Zawsze uważałam, że wszystko ma swoją cenę – nawet “szczęście i postęp ludzkości”, jeśli trzeba za niego zapłacić śmiercią lub nędzą iluś tam mniej obrotnych i zaradnych osób.
Z punktu widzenia globalnej ekonomii ich los jest przecież zupełnie nieistotny – mówi się nawet o nich “ludzie zbędni”, “ludzie-śmieci.”
Natomiast zgadzam się, że “szczęście” daje człowiekowi dążenie do jakiegoś jego własnego CELU (to dlatego ludzie, którzy w powszechnej opinii “wszystko już mają” i “wszystko osiągnęli” są tak często głęboko nieszczęśliwi – nie mają już nic, do czego warto byłoby dążyć).
Bill Gates, kiedy już wspiął się na szczyt drabiny najbogatszych ludzi na świecie, zaczął pomagać biednym dzieciom w Afryce. Powie ktoś, że jest już tak bogaty, że stać go na “fanaberię” altruizmu.
A ja twierdzę, że on i to robi także DLA SIEBIE (chociaż zawsze mnie trochę złoszczą a trochę śmieszą te wszystkie “bale charytatywne” na których kreacje i potrawy kosztują więcej, niż całość zbiórki na szlachetny cel. I zastanawiam się, po co ludzie to robią?Chyba po to, by poczuć się lepiej. “No, przecież nie jestem egoistą -jednak COŚ robię dla świata!”).po prostu potrzebował nowego życiowego CELU – no, i znalazł go. To jest ten rodzaj “zdrowego egoizmu” który w pełni popieram i akceptuję. Nawet Pismo mówi, że należy “kochać bliźniego JAK SIEBIE SAMEGO.” Ale chyba nie bardziej? 🙂
Wszyscy znamy te kobiety, które aż do tego stopnia “poświęcają się” dla innych, że nie mają czasu nawet pomyśleć przez chwilę o sobie. Coś takiego musi chyba w końcu zrodzić zgorzknienie i poczucie krzywdy (“Bo ja tyle dla nich zrobiłam, a oni tego nie doceniają!”).
A gdzie, Waszym zdaniem, leży granica pomiędzy “zdrowym egoizmem” a po prostu egoizmem?