Komu nie podawać ręki?

Jakiś czas temu dziennikarze „Więzi”, nazywanej „katolickim think tankiem” zainicjowali akcję „Przekażmy sobie znak pokoju”, skierowaną w stronę środowisk LGBT.

Na plakacie promującym tę jakże piękną ideę zobaczyliśmy dwie dłonie złączone w uścisku – jedną oplecioną różańcem, drugą zaś – z tęczową opaską na nadgarstku.

podanie-reki

Rozumiejąc i podzielając szlachetnie intencje organizatorów – Jezus wszak zasiadał do stołu z „celnikami i grzesznikami”, nie stawiając im żadnych warunków wstępnych (nie wiemy nawet, czy WSZYSCY uczestnicy tych spotkań masowo się nawracali – bardziej prawdopodobne jest raczej, że nie) – wydaje mi się jednocześnie, że wiem, dlaczego to nie wypaliło.

Proszę mnie dobrze zrozumieć, ja naprawdę nie mam najmniejszego problemu z przyjaznym odnoszeniem się do osób homoseksualnych (a tym bardziej z prostym gestem podania ręki). Ba, jestem nawet przekonana, że Kościół powinien przemyśleć na nowo niektóre aspekty swego nauczania na ten temat. Na przykład, Katechizm mówi, iż w odniesieniu do takich osób „należy unikać wszelkich oznak niesłusznej dyskryminacji.” Z tego niezbyt zręcznego sformułowania niektórzy mogliby wysnuć wniosek, że istnieje także dyskryminacja słuszna i uzasadniona…

Poza tym, choć Katechizm wyraźnie stwierdza, że osoby takie „nie wybierają swojej skłonności”, a Kościół za grzeszne uważa jedynie czyny (akty) o charakterze homoseksualnym,  to jednak w codziennej praktyce duszpasterskiej ta różnica bardzo często ulega zatarciu – i mówi się o osobach homoseksualnych wyłącznie w kontekście dewiacji i „gorszenia młodzieży”…

Tymczasem ja jestem przekonana, że pomiędzy osobami tej samej płci jest możliwy także głęboki związek uczuciowy, oparty na głębokiej przyjaźni, wierności i wzajemnej pomocy – niekoniecznie z komponentem seksualnym. Tak więc wszelkim próbom sprowadzania tego wyłącznie do „zboczonego seksu” zawsze będę się sprzeciwiać. A niestety, czasami odnoszę wrażenie, jak gdyby część ludzi uznawała homoseksualistów za istoty niezdolne do uczuć wyższych, skoncentrowane jedynie na kopulacji – to obrzydliwe i poniżające. Między ludźmi, oprócz seksu, jest jeszcze miłość, wzajemne przywiązanie, itd. A seks między osobami tej samej płci, jeśli nawet jest grzechem, to TYLKO takim samym, jak każde inne współżycie seksualne pomiędzy osobami, które nie są małżeństwem! A na pewno nie większym!

Jednakże jeśli chodzi o sam plakat, to problematyczny wydaje mi się już sam dobór grup, które mają się ze sobą jednak. Z jednej strony – geje, lesbijki i osoby traspłciowe, a z drugiej strony „katolicy.” Rozumiem zatem, że przedstawiciele pierwszej grupy nie należą (czy też nie mogą należeć) do drugiej? Nie wiedziałam…

Druga możliwość jest taka, że ta dłoń z tęczową opaską nie symbolizuje WSZYSTKICH osób homoseksualnych i transpłciowych, a jedynie pewną wąską – i niestety często dość agresywnie antyklerykalną – grupę „działaczy LGBT”. Obawiam się, że tak właśnie ten przekaz zrozumieli nasi biskupi, stwierdzając autorytatywnie, że środowiska katolickie nie mogą brać udziału w takiej akcji.

znak-pokoju

Oczywiście, można tu zarzucić hierarchom nadmierną bojaźliwość i powiedzieć, że wezwanie do zaniechania wzajemnej nienawiści nie musi koniecznie oznaczać zaraz żądania zmian w doktrynie (np. mówiącej o tym, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety). Kiedy Jezus ucztował z grzesznikami, niekoniecznie oznaczało to, że aprobował wszystkie ich czyny, prawda? I naprawdę chciałabym wiedzieć, czy np. obecny prymas Polski zdobyłby się dziś na Jezusową odwagę i przyjął na obiedzie np. Roberta Biedronia bez obawy o to, że może to zostać odebrane jako „pochwała  grzechu”? Czy raczej strach, by się nie skalać przez sam kontakt z grzesznikiem by przeważył?

Trzeba przyznać, że tej sprawy nie ułatwili również sami organizatorzy akcji, którzy niekiedy plątali się w zeznaniach – czy chodzi im tylko o zmianę języka, zaprzestanie wzajemnie obelżywych wypowiedzi – czy też może jednak o zmianę oficjalnego nauczania Kościoła o małżeństwie i seksualności.

Zasadnie wydawały mi się mi się także pojawiające się tu i ówdzie sugestie, ażeby, skoro pojednanie ma być obustronne i szczere, również strona LGBT zdobyła się na przeprosiny za niektóre antychrześcijańskie wypowiedzi i prowokacje. Do takowych przeprosin jednak nie doszło.

I tak oto wzajemne zaszłości i uprzedzenia doprowadziły do fiaska niegłupiej idei. Szkoda.

10 odpowiedzi na “Komu nie podawać ręki?”

  1. E tam „niegłupia idea”..! Oczywiście że głupia. Głupia, szkodliwa i nie ma o czym klawiatury strzępić. Tzw. „środowiska LGBT”, podobnie jak mnóstwo innych lewaków (eko-, wego-, pacy-, et consortes) od dawna ustawia się w pozycji „moralnego recenzenta”, dyktującego co Kościołowi wolno, a czego nie wolno i co jest – ich zdaniem, oczywiście – „chrześcijańskie”, a co nie. Sama formuła tej propagitki cuchnie na milę takim właśnie podejściem do sprawy – wykorzystuje formułę liturgiczną przecież!

    Wobec takiego stawiania sprawy najrozsądniej jest po prostu nie grać w grę, którą nam Zły proponuje. Nie brać do ręki znaczonych kart. Nie rzucać sfałszowanych kości. Nie siadać do stołu. Że w konsekwencji psy będą szczekały..? A kogo to obchodzi..? To nawet na czysto utylitarnym poziomie tylko lepiej – w dzisiejszym świecie ten wygrywa, kto jest bardziej wyrazisty i bardziej konsekwentny. Savonarola byłby z pewnością gwiazdą telewizji! I niejeden skruszony celebryta paliłby pod jego surowym okiem swoje sekstaśmy…

    1. Hmmm… Savonarola byłby dziś gwiazdą telewizji, powiadasz. Nie wiem, możliwe. Wiem jednak, że w rzeczywistości został uznany przez Kościół za groźnego fanatyka… A Jezus? Czy Jego idea, by przyjmować każdego człowieka, bez wypominania mu na samym wstępie wszystkich jego przewin (jak to miał w zwyczaju bardziej surowy św. Jan Chrzciciel) też jest niesłuszna, niebezpieczna i szkodliwa?

      1. A to Jezus jadał z grzesznikami i celnikami SZCZYCĄCYMI się swoim grzechem? Czy też oni do Niego się garnęli, bo czuli się grzeszni i to ich bolało..? Ten rodzaj akceptacji, którego domagają się grzesznicy dzisiaj nie zostawia miejscu już nie tylko na potępianie grzesznika (i słusznie, bo nie grzesznika potępiać należ…), ale także – na najdelikatniejsze nawet wspominanie o grzechu.

        I bardzo proszę o cytat z Ewangelii, gdzie też to Jezus „przyjmuje każdego człowieka, bez wypominania mu na samym wstępie wszystkich jego przewin”? Literalnie, zdanie to jest absurdalne. Nic nam nie wiadomo, aby Jezus posiadał jakąś nieruchomość, w której mógłby kogoś „przyjmować”, albo „nie przyjmować”. Zarzucano mu, że „z grzesznikami i celnikami jada” i to – pod ich dachami, przez nich zapraszany do stołu. Co – jak byś nie zauważyła – ma głęboki sens teologiczny: „na samym wstępie” to grzesznik musiał wykazać się inicjatywą, a nie Pan Jezus – musiał Go zaprosić do siebie. Widzisz taką inicjatywę po stronie ruchu LGBT..? Najdrobniejszą bodaj..? Tyci, tyci..? Może jakaś skrucha? Niepokój eschatologiczny? Nie..? To o co kaman..?

        1. Nie siedzę we wnętrzu serc wszystkich ludzi o orientacji homoseksualnej,ale znam wielu wierzących, którzy szczerze zmagają się z pytaniami typu:”czy to Bóg mnie taką/takim stworzył?”, „czy jestem potworem?”, „czy Bóg mnie potępia?”, „czy On się pomylił w moim przypadku?”, „czy mam prawo do miłości, do posiadania rodziny?”, „co w moim przypadku powinna oznaczać miłość do samego siebie?”-itd.Jeśli to nie jest ten niepokój,o którym mówisz, to ja już nie wiem, co nim jest.A wrzucanie wszystkich tych ludzi do worka z napisem „wrogowie Kościoła i skandaliści”-wcale nie pomaga im w uczciwym szukaniu odpowiedzi.A co do przykładów z życia Jezusa, to jest ich wiele:
          Samarytanka, kobieta „która prowadziła w mieście życie grzeszne”, Zacheusz…To nie Jezus zaczyna rozmowę z nimi od:”Ty grzeszny człowieku! Najpierw się nawróć,.żałuj za swe winy-a dopiero potem staniesz się godny, bym z Tobą w ogóle rozmawiał!” Nie.Jest dokładnie odwrotnie.To oni sami zmieniają swe życie pod wpływem spotkania z Kimś, kto ich nie potępia, jak wszyscy inni.Najpierw jest spotkanie.Zmiana zapatrywań-potem.

          1. Codziennie Kościół oferuje najmarniej kilkanaście tysięcy możliwości takiego spotkania – w samej tylko Polsce. W konfesjonałach. Każdy może tam pójść. Ba! Ma nawet 100% pewności, że co by nie powiedział – nigdzie dalej to nie pójdzie. A i po głowie nie dadzą.

            Sama idea, żeby rozmawiać nie z pojedynczymi ludźmi, tylko z jakimś „ruchem LGBT”, „organizacją LGBT”, czy jak to zwał – jest z gruntu wywrotowa, rewolucyjna i skandaliczna. Koniec i kropka. Każde inne stanowisko w tej sprawie, to tylko rozmiękczanie Kościoła, poddawanie się lewackiej „taktyce salami” i wychodzenie naprzeciw Złemu.

            Bo chyba nie ulega najmniejszej wątpliwości, że jak ktoś się określa jako „członek ruchu LGBT” – to skruszonym grzesznikiem bynajmniej nie jest???

          2. Ja to rozumiałam zawsze jako wezwanie do wyciągania ręki do poszczególnych ludzi.Żaden ruch czy też organizacja nie ma rąk, które można by uścisnąć.Wydaje mi się, że z osobami homoseksualnymi jest tak, jak z rozwiedzionymi czy też z byłymi kapłanami.Każdy człowiek to inna historia i absolutnie nie należy wrzucać wszystkich do jednego worka.Nie wszyscy homoseksualiści popierają postulaty „ruchu LGBT” (takie jak np.zrównanie ich związków z małżeństwami czy też prawo do adopcji dzieci-przykładem panowie Dolce i Gabbana:)), tak samo jak nie wszyscy eksksięża stają się wojującymi antyklerykałami.

        2. W Ewangeliach nie ma nawet wzmianki o grzeszności homoseksualizmu, a tym bardziej o potępieniu go przez Jezusa. Na starotestamentowe nauki powoływał się jedynie św. Paweł, który być może sam zmagał sie z własną orientacją seksualną (takie są domysły wielu teologów w kwestii tajemniczego “ościenia” z 2 Kor 12:7).

          1. Pani Ewo, argument z milczenia Ewangelii na jakiś temat jest często używany, ale nie zawsze sensowny.Biblia, o ile zdołałam się zorientować, nie mówi zupełnie nic o wielu rzeczach, np.o środkach odurzających.Czy to oznacza, że branie narkotyków jest czymś dobrym?☺Inne rzeczy, jak np.kazirodztwo czy zoofilia, wspomniane są też tylko w Starym Testamencie, podobnie jak homoseksualizm.Czy to znaczy, że chrześcijan te zakazy nie powinny już obowiązywać? Co, oczywiście, nie oznacza, że chciałabym kogokolwiek kamienować.Kto jest bez grzechu,niech pierwszy rzuci kamień.☺A w moim przekonaniu Jezus mógł mieć na myśli także osoby homoseksualne, gdy mówił, że „istnieją tacy niezdolni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili.” ☺A zatem, śmiem twierdzić, że gdyby Jezus dziś przyszedł na Ziemię, byłby przeciwny nazywaniu związków homoseksualnych „małżeństwami.” Tylko tyle.

          2. Homoseksualiści są jak najbardziej zdolni do małżeństwa rozumianego tradycyjnie – jako służącego przede wszystkim prokreacji. I wielu homoseksualnych chrześcijan decyduje się na taki kompromis z własnym sumieniem, oszukując siebie i osobę “po bożemu” poślubioną. Ale chyba nie takie rozumienie małżeństwa przyświecało bezdzietnemu z wyboru Jezusowi?
            Wracając do teraźniejszości, nie chodzi o to, jak mamy związki homoseksualne nazywać, lecz o to, by je na równi z małżeństwem respektować – jako uczciwą formę wzajemnej i trwałej miłości dwóch osób. A to, w moim przekonaniu, współczesny Jezus by zaakceptował.

          3. Małżeństwo zawarte na zasadzie oszukiwania osoby poślubionej (dotyczy to zresztą nie tylko osób homoseksualnych, ale i -w znacznie większym stopniu – transseksualnych: wątpię by małżonka Anny Grodzkiej miała w momencie ślubu świadomość, że jej mąż czuje się kobietą-i że miała szczerą wolę poślubienia właśnie kogoś takiego) z pewnością jest nieważne.Teoretyzowanie na temat „co Jezus by zaakceptował, gdyby żył dzisiaj?” – uważam za mocno ryzykowne (bo np.o aborcji nie ma w całej Biblii ani słowa-a śmiem wątpić, czy Jezus by po prostu zaakceptował fakt, że w naszych czasach praktyka ta jest powszechna a nawet uznawana za „podstawowe prawo człowieka”).Wiemy na pewno, że WBREW praktyce swoich czasów nie akceptował rozwodów czy też kamieniowania kobiet.Wątpię, by po prostu pokornie pogodził się z tym, że „taki jest świat.” Natomiast to prawda, że związek dwóch osób tej samej płci MOŻE być uczciwy, wierny i oparty na miłości.Głęboko w to wierzę.I być może takiej formie związku należałoby udzielać jakiejś formy błogosławieństwa (RÓŻNEGO jednak od sakramentu małżeństwa!).Ale moja wrodzona przekora włącza w tym momencie pytanie: dlaczego, skoro już „wyjęliśmy” z definicji małżeństwa jeden element („związek mężczyzny i kobiety”)-mamy zatrzymać się na tym?Dlaczego nie nazywać małżeństwem pełnego miłości związku jednego mężczyzny z czterema kobietami? Tym bardziej, że w związku z problemem imigracji tego typu rodzin będziemy mieli w Europie coraz więcej.Dlaczego założenie, że powinien być to koniecznie związek DWÓCH osób, jest dla nas wciąż takie ważne? Jestem pewna, że Jezus, który wyrósł w kulturze, gdzie poligamia zdarzała się nawet wśród szanowanych postaci biblijnych, z łatwością by się z tym pogodził.Na pewno łatwiej, niż z miłością homoseksualną, która była jednak bardziej akceptowana wśród Greków…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *