Wszyscy wiedzą, że ONI są twardzi. Przynajmniej taka jest wersja oficjalna. 😉
Ale osobiście uważam, że kiedy dobry Bóg stwarzał (w dwóch równorzędnych wersjach:)) wyrób „człowiek”, stworzył KOBIETĘ miękką, lecz wytrzymałą niczym trzcina, która raczej się nagnie aniżeli złamie (kiedyś napisałam nawet taki wierszyk, inspirowany Pascalem:
która się modli
trzciną, która śpiewa
gdy zielony sok życia
szumnie przelewa się we mnie –
jestem trzciną
powtarzam
trzciną trzciną)
Większość współczesnych kobiet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo silny w męskiej duszy jest ten pierwotny imperatyw „utrzymywania rodziny” – i to nawet wtedy, gdy ONA także pracuje i nieźle zarabia.
I kiedy po swoim „odejściu” P. przez dłuższy czas poszukiwał pracy (jest to sytuacja nader częsta wśród byłych księży…) i prowadził nasze wspólne gospodarstwo, starałam się utrzymywać go w przekonaniu, że mimo to (a może właśnie dlatego!) jest wspaniałym, wartościowym facetem. Przyszło mi to zresztą o tyle łatwo, że NAPRAWDĘ tak o nim myślę. 🙂
I teraz, kiedy nasz mały jest już na świecie, czasami tak bardzo brakuje mi jego pomocy i całodziennej obecności (jak o tym już tutaj pisałam). Wiem jednak, jak ważna jest dla niego świadomość, że zarabia na nasze utrzymanie – i nigdy, przenigdy nie chciałabym mu tego odebrać…
I masz rację, że zawsze go wspierasz. Ja znam tendencję odwrotną – w piątek miałem awanturę za to, że pani w sklepie nie chciała mi sprzedać 10 kajzerek (nie miałem gotówki, a jedynie kartę; winny byłem ja, że miałem za mało gotówki, a nie pani w sklepie, która na każdej transakcji chciała mieć duży zarobek). I tak jest zawsze – np. kiedyś miałem stłuczkę i od samego początku dla żony ja byłem winny (choć nie widziała zdarzenia); sprawa oparła się o sąd grodzki (facet podważał opinie biegłych) i choć sąd uznał winę tamtego, dla żony i tak ja pozostałem winny i przy każdej okazji wypominała mi tę stłuczkę. To jest koszmar – fajnie mieć taką żonę, jak Ty.
Piękne dzięki za komplement 🙂 – chociaż ja to robię we własnym, dobrze pojętym interesie. Jeżeli kobieta okazuje swojemu mężczyźnie wsparcie i uznanie, których on tak bardzo potrzebuje, to jemu łatwiej okazywać jej tę czułość, której ona pragnie…
I nic dziwnego, że z tego dobra, które dajesz innym, sama czerpiesz – bo to Pan już tak sprytnie to wymyślił.
Dopiero pierwszy raz zajrzałam na Twojego bloga… zastanawiam się jak to jest… Tylu Księży ma kobiety… a jednak… mój nigdy dla mnie nie odejdzie… czy to znaczy, że nie kocha? Hmmm… zastanawiającewww.siedemdziesiatdni.blog.onet.pl
widocznie kapłaństwo jest dla niego ważniejsze… no jakby nie patrzeć z tego się utrzymuje…
Ja też z całej duszy (choć niektórzy moi Czytelnicy w to nie wierzą…) życzyłabym sobie, żeby jego kapłaństwo było dla niego ważniejsze, niż ja – i to wcale nie dlatego, że z tego się utrzymywał. Po prostu wtedy mogłabym znaleźć w sobie siłę, żeby od niego odejść (w imię „wyższych celów”). Tak jednak nie było…
Myślę, że nie powinnaś wyciągać z tego tak daleko idących wniosków – w końcu każda taka historia jest inna. Sądzę też, że sytuacja P. była o tyle bardziej skomplikowana (a może właśnie – prostsza, komu to oceniać?), że jako osoba niepełnosprawna bardzo potrzebowałam jego pomocy…
Albo, gratuluję synka 😉 oby zdrowo Wam rósł 🙂
czytałam kiedyś (chyba u Pelanowskiego bo to jeden z najpopularniejszych „speców” od takich spraw) że nieprzetłumaczalne na nasz język ezer użyte jest w Biblii tylko kilkanaście razy. poza rajem, Ewą, wyłącznie w odniesieniu do Boga, kiedy bezsilny człowiek rozpaczliwie, z głębi serca wzywa Jego pomocy i ratunku. tak mi się miło zrobiło jakoś 🙂