POSTSCRIPTUM: Czy ksiądz to saper?

„Grzechem nie jest miłość, bo kochać wolno zawsze i każdemu, ale niewierność raz obranej drodze. Trudno – saper myli się tylko raz.” – napisał mi ostatnio któryś z moich Czytelników.

No, cóż, wypadałoby chyba zacząć od tego, że KAŻDY z nas bywa niewierny – i to częściej, niż raz. A jednak Bóg przebacza i błogosławi, prawda?

WIERNOŚĆ POWOŁANIU, owszem, jest wielką wartością, ale czy jest także wartością najwyższą?

A jeżeli tak, to dlaczego Kościół niekiedy okazuje miłosierdzie swoim kapłanom (i siostrom zakonnym!), zwalniając ich ze złożonych  ślubów. Czy nie dlatego, że jednak (choć w ograniczonym zakresie), uznaje, że ktoś mógł się pomylić w swoim wyborze? Przecież wiadomo, że errare humanum est.

Wypadałoby tu zapytać, za Kazikiem Kucem chyba: „Czy u Boga, u którego wszystko jest możliwe, nie jest możliwe, abyjednego człowieka powołał najpierw do kapłaństwa, a potem domałżeństwa?”

Tym bardziej, że w historii Kościoła istnieje już co niemiara precedensów – tyle, że „w przeciwną stronę.”  Ileż to razy mężczyźni i kobiety – te drugie znacznie częściej – porzucali „święty stan małżeński” aby pójść do klasztoru?

I nie tylko nie byli za tę „niewierność” potępiani, ale nawet niejednokrotnie wynoszono ich na ołtarze…

A zatem można „porzucić człowieka dla Boga” (chociaż to nieprawdziwe sformułowanie!) – ale nigdy odwrotnie…

Czy to, w gruncie rzeczy, nie świadczy o tym, że mimo wszystkich wzniosłych deklaracji Kościół zawsze uważał małżeństwo za coś „niższego” wobec „doskonalszego” życia w celibacie?

A przecież „zarówno małżeństwo jak i kapłaństwo to Boże powołanie i ludzka odpowiedź.”- żeby znów zacytować Kazika Kuca.

Możliwe zresztą, że na tym świecie istnieje więcej życiowych dróg, niż się śniło profesorom świętej teologii…

Ot, chociażby ten były dominikanin, który nie tylko „zdjął suknię duchowną” ale nawet przeszedł na islam – i w końcu zginął śmiercią męczeńską, broniąc swoich (dawnych?) braci w wierze… Ksiądz, który poślubił zakonnicę i dzięki związkom z Neokatechumenatem wyjechał z nią na misje do Ameryki Południowej, gdzie zmarł w opinii świętości. Albo Joanna d’Arc, która pozostała do końca wierna swoim wewnętrznym „głosom” – i została za to spalona na stosie jako czarownica – a którą dzisiaj Kościół czci jako świętą.

Albo – żeby już tak daleko nie szukać – Matka Teresa z Kalkuty, która przecież złożyła śluby w Zgromadzeniu SS. Loretanek, ale „porzuciła” je i zaczęła żyć na ulicy, czując się wezwana do służby najuboższym. Podobna historia przydarzyła się również s. Elwirze Petrozzi, założycielce Wspólnoty CENACOLO, zajmującej się terapią narkomanów, która powiedziała kiedyś, że opuszczając swój zakon nie miała wcale poczucia „zdrady” :

„Przecież ślubowałam Bogu, a nie zgromadzeniu.” – wyznała z rozbrajającą szczerością.

21 odpowiedzi na “POSTSCRIPTUM: Czy ksiądz to saper?”

  1. Dla mnie opisany przez Ciebie Albo ksiądz lub Matka Teresa nie są ludźmi niewiernymi. Nie stali się źli, nie czynili innym szkody- pomagali innym choć może w inny sposób niż początkowo zamierzali. Dla mnie zdradą jest zejście na złą drogę, ale tak na dobre. Czyli mąż zdradzający regularnie żonę i zostawiający ją z dzieckiem i nie płacący alimentów. Ksiądz, który wykorzystuje autorytet i kapitał społecznego zaufania by krzywdzić ludzi- skrajny przykład to ksiądz-pedofil. Sprzeniewierzenie się prawom moralnym to jest zdrada. Zaś inne przypadki to dla mnie błądzenie. Ale to tylko moje zdanie.

  2. moja refleksja po tej apologetyce „porzucenia kapłaństwa” jest taka, że człowiek zrobi wiele dla usprawiedliwienia siebie 🙂 Cały Twój blog odbieram jako próbę pogodzenia się z sobą i z własnym życiem. Przekonania nie tyle internautów, co samej siebie, że jest ok, że stoję po słusznej stronie barykady. Poniekąd to zrozumiałe, bo każdy człowiek chce usensownić jakoś własne wybory i własne życie. Próbuj, bo chyba nie masz wyboru Dolino, ale to syzyfowa próba.

    1. Niech Bóg ma litość nade mną, jeżeli stoję po „niewłaściwej stronie” – chociaż On wie, że zawsze starałam się iść za tym, co WYDAWAŁO mi się słuszne (mówią, że jeżeli ma się do wyboru dwie drogi, należy wybrać TRUDNIEJSZĄ z nich – a o ileż prościej byłoby, kiedyś tam, powiedzieć „nie!”) – ale powiedz, któż z nas może to wiedzieć na pewno już tu na ziemi?

  3. Ja wiem, że to, co niżej zaproponuję, to swego rodzaju „obejście problemu”, skorzystanie z furtki. Ale z drugiej strony znam księdza, który swego czasu był dla mnie autorytetem, by po kilku latach zupełnie „zniknąć”, a po kolejnych kilku „odnaleźć się” i ujawnić jako praktykujący ksiądz, mąż i ojciec w jednej osobie. W kościele co prawda katolickim, ale nie rzymskim, a polskokatolickim. Niestety, nie miałem już okazji z nim poważnie rozmawiać (pracuje w USA), ale z jego wypowiedzi wynika, że jest DUMNY ze swojego wyboru, przylatuje do Polski i nie ukrywa faktu, że realizuje swoje kapłańskie powołanie, ale żyjąc w rodzinie. Czym jest kościół polskokatolicki? To odłam, który powstał na początku XXw w Stanach w ramach buntu przeciwko dyskryminującym polskich emigrantów decyzjom biskupów. Wyznanie wiary jest identyczne jak w „naszym” kościele (czyli katolickie), jednak nie uznają prymatu biskupa Rzymu (aczkolwiek toczy się dialog ekumeniczny i w pewnych warunkach możliwa jest nawet „interkomunia” między wiernymi). Jedną z niewielu różnic dzielących „polskokatolików” od macierzystego wyznania jest brak celibatu. Nie mnie oceniać wybór takiej drogi: wiem, że to swego rodzaju „trik moralny”. Ale czyż nie łatwiej jest żywić się ciałem Pana w „siostrzanym” kościele i uczestniczyć w jego obrzędach (identycznych z dobrze już nam znanymi) zamiast pozostawać „na pustyni”?

    1. Owszem, myśleliśmy i o takim rozwiązaniu – czytałam o wielu księżach, którzy nie mogąc wyrzec się ani kapłaństwa, ani miłości do kobiety i dziecka, przechodzili do wspólnot protestanckich albo do Kościołów obrządku wschodniego. Niemniej nasza trudna „wierność” Kościołowi rzymskokatolickiemu wynika z tego, że wierzymy głęboko, że kiedyś jednak okaże on nam zrozumienie i pozwoli wrócić do pełnej jedności.

    2. Tez znam taki przypadek i to nie w Stanach a w Polsce. Moja przyjaciółka była pewnie ze 20 lat mężatka, zmarła na raka. Mąż cięzko to przezywał, przed pięćdziesiątką poszedł na studia teologiczne i został księdzem. I to nie zwyczajnym wikarym a wykładowca na PAT (wcześniej był profesorem UJ) i dyrektorem Instututu JPII. W sutannie chodził, msze odprawiał, przyjażnił się z samą górką dostojników kościelnych, jadał śniadania z JPII. Po paru latach poznał pewną panią i się ożenił po raz drugi. Został ekskomunikowany, z pracy wyleciał z wielkim hukiem.Teraz jest w kościele polskokatolickim i prawdopodobnie tam jest jakąś szychą.

  4. powiem tak. powołanie musi człowieka rozwalac. tak on je musi kochac ze nic na swiecie. i zadne zakazy czy nakazy,wysmiewanie sie -nic nie pomoze.. człowiek to robi bo musi. bo ma wew potrzebe. wtedy jest wierny obranej drodze. nawet wbrew swiatu. obojetnie czy jest dobry czy zły. wtedy człowiek jest silny i podzwignie sie z upadku. wtedy gdy go rozpiera. to jest własnie powołanie. jesli sa słowa:a może .. a jesłi.. a gdyby to tak, to ja z kolei tak itd..to to nie jest powołanie. ksiadz który lubi sie modlic,pracuje z grupami róznymi typu oaza np. udziela posługi wszpiltalu ostatnie namaszczenie.taki nie bedzie mówił o celibacie. Dlaczego?bo nie ma czasu na zone i dzieci. to samo maz i zona.. jesli sie kochają a nawet i czasem kłócą ale on wie ze to ta ,a ona ze to ten -nie ;tacy nie zdradza ;nie pójda na prostytucje i nie beda mieli watpliwosci. ale wiecie.. gdy nie było miłosci prawdziwej . ona wyszła za niego bo wpadli . to wtedy beda watpliwosci . i moga być kłopoty. naukowiec rozwiazuje problemy naukowe. pochłania go to. nie jest samotny wtedy. mysli rozwiazuje. wtedy to jest powołanie. inaczej uwazam,ze gdy sie tak nie odczuwa … to to nie jest powołanie.. oczywiscie nie znaczy ze nie bedzie.. ale? z danej rzeczy moze nic nie wyjsc tez.. i potem sa problemy..takie maja np. ksieza.. a jesli to jest to.. to jest szczescie.. i mimo problemów robi sie swoje.. i co nas obchodzi opinia innych.. czujemy mus wew. musimy to robic.. i juz…

    1. Myślę, że masz rację – powołanie zresztą, tak jak miłość, trzeba PIELĘGNOWAĆ, inaczej więdnie i usycha. I czasami się zastanawiam, czy P. rzeczywiście miał powołanie do kapłaństwa a tylko przestał o nie dbać w nawale prozaicznej pracy (i ono nie wytrzymało zderzenia z twardą rzeczywistością) – czy może nie miał go wcale? Bóg jeden to wie… Wiesz, on jest z Wielkopolski i starał się po prostu, jak dobry rzemieślik, robić dobrze to, co robił – ale nie miał do tego specjalnie „serca.” W każdym razie nie był chyba typowy jako ksiądz, który modlił się, by „kiedyś” ktoś go jeszcze pokochał…

      1. A więc tutaj jesteś Albo, nie odpowiedziałaś na moim blogu o New Age, więc musiałem Cię poszukać. Trzeba przyznać, że masz kłopot i to duży, bo jak na osobę religijną i związaną z katolickim kościołem, musisz żyć w konflikcie ze sobą, nie tylko z z kościołem. Uważasz, że miłość usprawiedliwia wszystko, to dobrze, bo ja też tak uważam i zgadzam się z Tobą. I co na to kosciół? Nie uważam,że powinnaś chodzić w pokutnym worku i posklejanych włosach, jak się wyraziłaś na moim blogu, ale przyznasz, że to przecież nieludzkie i pozbawione sensu, ten celibat. Nie jestem związany z żadnym kościołem, więc nie wiem, jak kościół katolicki to ocenia, ale zepewne niezbyt pochlebnie, a Ty wciąż jesteś z nim bardzo związana, jakbyś nie mogła przeciąć tej pępowiny . Czy to nie jest hipokryzja przypadkiem? Widzisz, ja jakoś potrafię się obejść bez zinstytucjonalizowanego kościoła, jako wspólnoty i mimo to wierzyć w Boga, odróżniać dobro od zła, czytać Biblię i widzieć świat z jego wszystkimi religaimi i odmiennością wyznań. Z tego tekstu bije straszny smutek. Dlaczego się smucisz? Kochasz więc się z tego ciesz, a jeśli Ci coś nie pozwala na pełnię radości, to zapomnij o tym. Ciesz się tym, że wybrałaś pełnię ludzkiego życia, do jakiego Bóg powołał człowieka, obojętnie, czy potem nazwano go księdzem i czy miał powołanie, czy nie. Widocznie było niedostatecznie mocne. Popełniamy błędy, nie jesteśmy nieomylni. Więcej radości i mniej wiary w coś co nie jest stworzone przez Boga, mam na myśli przepisy kościelne, instytucje, celibaty i tą otoczkę, ktora tylko odczłowiecza ludzi, zamiast ją czynić bardziej ludzką i przez to zrozumiałą.Mniej obrzędu, więcej wiary, że to co robisz to miłość i jeśli się kochacie, to miłość Was uswięca, nie muszą tego robić ludzie.Pozdrawiam.

        1. Przede wszystkim, wcale nie uważam, że „miłość usprawiedliwia WSZYSTKO” – ileż to zbrodni i niegodziwości popełniono w imię „miłości” właśnie. Nie jest usprawiedliwiona zwłaszcza wtedy, gdy wiąże się z cierpieniem innych osób (np. męża, żony, dzieci…). Jak mówi Pismo – „miłość nie wyrządza zła bliźniemu.” Jeżeli chodzi o celibat, to – pisałam już tu kiedyś o tym – znany jest on nie tylko w chrześcijaństwie, ale także w innych religiach/kulturach. Dowodzi to, że musi posiadać jakąś uniwersalną, duchową wartość. Czy sądzisz, że Dalaj Lama, który żyje w bezżenności, robi coś „nieludzkiego”? Jestem tylko przeciwna uznaniu porzucenia celibatu za zbrodnię, zasługującą na dożywotnie wykluczenie ze wspólnoty. A co do smutku…widzisz, Kościół długo był moją duchową ojczyzną – i przeciwnie, niż wielu innych ludzi, miałam okazję poznać go nie tylko od strony niedoskonałych instytucji (a która, stworzona przez ludzi, jest doskonała?), ale także jako miejsce autentycznego spotkania z Bogiem. Dla mnie to coś więcej, niż tylko „nieistotna otoczka”. Ja wiem, że można wędrować samotnie ku niebu – ale nic nie poradzę na to, że czuję się teraz trochę jak bezdomny pielgrzym. Czasami samotność jest ceną, jaką się płaci za wierność samej sobie.

          1. Albo, ja nie napisałem o miłości prowadzącej do niegodziwosci i zbrodni, jeśli taką miałaby być miłość, to nie jest miłością. Napisałem o miłości, więc czymś, co niesie dobro, w wymiarze ludzkim i boskim. Bardzo często mylone są uczucia, czucie i emocje, napisałem to kiedyś w swoim blogu. Zbrodnia to nienawiść, nie miłośc. „Miłość spokojna jest, miłośc jest łaskawa, nie szuka poklasku…”, pisałem o takiej miłości, która usprawiedliwia wszystko. Bóg w swojej dobroci nie mógłby jednocześnie stworzyć człowieka z jego cielesnością i zakazać jej, Bóg jest miłością, więc jak mógłby stworzyć coś tak absurdalnego w moim pojeciu jak celibat. Zgoda „są trzebieńcy, którzy się tacy urodzili”, są i z wyboru, a co z tymi, którzy się nie mieszczą w te ramy? Czy Bóg zakazał seksu? Piszesz o Dalaj Lamie i mnichach, piszesz o celibacie w wielu kulturach, nie neguję, że istnieje, ale to, że istnieje nie oznacza, że to jest dobre przez sam fakt istnienia. Piszesz o celibacie jak o czymś nieodwracalnym dla księdza katolickiego, właśnie w tej nieodrwacalności upatruję nieludzkość tego wymogu i celibat nie jest czymś uświęconym, tak jak alba czy sutanna nie czyni jeszcze świętymi a budynek kościoła nie jest jeszcze kościołem. Nie wiem, czy mnie rozumiesz, jeśli ksiądz nie jest przekonany o tym, że chce żyć w celibacie, po co w ogóle te kajdany w postaci celibatu, moze dobrze byłoby mu dac wybór? Tradycja wyższości ducha nad ciałem doprowadziła do działań niezgodnych z naturą człowieka, napisałem o tym w swojej ostatniej notce.Nie wypowiadaj się o miłości w moim pojęciu, nie neguj tego pojęcia tylko dlatego, że w Twoim wyobrażeniu jestem nie związany z żadną religią i dlatego nie mogę mieć pojęcia o miłości, bo podobnie jak Ty odróżniam dobro od zła, a miłość jest dla mnie tak samo dobra, jak dla katolików i nie prowadzi do zła.

          2. Nie wiem, skąd ten (krzywdzący dla mnie) wniosek, że neguję Twoje pojęcie miłości (choć w istocie jest ono bardzo bliskie mojemu) i to rzekomo tylko dlatego, że nie jesteś związany z żadną religią. Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Jak już napisałam, sądzę, że do Boga prowadzi tyle różnych dróg, ilu jest ludzi. I wierzę także, że można do Niego dojść również w pojedynkę – chociaż sądzę, że ŁATWIEJ (co nie zawsze znaczy, że lepiej!) jest jednak we wspólnocie. Mnie samej moje poczucie bycia „poza” oprócz pewnego smutku przynosi także większą wolność poglądów – bo nikt nie może mi zarzucić, że mówię coś tylko dlatego, że „Kościół mi tak nakazuje.” 🙂 Co do ciała, to masz rację, że zetknięcie z poglądami gnostyckimi, które widziały w nim źródło wszelkiego zła, bardzo zaszkodziło chrześcijaństwu. Ale celibat nie zawsze wynika z tej wrogości wobec ciała – jest także naturalną potrzebą niektórych ludzi (podobnie, jak praktykowana gdzieniegdzie sakralna prostytucja) którzy chcieli oddać Bogu (bogom) właśnie to, co uważali za bardzo cenne i piękne – swoją seksualność. Ale też nikt nigdy nie powiedział, że musi to być dar „nieodwołalny” – tylko Bóg obdarowuje nas w ten sposób. Pewien ksiądz powiedział mi kiedyś, że Bóg przyjmuje od nas każdy dar, jaki zechcemy Mu złożyć, ale nigdy nie wymaga od nas więcej, niż jesteśmy w stanie dać. Dlatego zawsze uważałam, że nie należy karać księży, którzy, jak mądrze napisałeś, „nie zmieścili się w schemacie.” Dali Bogu z siebie tyle, ile mogli – więc o co chodzi? Zawsze też całą duszą byłam za wolnością wyboru w tej sprawie. Proszę, czytaj uważnie to, co napisałam.:) Z sympatią –

          3. Z dwóch pierwszych linijek w Twojej odpowiedzi do mnie, napominajacej, że miłość nie tłumaczy wszystkiego. Uznałaś zatem, że mój pogląd o niej musi się znacznie różnić od Twojego. Ale skoro mamy to samo pojęcie miłości i wyjaśniliśmy sobie to, to oznacza, że zgadzamy się i bardzo mnie to cieszy. Co do mojego tekstu, który nie zechciałaś nadal komentować, chciałem przeprosić za „odklepywanie”, to słowo mogłoby sugerować, że nie mam szacunku do ludzi wierzących instytucjonalnie np. katolików, co nie jet zgodne z prawdą, za słowo, którym sprawiłem przykrośc przepraszam.Czasem w moich tekstach posługuję się bardzo obrazowym językiem, a przykłady, które podaję, mogą być dosyć drastyczne, ale moim zamiarem jest pokazanie tylko tego, co myślę i jeśli tym poruszam to nie z intencją obrażania, a tylko zwracania uwagi.Pozdrawiam,z wzajemną sympatią.

  5. No widzę, że onet Cie polecił:) (co przyznam sprawiło, iż znowu zajrzałem – Ty mnie nie odwiedzasz, to i ja przestałem). Jak wiesz, „od zawsze” dobrze wam życzę, ale jednak nie do końca się mogę z Tobą zgodzić. Całkowicie się podpisuję pod tym zdaniem „Możliwe zresztą, że na tym świecie istnieje więcej życiowych dróg, niż się śniło profesorom świętej teologii…” – właśnie istotą sprawy jest to, by formalne przeszkody nie ograniczały Bożych dróg ku świętości. Stąd np. wg mnie powinno być dopuszczone kapłaństwo bez celibatu (obot dotychczasowej formy z celibatem). Jednak nie wyobrażam sobie, by to mogło dotyczyć zakonników – życie w zakonie wymaga złożenia ślubowań, jakich nie ma w tzw. kapłaństwie świeckim i to jest fakt, którego nie można w takich dyskusjach zauważać.

      1. A sądząc z tego, co napisałeś, wygląda na to, że miałam „pecha” bo zakochałam się właśnie w księdzu zakonnym – salezjaninie.:) Na pocieszenie mogę tylko powiedzieć, że właśnie salezjanie mieli w tym roku najwięcej zgłoszeń do zgromadzenia – więc może Panu Bogu jakoś „wyrównała się” ta strata?;) A księża zakonni też niekiedy uzyskują dyspensę od ślubów – czego przykładem jest znany mi ks. Tomasz Jaeschke, dawniej chrystusowiec.

        1. I wierzę, że w waszym przypadku też tak będzie. Jednak gdy piszesz o, że tak powiem, rozwiązaniach systemowych, to jednak wydaje mi się, że nie powinnaś jednego z drugim mieszać – to zawsze będą jedynie wyjątki od reguły. Życzę wam, by te marzenia spełniły się jak najszybciej, ale pamiętaj, że to jednak tylko marzenia (którym jestem pewien Pan pobłogosławi), ale jednak tylko marzenia, a nie coś, co się wam należy. Trzymajcie się cieplutko:)

  6. a Bóg jest większy i zna wszystko. myślę, że często nie chodzi o to, że ktoś się „pomylił” przy rozeznawaniu powołania. bo niejednokrotnie ci, którzy odeszli mówią, że powołanie mieli… czy to naprawdę tak wielki grzech pokochać? swego czasu ktoś postawił pytanie, kto w przyszłości weźmie odpowiedzialność za tych, którzy odeszli nie mogąc udźwignąć prawa ludzkiego (bo nie Bożego)… pragnę wierzyć, że Pan Bóg rozumie i.. zaryzkuję stwierdzenie, że czasem to może nawet Jego pomysł (wszak nie ma dla Niego absolutnie NIC niemożliwego). potępiają ludzie, najczęściej ci „najświętsi”, którzy Ewangelię traktują cokolwiek wybiórczo…Najpiękniejsze jednak jest to, że Bóg każdego człowieka chce i zbawia w jego własnej historii, jaka by ona nie była. najbardziej zagmatwana, trudna, bolesna. ponoć jest tyle dróg do Boga ilu ludzi. a my ciągle sami ograniczamy się schematami, eh.i znów ta poruszająca neo-kapłańska opowieść. więc…? 🙂

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *