Ten „talib” Hołownia.

Mam wrażenie, że elity polityczne długo nie doceniały Hołowni, uważając go (niezupełnie zgodnie z prawdą) za „człowieka znikąd” bez najmniejszych nadziei na wygraną w wyborach.

Jednakże, odkąd Rafał Trzaskowski (chyba trochę wbrew własnej woli, za to na polecenie partyjne) zastąpił Małgorzatę Kidawę-Błońską – sytuacja uległa diametralnej zmianie.

Bo okazało się nagle, że obaj walczą z grubsza o ten sam elektorat – centroprawicową część wyborców Platformy. A Hołownia walczy całkiem udanie.  Z tym, że – jak czasem mówię żartem – Trzaskowski jeszcze nie jest całkiem pewien, czy w tej kampanii chce być drugim Szymonem Hołownią, czy może Robertem Biedroniem.  Ponieważ elektorat lewicowy też jest do zagospodarowania.

Tak więc odkąd Trzaskowski postanowił, że będzie reprezentował przede wszystkim „postępowych” wyborców z wielkich miast (jak Warszawa, w której w wielkim stylu wygrał prezydenturę) – należało spozycjonować Hołownię bardziej na prawo. Dużo bardziej na prawo, niż on jest w rzeczywistości.

Zrobić z niego głównego światopoglądowego wroga – dużo groźniejszego, niż Krzysztof Bosak, który właściwie nie ma szans w nadchodzących wyborach. Słowem – katola, wroga postępu i kobietożercę ( którym jako żywo nie jest).  A z jego żony trzeba było zrobić bliźnią siostrę Kai Godek.  Jak najszybciej – i za wszelką cenę.

Sam Hołownia niechcący dopomógł w tym „Gazecie Wyborczej” swoją niezbyt zręczną wypowiedzią o „cioci Małgosi” (Kidawie-Błońskiej). A potem jeszcze jego małżonka (którą trudniej było zaatakować jako zależną od męża kurę domową – ponieważ pani Urszula jest… pilotem myśliwców) sama podłożyła się mediom, udzielając wywiadu, w którym szczerze przyznała, że choć jest za wprowadzeniem w Polsce związków partnerskich (i bardzo słusznie, ja też uważam, że ich sytuację należy wreszcie jakoś uregulować) – to NIE POPIERA ślubów homoseksualnych.

Ponieważ, jak powiedziała, dla niej małżeństwo to wciąż związek kobiety i mężczyzny – a ona sama nie zna żadnej pary homoseksualnej, która chciałaby zawrzeć ślub…

No, i się zaczęło – huzia na Józia! Po publikacji w „Wyborczej” na oboje małżonków wylała się fala obrzydliwego hejtu. Pisano, że to para „moherów o zrytych beretach”, życzono śmierci im i ich córce –  a Szymon powinien – cytuję – „przywalić deską w łeb” swojej żonie, żeby się zamknęła… Zaatakowano nawet osoby homoseksualne, które próbowały panią Ulę wziąć w obronę. Podobno to wszystko mieści się w ramach „dopuszczalnej  krytyki czyichś poglądów”.

Ja tam nie wiem. Mnie się to nawet w głowie nie mieści…

No, cóż – szczerze współczuję. Ale moim zdaniem mści się tutaj pewien brak obycia w polityce. Gdyby Hołowniowie mieli w niej większe doświadczenie, to by wiedzieli, że trzeba tu dobrze ważyć każde słowo. Bo każde może zostać (i z pewnością zostanie) wykorzystane przeciwko Tobie.

A co takiego strasznego głosi ten „katol” Hołownia? Ano, że chce utrzymać istniejący kompromis aborcyjny – sam jest przeciw aborcji (bo sądzi, że życie ludzkie zaczyna się od poczęcia – tu wyciągnięto  mu cytat z 2014 o tym, że myśli o życiu podobnie jak prof. Chazan – co można różnie rozumieć…) ale nie zamierza wprowadzać zakazu przerywania ciąży wbrew woli większości. Mówi dużo raczej o pomocy państwa, ażeby żadna kobieta w Polsce nie była zmuszona do tak dramatycznej decyzji.

Pod wpływem rozmów z bezpłodnymi parami zmienił też zdanie na temat in vitro – i teraz chce, żeby metoda ta była dofinansowywana z budżetu państwa. Prócz  tego opowiada się – jak już się rzekło – za związkami partnerskimi i rozdziałem Kościoła od państwa…

Jeśli to są postulaty katolickiego fundamentalisty, to ja jestem chińska cesarzowa…

Notabene, za to samo strona konserwatywna krytykuje go jako odstępcę od wiary i liberała. Jakiś ksiądz publicznie odmówił mu nawet udzielenia komunii z tego powodu.

I tak sobie myślę, że jeśli „walą w Ciebie” solidarnie obie strony, to chyba znaczy, że Z TOBĄ wszystko jest w porządku…

A  tak w ogóle, to informuję, że NADAL zamierzam głosować na Kosiniaka-Kamysza! 🙂 

Tutaj link do artykułu, który wywołał całe zamieszanie – oceńcie sami!

https://krakow.wyborcza.pl/krakow/51,44425,25982144.html?i=0&disableRedirects=true

A tak podobno wygląda typowa, polska kura domowa… 😉

Nie moje małpy…

Jak tu już kiedyś pisałam – nie lubię na tym blogu zbyt często poruszać tematów politycznych – ale raz do roku to nawet księdzu wolno. A żonie księdza tym bardziej. 🙂

Na wstępie chciałabym powiedzieć, że na początku tej przedziwnej, długiej kampanii (która nie wiadomo kiedy się teraz zakończy) widziałam co najmniej trójkę  DOBRYCH (to jest możliwych dla mnie do zaakceptowania) kandydatów na prezydenta. Byli to:

  • Małgorzata Kidawa-Błońska, którą ceniłam głównie za świetne koneksje rodzinne (przypomnę, że jej pradziadek, Stanisław Wojciechowski, był również Prezydentem RP) oraz za ogólne wrażenie „bycia damą”, czego, jak sądzę, BARDZO brakuje w polskiej polityce . O takiej, na przykład, Krystynie Pawłowicz nawet przy najlepszych chęciach nikt by nie powiedział, że jest damą…
  • Władysław Kosiniak-Kamysz  – ponieważ tradycyjnie sympatyzuję z PSL-em.  Oprócz tego jest to naprawdę prawy człowiek i umiarkowany polityk. Poza tym – co nie jest dla mnie bez znaczenia – ma równie sympatyczną, elokwentną żonę, z którą łączą go – jak widać – bliskie i partnerskie relacje. Lekarz (a właściwie dwójka lekarzy:)) na trudne czasy. Pani Paulina deklaruje, że jako Pierwsza Dama chciałaby pomóc dzieciom, cierpiącym na choroby rzadkie. Całym sercem popieram ten pomysł.
  • I Szymon Hołownia.  Bliski mi ze względu na wspólnotę losów (jest byłym nowicjuszem dominikańskim). Z zainteresowaniem czytałam jego książki i publicystykę, a działalność charytatywną w Polsce i w Afryce wręcz podziwiałam. Często przy tym odkrywałam, że jego sposób myślenia o Polsce i polskim Kościele (w ostatnich latach coraz bardziej krytyczny) jest podobny do mojego. Kiedy jednak ogłosił, że zamierza kandydować na prezydenta, byłam zdecydowanie temu przeciwna.  Uważałam bowiem – i zdania nie zmieniłam –  że to w ogóle zły pomysł, by działacze społeczni angażowali się w politykę. Tak samo bym mówiła, gdyby rzecz dotyczyła Janiny Ochojskiej czy Jerzego Owsiaka. I wygląda na to, że niestety miałam rację.  W kwestii przyszłej Pierwszej  Damy natomiast miałam podobnie pozytywne odczucia, jak w przypadku pani Pauliny Kosiniakowej. Szczególnie ujęło mnie, że pani Urszula organizowała warsztaty i spotkania dla kobiet-ofiar przemocy domowej. Mam nadzieję, że nie zapomniałaby o nich również jako żona prezydenta RP.

Po niezłym początku kampanii dość bezbarwna później i niezdecydowana Kidawa-Błońska sama wykluczyła się z wyścigu.

Zastąpił ją zdecydowanie bardziej radykalny w kwestiach światopoglądowych Rafał Trzaskowski (który na potrzeby chwili zupełnie zapomniał, że obiecywał swoim wyborcom w Warszawie, że jeśli zostanie prezydentem miasta, to przez 4 najbliższe lata nie będzie dla siebie szukał  innego zajęcia…).

No, i się zaczęło.  Podobno Hołownia w dość brzydkim stylu zaatakował  Kidawę i Trzaskowskiego*, nadwerężając w ten sposób swój wizerunek „człowieka pokoju”, skłonnego  do rozmowy z każdym. Nie wiem, co na to sam Trzaskowski, nie interesowałam się tym aż tak bardzo. W końcu żaden z nich nie był dla mnie kandydatem pierwszego wyboru. Nie moje małpy, nie mój cyrk.

Wiem natomiast, że w Internecie wyroiły się przeciw Hołowni całe stada drapieżnych trolli, zwłaszcza kobiet. Wiem, bo niestety miałam okazję na własnej skórze doświadczyć  bliskich spotkań z kilkoma z nich.  Było to niezwykle  przykre doświadczenie.

Otóż prawie wszystkie te osoby próbują – przy pomocy zmanipulowanych cytatów i zdań wyjętych z kontekstu (takich jak:”Myślę o życiu podobnie, jak prof. Chazan” z 2014 roku) – na siłę zrobić z Hołowni antyaborcyjnego fanatyka, który o niczym innym tak nie marzy, jak tylko o tym, żeby zakuć kobiety w łańcuchy, zapładniać na siłę i zmuszać je do rodzenia dzieci. Osobliwie niepełnosprawnych.

Zapewne zadziałał tu wygodny stereotyp: „Wierzący? Katolik? To z pewnością talib, fundamentalista!”

Tymczasem Hołownia WE WSZYSTKICH swoich wypowiedziach na ten temat, jakie znam, mówi w różnych wersjach coś takiego:  „Wolałbym, żebyśmy zamiast prawnie zakazywać aborcji, stworzyli takie warunki, by żadna kobieta w Polsce nie musiała podejmować takiej decyzji.”   Wciąż powtarza: porozmawiajmy, pomóżmy,   spróbujmy zrozumieć… Za to zresztą środowiska konserwatywne wyklęły go już jako „liberała.”

Przypomnijmy jeszcze, że nawet prezydent RP może mieć w różnych sprawach  osobiste poglądy (jak: „uważam, że płód ludzki jest człowiekiem od poczęcia, a aborcja to zawsze jednak zabójstwo”).  Problem zaczyna się dopiero wówczas, gdy próbuje je siłą narzucić większości obywateli. Nic nie wskazuje na to, by Hołownia był tego typu człowiekiem. Wiadomo na przykład, że jest wegetarianinem – i tego też nigdy nie ukrywał. Szczerze wątpię jednak, by z tego powodu dążył do wprowadzenia zakazu jedzenia wędliny w Polsce.

A niektóre środowiska liberalne, jak sądzę, rozumieją tolerancję w ten sposób, że należy się ona jedynie tym, którzy podzielają ich jedynie słuszne poglądy w każdej sprawie…

I kiedy tak przysłuchuję się tym wszystkim sporom, cieszę się naprawdę, że mam już innego kandydata.  Nie moje małpy, nie mój cyrk. Pozwólcie sobie jednak powiedzieć, kochani, że moim zdaniem napadanie na kontrkandydata NIE JEST najlepszą znaną ludzkości formą wspierania swojego faworyta. W ten sposób możecie tylko odstraszyć tych,  którzy (jak ja do niedawna) jeszcze zastanawiają się, na kogo oddać swój głos.

*  Dowiedziałam się wreszcie na czym to „straszne chamstwo” Hołowni polegało: nazwał  on otóż Andrzeja Dudę „wujkiem Andrzejem” a Kidawę-Błońską „dobrą ciocią Małgosią”. W ostrych słowach jako seksizm (aczkolwiek ta niefortunna figura retoryczna dotyczyła przedstawicieli OBU płci) skrytykowała to sama Magdalena  Środa,  więc chyba nie ma o czym dyskutować. Środa locuta – causa finita. No, normalnie, cyrk na kółkach…

A tutaj kilka lektur nadobowiązkowych – jeśli ktoś naprawdę chce dowiedzieć się, jakie poglądy w niektórych sprawach światopoglądowych ma Szymon Hołownia:

https://www.pap.pl/aktualnosci/news%2C626693%2Cholownia-projekt-zatrzymaj-aborcje-ma-przykryc-niedzialajaca-tarcze

https://www.rynekzdrowia.pl/Polityka-zdrowotna/Holownia-zmienilem-zdanie-w-sprawie-metody-in-vitro,202731,14.html

https://fakty.interia.pl/raporty/raport-wybory-prezydenckie-2020/aktualnosci/news-partia-razem-przeprasza-szymona-holownie,nId,4330182

Polski Kościół Narodowy

Niedawno nawet znana katolicka vlogerka (i”hipsterkatoliczka”) Jola Szymańska przyznała się do swoich wątpliwości, czy nadal pasuje  do Kościoła w Polsce. Do Kościoła narodowców, blichtru i polityków. Do Kościoła nienawistnego języka, pozorów, tuszowania własnych win,  nakazów i zakazów… Do Kościoła, gdzie karane jest wyrażanie wątpliwości i stawianie pytań. „Dlaczego  w tym kraju posługując się Bogiem można zrobić wszystko?”- pyta.

Jeżeli dziewczyna, której ortodoksji – czasem wręcz, jak na mój gust, nieco przesadnej – jestem zupełnie pewna, zaczyna zadawać sobie pytania o sens tego, czym żyła do tej pory – to (cytując klasyka) – wiedz, że coś się dzieje. Coś bardzo złego. Z naszym Kościołem.

Podobnie dramatyczne teksty w duchu „Dlaczego czasem mam ochotę odejść z Kościoła – i dlaczego mimo wszystko zostaję?” – publikuje także Szymon Hołownia.

Ja od dłuższego czasu mam wrażenie, że ten Kościół, na obrzeża którego wychodziłam, wychodząc za P.,(i który wciąż noszę w sercu)  nie jest już tym samym,  który widzę wokół siebie.  Ostatnio zaczęłam nawet uczestniczyć (za pośrednictwem Internetu) we mszach świętych z zagranicy, aby uciec od wszechobecnej w Polsce polityki. Z bólem zauważam, jak zmienili się (na niekorzyść) nawet księża, których kiedyś znałam i ceniłam.

Czasami myślę, że nasi księża i biskupi stracili wiarę w moc przekonywania, ewangelizacji. Przekonywanie ludzi, ażeby Z WŁASNEJ WOLI żyli według nauk Jezusa, okazuje się dla nich za trudne. Dlatego domagają się od rządzących, żeby nakazami prawa „zrobili” nam tu „państwo chrześcijańskie” – jak w Irlandii. Bez antykoncepcji, aborcji, rozwodów, in vitro, bluźnierczych widowisk teatralnych i handlu w niedzielę.

Nikogo już w zasadzie nie obchodzi, czy ludzie naprawdę WIERZĄ w Boga i KOCHAJĄ Jezusa Chrystusa. Grunt, żeby nawet niewierzący byli zmuszeni żyć „po Bożemu”. Żeby kościoły – i tace – były pełne, a naród zjednoczył się wokół swych duszpasterzy. Jak za komuny.

Biskupi boją się wolności i demokracji i nie umieją działać w jej warunkach. Dlatego należą do najgorętszych obecnie krytyków „bezbożnej” Unii Europejskiej. Co nie przeszkadza np. ojcu Rydzykowi brać ogromnych dotacji z tejże Unii na swoją działalność. Unia może i jest „diabelska”, ale pieniądze wszak nie śmierdzą siarką, czyż nie?

Jednocześnie w kraju narasta cicha opozycja przeciwko papieżowi Franciszkowi („nie będzie nas jakiś szalony Argentyńczyk uczył wiary!”) – i być może bliźniaczy wobec tego zjawiska coraz bardziej agresywny nacjonalizm.

Członkowie ONR-u przyjmowani są z honorami na Jasnej Górze. Politycy partii rządzącej przemawiają podczas Eucharystii. Coraz liczniejsi duchowni nauczają z ambon i łamów pism „katolickich” , że głosowanie na jakąkolwiek inną partię jest grzechem. Polityk może być nawet łajdakiem – byleby był „katolikiem.” Wszystko na pokaz…

Martwi mnie również reakcja polskiego Kościoła na wielki skandal pedofilski. Reakcje, zasadniczo, są dwojakiego rodzaju:

Po pierwsze, zaprzeczanie. Nie, nie, u nas tego nigdy nie było. A przynajmniej nie na taką skalę, jak na tym „zgniłym Zachodzie.” Tymczasem rzeczywista skala problemu w Polsce jest właściwie nieznana. Nawet były delegat Episkopatu ds. Ochrony Dzieci skarżył się, że Episkopat (sic!) ukrywał przed nim różne dane, o które prosił. Dane skazanych księży nie figurują również w publicznie dostępnym rejestrze. Tak więc mamy kolejne fasadowe działania.  Pozory przede wszystkim. I unikanie „skandalu”. Nawet za cenę cierpienia dzieci. Kto by się nimi przejmował, prawda?

Po drugie, rozmywanie odpowiedzialności. „To prawda – mówią tacy komentatorzy – że takie przypadki wśród księży się zdarzały. Ale spójrzmy, ile ich jest wśród policjantów, lekarzy, hydraulików! To wszystko to tylko medialna nagonka na Kościół!” I dalej już bijemy się z zapałem w CUDZE piersi. Winny jest hedonistyczny świat. Seksualizująca kultura (zakazać! zakazać!). Albo – sic! – rodzice, którzy nie dość uważnie patrzyli księdzu na ręce. No, jasne. Bo przecież powinni byli wiedzieć, że posyłając dziecko do kościoła, narażają je na niebezpieczeństwo… Podejście takie moim zdaniem przede wszystkim marginalizuje i bagatelizuje cierpienie ofiar księży pod tym pretekstem, że rzekomo jest ich „niewiele” (choć w rzeczywistości nie wiemy dokładnie, ile ich jest).

Poza tym zupełnie umyka nam fakt, że nawet JEDNA taka ofiara księdza to już o jedną za dużo. Że to po prostu nie powinno się zdarzyć. NIGDY. Poza tym, niech mi będzie wolno powiedzieć, ksiądz, który molestuje dziecko, niszczy coś o wiele większego, niż tylko jego niewinność. Niszczy także jego wiarę i ufność do Boga („Jeżeli istniejesz, to dlaczego mu na to pozwoliłeś? Dlaczego mnie nie obroniłeś?!”). Kto za to odpowie przed Bogiem?

Nieliczne głosy duchownych, którzy widzą, że źle się dzieje  (jak o. Gużyński czy prymas Polak) są byt słabe aby przekrzyczeć ogólną wrzawę. „Naród” i tak słucha bardziej o. Rydzyka lub bpa Depo. A pozostali biskupi  NIC nie zrobią – ani ze środowiskiem Radia Maryja, ani z narodowcami. Zbyt się boją odejścia znacznej grupy wiernych. Pełne kościoły przede wszystkim.

A że ci „święci młodziankowie” z ONR sami się garną do Kościoła, możemy mieć wkrótce prawdziwy wysyp młodych księży o poglądach zbliżonych do suspendowanego Jacka Międlara. Tym bardziej, że wielu przełożonych seminariów mniej lub bardziej jawnie popiera takie poglądy. Ciemność widzę…