Smak zakazanego owocu?

Często zastanawiam się, czy kochałabym go tak samo, gdyby nie był księdzem? Czy to nie to, co nas od siebie oddziela, czyni go atrakcyjnym w moich oczach? I czy ta miłość przetrwa, gdy już przestanie być „zakazana”? Gdy opadną emocje, które teraz nas napędzają? Przecież wiem, że drugiej takiej „wiosny miłości” nie będziemy już mieli. Co nam z niej zostanie, co zostanie?

 

Może tylko moje wyrzuty sumienia i jego poczucie, że zdradził to, co najpierw wybrał? Czy ja potrafię z tym żyć, czy potrafię? Tak. POTRAFIĘ. Chyba…Choć iść za nim, to jakby wejść w ciemną, nieznaną rzekę – ale wiem, że nie pójdę tam sama. Zawsze będziemy mieli siebie… Jego ręce złapią mnie, kiedy stanę nad przepaścią. I kiedy patrzę w jego twarz, rozjaśnioną szczęściem (które jest zapewne tylko wiernym odbiciem tego, co maluje się na mojej własnej twarzy), wiem, że warto.

 

On mnie kiedyś zapytał, co widzę, kiedy na niego patrzę. I pewnie ne byłby zadowolony, gdybym mu powiedziała, że widzę księdza. Bo jego kapłaństwo jest nieodłączną częścią jego osobowości, tą „niezmywalną pieczęcią”, jak mówi teologia. On w jakimś sensie na zawsze pozostanie księdzem. I nic na to nie poradzimy. Ale widzę też mężczyznę, cudownego, wspaniałego, czułego i opiekuńczego. Mężczyznę, który mnie kocha. I który będzie ojcem moich dzieci.

 

Zanim się jeszcze spotkaliśmy (bo poznaliśmy się, oczywiście, przez Internet), drocząc się ze mną, powiedział mi, że jego usta są gorzkie. Kłamał. Są słodkie.

Czułość i kłamstwa…

Powiedziane jest „rzucisz ojca, rzucisz matkę, a za nim pójdziesz…” – i  nie mogę nie iść… Jego życie jest moim życiem, a jego los jest moim losem…ale oznacza to także, że będę dzielić z nim jego wygnanie…

 

Kościół, który jest moim domem i moją Matką, uzna mnie za wyklętą. Bo sięgnęłam po coś, co do mnie nie należy. Popełniłam świętokradztwo – bo to święty kapłan Boży…

 

Te ręce, które mnie obejmowały i tuliły, są namaszczone do tego, aby rozgrzeszać i błogosławić, aby sprawować Eucharystię… Dlaczego on chce zamienić Ciało Chrystusa na ciało kalekiej dziewczyny? Dlaczego? Dlaczego?? Dlaczego???

 

Gdybym chociaż była piękna…wówczas zapewne wszyscy mogliby go jakoś zrozumieć…rozgrzeszyć… Wszak wiadomo, że „krew nie woda”, a ludzie z natury swej bywają słabi i grzeszni. A tak? W najlepszym wypadku będą mu się dziwić – albo też mu współczuć…

 

Jeszcze zanim go spotkałam, miałam własne profile na kilku popularnych serwisach randkowych – i wówczas programowo odrzucałam wszystkich rozwiedzionych mężczyzn, zakładając, że jeżeli ktoś raz złamał swoją przysięgę, to nie mam doprawdy żadnej gwarancji, że nie zrobi tego ponownie.

 

A teraz… co ja wyprawiam?! Radośnie i niefrasobliwie rzucam się w związek z mężczyzną, który także jest związany ślubami, aczkolwiek innego rodzaju… A jeśli on kiedyś złamie dane mi słowo, będę najnienieszczęśliwszą z kobiet…

 

Jak większość dziewczyn, zawsze chciałam mieć piękny ślub – wykrzyczeć swoją miłość przed całym światem, ślubować ją wobec całego Kościoła – a teraz muszę ją ukrywać nawet przed najbliższymi… Udawać, że nic poważnego nas ze sobą nie łączy. Prowadzić podwójne życie. Kłamać. 

 

I zastanawiam się, czy Bóg mógłby pragnąć czegoś, czego Kościół tak surowo zakazuje?   Ale jeśli to nie Pan Bóg dał mi jego, to kto właściwie?!