Ksiądz Jan Twardowski kiedyś pisał o ludziach, „którzy świąt nie przeżywają, ale PRZEŻUWAJĄ.”
Otóż ja nigdy nie chciałam być takim człowiekiem. Bardzo mnie martwi, że obecnie pojęcie „życia duchowego” kojarzy się nam bardziej z buddyzmem i z różnymi sektami, niż z chrześcijaństwem.
Ciekawa jestem, ile osób wie, że istnieje np. coś takiego, jak medytacja chrześcijańska? Ilu ludzi dziś się MODLI (tzn. umie szczerze rozmawiać z Bogiem) zamiast tylko „klepać paciorki”?
Wiadomo, że ludzie lubią świętować („bo wtedy nie pracują, jedzą do syta i zakładają piękne szaty”, jak trzeźwo zauważył historyk z IV w. n.e., Ammian Marcellinus) – i kiedy np. Rewolucja Francuska „zniosła” święta chrześcijańskie, wprowadziła zamiast nich nowe, „świeckie” w tych samych terminach (był np. Dzień Świni…).
Tymczasem chrześcijaństwo, jak sądzę, wciąż ma w sobie wielką głębię i siłę. Trzeba ją tylko odkryć.
Boże Narodzenie to przypomnienie tego, że z miłości do ludzi Bóg stał się człowiekiem, a Wielkanoc – że z tej miłości umarł na krzyżu i zmartwychwstał.
Są (a przynajmniej powinny być!) to święta tego, co pierwsi chrześcijanie określali greckim słowem METANOIA – nowego życia, nawrócenia, przemiany…
Bo co nam przyjdzie nawet z tysięcy życzeń „Wesołych Świąt” jeśli po tych świętach nie staniemy się lepszymi ludźmi?
Mimo wszystko jednak – Wesołych Świąt! 🙂
jezus zyje i co dalej