Pozwól, że zadam Ci kilka pytań – nie musisz mi na nie odpowiadać. Najlepiej, byś je po prostu przeczytała i szczerze odpowiedziała na nie sama sobie – a może wspólnie z NIM?
Przede wszystkim, czy Twój ukochany nadal pozostaje w kapłaństwie? A jeżeli tak, to DLACZEGO? Czy jest ono dla niego tak ważne, że nie potrafi z niego zrezygnować dla „ludzkiej miłości”? A jeśli tak, to czy tak samo ważne jest dla Ciebie?
Bo ja np. odnoszę wrażenie, że to, że P. był (jest!) księdzem jest obecnie dużo ważniejsze dla mnie, niż dla niego…
Ile w ogóle znaczy dla Ciebie wiara, Kościół i kapłaństwo? I czy Twoja własna religijność zmieniła się jakoś, od czasu, kiedy go znasz? Czy się modlisz? Czy chodzisz jeszcze do spowiedzi, przystępujesz do komunii? A jeśli nie – to czy brakuje Ci tego?
A może on nie odchodzi po prostu ze strachu – przed ludźmi, przed rodziną, przed tym, jak poradzi sobie w „świecie”?
Nie obraź się, ale znam i takie przypadki – i wcale ich nie potępiam.
Czasami ktoś nie potrafi po prostu nic innego, jak tylko być kapłanem – i wtedy, w moim odczuciu, lepiej jest zostać tam, gdzie się jest.
A Ty, jak sobie radzisz z tym, że on odszedł „dla Ciebie”, względnie nie odchodzi? Czy to Ci odpowiada? I czy to była jego decyzja, czy też Wasza wspólna?
Bo zdarza się również (i znowu proszę, byś nie brała tego konkretnie do siebie, nie znam Waszej sytuacji), że księża chcą się tylko „pobawić” bez wielkich zobowiązań (no, cóż, są tylko ludźmi, jak i my wszyscy) – a zakochana kobieta nie potrafi odejść…
Dostawałam już i takie listy od dziewczyn – i uważam, że te właśnie są
najsmutniejsze. Bo przecież ona mogłaby jeszcze znaleźć prawdziwą miłość, ułożyć sobie szczęśliwie życie – a zamiast tego oddała je facetowi, który najwyraźniej w świecie nie umie kochać…
Dalej- czy ktoś z Waszego otoczenia wie o Waszej miłości? Jeśli tak, to czy Twoje poczucie samotności wynika z tego, że ktoś Cię potępił, wytknął palcami?A jeśli zachowujecie to w sekrecie, to czy właśnie to jest dla Ciebie źródłem cierpienia?
Przypuszczam (bo przez kilka pierwszych miesięcy było tak z nami), że musicie czasem kłamać, prowadzić w jakimś sensie „podwójne życie”? Czy możesz się komuś z tego zwierzyć? I jak sobie wyobrażasz Wasz związek za kilka/kilkanaście lat? Czy macie dzieci albo planujecie je mieć w przyszłości? Co zamierzacie im powiedzieć?
No, i najważniejsze: czy jesteś w tym związku szczęśliwa? Czy, gdybyś mogła cofnąć czas, zdecydowałabyś się na takie życie po raz drugi?
I jeszcze specjalne „pytania bonusowe” dla bardzo młodych kobiet:
Ile jesteś w stanie poświęcić dla takiej miłości? I czy naprawdę uważasz, że jesteś gotowa na życie z takim cierpieniem?
Jeżeli Twoja odpowiedź brzmi „NIE!”, dobrze Ci radzę – poszukaj sobie lepiej „normalnego” chłopaka…
gdzie ty wytrzasnelas ten kwestionariusz? chyba sama go sobie wymyslilas i ten tytul” kwestionariusz dla zony ksiedza” hehe jak dla mnie to Twoj maz nie jest juz ksiedzem;pBowiem prawdziwy ksiadz z powolania nigdy nie odejdzie z kaplanstwa do kobiety.Pomylka zyciowa tak bym to ujela…
Ułożyłam go na podstawie rozmów z wieloma dziewczynami – zawiera on pytania, które sama często sobie zadawałam, które mnie zadawano i które ja zadawałam – albo chciałabym zadać. A co do powołania – zdziwiłabyś się, ilu naprawdę dobrych księży odchodzi – czasami (tak, jak wielu kapłanów, którzy zawodowo zajmowali się tym tematem) miałam wrażenie, że odchodzą raczej ci, co powinni byli zostać – ale to jest tajemnica ich duszy, dlaczego tak się dzieje. Czy P. jest księdzem? Jest! Jest to coś, czego nie da się tak po prostu „zmyć” z siebie – to zostaje w człowieku na zawsze – i „nie jest” jednocześnie, ponieważ (poza wypadkami nadzwyczajnymi) nie może pełnić swoich funkcji. A sam tytuł? No, cóż, częściowo zaczerpnęłam ze strony Stowarzyszenia Żonatych Księży (można tam znaleźć „Kwestionariusz pastora” dla byłych „iksów” a częściowo od Jana Grzegorczyka, u którego znalazłam fikcyjny tytuł książki:”Kazania dla teściowej księdza.” 🙂 A że tytuł jest prowokujący – to się okazało po tym, że w ogóle zwróciłaś na niego uwagę. Ps. Polecam Ci lekturę książek Grzegorczyka o księdzu Groserze – pewnie mnie od tego nie polubisz, bo już chyba wyrobiłaś sobie zdanie, że jestem przemądrzałą dziewuchą, która tylko wszystkich poucza – i pewnie MASZ RACJĘ (muszę nad tym pracować) – ale może przynajmniej nie będziesz potępiać takich, jak ja – nie wszystkie są takie wredne jak ja…
Kwestionariusz daje dużo do myślenia… Ja sama jestem w takiej sytuacji i wiem, że więcej mam z tego cierpienia niż szczęścia.Jednak przez tą sytuację zmieniłam się, pod względem religijnym-zbliżyłam się do Boga.
No, to masz już przynajmniej jeden „dobry owoc” tego wszystkiego. Wiesz, czasami Bóg używa takiego właśnie „sposobu” by nas do siebie przybliżyć. „Pociągnąłem ich ludzkimi więzami-a były to więzy miłości.” (Oz 11,4). Kiedy miałam 16 lat byłam bardzo zbuntowaną nastolatką i uważałam się za ateistkę – a moi rodzice wpadli na „niedorzeczny” pomysł, by mnie posłać do szkoły katolickiej. Czułam się tam jak „diabeł w święconej wodzie” – do czasu, aż zakochałam się w ojcu dominikaninie, który był naszym katechetą. Z tej „szczenięcej miłości” nic, po ludzku rzecz biorąc, nie wyszło, ale o. Mirosław nauczył mnie na nowo wierzyć w Boga… Postaram się wkrótce zajrzeć na Twojego bloga, by zorientować się lepiej w Twojej konkretnej sytuacji. Trzymaj się cieplutko!
No, to masz już przynajmniej jeden „dobry owoc” tego wszystkiego. Wiesz, czasami Bóg używa takiego właśnie „sposobu” by nas do siebie przybliżyć. „Pociągnąłem ich ludzkimi więzami-a były to więzy miłości.” (Oz 11,4). Kiedy miałam 16 lat byłam bardzo zbuntowaną nastolatką i uważałam się za ateistkę – a moi rodzice wpadli na „niedorzeczny” pomysł, by mnie posłać do szkoły katolickiej. Czułam się tam jak „diabeł w święconej wodzie” – do czasu, aż zakochałam się w ojcu dominikaninie, który był naszym katechetą. Z tej „szczenięcej miłości” nic, po ludzku rzecz biorąc, nie wyszło, ale o. Mirosław nauczył mnie na nowo wierzyć w Boga… Postaram się wkrótce zajrzeć na Twojego bloga, by zorientować się lepiej w Twojej konkretnej sytuacji. Trzymaj się cieplutko!
Właśnie tak też byłam. Wierzyłam, ale nie podążałam za Chrystusem. Byłam taka sama jak większość ludzi z mojego otoczenia.Jednak to on mnie nauczył jak się szczerze modlić, a nie tylko „odstukać formułkę”. Wg mnie takie zakochanie jest dobre. Pozwala zaufać drugiemu człowiekowi, otwierając się na jego slowa. I to po części od nas zależy na jaką osobę trafimy.Pozdrawiam 🙂
Tak – mnie o. Mirosław także nauczył wierzyć „naprawdę.” To na pewno jest dobra strona takiego zakochania. Nie przejmuj się – drzewo przecież poznaje się po owocach. 🙂 Mam tylko nadzieję, że Twoja wiara nie przeminie razem z tym uczuciem – bo znałam wiele dziewczyn, które po czymś takim „obrażały się” na Boga…Któryś z Ojców Kościoła napisał, że dobry ksiądz powinien zabiegać o serce kobiety- ale nie (tylko) dla siebie, lecz dla Pana, któremu służy…