CHRZEST.Ceremonia nadania dziecku imienia, z niezupełnie jasnych przyczyn odbywająca się w kościele, przy współudziale księdza i rodziców chrzestnych. Wybór tych ostatnich jest sprawą istotną ze względu na przyszłe wydatki. Z okazji chrztu należy zakupić krzyżyk lub medalik z Matką Boską (koniecznie złoty) – rodzaj chrześcijańskiego amuletu, lub, jak kto woli, zabezpieczenia finansowego dla niemowlęcia. Chrzest sprzyja także spotkaniom w gronie rodzinnym, w mniejszym wszakże zakresie niż Pierwsza Komunia Święta. (zobacz: PIERWSZA KOMUNIA). UWAGA: Niektórzy religijni fundamentaliści przy tej okazji przebąkują coś o jakiejś tam „konieczności przekazywania wiary dzieciom” – ale kto by tam słuchał takich fanatyków?
PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA. Sakrament o znaczeniu strategicznym. Sprawą najwyższej wagi jest tutaj zakup odpowiednich prezentów – przy czym prezenty stosowane dawniej, w rodzaju roweru czy zegarka są już dzisiaj absolutnie niedopuszczalne. Akceptowane obecnie dewocjonalia to laptopy, odtwarzacze mp4 lub (w ostateczności) telefony komórkowe – oraz organizacja przyjęcia na właściwym poziomie, najlepiej w jakimś znanym i bardzo drogim lokalu. UWAGI: 1) Pod żadnym pozorem nie należy zgadzać się na fanaberie obsługi kościelnej w rodzaju tzw. „ujednolicenia strojów.” Każdy chłopiec ma w tym dniu święte prawo do pierwszego garnituru, a dziewczynka – do miniaturowej sukni ślubnej. Dobro dziecka przede wszystkim! 2) Jeżeli jacyć zdewociali duchowni wpadną na tak obłędny pomysł, że każą naszym 8-latkom przyrzekać abstynencję do 18. roku życia, należy pouczyć dzieci, że w trakcie owej bzdurnej przysięgi wystarczy skrzyżować palce, ażeby nie była ona ważna. Niech się uczą od małego, że tym, co się mówi (zwłaszcza w kościele!) nie należy się zbytnio przejmować.
BIERZMOWANIE. Sakrament oficjalnego rozstania z Kościołem w obecności biskupa. W sumie dosyć niezrozumiały obrzęd dokonywany przez kościelnego dostojnika, nie wiedzieć czemu niezbędny jednak do tego, aby wziąć ślub kościelny (zob. ŚLUB) i zostać rodzicem chrzestnym. Jest to zresztą jakaś jawna złośliwość Kościoła.
ŚLUB KOŚCIELNY. Drugi z sakramentów o znaczeniu strategicznym. Rzecz, która po prostu nam się należy i już. Bierzemy go zasadniczo z dwóch powodów: albo nasza dziewczyna jest już w ciąży i domaga się (osobiście, albo ustami swojej tradycjonalistycznie nastawionej rodziny…) odbycia tej śmiesznej ceremonii – albo też ze względu na tzw. „magiczną atmosferę” – która niemal dorównuje atmosferze, jaka towarzyszy ślubom udzielanym w świątynich buddyjskich, hinduskich albo (nawet!) w Las Vegas.
Bezsprzecznie najważniejszą kwestią (obok wystawnego przyjęcia, prezentów i podróży poślubnej) jest tutaj wykonanie odpowiednich zdjęć i filmów z ceremonii – przy czym im bardziej pikantne, tym lepiej. Hitem ostatnich lat są filmy wideo z nocy poślubnej.
Drobiazgami w rodzaju przysięgi dozgonnej miłości i wierności naturalnie nie należy się przejmować. Dla pewności zawsze można skrzyżować palce.
SPOWIEDŹ. Zakładając, że jesteśmy już w wieku umożliwiającym nam oficjalne rozstanie z Kościołem (patrz: BIERZMOWANIE) – sprawą wielkiej wagi staje się zdobywanie (nierzadko na czarnym rynku!) tzw. „karteczek od spowiedzi,” ponieważ z zupełnie niezrozumiałych powodów Kościół domaga się od nas odbycia owego iście sadomasochistycznego rytuału, zanim dopuści nas do któregokolwiek z powyższych sakramentów…
Postscriptum: Gdyby ktoś z Państwa jeszcze tego nie zauważył… poglądy wyrażone powyżej NIE SĄ zgodne z poglądami Autorki. No, w każdym razie…niezupełnie. 🙂
szczeze to jestem zadziwiony… jezeli w tych wszystkich sakramentach chodzi o kosztowne prezenty to po co takowe sakramenty przyjmowac? wniaskujac z tego co napisalas to biezmowanie jest zupelnie nie potrzebne jezeli jest to: (cytuje) „akrament oficjalnego rozstania z Kościołem w obecności biskupa” jednym zdaniem pogańskie sakramenty nie powienny zwac sie sakramentami… Oczywiscie to tylko moje skromne zdanie… Z tego co powiedziala mi dzis na lekcji nauczycielka (oczywiscie przesympatyczna nauczycielka) moja zdanie sie nie liczy i zebym sie zamknal wiec to co tam napisalem to jest jedynie mysl…. Mam nadzieje ze ty poganka nie jestes…. Pozdrawiam
Oczywiście, że nie jestem poganką – a ten tekst miał być w założeniu satyrą na tych „praktykujących pogan” którzy (wierz mi, są tacy!) przyjmują sakramenty jedynie dla towarzyszących im prezentów i tzw. „uroczystej oprawy.” Ps. Twoja nauczycielka nie miała racji – Twoje zdanie się liczy i to bardzo. Przynajmniej dla mnie. Pozdrawiam najserdeczniej.
MJ6Srr ghdoarvnvfoh, [url=http://veczexceyfol.com/]veczexceyfol[/url], [link=http://wimqpyrqocrw.com/]wimqpyrqocrw[/link], http://wedaihfnhbuw.com/
Jest bardzo dużo prawdy w tym co napisałaś, niestety wielu ludzi zapomniało po co są te sakramenty i że tu chodzi o coś więcej niż tylko prezenty. Pozdrawiam i zapraszam do siebie julianna160.blog.onet.pl
Hihi, uśmiałam się z tekstu 😀 Trafny niesłychanie, protestuję tylko przeciwko określeniu „poganin” 😉 Pamiętaj, że pierwotnie odnosi się ono do niechrześcijan, także tych gorąco wierzących 🙂
Naturalnie co do tych „pogan” masz rację, ale musisz też pamiętać, że słowa z biegiem czasu zmieniają swoje znaczenia. Dawniej także określenie „chrześcijanie” było słowem pogardliwym, „kobieta” oznaczało prostytutkę, a „dzi(e)wka” – córka lub dziewczyna.
Prawda, ale ponieważ obecnie obydwa znaczenia słowa „poganin” występują równolegle, więc dobrze jest unikać pomyłek 🙂
Rewlacyjny tekst. Ja bym dodał jeszcze dwie przyczyny, dla których niewierzący jednak praktykuje, raz na jakiś czas przynajmniej:1. RODZINA WYJE! W Polsce jednak jakieś 10% ludzi bardzo mocno wierzy, a kolejne kilkanaśćie wierzy „normalnie”. Oznacza to, choćby statystycznie, że w każdej, nawet małej rodzinie zdarzy się ktoś, kto sobie nie wyobraża, by inny członek rodziny nie chodził do Kościoła i nie odbył jakiegoś obrzędu. O ile nie jest to daleki krewny widziany raz na kilka lat, zignorować tego się raczej nie da. Pozostaje zatem walczyć o prawo do niepójścia, co grozi długotrwałą „wojną domową”, albo odbębnić sprawę „dla świętego spokoju”. Oczywiście mało kto jest gotowy na odbywanie „wojny domowej”, więc raz na kilka lat (lub miesięcy) ustępuje i dla świętego spokoju udaje, że bardzo gorliwie uczestniczy w obrzędzie.2. PRZYZWYCZAJENIE. Oczywiście nie wiem, jaki to procent, ale pewnie się znajdzie trochę ludzi, którzy po prostu nie zastanawiają się nad swoją wiarą. Chodzą do Kościoła i „robią co trzeba i kiedy trzeba”, bo tak zostali nauczeni w dzieciństwie. Pozdrawiam autorkę bloga.
Dziękuję bardzo za cenne uwagi. Wydaje mi się, że obie wymienione przez Ciebie przyczyny dałoby się sprowadzić do jednej „bo tak TRZEBA.” I, co gorsza, nawet Kościół coraz częściej zadowala się taką „normalną” i „statystyczną” wiarą, mało dbając o jej pogłębienie i przemyślenie. Dopóki kościoły są pełne, to przecież i tak jesteśmy lepsi od tej „zlaicyzowanej Europy”. Oj, czy aby na pewno?
upraszczasz. niezwykle. jeśli znajdę chwilę czasu, to opiszę, jak bardzo mnie to dotknęło.
Przepraszam – nie było moim celem nikogo urazić, a ten tekst miał mieć wydźwięk raczej żartobliwy (stąd uproszczenia i przerysowania). Zresztą mój spowiednik mówił, że jeśli coś nas DOTYKA to zwykle znaczy, że nas DOTYCZY… Być może niechcący trafiłam w Twój czuły punkt. Będę wdzięczna, jeśli mi wyjaśnisz, dlaczego niektórzy ludzie nie pisałam przecież o Tobie!) traktują sakramenty w sposób zbliżony do opisanego.
W całej tej Twojej wypowiedzi tutaj, bardzo mnie ubódł tytuł. Poganinem jest osoba, która wierzy w dawne bóstwa, które były przed chrześcijaństwem. Jako, że większość religii, którą wyznajesz, opiera się na Rodzimowierstwie (Pogaństwie), tytuł Twojego postu obraża agnostyków (rodzimowierców/pogan). Napisałaś tak naprawdę o niewierzących, a nie o poganach, czyż nie? No, ale skoro uważasz, że niewierzący=poganin, to ja już się nie odzywam 😛
No, cóż, Poganko, wierz mi, że nie było moim celem urazić czyjekolwiek uczucia religijne – niemniej zechciej zauważyć, że COKOLWIEK bym nie napisała mogłoby się to komuś wydać skierowane przeciwko niemu. Czy zatem powinnam zważać na każde słowo w obawie, że może się ono komuś skojarzyć z czymś dla niego ważnym? Najlepiej przyjmij po prostu, że pisząc ten post NIE MYŚLAŁAM wcale o ludziach wyznających wierzenia słowiańskie, germańskie, celtyckie czy jakiekolwiek inne – tych bowiem nazwałabym raczej politeistami lub wyznawcami religii „pierwotnych” (i znów nie próbuj do tego słowa dorabiać negatywnych znaczeń!). Wyznawcy ci nie są ludźmi „niewierzącymi”, przeciwnie, bywają bardzo religijni. Pisząc w tym poście o „poganach” miałam na myśli JEDYNIE tych wyznawców chrześcijaństwa, którzy wypełniają pewne zewnętrzne rytuały bez wewnętrznego przekonania a nawet bez zrozumienia. TO jest dla mnie prawdziwe „pogaństwo” – i TYLKO oni powinni się tym tekstem poczuć urażeni.
Mam takich pogan w swojej najbliższej rodzinie. Walczyłam, chyba nieumiejętnie, o wiarę i jej głębię wychowując dzieci i żyjąc z niepraktykującym mężem. Idąc na kompromisy i szanując ich wolność- teraz pozostałam sama.Mentalnie. Sakramenty dla moich dzieci okazały się ich „zaliczeniem”.Był w tym i ślub, i chrzest, ale bez żadnego zrozumienia, tylko dla mnie….Już nie wiem, czy mam się z tego cieszyć.Żyje z raną w sercu, ale i z Nadzieją płynącą z Wiary.Że ta matura z religii,że te rozmowy z matką z dzieciństwa, te Pasterki z dawnych lat, przypomną moim dzieciom o ich tożsamości,bo teraz to nawet zwykła o tym rozmowa jest niemożliwa.Liczą się tylko zakupy……. Toteż rozumiem, o jakim pogaństwie piszesz.Pozdrawiam serdecznie.
Nie martw się. Ja, jako żona „eksa” mam też poważne powody, by sądzić, że mój syn wyrośnie na takiego „poganina.” A jednak mam nadzieję, że „coś tam” mu w sercu jednak pozostanie. Myślę, że nie jesteśmy w stanie „nauczyć innych kochać Boga”, możemy im tylko pokazywać, że SAMI Go kochamy. Myślę także, że zrobiłaś tyle, ile mogłaś, i że Pan Bóg to widzi. Wolność człowieka, dziecka, wyraża się także w odrzuceniu tego, co próbowaliśmy im przekazać – choć nie znam rodziców, których by to nie bolało. Ps. Twój przykład pokazuje mi też, jak ważny jest światopogląd MĘŻCZYZNY w rodzinie. Jeśli tata jest niewierzący, większe jest (chyba) prawdopodobieństwo, że dzieci pojmą religię jako coś „tylko dla starych bab” i coś, co się robi „żeby mamie sprawić przyjemność.”
Dziękuję za wspierającą mnie odpowiedź.Znalazłam w niej mądrość, którą zapamiętam, o zależności wiary dzieci od światopoglądu ojca .W mojej rodzinie można było to widzieć jak na dłoni, na co dzień,tylko wtedy wydawało mi się, że sama dużo mogę, że jestem /staram się być /przykładem i że nie może być inaczej. Ale mogło , i jest.Wiesz, co jest najgorsze w tym wszystkim? Że tematy rozmów z moimi dorosłymi i nieprzeciętnie wykształconymi dziećmi zredukowały się do spraw mało istotnych, a najniewinniejsze nawiązanie do tematu religii / np. moje podróże czy ważne wydarzenia/ powoduje uporczywe milczenie lub pobłażliwy uśmiech.Poza tym stosunki są poprawne, choć raczej niespontaniczne…..Wciąż się zastanawiam,jak to się stało,że nie mogę być sobą, nie mogę się dzielić z moimi dziećmi tym, co jest dla mnie ważne. Może jestem egoistką, a może przeciwnie, powinnam nią być ? Sama nie wiem. Kocham swoje dzieci i będę kochać.Nie chcę Cię zanudzać , a te posty to wynik etapu głębokiej refleksji i podsumowań dotychczasowego życia.Nie są one radosne. Muszę zmierzyć się z tzw trudną miłością i poczekać na Łaskę od Boga.Ziemskiego czasu mam mało , a i sił niewiele…..Jeszcze raz dziękuję, szczególnie za to,że jesteś osobą, która dużo rozumie ……Powodzenia. Szczęść Boże.
Chęć dzielenia się z bliskimi tym, co jest dla nas ważne NIE JEST egoizmem. Nigdy tak nie myśl. To naturalna, ludzka potrzeba i uważam, że to bardzo smutne, że Twoje dzieci nie potrafią tego zrozumieć. Dziękuję Panu Bogu za to, że dał mi doświadczyć w życiu tylu różnych rzeczy, żeby przynajmniej nie potępiać tych, których nie rozumiem. Wiem, że nawet jeśli nie potrafię zrozumieć czyjegoś doświadczenia, to zawsze mogę go przynajmniej wysłuchać. Dlatego jeśli Ci to przyniesie ulgę, wpadaj do mnie częściej. Twoje posty wcale mnie nie zanudziły, stanowią raczej potwierdzenie w praktyce tego, czego uczono mnie w teorii. Wiesz, ja zawsze (odkąd „nawróciłam się” świadomie na wiarę w Boga w wieku kilkunastu lat) modliłam się o „wierzącego męża.” Właśnie dlatego, że obawiałam się, że patrząc na niewierzącego tatę moje dzieci dojdą do wniosku, że wiara to taka „babska” sprawa. Ale teraz, mając za męża byłego księdza, boję się tego samego – bo mój mąż przeszedł kryzys wiary (inaczej by się pewnie we mnie nie zakochał…) i nie podchodzi do tych spraw aż tak poważnie, jak ja… Chociaż od razu włącza mi się tradycyjne myślenie: „gdybym naprawdę tak głęboko wierzyła w Boga, czy pokochałabym jego?” Chcę jednak wierzyć, że to wszystko było zgodne z Jego wolą – i że to, co w następstwie tego przeżywam teraz (życie w związku niesakramentalnym) to tylko taka próba mojej wiary. Pomódl się za mnie czasem.
> Chęć dzielenia się z bliskimi tym, co jest dla nas ważne> NIE JEST egoizmem. Nigdy tak nie myśl. To naturalna,> ludzka potrzeba i uważam, że to bardzo smutne, że Twoje> dzieci nie potrafią tego zrozumieć. Dziękuję Panu Bogu za> to, że dał mi doświadczyć w życiu tylu różnych rzeczy,> żeby przynajmniej nie potępiać tych, których nie rozumiem.> Wiem, że nawet jeśli nie potrafię zrozumieć czyjegoś> doświadczenia, to zawsze mogę go przynajmniej wysłuchać.> Dlatego jeśli Ci to przyniesie ulgę, wpadaj do mnie> częściej. Twoje posty wcale mnie nie zanudziły, stanowią> raczej potwierdzenie w praktyce tego, czego uczono mnie w> teorii. Wiesz, ja zawsze (odkąd „nawróciłam się” świadomie> na wiarę w Boga w wieku kilkunastu lat) modliłam się o> „wierzącego męża.” Właśnie dlatego, że obawiałam się, że> patrząc na niewierzącego tatę moje dzieci dojdą do> wniosku, że wiara to taka „babska” sprawa. Ale teraz,> mając za męża byłego księdza, boję się tego samego – bo> mój mąż przeszedł kryzys wiary (inaczej by się pewnie we> mnie nie zakochał…) i nie podchodzi do tych spraw aż tak> poważnie, jak ja… Chociaż od razu włącza mi się> tradycyjne myślenie: „gdybym naprawdę tak głęboko wierzyła> w Boga, czy pokochałabym jego?” Chcę jednak wierzyć, że to> wszystko było zgodne z Jego wolą – i że to, co w> następstwie tego przeżywam teraz (życie w związku> niesakramentalnym) to tylko taka próba mojej wiary. Pomódl> się za mnie czasem.Ufność i Nadzieja pokładane w Bogu wyrażane w modlitwie pozwolą Ci kiedyś ułożyć swoje życie małżeńskie zgodnie z zasadami Twojej wiary. Jestem tego pewna. Jeśli człowiek o coś wciąż się modli, po prostu ma to zagwarantowane, potrzebna cierpliwość i poddanie się Bożemu zamysłowi.Tak się zastanawiam czysto teoretycznie , co człowiek w takiej jak Ty sytuacji może zrobić prócz modlitwy w tej intencji ? No i nic mi nie przychodzi do głowy prócz Wiary i zaufania do Boga.Życzę Ci dużo sił, bo na pewno nie masz łatwo.Moja codzienność to rozgoryczenie i żal z jednej strony, a normalność – z drugiej.Zmieniam swój nick, gdyż” nieszczęśliwa” to jest złe słowo.Mając Boga nieszczęśliwa nie jestem, coraz bardziej to do mnie dociera.Szukam w codzienności drobnych radości, ciekawych zajęć , robię coś dla innych,szukam i znajduję dobro /mimo wszystko/ w moim mężu, pracuję nad sobą, a nawrócenie moich dzieci to kwestia czasu-gdybym w to nie wierzyła, chyba bym zwariowała….Pozdrawiam serdecznie, obiecuję modlitwę.
Tak, Krzysiu – kiedy masz Boga, masz WSZYSTKO. Nie zapominaj o tym nigdy. I masz rację – jedyne, co mi pozostało w mojej sytuacji, to uparta wiara, wiara wbrew wszystkiemu – bo nie mam nic innego, czego mogłabym się uchwycić. Dlatego czasem mówię, że to, co przeżywam, to najdłuższe w moim życiu rekolekcje. I podobnie jak Ty wierzę, że cierpliwa i ufna modlitwa przyniesie w końcu owoce (tak, jak już wiele razy przyniosła w moim życiu – ostatecznie i mój mąż i syn są tak samo „wymodleni.”). Ja jestem jak ta biedna wdowa z przypowieści Jezusa – będę Go dręczyła tak długo, aż wreszcie da mi to, o co proszę. 😉 Albo jak ta Fenicjanka – „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom…” – „TAK, Panie – lecz i szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci…”