolickim NIE MA ŻADNEGO OBOWIĄZKUwierzyć w „objawienia prywatne” (to jest wszystkie te, które nastąpiły już po „zamknięciu” Nowego Testamentu), nawet tak „czcigodne”, jak objawienia różańcowe.

Jeśli więc ktoś np. nie lubi odmawiać różańca albo NIE WIERZY, że Pan Jezus ukazywał się s. Faustynie, nie przestaje skutkiem tego być „dobrym katolikiem”, o ile poza tym wierzy we wszystko, czego Kościół naucza.

Co jednak czyni te objawienia w byłej Jugosławii dość wyjątkowymi na tle wszystkich innych, które dotychczas miały miejsce (nawet w porównaniu z tymi w La Salette, gdzie „Pani” miała ukazywać się dwójce zupełnie niepobożnych dzieci – według mnie jest to niejaka przesłanka na rzecz ich prawdziwości: odpada tu bowiem argument, iż te dzieci „widziały to, co chciały zobaczyć”, względnie to, co im „wmówiło” katolickie otoczenie.:)) to nie tylko długi czas trwania. (Objawienia powtarzają się od 1981 roku, początkowo były codzienne, teraz zaś 25. dnia każdego miesiąca tajemnicza Postać przekazuje „widzącym” swoje orędzia.).

Fakt, że zjawiska te wciąż mają miejsce, jest zresztą jedną z przyczyn sceptycyzmu hierarchii kościelnej wobec nich – Kościół nie może wypowiadać się na temat prawdziwości objawień, dopóki one się nie zakończą. Co zresztą dobrze świadczy o ostrożności Kościoła w takich kwestiach – wbrew zarzutom, jakoby katolicy byli bardzo naiwni i skłonni natychmiast uwierzyć we wszystko, co tylko „trąci” cudownością (zwłaszcza, jeśli do tego, jak w Medjugorie, przysparza im wyznawców – bowiem ta mała wioska rozwinęła się przez lata w wielkie centrum pielgrzymkowe, odwiedzane każdego roku przez setki tysięcy ludzi, najróżniejszych zresztą wyznań i religii, spragnionych czy to wiary, czy zwykłej sensacji).

Ale poprzez czas swego trwania i pewną „powtarzalność” (której brak często zarzucają cudom racjonaliści) objawienia te są bodaj najlepiej przebadanymi od strony czysto naukowej zjawiskami tego typu. Na przykład, dzięki zastosowaniu zarówno badań psychiatrycznych (prowadzonych zresztą przez lekarzy o różnych światopoglądach, w tym ateistów i muzułmanów), jak i coraz bardziej nowoczesnych z latami urządzeń do badania aktywności mózgu, udało się wykluczyć u „widzących” zaburzenia psychiczne lub też uleganie jakiemuś rodzajowi zbiorowej halucynacji.

Od strony czysto neurologicznej ich mózgi zachowują się tak, jakby rzeczywiście rozmawiali z realnie istniejącą Osobą, która jednak dla innych pozostaje niewidzialna.

Dość niezwykły jest także fakt, że od początku objawienia te (rozgrywające się przecież za „żelazną kurtyną” – wychowywane w komunistycznym systemie dzieci, choć praktykujące, nie miały nawet świadomości tego, że podobne wydarzenia miały już wcześniej miejsce gdzieś na świecie!) wzbudzały podejrzenia zarówno u przedstawicieli władzy (wietrzących w tym wszystkim jakiś „antysocjalistyczny spisek ciemnego kleru”) – jak i Kościoła, który z kolei obawiał się w tym przypadku jakiejś komunistycznej prowokacji, mającej na celu skompromitowanie katolicyzmu.

Obydwie strony więc podejrzewały się wzajemnie o jakąś mistyfikację – a w tym wszystkim szóstka całkiem zwyczajnych młodych ludzi, wyśmiewanych, badanych, przesłuchiwanych, straszonych więzieniem, piekłem, zamknięciem w szpitalu psychiatrycznym lub innymi represjami wobec siebie samych i swoich rodzin – powtarza nieustannie i niewzruszenie swoją wersję wydarzeń: „Tak, widzieliśmy Ją – tak, jak i was widzimy!”

Muszę przyznać, że właśnie ten punkt w całej tej historii – choć nie mam jasno wyrobionego sądu w tej sprawie – daje mi najmocniej do myślenia.

I jeszcze coś: podczas, gdy dla niektórych spośród „widzących” objawienia się już zakończyły (według nich samych ma to jakiś związek z przekazanym im przez Gospę – identyfikowaną z Maryją – tekstem dziesięciu „tajemnic”, analogicznie do „tajemnic fatimskich”, dotyczących przyszłych losów świata), dla innych wciąż jeszcze trwają.

I tak sobie myślę: gdyby to wszystko miało być jedynie sprytnym oszustwem – czemu ci, którzy (nie wiadomo dlaczego) zdecydowali się nagle porzucić tę grę, nie powiedzą teraz po prostu: „Wszyscy kłamaliśmy od samego początku – i my, i ci, którzy twierdzą, że nadal Ją widują”? Ale nie: oni mówią – „kiedyś i my Ją widzieliśmy, teraz już Jej nie widujemy.”

I jeszcze jeden drobny szczegół: choć Medjugorie leży w połowie drogi pomiędzy miastami Mostar i Citluk, które doznały ciężkich zniszczeń podczas wojny w byłej Jugosławii, sama wioska w ogóle nie ucierpiała – dokładnie tak, jak miała przepowiedzieć wiele lat wcześniej Ta, która sama siebie nazywa Królową Pokoju…

Kościół nadal roztropnie milczy – i chwała mu za to.

A ja nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – tym bardziej, że wiem, że „wokół Medjugorie”, obok wielu autentycznych nawróceń, narosło też trochę wspólnot o dziwacznej duchowości (sama znałam dwie bardzo gorliwe panie, które uniesione duchem prorockim chciały się za mnie modlić na środku ulicy – tego już nawet jak dla mnie było za wiele!:)).

Czy ja wiem? Może trzeba TAM pojechać i samemu się przekonać?

Archiwum-X-150x150

Na zdjęciu: Kamieniste wzgórze, zwane „Podbrdo„, na którym miały miejsce pierwsze objawienia „Królowej Pokoju.” (Od sierpnia 1981 roku, odkąd władze zabroniły na nie wstępu, wydarzenia te rozgrywają się głównie, choć nie wyłącznie, w kościele parafialnym w Medjugorie).

Poczytajcie sobie sami: Antonio Socci, Tajemnica Medjugorie. Maryja ratuje świat. Wyd. AA, Kraków 2012.

Jest to książka napisana wprawdzie przez zwolennika autentyczności objawień, ale utrzymana w konwencji „śledztwa dziennikarskiego”, zawiera więc dużo użytecznych informacji na temat samego przebiegu wydarzeń (jak choćby ten znamienny szczegół, że kiedy jedna z „widzących”, dziewczyna pochodząca z Sarajewa, usłyszała wołanie swojej przyjaciółki: „Ależ to jest Matka Boża!” nie padła wcale pobożnie na kolanka, intonując „O, Matuchno, witam Cię!” – tylko mruknęła pod nosem: „Tak, jasne, wyobraź sobie, że Matka Boża nie ma akurat nic lepszego do roboty, tylko przychodzić tu, żeby zobaczyć, co robimy!” – aż do chwili, gdy sama „tego” nie zauważyła. Zareagowała więc tak, jak zrobiłaby to każda normalna nastolatka w tej sytuacji, w zupełnie naturalny sposób.) – i wierzę, że może pomóc wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.

Co kogo gorszy?

Jeden z lokalnych Kościołów anglikańskich z okazji Świąt Bożego Narodzenia zaserwował światu taki oto „szokujący” plakat:

  
Napis głosi co następuje: „Biedny Józef – trudno przeskoczyć Boga!”
No, cóż – jeśli w ogóle czymś tutaj jestem „zgorszona,” to tym, że Maryja na tym billboardzie jest taka brzydka i nabzdyczona jak „stara panna”, Józef wygląda na zabiedzonego, zaś oboje zachowują się tak, jakby pod kołdrą grasował wąż…
Gdyby to miało mieć jakikolwiek pozytywny sens, to oni powinni być młodzi, piękni i radośni – że już nawet nie wspomnę o tym, że Józef nie musiał „konkurować” z Bogiem o serce Maryi. On był także WEWNĄTRZ ich miłości! A w takiej  formie jak jest, ten przekaz odbieram raczej jako „antyewangelizację.”
A w związku z tym „kontrowersyjnym” tematem pozwolę sobie jeszcze zacytować kilka refleksji (nie ze wszystkimi się zresztą zgadzam) z wielokrotnie już tu przywoływanej książki mojego znajomego, (byłego) ks. Tomasza Jaeschke.
” To, że anioł wszedł do Niej (łac. „w nią”) w momencie zwiastowania, można interpretować albo symbolicznie albo dosłownie. Jeżeli symbolicznie, to znaczy to tylko tyle, że Dziecko, które się w Niej poczęło (…) było Bogiem samym, że On/Bóg niejako położył rękę na Jej ciąży i tym sposobem zaingerował w ludzką naturę. I tylko tyle. Reszta jest nieistotna. Ważne jest przesłanie wiary.

Jeżeli zaś potraktować to dosłownie, to Gabriel musiałby „wejść” w Maryję przez narządy rozrodcze, by Maryja dzięki niemu poczęła, zaszła w ciążę, by jajeczko połączyło się z plemnikiem. Swoją drogą, ktoś ten plemnik jeszcze by musiał nie tylko dostarczyć, ale i jakoś wszczepić… Z tego chyba lepiej zrezygnować.

Poza tym, jeżeliby przyjąć wiarygodność „wersji dosłownej”, trzeba by się (…) zgodzić, że Jezus może być uważany za patrona wszystkich tych poczętych in vitro dzieci, bo sam byłby pierwszym dzieckiem z próbówki.”  Nie wiem, co na to Kościół, ale ja mam mieszane  uczucia. Tego to już nawet dla mnie…za wiele, Lepiej więc chyba pozostać przy tej „symbolicznej” wersji…

[Odmiennego] zdania byli ebionici (hebr. „biedni”), chrześcijanie wywodzący się z judaizmu (…), których Kościół uznał później za heretyków. Twierdzili oni, że Jezus narodził się ze zbliżenia Józefa i Maryi, a na dodatek, że nie był jedynakiem, lecz miał braci (nie tylko w sensie pokrewieństwa) i siostry! Teza, która niejednego męża Kościoła mogła przyprawić o zawrót głowy: Jezus poczęty ze stosunku kobiety i mężczyzny…i na dodatek nie jedyny Syn swoich rodziców!

O Poczęciu Jezusa drogą bliskości fizycznej Maryi i Józefa z całą pewnością można zapomnieć, bo to byłaby już prawdziwa rewolucja w Kościele. Trzeba by najpierw uświęcić współżycie seksualne, skoro tą drogą Jezus wszedł na świat; trzeba by wtedy przyjąć, że Józef podziwiał nagą Maryję i był Nią nie tylko zauroczony [i] zafascynowany, ale odczuwał naturalny pociąg i fizyczne podniecenie; to by też znaczyło, że oboje przeżyli być może tej nocy orgazm, zatracając się w szczęściu fizycznej bliskości i intymnym zjednoczeniu… 

Aż włosy stają dęba na samą myśl o tym, do czego doprowadziłyby takie rozważania… Aczkolwiek… Jeżeli mówi się, że Józef nie zbliżał się do Maryi  poczęła i porodziła Syna (por Mt. 1, 25), to przy zaledwie namiastce uważnego studiowania tego framentu Ewangelii można by dojść do wniosku, iż PO poczęciu i narodzeniu Syna Bożego na drodze [do] ich wzajemnego fizycznego zbliżenia nic już nie stało na przeszkodzie…”
Cyt. za: T. Jaeschke, Nierządnice. O moim kapłaństwie i moim Kościele, wyd. Rajski Ptak, Katowice 2006, s. 245 i nast.
A mnie się w tym miejscu przypomniała jeszcze opowieść znajomego księdza o dyskusji, jaka na ten temat toczyła się w pewnym pociągu międzynarodowym pomiędzy ludźmi różnych wyznań i niewierzącymi. 

„W pewnym momencie – wspominał tamten kapłan – wszyscy znaleźliśmy się w kropce. Aż „zewangelizował” nas pewien Afrykanin, który powiedział po prostu: „Słuchajcie, JEŻELI Jezus jest Synem Bożym, to Jego Ojcem może być tylko Bóg…”

A w takiej perspektywie już nie tak bardzo istotne jest, W JAKI SPOSÓB dokładnie się to dokonało… Dla Boga przecież nie ma NIC niemożliwego. Prawda?:)

Maryja – REAKTYWACJA (II).

Niedawno na jednym z blogów w tej kategorii brałam udział w dyskusji na temat bulwersującej (niektórych) okładki meksykańskiego wydania Playboya, na której widniała roznegliżowana panienka wystylizowana na Najświętszą Maryję Pannę.

Moim zdaniem sama okładka jest piękna i – mimo wszystko – dosyć wyważona, może nawet bardziej, niż „erotyczny” obraz Zwiastowania Muncha (o którym też już kiedyś pisałam u kogoś na innym blogu).

Jestem przekonana, że również Maryja była bardzo piękną kobietą (w kulturze biblijnej piękno fizyczne często łączy się z „umiłowaniem przez Boga”, jest znakiem Jego łaski – cóż więc powiedzieć o Tej, która miała być tej łaski „pełna” i miała zostać Matką Tego, o którym mówi się czasem, że jest „najpiękniejszy z synów ludzkich”?).

Nigdy nie byłam przesadnie pruderyjna i uważam, że skoro Bóg zechciał „przyjąć ciało z Maryi Dziewicy” to uważa także, że nasze ciała same w sobie są dobre, czyste i święte. Nawet, kiedy są nagie. A może nawet – ZWŁASZCZA wtedy.

Ale „święty” w języku biblijnym znaczy także „oddzielony, niedostępny” – i może dlatego twarz panny młodej we wszystkich prawie kulturach osłania welon (podobnie jak twarze „świętych dziewic” – westalek i zakonnic) – ażeby chronić tę, która odtąd stawała się „nietykalna” dla wszystkich poza mężem, przed spojrzeniami ciekawskich.

Dlatego też i ks. Twardowski kiedyś napisał:

Ciało nasze jest święte
więc je trzeba ukryć
przed wzrokiem naszym,
otoczyć milczeniem…

Czy zauważyliście, że w biblijnej opowieści o  narodzeniu Jezusa „z Dziewicy” – w odróżnieniu od różnych mitologii, z którymi tak chętnie ją zestawiano – nie ma nawet najmniejszej wzmianki o seksualności?

Zeus, na przykład (który był wyjątkowo kochliwy i często wchodził w związki miłosne z ziemskimi kobietami:)) zapłodnił Danae pod postacią złotego deszczu, a Ledę – pod postacią łabędzia.

A w jaki sposób „Duch Święty zstąpił na Maryję”?;)

Prawda jest taka, że NIE WIEMY, jak dokładnie to się odbyło – jak gdyby również Bóg chciał w tej kwestii uszanować intymność swej „Wybranki” – a obrazy takie, jak Muncha, są tylko przejawem naszej niezdrowej ciekawości (podobnie, jak apokryfy, które często próbują „dopowiedzieć” brakujące szczegóły do Ewangelii) – bo chcielibyśmy mimo wszystko jakoś wyobrazić sobie, JAK to się stało.

A sądzę, że również sama Maryja zaprotestowałaby przeciwko wystawianiu swojej nagości na widok publiczny – jako nieodrodna córka Izraela, który był na tym tle znacznie bardziej wyczulony niż inne starożytne narody. Zgoda – ciało tamtej „dziewczyny z okładki” Playboya jest piękne i ponętne, ale czy naprawdę CHCIAŁBYŚ, drogi Czytelniku, żeby w tej roli wystąpiła Twoja matka, siostra albo córka?

Cała ta sprawa zresztą po raz kolejny ukazuje pewną fundamentalną różnicę pomiędzy chrześcijaństwem, a religią Mahometa – czy wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby dziewczyna na okładce miała przedstawiać nie Matkę Jezusa, ale Fatimę, ukochaną żonę Proroka?

Nie chciałabym tu uchodzić za Kasandrę, ale myślę, że wówczas protestom, a może i zamieszkom, nie byłoby końca…

***

Zostawmy już jednak ten kontrowersyjny temat, ponieważ sama postać Maryi, pojmowana mniej lub bardziej „ortodoksyjnie”, jest dostatecznie fascynująca.

Jan Paweł II kiedyś napisał piękną „Modlitwę na Rok Ducha Świętego”, w której znalazły się takie między innymi słowa:

„Duchu Święty, za Twoją sprawą Odwieczne Słowo stało się ciałem w łonie Dziewicy, która milczy i słucha…”

Bardzo to piękne, tylko że… Maryja, przynajmniej ta, którą znamy z Ewangelii, wcale aż tak bardzo nie „milczy”!

Powiedziałabym nawet, że te słowa papieża znacznie bardziej pasują do Jej „oblubieńca” św. Józefa – Ewangelie nie przekazały nam ANI JEDNEJ jego wypowiedzi.

Sama Maryja natomiast „mówi” w nich całkiem sporo, nawet w porównaniu z Apostołami (może z wyjątkiem św. Piotra).

Przede wszystkim, warto sobie uświadomić, że ta izraelska Dziewczyna nie boi się stawiać pytań, stojąc w obliczu Boga (a przynajmniej Jego wysłannika). Nie na darmo jeden z moich znajomych księży przestrzegał mnie kiedyś, by nie traktować Maryi tylko jako „brzucha do wynajęcia.”

Nie – Ona jest świadomą i wolną uczestniczką całego planu; a proszę pamiętać, że mówimy tu o czasach, kiedy kobiety zazwyczaj nie pytano o zgodę nawet na małżeństwo.

Z innej perspektywy, szokująca może się wydawać także sama treść pytania – wbrew XVIII i XIX-wiecznej moralności, która nakazywała, w imię „wstydu panieńskiego”, chronić dziewczęta przed wszelką wiedzą o seksualności – ta niewinna Dziewuszka nie tylko wie, „skąd się biorą dzieci”, ale także, już niebawem, pójdzie pielęgnować swoją starszą krewną w połogu…

I, rzecz skandaliczna nawet z punktu widzenia dzisiejszego muzułmanina, pójdzie w tym celu SAMA „z pośpiechem w góry” (Łk 1,39) – i nigdzie nie ma najmniejszej wzmianki o tym, by prosiła przedtem nie tylko o niezbędną męską „ochronę”, ale nawet o pozwolenie.

To do Niej, a nie do Józefa, przemawia starzec Symeon (Łk 2, 34-35). Także po odnalezieniu Jezusa w Świątyni to Ona, a nie – jakby „wypadało” – męski opiekun strofuje Syna (Łk 2,48).

Wiele lat później, podczas wesela w Kanie, Ta, która w obliczu Boga określa się jako „Służebnica”, zwraca się do sług raczej jak Pani, jak osoba przyzwyczajona do wydawania poleceń (J 2,5) – a jest to tym bardziej zastanawiające, że nie jest tam przecież gospodynią.

Niedawno miałam przyjemność tłumaczyć na polski średniowieczne łacińskie teksty pasyjne i zauważyłam, że pokazują one Maryję, która z rozpaczy wręcz tarza się po ziemi. Również na niezliczonych malowidłach religijnych widzimy Ją słaniającą się z bólu, potrzebującą wsparcia i opieki.

Tymczasem Pismo Święte, z właściwą sobie powściągliwością, mówi tylko, że Matka „STAŁA obok krzyża Jezusowego.” (J 19,25).

Natomiast w Dziejach Apostolskich, przy okazji Zesłania Ducha Świętego to Maryja (a nie, na przykład, Maria Magdalena), jest jedyną „niewiastą” wymienioną z imienia (Dz 1,14), co zdaje się wskazywać na wyjątkowy szacunek, którym „Matka Pana” cieszyła się w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich.

A skoro już o Marii Magdalenie mowa… Jeżeli rzeczywiście – jak chce Dan Brown i niezliczona rzesza jego naśladowców – jej głównym tytułem do chwały miałoby być to, że urodziła kolejne „Boskie Dzieciątko” i jeśli z tego powodu miałoby jej przysługiwać miano „Świętego Graala” – to o ileż bardziej – Maryi, (którą zresztą od wieków Kościół czci jako „Arkę Przymierza”), która powiła samego Jezusa? Jeżeli zatem ów „brakujący (niektórym) kobiecy element w chrześcijaństwie” miałby polegać tylko na tym – to to miejsce jest już od dawna zajęte. Przez Maryję właśnie.

***

A od kiedy właściwie Lud Boży zaczął czcić Maryję? Bardzo długo uważano, że kult maryjny w chrześcijaństwie datuje się najwcześniej od czasów Konstantyna Wielkiego (IV w.), a tak naprawdę dopiero od soborów w Efezie (431 r.) i Chalcedonie (451 r.) kiedy to uroczyście ogłoszono, że jest Ona Theotokos  – Matką Boga.

Tymczasem w roku 1938 opublikowano króciutki, zaledwie dziesięciolinijkowy grecki tekst pewnej modlitwy, pochodzący z egipskich papirusów. Brzmiał on następująco:

Do Twego miłosierdzia uciekamy się, Boża Rodzicielko. Nie gardź naszymi modlitwami w nieszczęściu, lecz od niebezpieczeństw nas uwalniaj. Ty jedyna jesteś czysta i Ty jedyna błogosławiona

Datowanie metodą węglową wykazało, że papirus ten pochodzi na pewno sprzed 250 roku, a zatem jeszcze z epoki przedkonstantyńskiej. Wygląda więc na to, że kult maryjny jest starszy, niż dotychczas przypuszczano.

***

Jeden z moich Czytelników (dziękuję Ci, Rabarbarze!:)) słusznie zwrócił moją uwagę na problem „kobiet w rodowodzie Chrystusa.”

Kobiet tych otóż (poza Maryją) jest cztery: Rut, Rachab, Tamar i Batszeba, nazywana opisowo „dawną żoną Uriasza” – co już samo w sobie jest pewnym ewenementem, ponieważ typowe biblijne genealogie przytaczają niemal wyłącznie imiona mężczyzn.

A z tej czwórki przynajmniej dwie (Rut i Rachab; a być może również Batszeba, która jest określana jako „żona Chetyty” <2 Sm 11,3>) to konwertytki na judaizm z „pogaństwa.” O Rachab zaś mówi się dodatkowo, że była „nierządnicą” (Joz 6,17). Tamar, aby zostać jedną z „matek Izraela”, uwodzi podstępem swego teścia, Judę – a Batszeba, jak wiadomo, nawiązuje romans z królem jeszcze za życia swego męża.

I w takim to, mocno „podejrzanym” towarzystwie umieszcza Ewangelista Matkę Jezusa, która, o dziwo, ma być Dziewicą…

Stąd niektórzy wnioskują, że jest to „dowód biblijny” na to, że była Ona taką samą „grzesznicą” jak pozostałe panie. Wydaje mi się jednak, że ważniejsze jest coś innego.

Umieszczenie w rodowodzie Jezusa dwóch (a może nawet trzech) cudzoziemek zdaje się wskazywać na „ogólnoświatowy” zasięg zbawienia, które odtąd ma nie dotyczyć wyłącznie Żydów. Poza tym, Bóg cudownie interweniuje w życie wszystkich wymienionych kobiet (niekiedy nawet wykorzystując do tego ich grzech) – oto Tamar, Rut, Rachab i Batszeba staną się dzięki temu przodkiniami samego Mesjasza – a dotyczy to także Panny z Nazaretu.

***

A te moje nieporadne „rozważania maryjne” pragnę zakończyć tym samym, od czego je zaczęłam, to jest cytatem z książki Tomasza Jaeschke:

„Maryja była i ma pozostać wzorem zaufania Bogu, wsłuchiwania się w Boże myśli, podejmowania czasem niezrozumiałych, trudnych, szalonych wręcz kroków, ma pozostać wzorem wiary, wiary…i niczego więcej! A więc nie wzorem wstrzemięźliwości seksualnej, czystości małżeńskiej kobiet czy mężczyzn, obrazem chrześcijańskiej kobiety, nie wzorem stosunku człowieka do grzechu.” (Tenże, Nierządnice, s.245)