Co naprawdę myślę o..TRANSPLANTACJI ORGANÓW?

Mówiąc najprościej: myślę – a nie będę w tym szczególnie odkrywcza – że ludzi gotowych oddać (czy to za życia, czy po śmierci) jakąś cząstkę siebie potrzebującym jest w naszym społeczeństwie wciąż za mało.

Jeżeli o mnie chodzi, zrobiłabym to bez wahania – i jeśli będzie trzeba, jestem skłonna złożyć odpowiednią deklarację.

A ta dość powszechna jeszcze niechęć do oddawania organów bierze się, moim zdaniem z dwóch rzeczy: po pierwsze, ludzie na ogół nie wierzą w to, że chociaż (dzięki nowoczesnej technice) serce zmarłego nadal bije a klatka piersiowa się unosi – to jednak on sam już dawno odszedł. („No, bo skoro bierzemy serce żywe, bijące…”).

Do podsycania takich fobii przyczyniają się również mało odpowiedzialne wypowiedzi niektórych polityków (w rodzaju: „Ten pan już nigdy nikogo nie zabije!”)

Po drugie, boją się „okaleczenia” ciała zmarłego – jest to ten sam powód, dla którego jeszcze do niedawna wielu ludzi nie zgadzało się na sekcje zwłok.

Być może jest to też związane z dawnymi poglądami na zmartwychwstanie – w średniowieczu uważano, że człowiek powinien „w komplecie” oczekiwać na sąd Boży – bo jeśli nie ma np. ręki, to bez ręki również zmartwychwstanie.

Jest to jednak pogląd, który podaje w wątpliwość zarówno wszechmoc Pana Boga (bo czyż Bóg NIE MOŻE odtworzyć naszego ciała nawet z nicości?), jak i zmartwychwstanie tych, których ciał nigdy nie odnaleziono (bo  np. zginęli w komorach gazowych…).

Myślę, że i Kościół ma tu wiele do zrobienia. Należy do skutku tłumaczyć ludziom, że oddanie własnego organu jest podarowaniem komuś życia i że na „tamtym świecie” nasze ciało na nic się już nam nie przyda – więc nie ma potrzeby zabierać go tam ze sobą, skoro tutaj mogłoby jeszcze komuś pomóc…

2 odpowiedzi na “Co naprawdę myślę o..TRANSPLANTACJI ORGANÓW?”

  1. Witaj:-) Zaglądam tu czasem. Wiele problemów poruszasz na swym blogu. A ten…akurat mnie dotyczy. Prawie dziesięć lat temu otrzymałam właśnie takie nowe życie. Przedtem było mi strasznie ciężko, jakby prawie trzy lata wycięte z życiorysu. Choć musiałam się jakoś przyzwyczaić do tego, gdy wszystko przewróciło się do góry nogami, tak naprawdę myślałam sobie-to nie jest życie. Trudno mi było sobie powiedzieć prawdę, że tak już będzie. W wielkiej mierze pomogli mi najbliżsi i wiara w Boga. Potem, w zupełnie nieoczekiwanym momencie zadzwonił telefon-moi lekarze. Miałam zaraz wyruszać w drogę, bałam się, ale wszyscy mnie wspierali, cieszyli się i mówili, że będzie dobrze. Ja do końca nie zdawałam sobie sprawy z tego, co mnie czeka. Później dość długi pobyt w szpitalu i w końcu powrót do domu, radość, inne, normalne życie:-)Dostałam nerkę od kogoś, kto chyba zginął w wypadku. Nie wiem od kogo. Ale modlę się za niego. Mam teraz dwa razy urodziny:-) Te drugie 'obchodzę’ w ciszy, w zadumie, w myślach powracając do tamtych chwil. Wtedy zwłaszcza myślę o tym kimś. Jeszcze bardziej się modlę. Bo gdyby nie on, nie jego zgoda…To czy pisałabym to, co piszę? czy siedziałabym tu teraz spokojnie?… Dlatego, widzisz, z własnego doświadczenia wiem, jak to może zmienić czyjeś życie, jak to jest, gdy to życie się na nowo otrzymuje…Myślę, że taki czyn, świadczy o miłości do drugiego człowieka, o tym, że człowiek nie jest obojętny na czyjś los. I to jest takie piękne…To dar od drugiego człowieka. Pan Bóg na pewno nie pozostaje obojętny wobec tych, którzy powiedzieli sobie za życia, że nawet po śmierci mogą jeszcze coś dla innych zrobić. Pozdrawiam:-)

    1. Dziękuję za tak piękne świadectwo – sama mam przyjaciólkę po przeszczepie szpiku kostnego. Wszystkiego dobrego w tym „nowym” życiu Ci życzę!

Skomentuj ~Marta Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *