Przepis na nieśmiertelność?

Nie wiem, czy oglądaliście film „Ja, robot” – on bardzo dobrze pokazuje,że nawet najdoskonalsze maszyny nie są „wieczne”, zużywają się, wymagają wymiany części.

Wszystko, co miało swój początek w czasie, musi mieć także swój kres, choć czasami (jak w przypadku układów planetarnych czy galaktyk) ten czas „życia i umierania” trwa niewyobrażalnie długo.

Takie jest jednak odwieczne prawo natury… i dlatego wszelkie próby zapewnienia nam „życia wiecznego” już tu na Ziemi przez naukę (która powoli dąży do tego, by stać się nową”religią”- i dać nam odpowiedzi na WSZELKIE pytania, także te ostateczne – co dotąd było domeną religii i filozofii) uważam raczej za „szatańską pokusę”, która w konsekwencji może przynieść nam więcej złego niż dobrego.

W historii zawsze było tak, że ilekroć ludzie próbowali zbudować „raj na ziemi”, zgotowali sobie raczej piekło. I nie widzę powodu, dla którego TYM RAZEM miałoby być inaczej.

Owszem, pewnie moglibyśmy się stać w jakiś sposób (pozornie) „nieśmiertelni” – czy to drogą manipulacji genetycznych, klonowania czy też bioniki (łączenia naszych układów i narządów z elementami elektronicznymi) – tylko za jaką cenę? Naszego człowieczeństwa? (Nawiasem mówiąc, czy ktoś wie, jaka jest NAUKOWA definicja człowieka?:)) I wcale nie wiadomo, czy naprawdę bylibyśmy z tym szczęśliwi…

W różnych kulturach i epokach pojawiają się mity, które mówią o ludziach, którzy zapragnęli żyć wiecznie – i ostrzegają przed tym, że na ogół miało to smutne konsekwencje. Może więc warto czasami posłuchać tej „odwiecznej mądrości”?

FAQ: NPR

Muszę się przyznać, że dość naiwnie sądziłam, że to, co miałam do powiedzenia na temat „metod naturalnych”, powiedziałam już w kilku poprzednich postach – i że to wystarczy. Ale gdzie tam! Ludzie, nawet niektórzy spośród komentujących na tym blogu, wciąż powtarzają utarte mity… Uff!

Tak więc, jeszcze raz.

MIT NR 1: TE METODY SPRAWDZAJĄ SIĘ TYLKO U KOBIET O BARDZO REGULARNYCH CYKLACH. Sama jestem przykładem, że wcale niekoniecznie. Długość moich cykli waha się „od Sasa do lasa” (od 30 do 80 dni), a mimo to z powodzeniem od lat je stosuję.

MIT NUMER 2: MOŻNA ZAJŚĆ W CIĄŻĘ ZAWSZE, NAWET PODCZAS MIESIĄCZKI. Podczas prawdziwej miesiączki jest to raczej nieprawdopodobne. „Reguła  kliniczna” tj. ustalona na podstawie badań ginekologicznych, mówi, że u kobiety, która ma przeciętne cykle dłuższe niż 26 dni prawdopodobieństwo zajścia w ciążę w ciągu pierwszych 6 dni cyklu jest mniejsze niż 1 %. Dlatego większość współczesnych metod NPR uznaje „te dni” za bezpieczne. Oczywiście, niekiedy kobiety mylą menstruację z krwawieniem okołoowulacyjnym, które jest  zawsze sygnałem wysokiej płodności. A jak rozpoznać, które jest które? Bardzo prosto: krwawienie, które nie było poprzedzone kilkoma dniami podwyższonej temperatury, NIE JEST miesiączką.

MIT NUMER 3: KARMIENIE PIERSIĄ NIE CHRONI PRZED ZAJŚCIEM W CIĄŻĘ PRZED PIERWSZĄ MIESIĄCZKĄ PO PORODZIE. Ależ chroni, pod warunkiem, że dziecko karmione jest wyłącznie piersią, na każde żądanie (także w nocy) i nie rzadziej, niż co 3-4 godziny. Przy spełnieniu tych warunków prawdopodobieństwo zajścia w ciążę niedługo po porodzie (przy niestosowaniu żadnych innych metod, włącznie z obserwacyjnymi) wynosi tylko 6%.

MIT NUMER 4: NAJBARDZIEJ PŁODNA JEST KOBIETA TUŻ PRZED I W TRAKCIE MIESIĄCZKI. Mit nadspodziewanie często spotykany na różnego typu forach internetowych. Jest to właśnie czas NAJNIŻSZEJ płodności w całym cyklu. I jeśli ci wszyscy ludzie sądzą przy tym, że „stosują metody naturalne” to nie dziwota, że okazują się one „nieskuteczne.” To zupełnie tak, jakby brać pigułkę całkiem nie wtedy, kiedy potrzeba.

MIT NUMER 5:”ZASZŁAM W CIĄŻĘ W STUPROCENTOWO NIEPŁODNYM OKRESIE.” („I MUSIAŁAM USUWAĆ!” – dodała tamta panienka). To możliwe, ale mało prawdopodobne. Szansa na zajście w ciążę w III fazie cyklu wynosi ok. 1%. Bardziej prawdopodobna jest tu więc pomyłka ze strony użytkowniczki metody. A już zupełnie nie rozumiem stwierdzenia, że ktoś „musiał” w następstwie tego usunąć ciążę – jakby był to rodzaj kurzajki, którą się wycina, gdy tylko się pojawi…

MIT NUMER 6:METODY NATURALNE SĄ BARDZO CZASOCHŁONNE. Może w fazie uczenia się. Mnie codzienne obserwacje zajmują nie więcej niż kilka minut dziennie, tym bardziej, że można je wykonać także w trakcie innych czynności. Na pewno pigułka byłaby dla mnie pod tym względem znacznie bardziej kłopotliwa, ponieważ najzwyczajniej w świecie… „nie umiem” łykać tabletek! 🙂

MIT NUMER 7: TE METODY WYMAGAJĄ  UCIĄŻLIWEGO MIERZENIA TEMPERATURY W POCHWIE ALBO W ODBYTNICY („niech tam sobie faceci wsadzają termometr w tyłek!” – napisała mi pewna młoda zwolenniczka pigułek). Ja tam nie wiem – zawsze mierzyłam w ustach i sprawdzało się całkiem dobrze. Ale, co kto woli. 😉 Gwoli ścisłości warto też dodać, że istnieją takie metody naturalne (np. metoda Billingsów albo test płodności „ze śliny”), które w ogóle nie wymagają pomiaru temperatury…

10 mitów na temat NPR.

Wokół tzw. „naturalnego planowania rodziny” narosło już tyle mitów i półprawd, że czasami zastanawiam się, kto sponsoruje te wszystkie brednie – producenci pigułek antykoncepcyjnych?

Poniżej przedstawiam tylko kilka najczęściej spotykanych.

„Metody naturalne” = „kalendarzyk małżeński”.NIE. Kalendarzyk małżeński, inaczej metoda kalendarzowa albo Ognio-Knaussa, jest  metodą HISTORYCZNĄ (była stosowana począwszy od lat trzydziestych XX wieku) i, z uwagi na znaczną zawodność, już dziś nie polecaną. To mniej więcej tak, jakby sądzić, że zwolennicy NPR z niezrozumiałym uporem nadal używają liczydeł zamiast komputerów. ZASADY tej metody opierały się na założeniu, że u każdej kobiety owulacja poprzedza miesiączkę o mniej więcej 14 dni. Początek i koniec okresu płodnego wyznaczano przy pomocy prostych matematycznych wyliczeń: najkrótszy cykl danej kobiety minus 21 dni (początek) /cykl najdłuższy minus 10 dni (koniec).

Tak więc, przykładowo, dla kobiety, która ma WSZYSTKIE cykle w danym roku o długości 28 dni (choć, co prawda, nigdy nie spotkałam takiej!) – początek „dni płodnych” MOŻE (ale nie musi!) nastąpić już w 7. dniu cyklu (licząc od początku miesiączki, a koniec, PRAWDOPODOBNIE (ale nie na pewno!) w 18. dniu.

Należy ona do metod najbardziej nieskutecznych, ponieważ nie uwzględnia żadnych nieregularności cyklu. No, i wymaga wielu, z reguły 11-13 dni „abstynencji” w cyklu.

2. Metody naturalne sprawdzają się tylko przy idealnie regularnych cyklach, w idealnym świecie. NIE. Ten zarzut był prawdziwy w odniesieniu do metody kalendarzowej (patrz wyżej). Obecnie stosowane metody nie opierają się jednak na „wyliczaniu bezpiecznych dni”, tylko na OBSERWACJI CYKLU, co pozwala w każdym momencie stwierdzić, czy kobieta jest płodna, czy też nie. Sama mam bardzo nieregularne cykle, a jednak od lat z powodzeniem stosuję NPR. Warto też wiedzieć, że naturalne różnice w długości poszczególnych cykli (w granicach 5 dni) to jeszcze za mało, aby mówić o „nieregularności.”

3. „Po porodzie to nie działa.” (Powiedział to zresztą ginekolog, u którego byłam po połogu). NIEPRAWDA. Po porodzie objawy płodności/niepłodności mogą jedynie ulec zmianie. Pierwsza owulacja po porodzie to jednak nie jest coś, co spada na kobietę zupełnie niespodziewanie niczym grom z jasnego nieba – ZAWSZE poprzedzają ją pewne sygnały.

4. „U mnie to nie zadziała” (bo np. stosowałam pigułkę, albo nie mam wcale „suchych” dni). NIEPRAWDA. W nowoczesnych metodach NPR wypracowano sposoby radzenia sobie z wieloma nietypowymi sytuacjami – chociaż nie wykluczam, że przy bardzo poważnych problemach zdrowotnych może się okazać, że stosowanie tych metod jest niemożliwe. Ale w takich przypadkach i inne bywają zawodne, prawda? (Patrz casus Alicji Tysiąc)

5. Metody naturalne są nieskuteczne. NIEPRAWDA. Przy prawidłowym stosowaniu ich niezawodność dorównuje innym metodom antykoncepcji (poza pigułką dwuskładnikową). Najskuteczniejsze są metody wielowskaźnikowe, np. objawowo-termiczna. (Ja w razie wątpliwości stosuję jeszcze dodatkowo wysoce wiarygodny tester płodności.) Metod tych, jak i wszystkich innych, trzeba się po prostu NAUCZYĆ – i najlepiej zacząć tę naukę na tyle wcześnie, żeby można było to robić bez stresu związanego z ewentualną pomyłką. Przecież nikt, co ciekawe, nie twierdzi,  że „prezerwatywy nie są skuteczne” tylko dlatego, że się nie umie ich zakładać, prawda?

6. Metody naturalne są kłopotliwe w stosowaniu. Wcale NIE. A w każdym razie nie bardziej, niż np. minipigułka, którą trzeba zażywać codziennie o tej samej porze. Początkowo (przechodząc z metody objawowej- Billingsów na pewniejszą objawowo-termiczną) sądziłam, że to „nie dla mnie” ponieważ zaleca się mierzenie temperatury codziennie bladym świtem- a ja jestem typowym nocnym markiem. Zaczęłam więc robić pomiary każdego dnia o 10 rano (dla mnie to jest poranna godzina!:)) i…otrzymałam całkiem typowy wykres, łatwy do interpretacji. Stosowanie NPR jest możliwe nawet przy pracy na zmiany – należy się tylko konsekwentnie trzymać pewnych zasad.

7. Metody naturalne opierają się na założeniu, że najlepszą antykoncepcją jest „szklanka wody zamiast.” NIE. Nawet dni płodne nie muszą być dniami „bez miłości”, pod warunkiem, że ktoś nie ogranicza tego pojęcia do stosunku w pozycji klasycznej. 🙂

8. „To są takie katolickie metody.” NIE. Najlepszy podręcznik NPR, jaki w życiu widziałam (i z którego chętnie korzystam) napisała para amerykańskich protestantów. Oczywiście, ktoś może nabrać takiego przekonania, jeśli jego jedyny kontakt z metodami naturalnymi to kilka konferencji przedślubnych, „odbębnionych” w salce parafialnej, podczas gdy dziewczyna zazwyczaj już jest w ciąży. Wtedy jednak jest już trochę za późno na naukę…

9. „Moja sąsiadka (kuzynka przyjaciółki itp.) to stosowała i dorobiła się gromady dzieciaków.” Przede wszystkim trzeba sobie uświadomić, że każda kobieta jest inna – i skąd pewność, że to, co nie zadziałało u niej, jest nieodpowiednie także dla Ciebie? I skąd wiadomo, że stosując metody naturalne stosowała je PRAWIDŁOWO? (Patrz pkt 5.) Mit ten występuje także w postaci: „Moja znajoma znała się na tym bardzo dobrze, ale potem pojechała na urlop (zestresowała się, miała gorączkę, itd.,itd.) i coś tam jej się PRZESUNĘŁO.” Zawsze, kiedy słyszę takie stwierdzenie, w moim umyśle zapala się czerwona lampka z napisem: „Uwaga – kalendarzyk!” Oznacza to bowiem, że zakładamy, że wszystkie cykle danej kobiety muszą być idealnie takie same (co nie jest prawdą) – i jeżeli poprzednio np. 12 dzień był „jeszcze bezpieczny” to tak będzie i tym razem. Nie tyle prowadzimy więc na bieżąco obserwacje, co raczej przeprowadzamy obliczenia (przypuszczenia?) oparte na historii dotychczasowych cykli. To i nie dziwota, że potem jest wielka rozpacz, „bo się przesunęło.” W każdym razie, gdyby to mnie „się przesunęło”, wiedziałabym o tym odpowiednio wcześniej.

10. „BEZPIECZNE DNI nie istnieją!” Ależ istnieją – i jest ich nawet całkiem sporo. Z mojego doświadczenia wynika, że w każdym cyklu jest  7-11 dni potencjalnie płodnych (biorąc pod uwagę najdłuższy możliwy okres przeżywalności plemników w organizmie kobiety). Mit ten odbieram jako wyraz zabobonnego przekonania, że dzieci właściwie biorą się „z powietrza” i że wystarczy tylko dmuchnąć, żeby dziewczyna zaszła w ciążę…