Droga Krzyżowa „kochającej księdza.”

Wprowadzenie

Już od czasów licealnej młodości towarzyszy mi taki obyczaj, że w wielkopiątkowy wieczór piszę własną Drogę Krzyżową. Poniżej przedstawiam Wam teksty moich tegorocznych rozważań.

 

STACJA I: Jezus skazany na śmierć. 

Czy to możliwe, Panie, że krzyczeli: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go! Na krzyż z Nim!”? Ci sami, którzy kilka dni wcześniej wołali: „Hosanna Synowi Dawidowemu!” Jak rzekło Pismo: „Wtedy opuścili Go wszyscy i uciekli…”

 

Wiem, że to możliwe. I wiem, że i ode mnie odwrócą się teraz wszyscy, których dotąd uważałam za przyjaciół – bo pokochałam tego, którego nie powinnam. Ty jednak, o Synu Dawida, ulituj się nad nami!

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA II: Jezus bierze krzyż na swe ramiona.

Modliłeś się, Panie, aby Cię ominęło to, co miało na Ciebie przyjść – a jednak przyjąłeś krzyż…

 

Ja też zapewne miałam jakiś wybór…Wiem, że kiedyś musiał być jakiś moment, kiedy się jeszcze mogłam cofnąć. Na pewno był – a może nawet było ich kilka? – tyle, że ja wtedy o tym nie wiedziałam…

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA III: Pierwszy upadek Jezusa pod krzyżem.

Powiedzieli mi: „Rzuć go, zostaw go, rozstań się z nim!” – jak gdyby było w mojej mocy przerwać coś, czego sama nie sprawiłam…

 

„Z Bożej woli wszystko się zdarzyło – a Bóg wiedział, że to DOBRE było..” (Piotr Rubik & Zbigniew Książek – Oratorium TU ES PETRUS).

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA IV: Jezus spotyka swoją Matkę.

„A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego, Maria, i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa i Maria Magdalena.” 

 

Matka Jezusa nie opuściła Syna w godzinie Jego Męki – przeciwnie, poszła za Nim aż po krzyż.

 

Ja jednak wiem, że ta miłość skłóci mnie nawet z moimi najbliższymi… Moja mama nigdy tego nie zaakceptuje…Odtrąci mnie… ” I będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy…”

 

Ty jednak, o Matko Bolesna, Matko pięknej miłości, przyczyń się za nami!

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA V: Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi nieść krzyż.

Ewangeliści mówią, że żołnierze musieli aż przymusić człowieka, „który wracał z pola”, aby pomógł Bogu zbawić świat…

 

A jego nikt nie przymuszał, by wyrwał mnie z wirtualnego piekła…zrobił to z własnej chęci. I z miłości. I stał się jakby „Szymonem” na mojej drodze. I czy za to mamy iść do piekła, Panie?

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA VI: Weronika ociera twarz Jezusowi.

Czy ty naprawdę nie istniałaś, Weroniko, czy tylko nie dostrzegli cię Apostołowie, lękliwie schowani gdzieś w tłumie?

 

Twój gest jest taki odważny i taki…kobiecy… Chłodny dotyk płótna na zmęczonej twarzy Skazańca… Może twoja czułość i odwaga zawstydziły mężczyzn, którzy spisywali Ewangelie aż do tego stopnia, że pamięć o tobie przechowała tylko tradycja Kościoła?

 

Wiem, że aby pokochać kapłana, potrzeba również wiele odwagi – zapewne więcej, niż mam jej ja… Napisałam wcześniej, że on stał się dla mnie „Szymonem” ale ja…czyż ja nie jestem dla niego jakby „Weroniką”, Panie?

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA VII: Drugi upadek Jezusa pod krzyżem.

Tamten kapłan powiedział: „Módl się, abyś wyzbyła się swojej nadmiernej afektywności! Ty po prostu za wszelką cenę chcesz się do kogoś przykleić!” Zabolało, jakby mnie uderzył. „Przykleić się”, Panie? „Nadmierna afektywność”?! Ja po prostu go kocham…

 

„Tak więc trwają: wiara, nadzieja i miłość – te trzy. Z nich zaś największa jest miłość…” 

 

STACJA VIII: Jezus i płaczące niewiasty.

„A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz On rzekł do nich: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną, lecz nad sobą i nad dziećmi waszymi…”

 

Panie, często płakałam nad sobą – lecz rzadko nad swoimi grzechami. Płakałam także nad naszymi dziećmi, choć się jeszcze nie narodziły…że będą musiały żyć z „piętnem”  dzieci księdza…

 

Proszę Cię, Panie, daj nam obojgu łaskę prawdziwych, szczerych łez, które oczyszczą nasze serca ze wszystkiego, co w tej miłości nie pochodzi od Ciebie.

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA IX: Trzeci upadek Jezusa pod krzyżem.

Opowiada tradycja, że stało się to już u stóp Golgoty…

 

Panie, a jeśli my także się mylimy? Jeśli P. jest jak ten bogacz z przypowieści proroka Natana, który odebrał biedakowi jego jedyną owieczkę? Jeżeli nie tego od nas oczekujesz? Dawid  i Batszeba przecież także bardzo się kochali, tak bardzo, jakby ogarnął ich „płomień Pański”, a jednak… A jeżeli dziecko, które nam się urodzi, umrze?

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA X:: Jezus obnażony z szat.

Odwieczne Słowo przyjęło ludzkie ciało w łonie Dziewicy, która stała się Matką…Ona, w betlejemskej grocie, patrzyła na Jego Ciało z miłością. Żołnierze na Golgocie patrzyli z pogardą i nienawiścią.

 

Mówi Pismo: „Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu.” A Jan Paweł II kiedyś napisał, że w miłości następuje POCHŁONIĘCIE wstydu przez miłość.

 

Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że kiedy P. na mnie patrzy, to patrzy z miłością – patrzy tak, jak Ty sam na mnie patrzysz. Jak nikt nigdy na mnie nie patrzył… Ty jednak, Panie, oczyść naszą miłość ze wszystkiego, co nieczyste, ze wszystkiego, co może mieć choćby pozór zła!

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA XI: Jezus przybity do krzyża.

Standardowy przebieg ukrzyżowania: dwa gwoźdze wbite w przestrzeń pomiędzy kośćmi nadgarstka, jeden długi – przez dwie złączone stopy…

 

Panie, i czy to grzech, czy może już pokuta, że czuję ból zawsze, kiedy widzę młodego kapłana, sprawującego Eucharystię – i kiedy z jego rąk przyjmuję Twoje Ciało?

 

Jego ręce…jego kapłańskie ręce…namaszczone, aby rozgrzeszać i błogosławić, obejmowały mnie i tuliły. To nie mnie powinny dotykać, nie mnie!

 

„Rozeszły się całkiem drogi,

zgubiło się i odkryło…

Pozostał człowiek i Pan Bóg

mój grzech, moja miłość…”

(Ks. J. Twardowski)

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chyste, zmiłuj się nad nami!

 

STACJA XII: Jezus umiera na krzyżu.

„A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem: „Eli. Eli. lama sabachtani!”, co znaczy: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” I skłoniwszy głowę oddał ducha.”

 

A współczesna medycyna sądowa twierdzi, że Człowiekowi powieszonemu na krzyżu po prostu pękło serce. Z miłości…

 

Prawie tak jak mnie, gdy P. powiedział do mnie: „Chodzi mi właśnie o sakramenty, o to, że gdy się pobierzemy, będzemy ich pozbawieni. Czy jesteś w stanie tyle dla mnie poświęcić?”

 

I wszystko we mnie krzyczało: „NIE! NIE! Nie proś mnie o to! Nikt nie ma prawa mnie o to prosić! Nawet ty! ZWŁASZCZA ty!”

 

Ale potem przypomniała mi się przypowieść o skarbie i perle. O tym, jak to pewien człowiek ujrzawszy drogocenną perłę poszedł, sprzedał WSZYSTKO, co posiadał i kupił ją…

 

Panie, Ty wiesz, że jesteś wszystkim, co mam. Ale to P. jest dla mnie tą „drogocenną perłą…” Więc kupię sobie jego miłość za cenę ogromnego cierpienia…

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

Stacja XIII: Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramionach Matki.

Tylko tyle mogła już dla Niego zrobić – wziąć Go w ramiona i przytulić, tak jak wtedy, kiedy był małym Dzieckiem…

 

Wiem, że moja mama mnie za to nie przytuli… Już prędzej spoliczkuje…

 

Ale Ty, Panie, mnie przygarnij! Ja też jestem tylko dzieckiem, które Ci się zgubiło…

„Kołysz, kołysz mnie –

jestem dzieckiem więc

 kołysz, kołysz mnie!

Prowadź, prowadź mnie –

 nie znam drogi, więc prowadź, prowadź mnie!”

(Magda Anioł)

 

A Pan mówi:”Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie…”

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chyste, zmiłuj się nad nami!

Matko Bolesna, Matko pięknej miłości, przyczyń się za nami!

 

STACJA XIV: Jezus złożony do grobu.

Grób to spokój. Koniec. Wytchnienie po Męce. Cisza Wielkiej Soboty.

 

Proszę Cię, Panie, okaż nam swoje miłosierdzie i daj pokój naszym sercom – Ty, który jesteś Miłosierdziem samym… „Stworzyłeś nas dla siebie, Panie, i niespokojne jest serce nasze dopóki nie spocznie w Tobie.” (św.Augustyn)

 

„Odpocznienie w cieniu skrzydeł Twych – pokój poznam poprzez miłość Twą… Choć upadnę nie będę lękać się – bo schronienie znajdę w cieniu skrzydeł Twych…”

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

9 odpowiedzi na “Droga Krzyżowa „kochającej księdza.””

  1. jestem żoną księdza.też się bałam.ale… moja mama mnie nie spoliczkowała, ani tata. jego rodzice również nas nie spoliczkowali. Zaakceptowali nas i przytulili, bardzo pomogli.Mamy dziecko, urodziło się zdrowe i piękne. Nie umarło.Nie wierzę, że Bóg nie miał go w swoich planach, jest na to zbyt doskonały. Jak promyk słońca.Choć nie zawsze jest różowo, jesteśmy ze sobą na dobre i na złe, już 10 lat i już nie tak szaleńczo zakochani, ale kochający się bezgranicznie.Jasne, że bywają dni, kiedy chcemy się ze sobą rozstać, ale to tylko w emocjach i w złości. Nie odejdziemy od siebie, za bardzo jesteśmy jednością.Miej nadzieję, czasem świat jest o wiele bardziej przyjazny, niż się tego spodziewamy.Pozdrawiam Cię serdecznie

    1. Moja mam na wieść o tym, że zostanę mamą po raz pierwszy w życiu zamknęła usta…:) Teraz zaś przelewa na naszego – pięknego, zdrowego i słodkiego – synka całą miłość, jakiej mnie nie mogła dać. Ale któż mógłby jego nie kochać?! To dziecko to błogosławieństwo Boga…A P. to prawdziwa „opoka” jak mówi jego imię. Też czasami mówię mu w złości „idź sobie!” – ale on wie, że to nie na serio…Kiedy pisałam tę „Drogę” strach górował we mnie nad nadzieją – teraz zaś nadzieja wzrasta z każdym dniem…

  2. Albo, dziękuję, że zamieściłaś ten tekst. modliłam się nim już kilka razy a dziś szczególnie mocno mnie uderzyły pewne fragmenty. jestem teraz w podobnej – jak mi się wydaje – sytuacji, w której Ty byłaś trzy lata temu… i wszystko co mogę to, jak Abraham, wierzyć siłą absurdu. dziwne, jak niesamowite sposoby wybiera Bóg (bo jak nie On, to kto??) żeby człowiek w końcu musiał Mu zaufać i pozwolić się prowadzić. jest pewien przerażający fragment z księga Ozeasza, który nie daje mi spokoju (przerażający bo.. to wszystko jest NAPRAWDĘ możliwe??) – „chcę ją przynęcić, na pustynię ją wyprowadzić i mówić do jej serca”. bo czyż w istocie małżeństwo księdza i kobiety nie jest wędrówką (dobrowolną?) na pustynię? czy nie jest w jakimś sensie drogą krzyżową? w całym swoim pięknie naznaczone jednak bólem i cierpieniem… często próbuję przekonać Boga, że tak, chcę w to wejść bez względu na cenę, ale czy oby na pewno jestem świadoma tego co mówię? Albo, bardzo, bardzo proszę o modlitwę za nas. w myśl słów Chrystusa – gdzie dwóch lub trzech zgodnie będzie prosić w Imię moje… i jeszcze jedno pytanie, tak ważne – czy to, co czyni mnie lepszą może być złem i takim strasznym grzechem…?

    1. Niestety, na ostatnie pytanie muszę odpowiedzieć: TAK. Czasami człowiek musi (?) doświadczyć zła, grzechu, upadku, słabości – aby potem Bóg mógł z tego „wyprowadzić” jakieś dobro. To jest wielka tajemnica Boga…i człowieka. Często tu przywołuję przykład Dawida i Batszeby. Czy w ich miłości (pięknej miłości!) nie było grzechu? Owszem, był, nawet podwójny, bo zdrada i mężobójstwo. Była potem i pokuta („droga krzyżowa”) złamanego Dawida, zakończona śmiercią dziecka (moja katechetka tłumaczyła to tak, że to niewinne maleństwo „ofiarowało się” na przebłaganie za rodziców) – która jednak jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyła. Aż wreszcie „happy end” – narodziny króla Salomona, który „zbudował dom dla Pana w Jerozolimie.” Powiadają, że „wszystko dobre, co się dobrze kończy” – jednak tutaj można sobie zadać pytanie, czy ten dobry koniec byłby możliwy bez owego złego początku? A może to jest właśnie to, co Kościół od zawsze nazywa „felix culpa” – szczęśliwa wina? A jeśli chodzi o miłość do księdza, to pamiętaj, że (w większości przypadków) jest to wędrowanie po pustyni, które zdaje się nie mieć końca. Kiedy wydaje mi się, że dotarłam nareszcie nad jakieś „wody, gdzie będę mogła odpocząć” zazwyczaj okazuje się, że była to zwykła fatamorgana. 🙂 Ale nie martwię się – każda droga będzie miała kiedyś swój kres, a złoto – jak twierdzi św. Paweł – przecież próbuje się w ogniu. Izraelici błąkali się po pustyni przez 40 lat… Mogli oni – to mogę i ja. 🙂

      1. jedno w tym wszystkim jest pewne – nie uciekniemy od śmierci. lepiej zatem umierać za coś, co jest tego naprawdę warte. a On jest… Oblubieniec, który zranił moje serce, mężczyzna, którego pokochałam choć broniłam się. może niewystarczająco…i może o to właśnie chodzi w tej szczęśliwej winie – człowiek wchodząc w grzech doświadcza swojej słabości i stwarza przestrzeń dla Boga. Boga, który jest wręcz zatrważająco zdumiewający 🙂 i dopuszcza wielki grzech po to, żeby wyprowadzić jeszcze większe dobro. nie do pojęcia. ale z drugiej strony, jaki Bóg byłby mały, gdybyśmy mogli to wszystko zrozumieć 🙂

        1. Estel, moja droga – to, co napisałaś, przywiodło mi na myśl fragment z Listu św. Piotra Apostoła:”Lepiej bowiem – jeśli taka wola Boża – cierpieć dobrze czyniąc, aniżeli czyniąc źle.” A ja (choć się bardzo staram) nie umiem przekonać swego sumienia, że to, co mi się przydarzyło jest wyłącznie złem i grzechem, czymś, co można jedynie odrzucić. Trochę podobnie, jak moja ulubiona ostatnio święta, Joanna d’Arc, która zginęła na stosie, bo nie chciała (i nie mogła) wyprzeć się swoich „wewnętrznych głosów.” A jednak i ona doczekała się rehabilitacji, a po wiekach – kanonizacji. Wniosek, jaki z tego DLA MNIE płynie jest taki, że ZAWSZE należy „chodzić drogami swego serca” (Syr 11,9) nawet jeśli wydaje się, że są one usłane cierniami – pamiętając jednak zawsze, że cokolwiek zrobimy, Bóg nas z tego osądzi…

          1. podobno będziemy sądzeni tylko z jednej rzeczy. z miłości… wiesz, boję się, że popadam w pewnego rodzaju „relatywizm moralny” i może zbyt łatwo szukam usprawiedliwienia. z jednej strony jest prawo, które „tego” zabrania ale z drugiej…? czy dobrego drzewa nie poznaje się po dobrych owocach? Albo, nie znam Cię bliżej, niemniej z tego co piszesz wynika dla mnie jasno, że to co zdarzyło się w Waszym życiu jest dobre, błogosławione. nawet jeśli konieczna była ta „błogosławiona wina”. to wszystko, zarówno Twoja sytuacja, którą znam pobieżnie z internetowych notek, jak i moja – zdawałoby się skomplikowana jak tylko się da, po ludzku absolutnie beznadziejna – są dla mnie tajemnicą. naprawdę nic nie rozumiem. ale (uwaga, znowu „relatywizm”?) czy nie może to być swoista próba wiary? nie tak dawno najbardziej poruszała mnie walka Jakuba z Bogiem, teraz chyba bardziej Abraham. on też nic nie rozumiał… jakiś obcy Bóg, którego na dobrą sprawę nie znał dał mu obietnicę i kazał wyruszyć w drogę (obie sprawy po ludzku były… takie mało racjonalne). nie rozumiał ale uwierzył. później Izaak, ukochany syn. i znów Abraham „wierzył siłą absurdu gdyż wszelkie ludzkie wyrachowanie od dawna musiał porzucić”. powstrzymaj mnie, jeśli się rozpędzam…

Skomentuj ~estel Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *