Święty Trójkąt?

Chciałabym przede wszystkim prosić Cię, drogi Czytelniku, byś nie brał wszystkiego, co księża mówią lub piszą na ten drażliwy temat za oficjalne nauczanie KK – bo to po prostu NIE JEST to samo. Często wierzący (mnie nie wyłączając!) przedstawiają jako „dogmat” coś, co jest tylko ich prywatnym poglądem albo fobią.

Mój mądry spowiednik zawsze mi tłumaczył, że nadmierne zainteresowanie sprawami (cudzej) alkowy przejawiają zwłaszcza ci, którzy sami mają jakieś z „tym”problemy. Kościół – mówił – może oczywiście dawać małżonkom pewne moralne wskazówki (np. odnośnie antykoncepcji czy aborcji), ale powinien taktownie zatrzymać się na progu sypialni i nigdy, przenigdy nie zaglądać ludziom pod kołdrę!

Niektórzy katolicy, zwłaszcza ci starszej daty, wciąż odbierają „te rzeczy” jako coś grzesznego, a przynajmniej wstydliwego: „Teraz, Panie, pobłogosław, ale nie patrz na nas, kiedy „to” robimy!”

Niedawno długo (aczkolwiek chyba nieskutecznie) próbowałam przekonać pewnego „tradycjonalistę” że naprawdę nie jest tak, że Bóg „odczuwa wstręt” do wszystkiego, co  w nas fizyczne (jak np. wytrysk nasienia) i toleruje to wyłącznie z powodu prokreacji. Logicznie rzecz ujmując, jak mógłby się „brzydzić” tym, co sam stworzył?

W Biblii jest nawet takie piękne zdanie: „Niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie byłbyś tego uczynił.” < Mdr 11,24> (Notabene, zastanawiam się, czy to zdanie nie powinno wpłynąć na stosunek niektórych wierzących nie tylko do seksu, ale także np. do niepełnosprawnych, do przedstawicieli innych ras i orientacji seksualnych?:))

Oczywiście, zagraża nam również pokusa nadmiernej „sakralizacji” seksu. U Szymona Hołowni znalazłam zabawne stwierdzenie, że pewnej części ludzi „szczęście wieczne” kojarzy się dziś z wiecznie trwającym…orgazmem. No, skoro nie zaznali innego „szczęścia”…

„Zapraszanie Jezusa do naszego łóżka”, co z kolei praktykują inni, to jednak także pewna przesada. Bo jeżeli Pan Bóg jest rzeczywiście Miłością, to jest obecny w każdym przejawie ludzkiej miłości – także w tym najbardziej intymnym! – i nie potrzeba Go jeszcze tam jakoś specjalnie „zapraszać.”

O. Knotz, czołowy kościelny „specjalista od tych rzeczy” mądrze kiedyś powiedział, że każdy sakrament ma własną liturgię, a dla sakramentu małżeństwa jest nią właśnie samo zbliżenie, więc gdybyśmy próbowali (z nadmiaru pobożności) odmawiać przedtem jeszcze różaniec, to by nam się zwyczajnie…odechciało!:)

A Żydzi mają takie piękne powiedzenie: „Kiedy mąż i żona są razem, chwała Boża ich otacza.” I to chyba zupełnie wystarczy.

A w pewnych sytuacjach „trzy osoby to już tłum”, nawet, jeśli jedną z nich jest Osoba Boska,prawda?:)

Postscriptum: Od czasu pamiętnej dyskusji z Rabarbarem o in vitro (Zob. „Żelazne zasady”; „”Magdalena Środa czyta list biskupów”)  zastanawiam się ciągle, czy „kryterium celu” które Kościół często stosuje w sytuacjach „trudnych” naprawdę nie dałoby się zastosować także w tym przypadku (o ile wszystkie poczęte tą drogą przyszłyby następnie na świat), a również, na przykład. w odniesieniu do stosowania antykoncepcji? Skoro bowiem stosowanie pigułki w celach leczniczych trudno uznać za coś złego, to może podobnie „po ludzku” należałoby podejść do sytuacji, kiedy para stosuje „zabezpieczenia” ponieważ kolejna ciąża zagrażałaby zdrowiu lub życiu kobiety. Albo kiedy ma ona już dziewięcioro dzieci i nieodpowiedzialnego męża-pijaka? Naszym głównym celem (motywem działania) nie jest bowiem wówczas „zamknięcie się na dar życia” , prawda? 🙂

Postulowałabym, żeby pozostawić tu nieco więcej „luzu” ich własnemu sumieniu, mimo że istnieje zagrożenie, że taki „wyjątek od reguły” pociągnie za sobą całą lawinę następnych. Dyskusja o aborcji czy eutanazji też zawsze rozpoczyna się od szczególnie drastycznych przypadków, takich w których „no, po prostu grzech byłoby na to nie pozwolić!” Na podobnej zasadzie „wyjątku” zezwoliły na stosowanie „sztucznych” środków antykoncepcyjnych Kościoły protestanckie (w początkach XX w.), a dziś już wiele z nich w pełni akceptuje przerywanie ciąży, często z tej racji, że „prawo tego nie zabrania.”

KŁOPOT „Z WYJĄTKAMI OD REGUŁY” POLEGA NA TYM, ŻE BARDZO TRUDNO WYZNACZYĆ GRANICE…

22 odpowiedzi na “Święty Trójkąt?”

  1. Albo! Ładnie i z wyczuciem napisałaś, a że temat rzeka, ręka świerzbi, by się odezwać, jednak tak, by to z pożytkiem było.Warto może zauważyć, że małżeństwo – to wynalazek starszy od chrześcijaństwa. Już to sprawia, że chociaż ceremonia ślubna ma zazwyczaj wymiar religijny, nie zamyka się w granicach jednej religii, czy wyznania, ma przecież także wymiar świecki i znajduje swoje uregulowania w prawie cywilnym.Ja należę jeszcze do tego pokolenia, które pamięta telewizyjny serial „Korzenie” o wielu pokoleniach amerykańskich Murzynów (nie jestem pewien, czy to jest obecnie termin poprawny politycznie, ale nie mam zamiaru nikogo obrażać). Bohater, Kunta-Kinte, chcąc poślubić swoją wybrankę, stanął przed zgromadzeniem wszystkich swoich ziomków. Najstarszy mężczyzna narysował na ziemi krechę, a „państwo młodzi”, trzymając się za ręce przeskoczyli z jednej jej strony na drugą. I odtąd już byli traktowani jak mąż i żona.Mimo całego religijnego i kulturowego zróżnicowania ceremoniałów, w końcu o to chodzi. W katolicyźmie „szafarzami sakramentu małżeństwa” są przyszłi małżonkowie, chociaż najważniejszym „świadkiem” ich zaślubin jest sam Bóg.Okazuje się, że znacznie łatwiej jest małżeństwo zawrzeć, niż w nim wytrwać. Statystyki mówią, że gwałtownie rośnie liczba rozwodów. Dotyczy to również ludzi wierzących. Niektóre chrześcijańskie wyznania chociaż niechętnie, akceptują jednak rozwody i ponowne małżeństwa rozwiedzionych. W katolicyźmie (poza wyjątkami unieważnienia małżeństwa) jest to niemożliwe. Co więcej ponowne małżeństwa rozwiedzionych, dopóki żyją ich byli współmałżonkowie, są traktowane jako trwanie w grzechu, które z kolei wyklucza korzystanie z sakramentów.Ostatecznie więc okazuje się, że wierne trwanie w „niesakramentalnym” związku, nawet takim, w którym są dzieci, jest grzechem niosącym większe konsekwencje niż zabójstwo. Czy Kościół ma rację?Oczywiście dostrzeżono potrzebę objęcia opieką duszpasterską związków „niesakramentalnych”, ale czy ona działa?

    1. Działa, Rabarbarze, działa 🙂 choć z punktu widzenia zainteresowanych pewnie ciągle niewystarczająco – właściwe duszpasterstwa istnieją głównie w dużych miastach. Jest to jednak „mały pikuś” w porównaniu z tym, co się dzieje wówczas, gdy jedno z tej pary (tak, jak w naszym przypadku) to była osoba duchowna. Od dwóch lat rekolekcje śnią mi się tylko po nocach…:) Ale wracając do meritum. Jezus był w kwestii rozwodów dużo bardziej rygorystyczny, niż większość współczesnych mu rabinów (którzy dopuszczali wręczenie „listu rozwodowego” nawet w przypadku…braku uzdolnień kulinarnych małżonki) – i tę wersję Jego nauczania przyjmuje Kościół katolicki. Powtórne małżeństwo osób rozwiedzionych to „cudzołóstwo” (Mt 19,9; Mk 10, 11-12), niezależnie od okoliczności, chyba że jest to małżeństwo „nieważne” (taką wersję ma już nowy przekład Mt 19,9 w Biblii „Warszawsko-Praskiej” z roku 1997). Protestanci natomiast uchwycili się stwierdzenia Jezusa „chyba w wypadku nierządu” i stopniowo rozszerzyli ten wyjątek na różne inne życiowe sytuacje. Co jednak Jezus mógł mieć na myśli, mówiąc o „nierządzie”? Greckie słowo, użyte tutaj, „porneia” (tak, tak, dobrze Ci się kojarzy – „porno” to też stąd:)) oznacza – w innych tekstach starożytnych też – w ogóle wszelkie współżycie seksualne z kimś, kto nie jest Twoim współmałżonkiem (Np. piękna Helena była „porne” – „kochanką” dla Parysa), a nie tylko „nierząd” uprawiany za pieniądze. Możliwe są zatem dwie interpretacje: albo Jezus mówi – wolno oddalić żonę tylko wtedy, gdy jest ona nierządnicą (ale wtedy nie bardzo wiadomo, co zrobić z piękną Księgą Ozeasza, w której sam Bóg nakazuje prorokowi przyjąć niewierną żonę z powrotem pod swój dach i przebaczyć jej. „Gomer, córka Diblaima” była wcześniej prostytutką i po pewnym okresie małżeństwa zaczęła zdradzać męża (Oz 3,1), być może wracając do swego „zawodu”). Albo też Jezus stwierdza, że wolno zakończyć związek tylko wówczas, gdy nie jest on „prawdziwym” małżeństwem, lecz konkubinatem. I ta druga wykładnia leży u podstaw katolickiego nauczania o małżeństwie. Gwoli ścisłości warto jeszcze wspomnieć tzw. „przywilej Pawłowy” który dopuszcza rozwiązanie małżeństwa w przypadku, gdy jedna ze stron jest niewierząca. Przepraszam, mój synek się obudził…

      1. No, to teraz będzie „second part”, Rabarbarze.:) Na pewno wiesz, że od tych „żelaznych zasad” bywały w przeszłości rozliczne wyjątki, a papieże, posiadający w tej sprawie „władzę rozwiązywania” (Mt 16,19), ochoczo z niej korzystali – zwłaszcza wtedy, gdy chodziło o koronowane głowy. Często powoływano się przy tym na zbyt bliskie pokrewieństwo małżonków lub na „matrimonium non consumatum.”Tak było np. w najsłynniejszym w historii przypadku ślubu (a potem rozwodu) Henryka VIII z Katarzyną Aragońską. W młodości, o czym niewiele osób wie, książę Henryk był bardzo gorliwym katolikiem, pisywał nabożne wiersze i marzył, by kiedyś wyruszyć na krucjatę przeciw „niewiernym.” W początkach jego panowania papież ogłosił go nawet „Najwierniejszym Synem Kościoła” z racji jego nieprzejednanej postawy wobec wszelkich „herezji.” Ale wracając do Katarzyny…ponieważ była ona już mężatką, papież Juliusz II na prośbę Hiszpanów skwapliwie ogłosił stosowną bullę – zresztą sama Katarzyna uparcie (acz chyba fałszywie) twierdziła, że jej małżeństwo w ogóle nie zostało skonsumowane.Można by zatem powiedzieć, że papież za pierwszym razem został wprowadzony w błąd. W kilka lat później, kiedy Henryk postanowił zerwać sojusz z Hiszpanią i przy okazji pozbyć się Katarzyny, nie poszło już jednak tak łatwo. Przede wszystkim dlatego, że nieszczęśliwa małżonka była ciotką potężnego cesarza Karola V, któremu nowy papież Klemens VII ani myślał się narażać (tym bardziej, że był praktycznie jego więźniem). Tak więc w styczniu 1533 Henryk poślubia mimo sprzeciwu Watykanu swoją kochankę Annę Boleyn (zdaje się, że była ona już wtedy w ciąży i dlatego tak bardzo naciskała), stając się formalnie bigamistą, ponieważ wierny królowi arcybiskup Tomasz Cramner unieważnił jego małżeństwo z Katarzyną dopiero w lipcu tegoż roku. Papież odpowiedział na ten czyn ekskomunikując Henryka, z kolei parlament angielski w odpowiedzi na tę ekskomunikę uchwalił w 1534 roku tzw. Akt Supremacji, ustanawiający króla jedyną Głową Kościoła w Anglii. I tak oto osobiste problemy władcy (a nie jakiś wielki przełom duchowy) zapoczątkowały nowy odłam protestantyzmu w Europie…

        1. No, i pora na część trzecią – i chyba (na razie) ostatnią. W czasach nowożytnych papieże (zapewne nauczeni przykrymi doświadczeniami poprzedników) byli niechętni unieważnianiu małżeństw – Jan Paweł II zwracając się do kościelnych instancji, zajmujących się tymi sprawami, zalecał raczej, by starać się doprowadzić do „uważnienia” związku, niż go unieważniać. Z tego, co wiem, papież Benedykt XVI poleca zwracać większą uwagę na coraz częstszą „psychologiczną niedojrzałość” ludzi do podołania wymogom jednego, wiernego i nierozerwalnego związku (jakiego wymaga się od katolików) – można się zatem spodziewać, że liczba takich unieważnień będzie stopniowo rosła.

          1. Wyczytałem gdzieś, że pytanie faryzeuszy (Mt. 19,3) o wystarczający pretekst do rozwodu wpisuje się w kontrowersje między szkołami rabinackimi: Hillela (który był bardziej pobłażliwy w kwestii wypełniania Prawa), oraz Szammaja (znacznie bardziej surowego pod tym względem). O ile w innych kwestiach na ogół wypowiedzi Jezusa są bliższe Hillelowi, tu – zajmuje twardsze stanowisko. Unika jednak opowiedzenia się za rozwiązaniem firmowanym przez jedną z rabinackich frakcji, odwołuje się bowiem do „początku”. W tym „początku” małżonkowie mieli symetryczne prawa i byli jednością (judaistyczna praktyka dyskryminowała kobiety, bo to mężczyzna mógł oddalić żonę, a kobieta swego męża już nie).Według słów Jezusa w małżeństwie ludzi związał sam Bóg. Słowo „związał” użyte w greckim tekście ma aspekt dokonany (czas przeszły dokonany – aoryst), w przeciwieństwie do wyrażenia: „niech nie rozwiązuje” oddany czasownikiem czasu teraźniejszego, niedokonanego. Zbyt słabo znam się na zagadnieniach gramatyki greckiej, by wyciągać kategoryczne wnioski, ale wydaje się, że w tej pierwszej odpowiedzi Jezus nie odnosi się jeszcze do rozwodu (gdyż wydaje mi się, że wtedy użyłby ponownie aorystu). Zdanie to niesie więc następującą treść: „Co Bóg związał, to człowiek [przez swoje działanie, zaniechanie itp.] niech nie osłabia [czyli nie dokonuje czynności, które nawet ostatecznie nie prowadzą do rozwodu, ale nadwyrężają pobłogosławiony przez Boga związek]” (Mt.19,6b). Dotyczyłoby to nie tylko działań małżonków, ale ich otoczenia np. rodziny. Co ważne, Jezus nie stwierdza, że coś, co Bóg złączył, tego człowiek nie jest w stanie rozwiązać (a wydaje się, że takie rozumienie leży u podstaw katolickiej nauki o małżeństwie). Trudno bowiem zakazywać czegoś, co samo w sobie jest niemożliwe.Faryzeusze ponownie pytają wprost o rozwód, w końcu jednak dopuszczany w Prawie. W odpowiedzi słyszą. że możliwość rozwodu została wprowadzona przez Mojżesza, z powodu „sklerozy serc”, lecz „od początku tak nie było”. W konsekwencji ponowny związek rozwiedzionych prowadzi do cudzołóstwa (gr. czasownik moicheia, inny od porneia – czas teraźniejszy niedokonany, co wyraża stan ciągły, bądź powtarzającą się czynność).Co ciekawe, Jan Chrzciciel piętnował związek Heroda Antypasa z Herodiadą nie z powodu jej wcześniejszego rozwodu, ale dlatego, że jej poprzedni mąż, Herod III, był bratem Antypasa (obaj, Herod III oraz Herod Antypas byli stryjami Herodiady). Nowy związek wywołał oburzenie wśród Żydów, ponieważ ich prawo zakazywało małżeństwa z żoną brata: „Jan bowiem wypominał Herodowi: Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk.6,18).W rozmowie z Samarytanką Jezus mówi jej, że miała wcześniej pięciu mężów, ale mężczyzna, z którym jest obecnie, nie jest jej mężem (J. 4,18). To stwierdzenie wzbudza w Samarytance poczucie winy: „powiedział mi wszystko, co uczyniłam” (J. 4,29). To wydaje się wykluczać tę możliwość, by wszyscy jej mężowie poumierali (jak w hipotetycznej sytuacji z Mt. 22,25-28), raczej rozstawali się z nią poprzez rozwód. Jezus mimo to nazywa jej wcześniejszych partnerów mężami, w przeciwieństwie do ostatniego, który jej mężem nie jest (albo nie utrzymywała z nim relacji seksualnych, albo nie był to związek sformalizowany).WnioskiKluczowa wypowiedź Jezusa z Mt.19 była wymierzona przede wszystkim w praktykę żydowskich rozwodów. Rozwód nie jest Bożym rozwiązaniem dla człowieka – został wprowadzony przez Mojżesza z powodu ludzkich ułomności. Małżonków związał Bóg, a żaden człowiek nie powinien tego związku osłabiać ani rozwiązywać. Jeśli jednak rozwód nastąpi, ewentualne nowe związki osób rozwiedzionych są nazwane cudzołóstwem, jednak z drugiej strony osoby w tym związku ponownie bywają nazywane mężem lub żoną.Może więc ponowne związki rozwiedzionych chrześcijan powinny być traktowane wprawdzie jako wykroczenie, ale nie powodujące trwałego skutku w postaci „wyłączenia” ze wspólnoty. Praktyka stwierdzania „nieważności” małżeństwa, jest usankcjonowaniem „katolickich rozwodów” dla najbardziej wytrwałych. (Już przekład NT K.Romaniuka z 1984 zawiera w Mt.19,9 wyrażenie: „chyba, że chodzi o małżeństwo nieważne”. To skandaliczne nadużycie, gdyż wprowadza może i uzasadnione pojęcie z kościelnej praktyki – do tekstu źródłowego). To paradoks, że w Kościele katolickim sytuacja konkubinatu jest lepsza, niż sformalizowanego związku „niesakramentalnego” – rodzi to określone negatywne skutki społeczne.Według ewangelii Mt.18,17 nieprzejednany grzesznik ma być traktowany jak „poganin i celnik”. To wyrażenie oddaje ówczesny stosunek społeczeństwa żydowskiego do tych dwóch grup ludzi. W rzeczywistości były to grupy bardziej niż inne otwarte na Dobrą Nowinę (sam Mateusz to były celnik). Obecnie, gdy rozmaitego „pogaństwa” w Kościele jest dużo, a celnik – to szanowany zawód, niestety najgorzej traktowane są osoby ze sformalizowanych związków niesakramentalnych.

          2. Oczywiście, jest naukową nierzetelnością wprowadzenie do tekstu źródłowego terminu, którego z pewnością być tam nie mogło (w krytyce historycznej taki wyraz nazywa się „anachronizmem”) – a dziwi mnie to tym bardziej, że jako młody ksiądz Kazimierz Romaniuk był dobrym biblistą (przełożył na polski większość Nowego Testamentu w BT). Być może w swoim „autorskim” tłumaczeniu z 1984 jak i w jego nowszej wersji z 1997 zwanej „Biblią Warszawsko-Praską” czuł się już bardziej duszpasterzem, niż tłumaczem (i pragnął, by „jego” Biblia uzasadniała jego nauczanie)? Albo też, po swojemu, próbował w ten sposób „przybliżyć” Pismo Święte swoim wiernym, tak, jak ci, którzy „dla jasności” usuwają z Biblii wszystkie „wiejadła” czy „lemiesze”, zamiast, po prostu, te wyrazy objaśniać. W skrajnych przypadkach takie „tłumaczenie” może dojść do tego, że „Jezus dobrał sobie 12 spoko kolesi” zamiast Dwunastu [których nazwał Apostołami]. 🙂 Istnieją przecież także najróżniejsze wersje „ekumeniczne” czy „feministyczne” Biblii (w tych możemy przeczytać, że Jezus polecił się modlić:”Ojcze nasz i Matko nasza…” albo, że żony nie mają być „poddane swym mężom” a jedynie „oddane.” Na pocieszenie należy dodać (dla tych, którzy nie wiedzą), że autorska parafraza ks. Romaniuka nie jest w Kościele kat. wersją oficjalną. Taki status ma nadal stara, dobra Biblia Tysiąclecia, w któej Jezus mówi o „wypadku nierządu” a nie o „małżeństwie nieważnym.” 🙂 Problem, o którym wspominasz – że lepiej mieć kochankę niż „legalną” (w sensie prawa cywilnego) żonę w dwójnasób dotyczy byłych kapłanów. W tym pierwszym przypadku zawsze moją oni prawo do rozgrzeszenia i powrotu do służby ołtarza – w drugim, oczywiście nie. Dlatego właśnie tak wielu księży nigdy nie ożeni się ze swymi „kobietami.” I nie wiem, dlaczego bardziej miałoby obrażać Boga i gorszyć wierzących, gdyby (po okresie konieczniej pokuty) udzielać im „normalnego” sakramentalnego małżeństwa?

          3. Albo! Biblijną regułą jest, że trzeba bardziej słuchać Boga, niż ludzi (Dz.5,29). Absolutnie nie czuję się uprawniony do oceny postaw innych ludzi, ale w mojej ocenie utrzymywanie przez księży intymnych kontaktów z kobietami, oraz rezygnacja ze sformalizowania tego związku „bo zostałbym odsunięty od służby ołtarza” jest smutnym następstwem celibatu księży. Bo jeśli wymóg celibatu traktować poważnie, to powinien zabraniać utrzymywania wszelkich kontaktów seksualnych, a nie jedynie trwałych związków. Inaczej do jednej winy (złamamia ślubów) dodaje się drugą, znacznie gorszą (hipokryzja).Z drugiej strony, jak już pisałem o tym wcześniej, trwanie przez duchownych w związku małżeńskim, w świetle listów pasterskich, powinno być regułą, od której celibat może być jedynie wyjątkiem.Jeśli więc związek księdza z kobietą nie rozbija istniejącego już małżeństwa (bo i tak przecież może się zdarzyć), to nie powinien, moim zdaniem, narażać tych osób na żadne dodatkowe represje ze strony Kościoła. Jeśli regułą w Kościele katolickim jest celibat i Kościół nie chce z niego zrezygnować, nie widzę powodów, aby księża nie mogli otrzymywać sakramentu małżeństwa oraz być włączani w misję Kościoła, np. poprzez prowadzenie katechezy w szkołach, kursów przedmałżeńskich, by angażowali się w ruchach świeckich katolików itp.Teraz a propos ekumenicznych przekładów Pisma św., które wrzuciłaś „do jednego worka” z pomysłami feministek. Myślę, że to trochę niesprawiedliwe, bo prawdziwy ekumenizm jest tym, czego chrześcijaństwo bardzo potrzebuje. Wspólne przekłady Biblii są dobrym, moim zdaniem, niepodważalnym polem realizacji, już teraz, idei ekumenizmu. Żaden przekład nie jest wolny od wad i również nie podejrzewam, by tłumacze (włącznie z księdzem/biskupem Romaniukiem) nie czuli się przed Bogiem zobowiązani do rzetelnego wykonania swojej pracy. Często jednak niefortunne sformułowanie może wynikać z bagażu konfesyjnej tradycji rozumienia Pisma, a nie ze złej woli. Dlatego ekumeniczne tłumaczenia mają sens.Przed wielu laty, gdy ja rozpoczynałem swoją „przygodę z Bogiem”, Biblia Tysiąclecia była szczytem moich marzeń. Czytałem natomiast na okrągło Biblię wydaną przez „Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne”. Dla wielu ludzi te wydania stanowiły jedyną okazję zapoznania się ze Słowem Bożym. Ostatecznie bowiem nie jest problemem z jakiego tłumaczenia korzystają, ale by w ogóle Biblię czytali.

          4. Absolutnie nie było moim celem zdyskredytowanie idei „tłumaczeń ekumenicznych” ponieważ uważam, że są one ważne i potrzebne (np. w perspektywie organizowania wspólnych spotkań, dyskusji i nabożeństw – warto mieć wówczas JEDEN tekst, który jest do zaakceptowania przez wszystkich). Zestawienie tych RÓŻNYCH przekładów bibilijnych miało mi posłużyć tylko do pokazania, że nasze rozumienie poszczególnych pojęć może zależeć od pewnej PRZEWODNIEJ IDEI, która nam przyświeca przy tłumaczeniu. Tak więc tłumaczenie dokonane przez biskupa katolickiego (który np. WIERZY, że Jezus rzeczywiście miał na myśli kanoniczną „nieważność małżeństwa”:)) może wyglądać zupełnie inaczej, niż to, które wyszło spod ręki feministki – inaczej wyglądają przekłady Świadków Jehowy, a jeszcze inaczej – Adwentystów Dnia Siódmego. Nie powinno tak być, ale jednak tak bywa. Prawda?:) Z tłumaczeniami ekumenicznymi może być jeszcze inny problem, bo jeśli będziemy za wszelką cenę starali się usunąć z tekstu oryginalnego wszystko, co może urazić naszych braci, to może się zdarzyć, że tak spreparowany tekst będzie już tylko „produktem bibliopodobnym.” Bo kto powiedział, że Biblia MUSI koniecznie być „politycznie poprawna”?:) Ja bym wołała (i jako chrześcijanka i jako tłumaczka), żeby przekłady były po prostu możliwie najbliższe oryginałowi. I tylko tyle.

          5. Sądzę, że to, co napisałaś na końcu: „Ja bym wołała (i jako chrześcijanka i jako tłumaczka), żeby przekłady były po prostu możliwie najbliższe oryginałowi. I tylko tyle.”- to jest kwintesencją pracy każdego tłumacza. Nie sądzę, żeby jakikolwiek przekład ekumeniczny miał odbiegać od tego wzorca. W szczególności, by miał „nie urazić naszych braci”. Bo jeśli tak, to również oczekiwalibyśmy, że taki przekład nie urazi np. nas, katolików. Jeśli więc część wyznań rygorystycznie podchodzi do Dekalogu, uważając, że w chrześcijaństwie nie powinno być miejsca dla „świętych” obrazów, to tłumacze ekumeniczni, by nie urazić katolików, powinni „złagodzić” treść Starego Testamentu?. Albo Adwentyści, kładący nacisk na świętowanie soboty, zamiast niedzieli, powinni zgodzić się na „ekumeniczne” sformułowania o świętowaniu „soboty lub niedzieli”? Przecież nawet katolickie przekłady tego nie czynią (i słusznie!), dlaczego więc w imię fałszywie pojętego „ekumenizmu” tłumacze mieliby zniekształcać Słowo Boże? Zapewniam Cię, że często łatwiej jest osiągnąć porozumienie między biblistami należącymi do różnych wyznań, niż między teologami w ramach tego samego wyznania.”Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca. Nie ma stworzenia, które by było przed Nim niewidzialne, przeciwnie, wszystko odkryte i odsłonięte jest przed oczami Tego, któremu musimy zdać rachunek.” (Hbr.4,12-13)Miecz Ducha, Słowo Boże (Ef. 6,17) jest „obosieczny” – nie można go bezkarnie używać jako „oręża” przeciw innym, nie będąc gotowym, że ono i nas „prześwietli”.

          6. Obawiam się jednak, że wielu chrześcijan, w imię źle pojętego „ekumenizmu” i „tolerancji” stara się jednak mniej lub bardziej „łagodzić” swoje stanowisko, niekiedy za cenę „rozmywania” prawdy („jeżeli coś nas różni, to po prostu nie mówmy o tym, skupmy się raczej na tym, co nas łączy!”) w którą wierzą. Ja sama łapię się na tym w moich dyskusjach z ateistami. A przecież często mamy tu do czynienia z samymi „aksjomatami”; BÓG JEST albo GO NIE MA – tertium non datur. 🙂 Przy okazji muszę Ci powiedzieć, że ta publikacja Vermesa, którą się tak zachwyca „Biblista” to nic rewolucyjnego – ja to czytałam już dziesiątki razy w innych książkach i żadna mnie, jak dotąd, nie przekonała. (Chociaż może to świadczyć o tym, że „nie chcę otworzyć oczu na prawdę” :)) „Jezus był zwykłym, acz utalentowanym nauczycielem, jakich było wielu w ówczesnej Palestynie, ble, ble, ble…” Już na pierwszy rzut oka zauważam jednak, że takie ujęcie sprawy nie rozwiązuje wcale problemu. Skoro w ówczesnej Palestynie było aż tylu „kandydatów na Mesjasza” to czemu akurat temu się „powiodło”? Jak twierdzi nieżyjąca już niestety prof. Świderkówna, Jezus był raczej jednym z najgorszych, niż najlepszych kandydatów. Dyskredytowało Go nie tylko pochodzenie (Galilejczycy nigdy nie cieszyli się dobrą opinią) i brak poparcia ze strony kapłanów i starszych (lepiej trafił Szymon Bar Kochba w początkach II w. którego za Pomazańca uznało wielu wpływowych ludzi), ale, może przede wszystkim, rodzaj Jego męczeńskiej śmierci. Szymon, na przykład, stoczył bohaterską walkę z Rzymianami, a jego ciała nigdy nie odnaleziono – czyż to nie doskonały pretekst, by zacząć rozpowiadać, że „Bóg zabrał go (jak proroka Eliasza) wprost do nieba”?:) A ta historia z ukrzyżowaniem…to mniej więcej tak, jakby współcześnie ktoś próbował nam wmówić, że Mesjaszem był ktoś, kogo właśnie skazano za najcięższe zbrodnie na krzesło elektryczne. Gdyby rzeczywiście ktoś to „wymyślił” powinien był się bardziej postarać. A jeśli lud tamtejszy był rzeczywiście tak skłonny uznać za boga kogokolwiek, kto by czynił „rzeczy niezwykłe” to dlaczego nigdzie nie ma śladów tego, by „deifikowano” np. Mojżesza czy też wspomnianego proroka Eliasza, o którym opowiadano, że (podobnie jak Jezus) rozmnażał pożywienie i wskrzeszał umarłych? Już pominę ten „drobny” fakt, że deifikacja sama w sobie jest charakterystyczna dla środowisk hellenistycznych, a nie żydowskich. No, i wreszcie (tu już Vermes przyznaje, że się zapędził w ślepą uliczkę) jeśli Jezus był „synem Bożym” tylko w takim samym sensie, jak inni Żydzi, to nie bardzo wiadomo, dlaczego właściwie i za co zginął. Sam Autor przyznaje, że po odrzuceniu rzekomych „teologicznych naleciałości” o Jezusie historycznym nie wiemy już nic lub prawie nic – skąd więc u niego ta pewność, że właśnie jego wersja jest prawdziwa?:) No, i jeszcze jeden drobiazg – prawie cała teoria opiera się na założeniu, że procesu „ubóstwienia” dokonał dopiero Jan w swojej Ewangelii, która to miała powstać dopiero w II połowie II w. Ale oprócz tego, że zarys „teologii Jezusa” przedstawia już św. Paweł w swoich Listach, które są znacznie od Ewangelii Janowej wcześniejsze (stąd też niektórzy autorzy chcą z kolei uznać, że to Paweł „wynalazł” chrześcijaństwo) -posiadamy obecnie fragmenty rękopisu Ewangelii św. Jana z pierwszej połowy II w. (najstarszy zdaje się z ok. 118 r.) – czyli z czasów, gdy wg Vermesa tekst ten w ogóle jeszcze nie istniał. Z tego samego okresu pochodzi ten słynny list Pliniusza Młodszego (który wtedy zarządzał Bitynią) do cesarza, w którym zapytuje on, jak ma postępować z tymi, którzy „śpiewają hymny Chrestosowi jako BOGU.” Wygląda więc na to, że wówczas ten proces był już ukończony. Wygląda na to, Rabarbarze, że wszystkie drogi prowadzą nas do Biblii. Ale, widzisz, tym razem miało być o seksie…;)

          7. Albo! Nie wiem dlaczego z ekumenizmem skojarzył Ci się Vermes. Być może oceniasz, że w protestantyźmie jest więcej przestrzeni dla różnych ekstrawaganckich pomysłów, które ostatecznie podważają fundamenty chrześcijaństwa. I tak, i nie. Nie, bo w protestantyźmie, zwłaszcza za oceanem, wciąż silny jest nurt głębokiego zaufania Bogu i opierania swego życia na nauce płynącej z Pisma świętego. Tak, bo w teologii protestantyzmu europejskiego spore spustoszenie uczyniły właśnie pomysły „demitologizacji” postaci Jezusa, związane m.in. z nazwiskiem Bultmanna. Niestety, polscy teolodzy katoliccy byli pod znacznym wpływem tych „nowinek”, które wprawdzie miały służyć lepszemu zrozumieniu „faktycznego” Jezusa, a często prowadziły do zakwestionowania wszystkiego, co nadprzyrodzone.W reakcji na to skrzywienie – pojawił się pewien powrót do źródeł wiary, ale trudno powiedzieć co miało większy wpływ na żyjących po wojnie polskich teologów. Opowiem Ci o pewnej anegdotycznej sytuacji, jaką miał mój dobry znajomy, przed wielu laty studiujący teologię na KUL. Podczas jednego z egzaminów miał zrelacjonować teologię Ducha Świętego. Niestety, student nie był wystarczająco pilny podczas wykładów. Pomyślał jednak, żeby powiedzieć wszystko to, co wie o Duchu Świętym z osobistej lektury Biblii. W końcu profesor wziął jego indeks i… wpisując bardzo dobrą ocenę stwierdził, że nie może inaczej ocenić studenta, który Karla Bartha czytał w niemieckim oryginale…Wydaje mi się, linia podziału katolicy – protestanci przestaje mieć znaczenie, jakie miała jeszcze przed Soborem. Wspólnym zagrożeniem jest konsumpcyjny i pseudoracjonalistyczny model życia. Ludziom wmawia się, że nauka przeczy wierze. Jezus jest albo postacią mityczną, któremu dorobiono ziemski życiorys, albo zwykłym ludowym nauczycielem, którego autor ewangelii Jana, albo Paweł z Tarsu uczynili Bogiem. Na rzekomo racjonalistycznym portalu w jednym tekście z zadowoleniem ogłasza się, że oto Kościół ma podwójny problem, bo Jezus naprawdę nie istniał, a do tego miał żonę i dzieci (to po Kodzie Leonarda). I nikomu nie przeszkadza, że logicznie to jedno wyklucza drugie…

          8. Nie wiem, co doprowadziło Cię do wniosku, że to EKUMENIZM skojarzył mi się z Vermesem. 🙂 Nie, nie – skojarzyły mi się z nim moje (nasze) niedawne dyskusje z „Biblistą-ateistą.” Proszę, przeczytaj jeszcze raz całą moją poprzednią wypowiedź. Nieporozumienie wynikło pewnie stąd, że zwykle staram się zawrzeć maksymalnie dużo myśli w jednym komentarzu – kiedy się ma małego synka, to człowiek nie ma nieograniczonej ilości czasu na ich pisanie.:) Często powtarzam, że filozoficzne dyskusje na blogach zawsze mogą poczekać – ale roczny chłopczyk nie zna słowa „później.” 🙂 Co do protestantyzmu – zawsze bardzo szanowałam ten nurt chrześcijaństwa, a raczej niektóre jego odłamy (bo trzeba też pamiętać, że ruch zapoczątkowany przez Lutra zrodził też niezliczoną liczbę bardzo dziwnych sekt), aczkolwiek muszę Ci powiedzieć, że na ogół katolicy odnoszą się przyjaźniej do swoich „zreformowanych” braci (i więcej o nich wiedzą) niż odwrotnie. Zawsze byłam zadziwiona, gdy dowiadywałam się od nich, w co, ich zdaniem, wierzę.:) Podobna atmosfera panuje na niektórych „chrześcijańskich” portalach internetowych – przyznać się tam, że się jest katolikiem, oznacza narazić się na inwektywy, z których „heretyk i bałwochwalca” to jeszcze najłagodniejsze. Nie wiem, czy zauważyłeś, jaką wizję katolicyzmu pokazują amerykańskie filmy? Jest to na ogół religia ponura (zob. np. „Zakonnica w przebraniu”), niezrozumiała („Nie jesteśmy aniołami”) – tym bardziej, że na ogół pokazuje się jej obrzędy sprawowane po łacinie – i rygorystyczna. Zupełnie, jakby przeciętni protestanci zatrzymali się w czasach Lutra i Kalwina…

          9. Właśnie uświadomiłem sobie, że chyba jeszcze nigdy nie byłem na żadnym „protestanckim” portalu internetowym. Przestrzegałbym jednak, by z jednostkowych zdarzeń nie wyciągać ogólnych wniosków. Niedawno na jednym z forów „katolickich” jakaś dziewczyna napisała, że jest niewierząca, ale chciałaby uwierzyć i pytała się, co ma zrobić. Kiedy zaproponowałem jej czytanie ewngelii wg św. Jana w tempie 1 rozdziału dziennie, namaszczeni na moderatorów dyskutanci zaatakowali mnie z taką zaciekłością, jakbym proponował coś naprawdę złego.Jeśli chodzi o amerykańskie kino, to nie jestem jego fanem. Nie wiem w jakim innym kraju powielanie utartych schematów (w scenariuszach) byłoby tak długo akceptowane. Nie sadzę również, by to protestanci zniekształcali w tych produkcjach obraz katolicyzmu…. to raczej ateistyczne lobby (z często żydowskim kapitałem) z dużą rezerwą traktuje wszelkie przejawy wiary (również judaistycznej). Dla mnie charakterystyczne pod tym względem są filmy grozy, horrory, gdzie często ciemnym mocom przeciwstawia się katolicki, rzadziej protestancki duchowny. Demony są ukazane bardzo realistycznie – a Boga nie ma, co najwyżej są znaki, symbole, sakramentalia: krzyż, woda święcona, Biblia i to one działają, bronią, ostatecznie nawet zwyciężają, użyte w bardzo magiczny sposób.

          10. Masz rację, ciekawymi przykładami są tutaj chociażby „Egzorcysta” (gdzie, choć zły duch ostatecznie „przegrywa”, to jednak zabija księdza) i „Omen” (Damien kapituluje w końcu przed samym „Nazarejczykiem”, ale wcześniej bezkarnie zabija setki ludzi). Przesłanie jest proste: zło triumfuje, dobro jest bezsilne. Ale porównaj to, proszę, chociażby z filmowym przedstawieniem ateizmu („Czekolada” – bo europejskie kino wcale nie jest lepsze pod tym względem) czy buddyzmu („Mały Budda”). Wszyscy ludzie, którzy nie są chrześcijanami (a już zwłaszcza-katolikami) są przedstawiani jako przyjaźni, otwarci, tolerancyjni…Czasami to zakrawa już na jakąś istną „christianofobię.” Nigdy nie byłam skłonna do triumfalizmu, ale czasami jednak przelatuje mi przez głowę, że skoro wszyscy „nas” tak atakują, to może właśnie „my” mamy rację? A co do tego incydentu z Ewangelią Jana, to zapewne, jak zwykle, wynika to ze strachu – „lepiej nie dawać ludziom – zwłaszcza niewierzącym – Pisma do rąk, bo kto wie, co z niego wyczytają?”;) Przed Soborem funkcjonował pogląd, że „katolik nie powinien czytać Biblii” – a nawet do częstej komunii świętej należało być odpowiednio „przygotowanym.” Codziennie nie udzielano jej nawet siostrom w klasztorach. Nie muszę Ci chyba tłumaczyć, że zawsze uważałam, że to bzdura?

  2. Jak może być złe coś /sex/,w co wyposażył nas Bóg?Nie sex jest zły,tylko wynaturzanie go prowadzące do krzywdy.

  3. Zawsze zwracam uwagę na to, że miłość powinna obejmować całego człowieka i w każdej sferze powinna być przeżywana równomiernie. Najpełniejszym wyrazem miłości w mowie ciała, jest właśnie stosunek – i to jest najważniejsze w moim spojrzeniu. I dopiero na ten obraz należy nałożyć fakt, że z tym aktem Bóg związał początek życia. Dlaczego z tym? Po skoro umieramy dla Miłości (po to, by się z Nim zjednoczyć), skoro żyjemy po to, by nauczyć się kochać, to i nasz początek powinien się zawierać w akcie miłości. I tak właśnie jest, o ile tylko nasza mowa ciała nie jest kłamstwem.

    1. Wiesz, Leszku, niedawno mój tata, który jest agnostykiem, powiedział, że „to lekarze, a nie księża powinni się zajmować PRODUKCJĄ dzieci.” I wtedy mnie olśniło. Przecież to przede wszystkim właśnie o to chodzi Kościołowi, że ludzie nie powinni być „produkowani” w laboratoriach jak samochody na specjalne zamówienie. Obawiam się, że już niebawem technika uzyska takie możliwości, że będzie można przyjść na zabieg i powiedzieć: „Nie, nie – nie chcemy chłopca z brązowymi oczami. Prosimy o dziewczynkę z niebieskimi!” I co gorsza, nikt nie będzie widział w tym absolutnie nic złego. No, bo skoro „płacą” to i mają prawo „wymagać”, prawda? Nie wiem, czy oglądałeś film „Gattaca – szok przyszłości”? Opowiada on o świecie, gdzie in vitro staje się powszechną i polecaną wszystkim procedurą – no, bo przecież dziecku poczętemu „drogą naukową” można nadać różne pożądane cechy, uchronić je od wielu chorób, itd. Ale chociaż teoretycznie obowiązuje zakaz dyskryminacji tych, którzy przyszli na świat „normalnie”, to jednak wiadomo, że ktoś taki nie może dostać dobrej pracy, ani ubezpieczyć się na życie. Jest taki nieprzewidywalny – może przecież dostać nagle zawału albo raka… Niepokoi mnie także ta chęć oddania wszystkiego wyłącznie w ręce „fachowców, którzy się na tym znają.” Słyszy się np. głośne nawoływanie, by wychowaniem seksualnym młodzieży zajęli się wyłącznie lekarze. Tak jakby życie intymne człowieka dało się sprowadzić wyłącznie do fizycznego przebiegu stosunku oraz do zapobiegania chorobom, przenoszonym drogą płciową. Bo tego, owszem, lekarze mogą nauczyć. Ale czy to naprawdę jest już WSZYSTKO? W XIX wieku powszechny był zwyczaj wysyłania młodych chłopców „na nauki” do prostytutek… To też „profesjonalistki”, prawda?:)

  4. Wiesz Albo!! Gdyby tacy ludzie jak Ty reprezentowali KrK to byłaby to naprawdę Wspólnota Duchowa a nie instytucja o charakterze monarchicznym czy korporacyjnym.Najbardziej nie podobało mi się w KrK to narzucanie woli innym przecież „braciom i siostrom” w wierze.Bez możliwości dyskusji.Bo Ty oczywiście odważnie a jakże po ludzku opisujesz tu swoje stanowisko w tak ważnej sferze ludzkiej jak seks czy prokreacja ale założę się ,że niejeden biskup zamknięty w złotej klatce tupnąłby nogą na Ciebie.Czy czytałaś kiedyś książkę Osho ( ja wiem ,że on dla wielu jest kontrowersyjny) -„Seks się liczy”??Dla mnie to bardzo mądra książka.W kilku kwestiach bym się tam z Osho posprzeczała w duchu ale podoba mi się jego ludzkie podjeście do natury człowieka.No i do celibatu.Co do in vitro.Jestem za.Dziwię się dlaczego nagłaśniana jest etyka przy in vitro a nikt głośno nie mówi dlaczego ludzie stają się bezpłodni.Dlaczego nie grzmi się z Watykanu o truciu ludzkości.Przecież to wszystko wynika ze skażenia żywności, wody, gleby, ze szprycowania zwierząt hodowlanych hormonami.Zresztą hormony krążą już wszędzie.Mówi się również w kuluarach ,że szczepienia ochronne też mają niemaly wpływ na płodność.Pamiętasz jak w zeszłym roku gdy wszczeto panikę w związku z sepsą i pojawiły się masowe szczepienia p.meningokokom.Niby bezpieczne.Ja nie szczepiłam dzieci.Bo lekko mnie przeraziły skutki uboczne a mianowicie właśnie późniejsze problemy z płodnością.Dlatego następne pokolenia raczej będą miały problem .Jednego się tu boję.”Grzebania” w genach.Inżynierii genetycznej.Nie wiem czy ludzie tak naprawdę dorośli do techniki jaką wytworzyli.Chciałabym mocno wierzyć ,że tak ale…zawsze się znajdzie jakiś szaleniec.I tego się boję.Z drugiej strony gdy hierachia kościelna mówi in vitro nie lub obwarowuje możliwość poczęcia dziecka w „probówce” to skazuje biednych na to ,ze metoda in vitro będzie dla nich niedostępna.Bogaci lub też ci co są „zdolni kredytowo” w determinacji sobie poradzą.Zauważ jak to jest z aborcją.Ten zakaz obowiązuje ubogich.Tych których nie stać wydać 2000-3000 zl na zabieg.Czy Ty słyszalas aby w bogatej rodzinie „ukiszono” w beczce noworodka??Czy wyrzucono przez okno??

    1. No, cóż Izo – cały „problem” leży w tym, że KK „reprezentują” i tacy ludzie, jak ja i jak ci biskupi, o których piszesz, że są „zamknięci w złotej klatce” (znam kilku i wierz mi, że nie wszyscy są tacy). Nie wiem, czy Kościół jest „Wspólnotą Duchową” ale na pewno jest wspólnotą grzeszników – i są nimi wszyscy, czy to ja, czy biskup. (Wiesz, co mnie najbardziej martwi w sektach? To, że kiedy ktoś nie spełnia „standardów” – np. ma problem z alkoholem – to natychmiast go wykluczają, żeby móc powiedzieć innym: „O, patrzcie, jacy jesteśmy CZYŚCI!” Jezus z pewnością tak nie postępował. Nie znaczy oczywiście, że sama nie czuję się czasem „wykluczona” z Kościoła z powodu drogi życiowej, jaką sobie wybrałam. Wiesz już jednak o tym, że z punktu widzenia własnego sumienia po prostu NIE MOGŁAM postąpić inaczej.). A ta „nieufna” czasem postawa Kościoła wobec nowoczesności bierze się po prostu…ze strachu. Biskupi się boją, że jakiekolwiek ustępstwo czy WYJĄTEK szybko stanie się REGUŁĄ, rozszerzaną właściwie w nieskończoność (czy już tak nie było w przypadku rozwodów, aborcji czy eutanazji?). Więc na wszelki wypadek wolą jeszcze bardziej „usztywnić” swoje stanowisko. Wykazują przy tym jednak zupełny brak zaufania do indywidualnego SUMIENIA wiernych, tak jakby ono nie mało w tak delikatnych sprawach nic do powiedzenia. Oczywiście masz rację, że katolicy powinni głośniej protestować przeciwko zanieczyszczeniu środowiska (nawet w Biblii jest werset, który mówi, że ci, którzy niszczą ziemię zasługują na potępienie (Ap 11,18) – ale to co mówisz o hormonach w żywności, glebie, itd. nasuwa mi od razu pytanie, co z pigułkami antykoncepcyjnymi, które obecnie zapisuje się bardzo młodym dziewczętom (gdy tylko zaczynają współżyć) i które kobiety często biorą przez całe życie, aż do okresu menopauzy? Czy naprawdę sądzisz, że nie ma to ŻADNEGO wpływu na ich płodność? Istnieją pewne amerykańskie badania, które zdają się wskazywać na związek pigułek z niepłodnością w linii żeńskiej (tzn. że jeśli matka brała pigułkę, problemy z płodnością mogą się ujawnić u córki lub wnuczki). Z tego, co mi wiadomo, KK jest jedyną instytucją, która głośno mówi o tych zagrożeniach – zgadzam się, że niekiedy trochę celowo je wyolbrzymiając. W sprawie manipulacji genetycznych muszę Cię zmartwić. Mój spowiednik, filozof i etyk, często mi powtarzał, że człowiek to jest taka istota, że jeśli tylko coś DA SIĘ fizycznie zrobić, to na pewno to zrobi. A nad konsekwencjami będzie się myślało później. Tak było w przypadku bomby atomowej (naukowcy, którzy ją stworzyli, cieszyli się, że w Hiroszimie będą mieli tak świetny poligon doświadczalny i będą mogli wreszcie zobaczyć, co się stanie…No, to zobaczyli.) i klonowania (zauważ, że dopiero przedwczesna śmierć owieczki Dolly ostudziła nieco nasz zapał odnośnie klonowania ludzi – bo, tak naprawdę, nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy taki człowiek byłby zupełnie zdrowy i normalny. Przypuszczam jednak, że i to ktoś kiedyś zechce „sprawdzić” – bo taka już jest, niestety, nasza natura.). Dlaczego akurat w sprawie „grzebania w genach” miałoby być inaczej? Przecież to wszystko tylko „dla dobra ludzkości”, prawda?:)

      1. Nawet Pani nie zdaje sobie sprawy,jak bardzo zgadzam sie z Pani wypowiedzia.Przez moment pomyslalam”chyba przeczytala gdzies moj komentarz na forum”.Antykoncepcja-tak[pigolki],invitro-nie,manipulacja komorkami macierzystymi,eutanazja-nie.A co najwazniejsze,o tym,co zadecyduje kazdy wzgledem swego ciala,to jego wybor,nic nikomu do tego.To my sami bedziemy zdawac relacje przed Stworca ze swych uczynkow.Poki co,nasz sposob nauczania,jako Swiadkow Jehowy ,ogranicza sie do zapoznawania z Prawem i wymaganiami Stworcy,nie wplywaniem na sposob podejmowania decyzji elit rzadzacych.

  5. Albo gratuluję świetnego ujęcia tematu. I mnie się zawsze wydawało że seks w małżeństwie między kochającymi się ludźmi to nic złego. Złe jest przedmiotowe traktowanie człowieka przez pryzmat seksu. Osobiście uważam, że antykoncepcja jest dobra ponieważ chyba lepiej zapobiegać niechcianej ciąży niż dokonać aborcji.Poza tym kwestia czasu na dziecko. Czasem ludzi nie stać na dziecko- jak są młodzi tylko jedno z nich pracuje za marny grosz czy dają radę utrzymać i potomka?

Skomentuj ~Leszek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *