Refleksje nad nienapisaną książką.

Dowiedziałam się właśnie, że planowana książka ks. Tomasza Jaeschke o kobietach zakochanych w księżach prawdopodobnie nigdy się nie ukaże.

I wydaje mi się, że rozumiem zarówno intencje Autora (nie życzył on sobie, żeby ktoś wykorzystywał nasze historie do własnych celów), jak i motywy tych wszystkich dziewczyn, które postanowiły nagle wycofać się z projektu. Rozumiem, że dla kogoś taka „sława” (nawet przy zachowaniu wymogów pełnej anonimowości) może być kłopotliwa a nawet bolesna – choć sama nigdy w ten sposób o tym nie myślałam.

Tym niemniej nadal uważam, że książka taka, jak ta jest potrzebna.

Ukazało się bowiem sporo pozycji dotyczących „eksów” (sama zgromadziłam sobie już nawet ich niewielką
biblioteczkę), ale nie ma chyba żadnej, ukazującej problem od „tej drugiej strony”.

A o ile sytuacja „byłego księdza” w Kościele jest jednak dość jasno określona („zdradziłeś kapłaństwo” – no, to jesteś suspendowany i już), to ich partnerki znajdują się na ogół w dużo trudniejszej sytuacji.

Kryzys wiary, taki, jaki dotknął P., nigdy nie był moim udziałem. Uważałam się raczej za osobę będącą „blisko Kościoła”, niezależnie od wszystkich moich odejść i upadków. I nagle, tylko z tego powodu, że miałam czelność się zakochać w „renegacie”, znalazłam się niejako „poza” tym Kościołem, który, jak wciąż wierzę, jest moją Matką. Na własny użytek nazwałam to doświadczenie dobrowolnym pójściem na pustynię (zob. „Pasażerka na gapę.”) – i sądzę, że jest to coś, czego doświadcza wiele „kobiet księży” – są przecież wśród nich osoby, dla których życie Kościoła było całym życiem, nawet siostry zakonne. Taka miłość to pójście „w ciemno” za tym, którego się kocha, po prostu dlatego, żeby nie był sam – nawet bez żadnej pewności, że Bóg jest z Tobą – i wyrzeczenie się czegoś najważniejszego (życie sakramentalne!).

I myślę, że trzeba, żeby ktoś wreszcie głośno i wyraźnie powiedział, że te kobiety to wcale niekoniecznie są same bezbożne „wszetecznice”, które „uwiodły tych biednych kapłanów”. Ostatnio dostałam nawet list od  jakiejś bardzo zaangażowanej religijnie dziewczyny, która zarzuciła mi, że swoim nieodpowiedzialnym postępowaniem ni mniej ni więcej tylko…odebrałam P. szansę na zbawienie… To przecież prawie tak, jakby twierdzić, że przeze mnie (i tylko przeze mnie!) on zostanie niechybnie potępiony…

No, cóż, pozostaje mi tylko modlić się, ufać miłosierdziu Boga i wierzyć, że i „pustynia” jest miejscem, gdzie można Go spotykać. A kiedy patrzę na swoje życie „przed” i „po” – i na naszego synka, który ma teraz pięć  miesięcy – wiem, że to wszystko, co mi się przydarzyło, jest też częścią
jakiegoś Bożego planu, w którym i ja mam swoje miejsce.

Już nawet nie wspominając o tym, że to musiało się stać, żeby mój syn w ogóle mógł się narodzić (i nie będę zarozumiała, gdy powiem, że czasami czuję się jak dwie biblijne Sary – ta uwolniona od złego ducha…i któż by się odważył powiedzieć mi, że będę kiedykolwiek karmiła piersią własne dzieci?Dla Boga jednak nie ma nic niemożliwego). I widząc to wszystko muszę często powtarzać :”Uwielbia dusza moja Pana…” (bo przecież Psalmista mówi, że „darem Pana są synowie…”
:)). I czy nie jest to to, co Kościół nazywa „felix culpa” – szczęśliwa
wina? Nie wiem, ale mam taką cichą nadzieję…

Wiecie, czego najbardziej brakuje człowiekowi w mojej sytuacji? Pewności, że Pan Bóg mnie nie zostawi samej na „moich drogach”, nawet jeżeli nie zawsze są one „Jego drogami.” A może właśnie są…któż to wie? (Sądząc po owocach tego wszystkiego, to więcej jest wśród nich tych dobrych, niż tych złych…) Ale „któż poznał zamiar Pana tak, by
Go mógł pouczać?” Na pewno nie ja…

Czasami myślę, że P. ma dobrze, bo nie doświadcza takich rozterek – wydaje mi się, że dla niego to wszystko jest takie proste… On podjął tylko jedną „męską decyzję”, idąc za tym, co uznał za słuszne – i to mu wystarcza. Wiem, że kocha mnie i Antosia całym sercem – i jest szczęśliwy.

2 odpowiedzi na “Refleksje nad nienapisaną książką.”

  1. Witaj. Na początek chciałabym podziękowac Ci za odwiedziny na Naszym blogu i za zostawienie po sobie śladu. Bardzo ciekawy blog, interesująco piszesz… Z tego co zrozumiałam jesteś związana z „byłym” ksiedzem i macie razem Synka… Taką sytuację znam tylko ze stron czasopism. Skoro wybrał Ciebie, miłośc do Ciebie i Waszego Synka to znaczy,że nie do końca było pisane mu to kaplaństwo. A czy zostanie potepiony? Wybrał drogę taką dzięki której jest szczęśliwy a to wszystko co dzieję się w Naszym życiu jest przecież zaplanowane przez Boga więc widocznie tak musiało być. Pozdrawiam.Natalka i Oliwka z http://www.mala-czarna21.blog.onet.pl

Skomentuj natalka201@onet.eu Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *