Chłodne Oko Opatrzności?

Wielu ludzi – sądzę, że są to ci, dla których perspektywa zupełnego ateizmu jest zbyt przerażająca, pragną się jednak odciąć od tego, co (najczęściej błędnie) kojarzą sobie z wiarą religijną: od „ślepej wiary” i bliźniaczego wobec niej fanatyzmu, od „wiary ze strachu”, wiary traktowanej li tylko jako zwyczaj, albo jako rodzaj „transakcji wiązanej” („ja paciorek – Ty mi zdrowie”) – hołduje jeszcze do dzisiaj oświeceniowej idei Boga jako Pierwszego Nieruchomego Poruszyciela.
Twierdzą oni, że taka postawa jest rzekomo bardziej racjonalna zarówno od tradycyjnego „teizmu” (wiary w Istotę Najwyższą), jak i od ateizmu, ponieważ nie oznacza odrzucenia idei Boga jako takiej.

Moim zdaniem jednak jest gorsza od obydwu, ponieważ de facto oznacza, że Bóg staje się tylko „niepotrzebną hipotezą.” A my – razem z całym Wszechświatem – jesteśmy przypadkiem nie do wyjaśnienia.

(Pewną odmianą takiego światopoglądu jest przekonanie, że o ile Stwórca, faktycznie, może się interesować światem w skali „makro”, to już na pewno nie w „mikro”: prawa kosmiczne to może Go jeszcze obchodzą, ale gdzieżby tam miał czas dla przeciętnego Kowalskiego? ALE JA NIE WIERZĘ W TAKIEGO BOGA.)

To oczywiście prawda, że zbyt wielu wierzących modli się z niewłaściwych pobudek – to tak, jakby powiedzieć komuś: „KOCHAM CIĘ, PONIEWAŻ Cię potrzebuję.”

Właściwą postawą – w stosunku do każdej Osoby, tak Boga, jak i człowieka (ponieważ wierzę, że i Bóg jest Osobą, zarazem „podobną” i zupełnie INNĄ niż my) jest natomiast: „POTRZEBUJĘ CIĘ, ponieważ Cię KOCHAM.” Jest to postawa zupełnie „darmowa” i nie ma nic wspólnego z tym duchowym „handlem” o którym pisałam wyżej . Dostrzegacie tę subtelną różnicę? 😉

Nie potrafię się pogodzić z rzekomo „jedynie słuszną” wizją Boga DOSKONALE OBOJĘTNEGO, jaką nam przedstawiają współcześni „deiści.”

Dla mnie to właśnie równa się de facto odrzuceniu Go w ogóle. Bo jeśli rzeczywiście Bóg, ten „wieczny Egoista” nie ma żadnych pragnień, nie potrzebuje nikogo i niczego – to co z ideą stworzenia? Po co powstał Kosmos, skoro nie był Mu do niczego potrzebny? W ten sposób sprowadzamy BOGA do czegoś w rodzaju siły fizycznej, która wywołała Wielki Wybuch (nie bardzo wiadomo, po co i dlaczego :)). A czy można KOCHAĆ taką siłę? Jasne, że nie można – tak samo, jak nie kocha się np. siły grawitacji. To już chyba lepiej w NIC nie wierzyć…

Ja jednak uważam – i sądzę, że nie jestem w tym mniemaniu odosobniona – że Bóg stworzył Wszechświat, ponieważ jest MIŁOŚCIĄ – i pragnie nieustannie udzielać Samego Siebie – dawać miłość (i także ją otrzymywać, choć nasza miłość oczywiście nie jest Mu do niczego „potrzebna”, niczego Mu nie „dodaje”, zwyczajnie Go…cieszy:)).

Ale oczywiście możemy – a czasami nawet powinniśmy – powiedzieć Bogu „NIE!” Wydaje mi się, że On pragnie, byśmy Go kochali z własnej woli, a nie ze strachu albo pod przymusem. Pod tym względem nasza ludzka WOLNOŚĆ jest Jego najwspanialszym „wynalazkiem.”

Powiem Wam w sekrecie, że zawsze uważałam, że człowiek „święty” to wcale nie ten, który – z przyklejonym służbowym uśmiechem na pysku – mówi ciągle Bogu „tak, tak, tak, tak…”, ale ten, który potrafi z tym „Innym Podobnym” rozmawiać tak, jak się rozmawia z Przyjacielem – tak, jakby obaj byli sobie równi (nawet, jeśli w rzeczywistości nie są), bez lęku.

Wspaniałym przykładem takiej właśnie postawy jest św. Teresa z Avili, która potrafiła powiedzieć Jezusowi: „Nie dziw się, Panie, że masz tak niewielu przyjaciół, skoro tak źle się obchodzisz z tymi, których już masz!”

Widzicie, tam, gdzie chodzi o wiarę w Boga, nic nie jest takie „proste i logiczne” jak się wydaje…

Zob. też: „W co wierzę: BÓG OJCIEC.”

50 odpowiedzi na “Chłodne Oko Opatrzności?”

  1. Bóg jest Jeden.Nie jest ważne jak się objawia ludziom w końcu ,że tak powiem – to Jego „osobista” sprawa.Ważne aby Go spotykać w sobie samym.Ja wcale nie twierdziłam ,że Boga nie obchodzi pojedyńczy człowiek.Myślę ,że obchodzi.Niezaleznie czy to jest katolik, protestant, Swiadek Jehowy, ateista, buddysta,Żyd, Indianin praktykujacy wierzenia pierwotne etc.Ja przeważnie wychodzę z dyskusji gdy słyszę spory ideologiczne czyj lub jaki Bóg jest „lepsiejszy”:-)), prawdziwszy.Kto ma rację.Ilez to już krwi się za to przelało.I po co? Co na tym zyskała ludzkość?? Stajemy się lepsi czy dalej błądzimy??

    1. A czy ja gdzieś pisałam o Tobie, Izo?:) Podobne opinie słyszałam już wcześniej od wielu innych ludzi. W kwestii Boga zupełnie się z Tobą zgadzam – Bóg, jeśli jest, jest tylko JEDEN – choć ludzie rozpoznają Go na setki różnych sposobów. Zawsze byłam przekonana, że do jednego celu można dojść wieloma drogami (dlatego zawsze rozbawia mnie pewien blogowy „ateista” który twierdzi, że nie ma nic przeciwko teistom w ogóle, tylko przeciw „katolickiemu Bogu” – bo, według mnie, coś takiego jak „Bóg katolicki, protestancki, żydowski czy muzułmański” w ogóle nie istnieje).

    2. Alba się z Tobą zgodziła, a ja się trochę pokłócę. Z tego, że Bóg jest jeden, a nawet z tego, że większość głównych religii przedstawia tego samego Boga, nie można wyciągać wniosku, że religie są równe. Owszem Bóg kocha każdego i każdego chce doprowadzić do siebie; jednak im bardziej obraz Boga jest zniekształcony, tym jest to zadanie trudniejsze. To tak, jak w przypadku dwóch nauczycieli fizyki – uczą tego samego, ale ten, który sam jej nie rozumie, nikogo dobrze nie nauczy – jego uczeń też może zostać laureatem olimpiady z fizyki, ale będzie to o wiele trudniejsze dla jego ucznia, niż dla ucznia, którego uczył nauczyciel dobrze rozumiejący to, czego naucza. A więc nie jest obojętne w jakim kościele jesteśmy i jak blisko jesteśmy Boga (w tym, jak bardzo Go kochamy – ale tu jest miejsce na na ten uniwersalizm, bo kochać Go możemy będąc w dowolnym kościele; jednak z drugiej strony nie wszystkie religie będą nas do tego zachęcały).To tyle gwoli postawienia kropek nad i. Natomiast bardzo mocno mnie zaniepokoiło to zdanie „Ważne aby Go spotykać w sobie samym.”; być może to tylko niezręczne sformułowanie i być może, gdybyś to doprecyzowała, to mógłbym się z Tobą zgodzić, ale za bardzo mi to zapachniało „New Age”-m. Człowiek jest człowiekiem, a Bóg Bogiem; człowiek jest jedynie stworzony na obraz i podobieństwo Boże, ale nie jest Bogiem. Bóg jest w człowieku na tyle tylko, na ile pozwala Bogu w sobie działać – dzieje się to jednak przy całkowitej odrębności osób.

      1. Leszku, zauważ, że ja pisałam o różnych drogach do Boga – wcale nie twierdziłam, że wszystkie są takie same. A co do „Boga w człowieku” to nie wydaje mi się, by Iza chciała przez powiedzieć, że wszyscy na swój sposób jesteśmy „bogami” – chociaż nie znam jej na tyle, by to przesądzać. A z drugiej strony…czy św. Jan nie mówi, że „kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może też miłować Boga, którego nie widzi”? W takim sensie Bóg (jako Stwórca) jest obecny w każdym człowieku. Prawda?

        1. Masz rację, że przesadziłem nieco w tym stwierdzeniu, że poparłaś Izę. W gruncie rzeczy dobrze wiedziałem, że wcale nie uważasz, by wszystkie kościoły były sobie równe – to był tylko niezbyt zgrabny wstęp. Mnie po prostu zaniepokoiły podejrzenia poglądów new-age-wych. Może jestem przewrażliwiony, może widzę je tam, gdzie ich nie ma, ale równość wszystkich religii oraz to my wszyscy jesteśmy Bogiem, to główne tezy New Age-u; wypowiedzi Izy nie muszą wcale tego znaczyć (napisałem przecież „być może, gdybyś to doprecyzowała, to mógłbym się z Tobą zgodzić”), ale jednak mogą – dlatego wolałem o tym niepokoju napisać.

      2. :-)).Nie jestem pisarzem ani dobrym żonglerem słowa.Nie!! Nie uważam , że człowiek = Bóg. Nie oddaję czci boskiej ludziom.Dla mnie jest jeden Bóg.Jestem apostatką.Wyszłam z „jednej szufladki” i nie czuję potrzeby aby wpaść w inną.Wiem ,że pasuję tutaj ( do tej dyskusji katolików) jak „pięść do nosa” :-)).W Albie ujęło mnie jej „ludzkie” podejście do Boga.Czytam i wiem ,że wierzy w dogmaty w które ja nie wierzę.I ma prawo.I to szanuję w Niej.Można nawet rzec – że podziwiam Jej wiarę.Ale nie znam Jej ani Ona mnie.Jak przeczytałam niedawno u pewnego księdza-modlitwa to nie magiczna formułka-musi być potwierdzona szlachetnym i dobrym życiem.I tego Albie życzę.Tobie też.A tak na marginesie a co jest AŻ tak złego w New Age???A do Alby napisz proszę swój post o tym co to wg Ciebie jest „niebo”-znaczy gdzie jest, czy uważasz ,że Matka Jezusa wstąpiła do tego „nieba” z ciałem a jeśli już to jak??

        1. Izo, a Ty uważasz, że „wierzący” to są wszyscy dokładnie zaszufladkowani?:) Jeśli tak, to do której przegródki wsadziłabyś mnie albo Rabarbara?:) Nie znam się za bardzo na teologii, ale zdaje mi się, że tak bardzo znów typowi to my nie jesteśmy. 🙂 Różnimy się między sobą pewnie nawet w tym podejściu do Matki Jezusa, o którym pisałaś. Ja mu czasem „wymyślam” od protestantów 😉 a on mnie pewnie ma za straszną tradycjonalistkę (u ateisty napisał, że mój blog jest „pobożnościowy”;) – zastanowię się, czy mu to daruję. :)). Możesz tu spokojnie przychodzić – nigdzie nie umieściłam napisu „NIEKATOLIKOM wstęp wzbroniony!”, prawda? A pewnie wielu bardzo „pobożnych” ludzi chętnie powiesiłoby i mnie i Ciebie na jednej suchej gałęzi – więc tym bardziej możesz się tu czuć jak w domu. O „niebie” już trochę pisałam (i pewnie jeszcze będę) ale specjalnie dla Ciebie mogę zrobić „streszczenie”: przede wszystkim sądzę, że „niebo” (podobnie jak „piekło”) to nie tyle określone „miejsce” co „stan” – wiecznego szczęścia, pokoju, przebywania z Bogiem, itd. Weź jednak, proszę, pod uwagę, że wszystko to są moje „wyobrażenia”, jakieś zapewne niedoskonałe przybliżenia, ponieważ nikt z nas (pomijając paru mistyków) nigdy nie znajdował się w tym „stanie.” Pismo Święte też mówi że „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują.”(1 Kor 2,9). I muszę Ci powiedzieć, że to, co dla mnie przemawia za wiarygodnością Biblii w tym wypadku, to właśnie to, że nie próbuje ona za wszelką cenę opisywać „jak to będzie w niebie” – inaczej, niż np. Koran, który plastycznie opowiada o rajskich rzekach i pięknych hurysach, czekających na wierzących w Proroka.Co do mnie to wiem tylko, że „teraz widzę jakby w zwierciadle, niejasno, wtedy zaś poznam (Boga) tak, jak i sama zostałam (przez Niego) poznana.” (1 Kor 13,12). A jeżeli mnie pytasz o to, „w jaki sposób Bóg mógł przenieść Marię w taki „stan” wraz z duszą i ciałem” to odpowiedź może być tylko jedna – NIE WIEM. I wydaje mi się, że gdyby ktokolwiek udzielił Ci w tej sprawie innej odpowiedzi, zwyczajnie (choć pewnie w dobrej wierze) by kłamał. Wierzę jednak, że MÓGŁ to uczynić (uważaj, zaraz się pewnie wtrąci Rabarbar i dopowie, że w Biblii nie ma na to jednoznacznych dowodów:)), skoro nie ma dla Niego nic niemożliwego. Ale nie muszę WIEDZIEĆ wszystkiego, chociaż się bardzo staram zrozumieć i uzasadnić z mojej wiary tyle, ile tylko się da. Czy Bóg nie może mieć przed nami swoich tajemnic?:) Gdzieś nawet przeczytałam taką myśl: „To, co zrozumiałeś o Bogu, to już nie jest samym Bogiem.” Czy taka odpowiedź Ci wystarczy?

          1. Dziękuję za odpowiedź.Nie mam czasu teraz odpowiadać bo zaraz wyjeżdżam do chorej Mamy a Ona na szczęsie nie ma komputera.Niech Wam Bog błogosławi.PS.Ja szczerze mówiąc , uważam ,że rzeczywiscie macie poglądy hmmm liberalne??:-)) a jednak ortodoksyjne:-)).

          2. Mam nadzieję, że Twoja Mama prędko wróci do zdrowia. A co do „nieba” jeszcze to przyszło mi do głowy to, co mówił Jezus – że „w domu Jego Ojca jest wiele mieszkań” – kto wie zatem, może każdy będzie miał je na miarę własnych pragnień i oczekiwań? Wielu świętych opisywało Miłość Boga przez porównanie do oceanu, z którego każdy zaczerpnie dla siebie tyle, ile zechce. W wolnej chwili przeczytaj sobie mój post z 1 listopada ubiegłego roku – tam też pisałam trochę o niebie i o naszych o nim wyobrażeniach.

        2. Nie gadaj głupot, że nie pasujesz do dyskusji katolików! Nie traktuj nas jak skansen, który można co najwyżej oglądać z zewnątrz, ale odezwać się nie można, bo nie wiadomo, czym to się skończy (być może za tym podejściem kryją się jakieś Twoje doświadczenia, ale w każdym razie dobrze by było, gdyby udało Ci się przełamać). A jeśli chodzi o New Age, to rzecz w tym, że to wielkie kłamstwo, które aczkolwiek kupy się nie trzyma (a więc jest łatwe do zdemaskowania), ale które niestety jest bardzo modne, a to sprawia, że osoby podatne na modę wyłączają w zetknięciu z nim wyłączają swój mózg. Jak to dobrze, że jesteś daleka od tego wpływu.

  2. Niestety, teraźniejsze dyskusje i rozważania dotyczące istnienia Boga, są prowadzone na grząskim poletku, wyznaczonym przez średniowiecznych Anzelmów i Tomaszów, którzy za cel sobie postawili dowieść niezbicie, że Pan Bóg istnieje. A że ich dowody okazały się z czasem „dziurawe”, zepchnęło to chrześcijaństwo na manowce na setki lat. Z pewnością owi „doktorzy Kościoła” mieli i dobre zamiary, ale skutki okazały się opłakane.Jezus co prawda żył w społeczeństwie, w którym nie trzeba było dowodzić istnienia Jahwe („Mówi głupi w swoim sercu: ” – Ps. 14,1), jednak co i rusz musiał odpowiadać na pytania i zarzuty: Jaką mocą to czynisz? Kto Cię upoważnił do tego, co głosisz i robisz? W efekcie podczas tych polemik Jezus przedstawia argumenty, które w Jego zamyśle miały przekonywać ludzi Jemu współczesnych, a także wszystkie kolejne pokolenia zarówno do Niego, jak i do Ojca. Niestety, chrześcijanie niemal dali sobie wytrącić z ręki te arguimenty, które już wcześniej posiadali, a które „zapomniano”, poprzez przeniesienie ciężaru dyskusji na grunt filozofii.Inną sprawą jest to, że Jezus nigdy nie twierdził, że trzeba w Niego uwierzyć z powodu jakiegoś jednego, obiektywnego, dostępnego w jednakowym stopniu dla wszystkich ludzi dowodu, rozumowania, bądź doświadczenia. Przeciwnie, stwierdził, że dla Jego współczesnych, oprócz Jego zmartwychwstania (dosł. znaku Jonasza), również nie będzie innego dowodu. Jezus (podobnie jak Stary Testament) głosi Boga osobowego, transcendentnego, ale jednocześnie „dostępnego” wszystkim ludziom. Jedynie taki Bóg jest w stanie z każdym pojedynczym człowiekiem prowadzić osobisty dialog, przekonywać go w jedyny, niepowtarzalny sposób, w dodatku uzależniając Swoje działanie od postawy człowieka. W efekcie staje się możliwe, by każdy człowiek z osobna otrzymał argumenty wystarczające do uwierzenia, a jednocześnie argumenty te nie narzucają wprost odpowiedzi człowieka – jeśli nie chcę, jestem w stanie (bo mam daną taką wolność), aby Boga odrzucić. Te „wystarczające argumenty”, dla różnych osób są różne, wystarczają jednak, by ujawnić wewnętrzną postawę, bo „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (Łk. 12,48).

    1. No…i cóż mam Ci na to odpowiedzieć, Rabarbarze? Obawiam się, że dla Ciebie ci wszyscy „średniowieczni Tomasze i Anzelmi” (Anzelmowie?:)) to swego rodzaju intelektualni „zwodziciele” którzy na całe lata zepchnęli chrześcijaństwo z jedynie słusznej (Twoim zdaniem) drogi Biblii. 😉 Mogłabym zacząć od tego, że przecież był czas, kiedy KOŚCIÓŁ (w sensie wspólnoty wierzących) już istniał, a tego, co nazywamy Nowym Testamentem jeszcze nie było. Tak więc można by próbować bronić tezy, że to Biblia jest „służebna” wobec Kościoła, a nie odwrotnie. 🙂 Czy jesteś zupełnie pewien, że pomysł Lutra, by dać wszystkim Pismo „do prywatnego wyjaśniania” (trochę chyba wbrew zamysłowi pierwszych chrześcijan – 2 P 1,20), przyniósł SAME dobre skutki? Ale nie o tym chciałam. Tomasz i jemu podobni to byli intelektualiści, którzy próbowali „uzasadnić” swoją wiarę w kategoriach filozoficznych (=”naukowych”, racjonalnych). Czy Ty wiesz, kim dla ludzi średniowiecza był ARYSTOTELES? To był „guru”, większy niż obecnie Stephen Hawking i Richard Dawkins razem wzięci. Jeżeli coś było „zgodne” z Filozofem, to było zgodne z rozumem. I trudno mieć im za złe, że takiego „zrozumienia” w swojej wierze szukali. Nie ukrywam, że i mnie stara dominikańska maksyma „fides quaerens intellectum” (wiara poszukująca zrozumienia) zawsze była bardzo bliska. Poza tym, jak już mówiłam, do Boga idzie się różnymi drogami – i może niektórzy dochodzą do Niego właśnie „drogą filozofów.” Co, oczywiście nie znaczy, że ci średniowieczni myśliciele byli nieomylni, albo, że wpływ, jaki wywarli na chrześcijaństwo, był tylko i wyłącznie pozytywny. Ja sama długo nie ufałam filozofii (w roli „służebnicy teologii”) bo ona ma to do siebie, że więcej stawia pytań, niż daje odpowiedzi -a spośród tych, które daje, prawie wszystkie wydają się równie prawdopodobne.:) Ale mój spowiednik kiedyś mi powiedział: „Widzisz, a mnie się zawsze wydawało, że filozofia może być zupełnie niezłą receptą na moje chrześcijaństwo.” Tak więc – co kto woli. W historii chrześcijaństwa jest miejsce i dla Tomasza i dla Lutra.

      1. Niestety, z wieloma rzeczami, jakie poruszasz w swoim wpisie nie mogę się zgodzić. Może nie będzie to w kolejności pojawiania się tematów u Ciebie, ale wydaje mi się, że w takiej kolejności łatwiej mi będzie przekazać, co mam na myśli.1. Uważam, że Pismo święte jest bardzo precyzyjne. Nie ma wielu dróg prowadzących do Boga. Jezus powiedział: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J.14,6). Owszem, jest wiele dróg prowadzących do Jezusa, ale do Ojca, jest tylko jedna droga. 2. Za Soborem Watykańskim II (Konstutucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym 25) mogę powtórzyć stwierdzenie św. Hieronima, że „Nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością Chrystusa”.3. Bodaj wczoraj napisałaś, że . Teraz przywołujesz werset 2P. 1,20 na poparcie tezy, że jednak taka postawa była upoważniona, więc zdecyduj, czy rację ma Sobór (a przy okazji Luter), czy też nie. Zacytuję werset na który się powołałaś, z wersetem bezpośrednio następnym:”To przede wszystkim miejcie na uwadze, że żadne proroctwo Pisma nie jest dla prywatnego wyjaśnienia. Nie z woli bowiem ludzkiej zostało kiedyś przyniesione proroctwo, ale kierowani Duchem Świętym mówili /od Boga/ święci ludzie.” (2P.1,20-21). Wymowa jest następująca: skoro proroctwo nastąpiło z natchnienia Ducha, to i jego właściwe odczytanie wymaga prowadzenia Ducha Świętego. 4. Nie ma kontrowersji czy . Biblia (ST) była zanim pojawił się Kościół, ale z drugiej strony pojawiła się (NT) między innymi po to, by Kościół dobrze wypełnił swoją misję: „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem…” (Mt. 28,19-20). Zadaniem Kościoła jest nauczyć kolejne pokolenia uczniów wszystkiego, co przekazał Jezus. Przekazanie tekstu Biblii (gdy ona już się pojawiła) powinna być więc jedną z głównych trosk Kościoła.5. Jak piszesz: Arystoteles . Być może stał się nim na skutek pism Tomasza z Akwinu. Można zadać pytanie: czy rozpowszechnienie myśli Arystotelesa (niewątpliwie korzystne dla późniejszego rozwoju nauk przyrodniczych) na grunt nauk o Bogu nie przyniosło więcej szkód niż korzyści? Nie chodzi o samo zapoznanie się z myślą filozofa, ale uczynienie z niej przewodniej idei. Jeśli (wbrew stanowisku Biblii) istnienie Boga można udowodnić poprzez filozofię, to:a) indywidualnym ludziom nie jest potrzebne Pismo święte, wystarczy im podać gotowe prawdy wiaryb) nie potrzeba głosić Dobrej Nowiny, wystarczy, by człowiek był posłuszny Kościołowic) wolność religijna jest mrzonką, która jedynie prowadzi do błędów. Kościół (i władze świeckie) mają prawo do ścigania i karania osób myślących inaczejPiszę to, bo między innymi w tych kwestiach Sobór Watykański II opowiedział się za zmianami.

        1. 1) Sobór Watykański II stwierdził również, że MOŻLIWE jest dojście do przekonania o istnieniu Boga z przesłanek czysto rozmowych. Oczywiście, ten „Bóg filozofów” to znacznie mniej niż „Bóg Objawienia” – może to jednak być – i często bywa – ważny krok w kierunku chrześcijaństwa.2) Uważam, że do poznania Jezusa można dojść głównie (choć nie wyłącznie – ponieważ uznaję też pomocniczą rolę Tradycji w tym względzie) poprzez poznawanie Pisma Świętego – przede wszystkim i po prostu dlatego, że jest to podstawowy tekst źródłowy który o Nim mówi.3) Czyżbyś odrzucał całkowicie jakikolwiek „Urząd Nauczycielski Kościoła”?:) Pisząc o Lutrze miałam na myśli jedynie, że całkowita dowolność interpretacyjna Biblii doprowadziła ruch protestancki do ogromnego rozdrobnienia i do często dziwacznych skrzywień teologicznych. Czy jesteś całkowicie pewien,że to wszystko stało się „z natchnienia Ducha Świętego”? Bo mnie się wydaje, że to raczej przeczy życzeniu Chrystusa:”aby byli jedno.” Wiem, wiem, że jesteś w stanie mi natychmiast podać reinterpretację tego fragmentu, która wywróci całe moje błędne rozumienie do góry nogami – ale jam nie taki fachowiec jak Ty i wydaje mi się, że jeżeli „dzieci reformacji” nie zachowują jedności między sobą (choć podobno odkryły już tę wiarę prawdziwą i czystą, oczyszczoną „z wielowiekowych zabobonów”) to OWOCE tego są nie całkiem dobre…

          1. Albo! Masz wielką łatwość, aby wtłoczyć, zakwalifikować kogoś do przegródki, która Ci pasuje. Nie rozumiem, skąd w naszej dyskusji pojawił się Luter i dlaczego argument o rozdrobnieniu „ruchu protestamckiego” kierujesz akurat przeciwko mnie.Oświadczam Ci, że Kościół katolicki jest moim Kościołem, że Pismo święte jest fundamentem mojej wiary, że Jezus Chrystus jest moim Panem i Zbawicielem,że poprzez wiarę mam udział w darach i owocu Ducha Świętego itd. Jeśli uważasz, że przez to w co wierzę, masz prawo zakwalifikować mnie gdzieś w pobliżu „ruchu protestamckiego”, to sprawa Twoja i Twojego sumienia. Nie chcę się spierać, dla samego sporu. Chcę, co najwyżej, wyjaśnić nieporozumienia, które wynikły w trakcie tej dyskusji. Uważam, że przez kilka wieków dziełom Tomasza z Akwinu przypisano w Kościele zbyt wielką rolę np. „na soborze trydenckim tylko dwie księgi umieszczono na ołtarzu – Biblię i Summę Teologii Tomasza z Akwinu.” (wikipedia). Sobór Trydencki mógł doprowadzić do poważnej reformy Kościoła, jednak ostatecznie zapoczątkował okres kontrreformacji – znaczna część aktywności Kościoła została skierowana na zneutralizowanie wpływu reformacji (np. jeśli Luter postulował oparcie przekonań wiernych na Biblii, Kościół katolicki wiernych od Biblii izolował).Sobór Watykański II przez prawie 2 lata dyskutował, nie wypracowując żadnego oficjalnego dokumentu. Pierwszym uchwalonym dokumentem była Konstutucja o liturgii świętej, uchwalona 4 grudnia 1963, dokładnie w 400 lat po zakończeniu Soboru Trydenckiego i zamykająca pewną epokę. Preambuła tego dokumentu przedstawia 4 cele, jakie postawił przed sobą Sobór:a) rozwój życia chrześcijańskiegob) dostosowanie do potrzeb czasu podlegające zmianom instytucjec) popierać to, co może ułatwić zjednoczenie wszystkich wierzących w Chrystusad) umocnić to, co prowadzi do powołania wszystkich ludzi na łono KościołaW świetle tych celów należy rozumieć wszystkie dokumenty soborowe oraz kierunek obranych reform. Jeśli więc Sobór kładzie akcent np. na Słowo Boże, to można to widzieć w aspekcie wszystkich powyższych celów.Jezus powiedział: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza” (Łk. 11,23). Powiedział również: „Kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami”.(Łk 9,50). Dla mnie zastosowanie tych dwóch wersetów stanowi praktyczny wymiar jedności, o jakiej mówił Jezus, jedności, której On jest centrum. Jeśli bowien nawet ktoś jest w moim Kościele, ale nie ma osobistej więzi z Jezusem, nie mogę upewniać go, że wszystko z Jego wiarą jest w porządku. Jeśli z drugiej strony nawet daleko stąd jest oddany uczeń Jezusa, mogę odczuwać z nim jedność, niezależnie od jego konfesyjnej przynależności.

          2. Nie miałam zamiaru przyklejać Ci żadnej etykietki, jeżeli tak to odebrałeś, przepraszam. Po prostu analizując niektóre Twoje wypowiedzi odniosłam wrażenie, że w wielu kwestiach bliżej Ci do protestantyzmu, niż do „tradycyjnie” pojętego katolicyzmu. Tylko tyle. Ja jednak uważam, że oparcie naszej wiary WYŁĄCZNIE na Piśmie Świętym, nieco ją zubaża – czy nie mam prawa tak sądzić? Co do tego fragmentu o jedności chrzęscijan, byłam pewna, że tak to właśnie odczytasz..;)

          3. Jeśli ten „tradycyjnie pojęty katolicyzm” to optyka przedsoborowa, to pewnie masz rację. Uważam, że powinniśmy znać i być dumni z dokonań Soboru, a także śmiało iść wskazaną przez niego drogą. Wciąż tak wiele w nas z ducha kontrreformacji… Dlaczego, jeśli ktoś czyta Pismo i na nim buduje swoje życie, ma się kojarzyć z protestantem albo Świadkiem Jehowy? Czy jeśli Jezus powróciłby, ale nie tak, jak Go oczekujemy, w chwale, wśród dźwięków fanfar…. ale po cichu, nie rozpoznany, Prawdziwy Żyd, nie mieszczący się jednak w standardach judaizmu…., protestant, bo żywo protestujący przeciwko wszelkiemu złu i hipokryzji, prawosławny, bo uczący jak poprawnie sławić Boga, wreszcie katolik, bo szukający tego co powszechne, co wszystkich łączy… gdzie czułby się dobrze? Mam nadzieję, że wszędzie. Że przynajmniej wszędzie spotkałby oddanych Sobie ludzi.

          4. Możesz mi wierzyć, że szanuję dokonania ostatniego Soboru i jestem z niego dumna (gdyby nie to, to jako świeccy nie moglibyśmy pewnie przeprowadzać takich dyskusji) – zwłaszcza zaś cieszę się z tego, że każdy dziś może czytać Pismo i modlić się „we własnym języku ojczystym” (Dz 2,8) – dostrzegam w tym realizację „ducha Pięćdziesiątnicy.” Uważam, że to niedobrze, że w pewnych sprawach zatrzymano się jakby „w pół drogi” a w innych prawie w ogóle nie zaczęto wcielać jego postanowień w życie. Ale nie oznacza to jeszcze, bym chciała wyrzucić 1900 lat Tradycji, która była „przed Soborem” do lamusa historii – bo sądzę, że ten wielki skarbiec obok niewątpliwych „śmieci” zawiera też rzeczy ważne i cenne. W historii Kościoła było wielu świętych, autentycznych świadków Chrystusa, którzy nic nie słyszeli o reformie liturgicznej.:) Nie powinniśmy nigdy myśleć, że to dopiero Sobór „odnalazł” prawdziwe chrześcijaństwo (zakopane pod traktatami Tomasza z Akwinu ;)- i tak oto zgrabnie powróciliśmy do początku naszej dyskusji.:)).

          5. Pięknie to napisałeś.Myślę jednak ,że teraz też byśmy Go zabili albo zamknęli w zakładzie zamkniętym.

          6. Za pierwszym razem, to była zbiorowa odpowiedź przywódców religijnych i politycznych. Teraz, Ty sama możesz zdecydować, co Ty z nim zrobisz.

          7. Pewnie tak, Izo – ludzie się wcale aż tak bardzo nie zmieniają. Wiesz, zawsze mi się wydawało, że „chrześcijański antysemityzm” wziął się w dużym stopniu z takiego naiwnego przekonania, że „gdyby nie ci źli Żydzi, to my byśmy Go kochali, że ho-ho.”

          8. Moje przykłady z historii Refomacji miały zaś mi służyć tylko do pokazania, że zbytnia swoboda interpretacyjna tekstów może być równie niebezpieczna, jak i niegdysiejsze „odsuwanie wiernych od Biblii”, o którym już mówiliśmy. I chociaż zawsze bliska mi była maksyma kard. Newmana (którego studia nad historią Kościoła doprowadziły do katolicyzmu), który mówił że „Jeden werset z Ewangelii św. Jana daje mu więcej, niż teologiczne traktaty”, to jednak nie jestem także pewna, czy – w opisywanym przez Ciebie przypadku „poszukującej” dziewczyny – to wystarczy. Można przecież poznać całą Biblię (patrz:”biblista-ateista”) a mimo to nie mieć wiary. Kościół pierwotny dawał katechumenom Pismo do rąk, ale „uzupełniał” je zawsze „żywym słowem” – świadectwem, katechezą i objaśnieniami. Ale nawet jeśli to nie pomoże, to z pewnością nie zaszkodzi.:)

          9. Ewangelia Jana została napisana po to, „abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” (J.20,30). Jeśli więc gdziekolwiek w Piśmie świętym znajdziemy argumenty, budujące naszą wiarę, to w ewangelii Jana z pewnością tak.W J. 7,16-17 Jezus mówi: „Moja nauka nie jest moją, lecz Tego, który Mnie posłał. Jeśli kto chce pełnić Jego wolę, pozna, czy nauka ta jest od Boga, czy też Ja mówię od siebie samego.” To wypowiedź z obietnicą. Jeśli człowiek chce, jest gotów, pełnić Bożą wolę, ten (poznając nauczanie Jezusa) pozna, że za Nim stoi autorytet samego Boga. Jest więc też pewien warunek – otwarta postawa. Cały ten fragment przesuwa jednak ciężar dyskusji o Bogu z zewnątrz, do wewnątrz człowieka. Tam przystęp ma Bóg, ale nie ma go inny człowiek. Ja nie muszę oceniać niczyjej postawy, czy ten ktoś chce, czy nie chce być Bogu posłuszny… To sam człowiek staje przed Bogiem, nie będąc w stanie przyjąć skutecznie żadnej pozy, żadnej maski, mogącej zapobiec temu, by Bóg widział jego faktyczne motywy i postawę. Jeśli więc ktoś całkowicie przed Bogiem otwarty jednak nie uzyskałby wewnętrznego przekonania, że za Jezusem stoi Bóg, to jakże mógłby być przez Boga później potępiony za swoją niewiarę?A jeśli ktoś czyta, nie kładąc na szali swojego życia, które być może trzeba będzie zmienić, gdy okaże się, że za słowami Jezusa stoi Bóg – to dlaczego Bóg miełby spełnić obietnicę, jeśli człowiek nie spełnia wstępnego warunku?Widać więc, że cała dramaturgia spotkania człowieka z Bogiem dokonuje się indywidualnie, sam na sam (nawet jeśli w pobliżu są ludzie). To prawda, że potrzebujemy innych wierzących do duchowego rozwoju, do wspólnego wielbienia Boga, czy nawet wcześniej, do usłyszenia Ewangelii. Ostatecznie jednak nasz związek z Bogiem ma bardzo osobisty, nawet intymny wymiar.W ewangelii Jana NIkodem, który przyszedł do Jezusa w nocy, był faryzeuszem, nauczycielem Prawa (Starego Testamentu), człowiekiem w którego sferze intelektu Bóg zajmował ważne miejsce (nie chcę oceniać, ale przypomina mi on biblistę-ateistę). „Jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (J 3,3). Wiesz dużo – a nie możesz nawet ujrzeć…. Coś go jednak przyciąga do Jezusa, jak ćmę do światła (J.3,19-21). Ostatecznie wiara jest jak właściwe spojrzenie na „wywyższonego” Syna Człowieczego (J 3,14). Czy Nikodem uwierzył? Jego obecność na pogrzebie Jezusa (J. 19,39) może świadczyć, że tak.

          10. A skąd w Tobie ta pewność, że ktoś „nie jest oddanym uczniem Jezusa”?:) Ja się staram raczej nie oceniać spraw, które są poza moim zasięgiem – bo tylko Bo zna serce człowieka. Dlatego i podczas mszy modlimy się „za wszystkich zmarłych, których wiarę jedynie Ty znałeś”. Ja sama, w perspektywie mojego życia, bałabym się powiedzieć o sobie, że jestem „dobrą uczennicą” – a cóż dopiero osądząć innych? Choć, oczywiście, masz rację, że wszyscy, „którzy na każdym miejscu wzywają naszego Pana, Jezusa Chrystusa” (1 Kor 1,2) są moimi braćmi i siostrami. To jednak trochę za mało, by powiedzieć, że już jest „jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10,16 – wiem, wiem, Jezus mówił to raczej o Żydach i poganach:)). Gdyby tak bowiem było, to wystarczyłyby nam te „niewidzialne związki duchowe” pomiędzy poszczególnymi Kościołami i niepotrzebny byłby cały ekumenizm. Skoro to jednak nie wystarcza, to może jednak Jezus miał na myśli coś innego, mówiąc o „jedności”? Ja nie przesądzam, ja tylko pytam.

          11. Ja nie muszę oceniać innych. Wystarczy mi jego ustna deklaracja tego, w co ktoś wierzy, tego, na czym buduje swoja wiarę.Zaczeliśmy od rozważań o istnieniu Boga. Biblia mówi, że ostatecznie to Jezus objawił nam Ojca. W Twoim zasadniczym tekście imię Jezusa pojawia się tylko raz, i to w wypowiedzi mistyczki, która „wylewa przed Jezusem” swoje żale. Mistyczka jest OK. W Twoim tekście zabrakło mi Jezusa, bez którego Bóg jest nijaki (niby wspólny wszystkim religiom, a jednak trochę inny…). Nie jest to zarzut do Ciebie, bo, jak napisałem, na taki obszar dyskusji o istnieniu Boga wprowadzili nas chrześcijańscy filozofowie. Po wiekach Kosciół wrócił do źródeł i nie ma powodu, byśmy w dyskusji o Bogu, na filozofii poprzestawali.Pozdrawiam

          12. Mój tekst podstawowy dotyczył polemiki z pewnym nurtem postoświeceniowej filozofii – uznałam więc, że należy ją poprowadzić bardziej językiem filozoficznym, niż biblijno-teologicznym (choć i tak nasza dyskusja, jak zwykle, zboczyła na takie tory:)). Czy sądzisz, że – jeżeli ktoś nie jest chrześcijaniem – stwiedzenie, że „Biblia mówi, że Jezus jest jedyną Drogą do Ojca” zrobi na nim jakiekolwiek wrażenie? 🙂

          13. Pewnie nie zrobi wrażenia. Jednak stwierdzenie takie będzie uczciwiej przedstawiało stanowisko chrześcijaństwa. Z drugiej strony ja nie uważam, że Pismo święte można czytać jedynie wtedy, gdy już ktoś jest wierzący. Dlaczego w czasach, gdy prowokacja staje się uprawnionym środkiem komunikacji (jakże często czujemy się zażenowani, gdy ktoś w prowokacji atakuje nasze wartości), nie możemy (czy nie chcemy) prowokować innych, niewierzących, mówiąc: „Jezus stwierdza, że jest jedyną drogą do Boga. Przeczytaj ewangelię Jana i powiedz mi, czy uważasz, że On ma prawo tak mówić?”

          14. Ja także nigdzie nie twierdziłam, że Biblia powinna być zastrzeżona wyłącznie dla wierzących (choć nie ukrywam, że nie podoba mi się sposób, w jaki niektóre sekty wykorzystują je do uzasadniania swego nauczania) – mam tylko wątpliwości co do tego, czy w każdym przypadku taka lektura doprowadzi ateistę do wiary. Historia wczesnego Kościoła pokazuje raczej, że przed poznaniem Pism było często (choć nie zawsze) świadectwo życia lub/i męczeńskiej śmierci chrześcijan. Oni sami stawali się jakby „Dobrą Nowiną” o Chrystusie.

          15. Męczeństwo chrześcijan – to Ewangelia na trudne czasy. Na normalne czasy (Bogu dzięki, że mamy takie) wystarczyć nam musi Biblia. Nie można oczekiwać, że „w każdym przypadku taka lektura doprowadzi ateistę do wiary” – a niechby był i jeden na stu. pozwólmy jednak działać Panu Bogu, pozwólmy, by Duch Święty przekonywał, a jeśli będzie taka potrzeba – w miarę możliwości pomóżmy w wyjaśnieniu trudnych miejsc, gdy nas kto zechce zapytać.Ewangeliczny siewca siał Słowo Boże między kamienie, i na drogę i na żer prakom, ale ostatecznie opłaciło się, gdy pojawił sie plon. Nie powinniśmy się zbytnio martwić o wynik siewu – to zmartwienie Gospodarza, który nad wszystkim czuwa.

          16. A co byś powiedział o świadectwie życia chrześcijan? Czy to też jest tylko „pomysł na trudne czasy”? 🙂 Ostatnio bardzo odpowiada mi idea, że ewangelizacja to również – nie mówić ludziom o wprost Bogu, jeżeli nie pytają – ale ŻYĆ tak, żeby zaczęli pytać. Ks. Guy Gilbert, który od lat żyje wśród dzieci ulicy, mówi, że zawsze stara się iść do nich „z krzyżem w sercu, a nie w dłoni.”

          17. Zgadzam się całkowicie. Bez świadectwa życia nie bylibyśmy dla ludzi wiarygodni. Jednak bez powiedzenia ludziom o naszej wierze skąd będą wiedzieć dlaczego żyjemy inaczej? „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt. 5, 16). Nie nas, ale Ojca!

          18. No, tak…”Pokaż mi wiarę swoją BEZ uczynków, a ja Ci pokażę wiarę ze swoich uczynków.” 🙂 Ale myślę, że świadectwo życia jest zawsze najpierw – bez tego bylibyśmy tylko jak „cymbał brzmiący.” 🙂 Rzymianie mieli takie mądre powiedzenie: „Słowa uczą, przykłady-pociągają.” Wiesz, kiedy zaczęłam wierzyć w Boga? Wtedy, kiedy spotkałam ludzi, którzy żyli tak, jak mówili – mimo że nie mówili mi w każdym zdaniu o Biblii – to przyszło później i jakoś tak…naturalnie. Któryś z ostatnich papieży (chyba Paweł VI) powiedział także, że świat współczesny dosyć ma już NAUCZYCIELI – on potrzebuje świadków. I pamiętaj, że jeszcze ZANIM poganie zaczęli się interesować tym, czego nauczają „ci chrześcijanie”, mówili: „Patrzcie, jak oni się miłują!” Cesarz Julian Apostata z goryczą przyznawał, że „ci Galilejczycy karmią nie tylko swoich biedaków, ale i naszych!” Zawsze mnie zastanawiało, że w Biblii to MIŁOŚĆ jest największą cnotą – większą nawet od WIARY.

          19. W tym co piszesz masz wiele racji. Temat wzajemnej relacji między wiarą, uczynkami, miłością, chrześcijańskim świadectwem i nauczaniem….. to temat-rzeka. Żeby do niej (rzeki) za głęboko nie wchodzić, bo a nuż nas znowu gdzieś daleko porwie, powiem tylko, że i tak wszystko zaczyna się od Boga i ku Niemu zmierza:”My miłujemy [Boga], ponieważ Bóg sam pierwszy nas umiłował. Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego.” (1J. 4,19-21)

          20. No, pewnie, źe to wszystko pochodzi od Boga – i zarazem do Niego prowadzi. Nie może być inaczej, skoro „z Niego i przez Niego i dla Niego jest wszystko” (Rz 11,36).

        2. Absolutnie nie jestem przeciwna prywatnej lekturze Pisma Świętego, uważam nawet, że jest to nieodzowny składnik indywidualnego rozwoju wiary, ale staram się przy tym zawsze pamiętać, że: 1) Biblia, a szczególnie Nowy Testament, to jednak nie Koran, który spadł z nieba w gotowej postaci – a Kościół jest czymś więcej, niż tylko „strażnikiem” powołanym do strzeżenia tego depozytu. Było raczej odwrotnie: to, co nazywamy Nowym Testamentem, zrodziło się z konkretnych potrzeb duszpasterskich pierwszych wspólnot – w tym więc sensie Kościół był PRZED Pismem.:) Pamiętaj, że Dobra Nowina była początkowo przepowiadana tylko ustnie, a dopóki żyli bezpośredni świadkowie wydarzeń, mogli uzupełniać swoje nauczanie także o szczegóły, „których nie zapisano.” (J 20,30). Świadczy o tym także obecność w Piśmie tzw. „agrafów” czyli wypowiedzi Jezusa, nieznanych bezpośrednio z Ewangelii (Dz 20,35). Do czego zmierzam? Ano, do tego, że nie wydaje mi się, by Biblia kiedykolwiek była JEDYNYM źródłem wiary chrześcijan, choć z pewnością była źrodłem najważniejszym. Ponieważ zaś NT jest w pewnym sensie „pismem wewnętrznym” Kościoła, różne grupy (sekty), które go współcześnie używają do własnych celów, czynią to jakby „bezprawnie.” Zauważ, że wzmianki o „sekciarzach” występują już w Listach, np. Gal 1,7; Tyt 3,10 – z czego można wnosić, że już Paweł uważał, że istnieje jakaś „ortodoksyjna” wersja nauczania , od której piętnował „odstępstwa.” Z tego wniosek, że zawsze istniała jakaś „wyższa instancja”, poddająca pod osąd osobiste interpretacje Biblii. I dopiero w tym duchu rozumiem 2 P 1,20. Przepraszam, ale tak właśnie wierzę.2) Sam Luter – a po nim inni reformatorzy – odrzucając ponad 1000 lat Tradycji Kościoła, sam postawił się jak gdyby na miejscu tej Tradycji. Odtąd jedyną prawdziwą wersją chrześcijaństwa miała być ta, którą głosił. W ferworze powrotu do źródeł zresztą „wylał dziecko z kąpielą” odrzucając (jako tłumaczenie) nie tylko Wulgatę i Septuagintę (z tej ostatniej korzystali na pewno pierwsi chrześcijanie, bo „międzynarodowy” język grecki bardzo ułatwiał im ewangelizację), ale nawet napisane po grecku księgi ST (protestanci nazywają je „apokryfami” – „prawdziwe” apokryfy zaś pseudoepigrafami).Nie zapobiegło to jednak dalszym rozłamom, mimo, że np. Kalwin skazał na śmierć swego przyjaciela Serveta (był to wybitny lekarz, odkrył obieg płucny krwi) tylko za to, że ten nie potrafił doszukać się w Biblii prawdy o Trójcy Świętej (a jesteś pewien, że ona tam jest?;)) – była to jednak tylko logiczna konsekwencja hasła, by każdy był sam sobie „Kościołem” przy interpretacji Pisma. Współcześnie natomiast istnieją np. wspólnoty, które „wyczytały” z Pisma, że Jezus był…kosmitą. Logicznie rzecz biorąc, kto im „zabroni” takich pomysłów? Wybacz, ale ja już chyba wolę stare, dobre wskazówki Tradycji…

          1. To prawda, że istniał pewien niedługi okres (20-50 lat) w historii Kościoła, gdy Słowo Boże było głównie przekazywanym ustnie orędziem, a nie spisanym dokumentem. Proces ten pokazuje… sam Nowy Testament. Do Tesalonioczan Paweł pisze: „Dlatego nieustannie dziękujemy Bogu, bo gdy przyjęliście słowo Boże, usłyszane od nas, przyjęliście je nie jako słowo ludzkie, ale – jak jest naprawdę – jako słowo Boga, który działa w was wierzących.” (1Tes.2,13). Zatem słowem Boga było już słowo mówione głoszone przez Pawła. W Dz.17,1-9 można przeczytać, że w Tesalonice jednak wcale nie było tak łatwo, a nauczanie Pawła wzbudziło u niektórych naprawdę silny opór. Z Tesaloniki Paweł udał się do Berei, której mieszkańcy „byli szlachetniejsi od Tesaloniczan, przyjęli naukę z całą gorliwością i codziennie badali Pisma, czy istotnie tak jest” (Dz. 17,11). Zauważ, że owa „szlachetność” polegała na kontrolowaniu i konfrontowaniu nauczania Pawła z Pismem (Starego Testamentu). Wreszcie fragment, który Ty wskazałaś: „Już to przedtem powiedzieliśmy, a teraz jeszcze mówię: Gdyby wam kto głosił Ewangelię różną od tej, którą /od nas/ otrzymaliście – niech będzie przeklęty! ” (Gal. 1,9) Kto mógłby głosić taką fałszywą Ewangelię? Jacyś ludzie, sam Paweł, albo nawet anioł z nieba (w. 7-8). Sytuacja taka zaistniała w Antiochii, gdy Paweł spostrzegł, że „nie idą słuszną drogą, zgodną z prawdą Ewangelii” Kefas (czyli Piotr) oraz niektórzy z otoczenia Jakuba (Gal.2,11-14). Widać więc, że sami apostołowie podlegali ocenie, czy ich nauczanie i postępowanie jest zgodne z prawdą (Pismem świętym ST oraz dopiero co głoszoną, a jeszcze nie spisaną Ewangelią). Nie stoi to w sprzeczności z faktem, że to Kościół, przez swoich przywódców strzeże depozytu wiary, zawartego w Piśmie świętym, jednak sami przywódcy nie są wolni od ocen w oparciu o to samo Pismo.Owszem, może istnieć Tradycja, przekazująca jakieś wypowiedzi Jezusa nie zawarte ani w ewangeliach, ani w pozostałych tekstach NT. Czy znasz takie teksty, co do których można byłoby mieć zaufanie, że pochodzą od Jezusa a nie są dokumentami jakichś okołochrześcijańskich ugrupowań? (w grę wchodzi np. tzw. ewangelia Tomasza, może teksty Papiasza).Generalnie Jezus był przeciwny nadawaniu takiego znaczenia rozmaitym tradycjom żydowskim, które prowadziły do zawieszenia, bądź unieważnienia nauki Biblii (Mt. 15,1-9; 23,1-36).Oczywiście, że w poszczególnych chrześcijańskich Kościołach istnieją tradycje, określające np. porządek nabożeństw, sposoby sprawowania kultu, zachowania wiernych, status duchownych, czy sposoby podejmowania decyzji itp. Mogą się one różnić między sobą, lecz nigdy nie powinny stawać się powodem wrogości i rozłamów. Wrogość i rozłam między chrześcijanami zawsze wynika z ludzkiego grzechu.Drogą Lutra idą też tłumacze współcześni, np. tłumacze Biblii Tysiąclecia, którzy dokonują przekładów z jezyków oryginalnych, a nie z tłumaczeń (Septuaginta i Wulgata były tłumaczeniami). Jeśli więc coś jest słuszne obecnie, nie ma powodu by oceniać, że było niesłuszne przed 500 laty.

          2. Uważam ża niesłusznie nie tyle odrzucenie „tłumaczeń tłumaczeń” co postawienie swego prywatnego zdania czy interpretacji „ponad wszystkimi.” Luter odrzucił greckojęzyczne (napisane w oryginale po grecku) pisma ST tylko na tej podstawie, że rzekomo „nie przynoszą żadnego duchowego pożytku i nie wnoszą do Objawienia nic godnego uwagi.” Pomijam już fakt subiektywnywności tej oceny – ale czy Reformatorzy nie postawili się w tym wypadku sami na miejscu „papieża”, którego Urząd Nauczycielski tak ostro zwalczali? Zauważ, że przed Lutrem NIKT nie zinterpretował nauki o „usprawiedliwieniu przez wiarę” tak, jak on to uczynił. Wszyscy inni byli w błędzie, tylko on miał rację? Ojcowie Kościoła, którzy także ostatecznie ustalili „kanon” ksiąg Pisma Świętego (nie włączono doń ani Papiasza, ani Hermasa, mimo ogromnego szacunku, jakim darzono te dzieła – stały się one za to podwalinami Tradycji), mawiali, że „prawdą jest to, co zawsze, wszędzie i przez wszystkich było głoszone.” Nie wyklucza to jednak wcale tego, że „Ecclesia semper reformanda” i że, jak mądrze stwierdził jeden ze średniowiecznych papieży: „Bóg nie powiedział: „Moje imię jest: ZWYCZAJ.” 🙂 Kościół, tak jak ja go rozumiem, to ciągłe napięcie pomiędzy „nowością poruszeń Ducha Świętego” a trwałością przesłania Ewangelii i Tradycji. Niczego zaś „co Bogu przyjemne” pochopnie odrzucać nie należy.

          3. Zauważ, że kanon Nowego Testamentu został ustalony znacznie wcześniej (ostatecznie zgodny z obecną jego zawartością w IV w.), natomiast przez wieki w użyciu kościelnym były różne księgi Starego Testamentu. Ostatecznie katolicki kanon ST został ustalony podczas Soboru Trydenckiego, a zatem nawet nieco po Lutrze. Z tego co wiem, kanon Lutra (i protestantów) jest zgodny z ustaleniami żydowskiego soboru w Jamne (lub Jawne), który odbył się około 90 r. n.e., natomiast kanon katolicki „naśladuje” zawartość ST żydów z Aleksandrii. Zatem oba kanony są więc odbiciem kanonów żydowskich: z Jerozolimy oraz Aleksandrii. W olbrzymiej większości oba kanony pokrywają się, a różnice nie są decydujące.Teologia Lutra dotycząca usprawiedliwienia z wiary, jest oparta o listy Pawła do Rzymian i Galacjan. Mimo historycznych uprzedzeń, wspólna komisja Kościołów katolickiego i luterańskiego orzekła niedawno, że nie ma zasadniczych różnic, w rozumieniu nauki o usprawiedliwieniu w obu Kościołach. W internecie można znaleźć link do tego dokumentu.

          4. Czytałam tę deklarację wspólną o usprawiedliwieniu przez wiarę – wydaje mi się zresztą, że ponieważ w czasach Lutra nieco przesadnie akcentowano rolę „dobrych uczynków” to mu się wydawało, że Kościół zapomniał już zupełnie o roli łaski (i wiary) w „procesie” zbawienia. Tymczasem w Piśmie św. można znaleźć zarówno fragmenty, które zdają się świadczyć, że zostaniemy zbawieni z powodu „uczynków” – np. „byłem głodny, a daliście Mi jeść” itd. (Mt 25,35 i nast.), jak i takie, które stwierdzają, że stanie się to wyłącznie dzięki „łasce” (np. Ef 2, 5-8). Natomiast na iluzoryczność takiego sporu, który tak boleśnie (a chyba niepotrzebnie) podzielił chrześcijaństwo zdaje się wskazywać fragment Listu św. Jakuba (Jk 2, 14-22). Bo czyż ostatecznie to nie Bóg (a więc Jego „łaska”) „jest w nas sprawcą chcenia i działania zgodnie z Jego wolą”? (Flp 2,13). 🙂

          5. Zgadzam się z Tobą, że wszelkie kontrowersje w kwestii naszego zbawienia, przy odrobinie dobrej woli, można w oparciu o Pismo święte pogodzić.

          6. Kanon z Jamne (Jawne) powstał przede wszystkim po to, by judaizm mógł się „pozbierać” po klęsce roku 70 i ostatecznie „odciąć” się od powstającego chrześcijaństwa. Tak więc sądzę, że odrzucenie Septuaginty było spowodowane głownie tym, że właśnie tę wersję Biblii uznawali „Galilejczycy.” Wcześniej bowiem to tłumaczenie cieszyło się wielkim szacunkiem również w środowiskach żydowskich. Stworzono nawet bardzo piękną legendę o tym, jak to „Duch Pana” spoczął jednocześnie na jej „siedemdziesięciu” tłumaczach (stąd nazwa), aby uzasadnić wersję, że to tłumaczenie jest równie natchnione jak hebrajski oryginał. Tak więc Luter, wybierając kanon „rabinacki” a nie aleksandryjski, zrobił mały ukłon w stronę judaizmu, a jakby leciutko odwrócił się od pierwszych chrześcijan (kiedy Piotr, Paweł i inni mówią o „Piśmie”, mają na myśli prawie zawsze Septuagintę). Masz jednak rację, że te różnice nie są duże – a nowsze protestanckie wydania Biblii często zawierają już księgi odrzucone pierwotnie przez Lutra, uznawane jednak przez katolików i prawosławnych. Jest to piękny gest ekumeniczny.

  3. Potrzebuję Cię,ponieważ Ci ufam.Ojejku,nigdy nie myślałam o Bogu z punktu potrzeby.Ale jeżeli już, to :Potrzebuję Cię,BO JESTEM TWOJA.Tak.To najlepiej oddaje moją relację z Bogiem.

    1. To z „potrzebą” przyszło mi do głowy po lekturze postu pewnego współczesnego deisty, który twierdził, że pierwszym krokiem do uzyskania „czystości wiary” jest uprzytomnić sobie, że tak naprawdę Bóg nie jest nam do niczego „potrzebny.” Ani też my Jemu. Ale Bóg, w którego wierzę, jest Miłością – a więc musi się komuś udzielać. Moja teoria brzmi, że stworzył nas, aby móc nas KOCHAĆ – i abyśmy Go kochali (choć to drugie nie jest warunkiem koniecznym:))

      1. Bóg jest człowiekowi potrzebny,a człowiek zapewne na równi potrzebny Bogu.Tyle że tu o żaden interes nie chodzi.Najbardziej zbliżona jest ta relacja do miłości rodzicielskiej,tak myślę.Nie myślę o potrzebach,bo jakże bym śmiała takimi nikłymi sprawami tu, zawracać „głowę” Niebu.Jakoś,ja nie śmię.I tak „końcówka” należy do Boga.

  4. CZY BOG JEST RZECZYWISTA OSOBA? Jezus nigdy nie przedstawial Boga jako abstrakcyjna sile.Przeciwnie,rozmawial z Nim ,modlil sie do Niego.Czesto nazywal Go swym Ojcem,co wslazywalo na laczaca ich bliska wiez{ Jana8:19,38,54]To prawda,ze „zaden czlowiek nigdy nie widzial Boga”,i ze”Bog jest Duchem:[Jana 1:18; 4:24].Ale to nie znaczy,ze nie ma on zadnego ciala.W Biblii czytamy:”Jezeli jest cialo fizyczne,to jest tez i cialo duchowe”[Koryntian 15:44].Czy wiec Bog ma duchowe cialo?Oczywiscie.Kiedy Jezus powstal z martwych,wszedl do samego nieba,zeby sie tam ukazywac na nasza rzecz przed obliczem Boga[Hebrajczykow 9:24].Mozna z tego wyciagnac dwa wazne wnioski.Po pierwsz Bog przebywa w konkretnym miejscu.Po drugie,jest osoba,a nie jakas nieuchwytna wszechobecna sila.W takim razie ,jak to mozliwe,ze dzialanie Boga mozna odczuc wszedzie?Otoz do kazdego zakatka wszechswiata moze On skierowac swego swietego ducha,swoja czynna sile.Jak ojciec wyciaga reke,zeby pocieszyc dziecko,lub mu pomoc,tak Bog posluguje sie duchem swietym,by spelnic swoja wole.[Psalm 104:30; 139:7]Skoro Bog jest osoba,to ma tez osobowosc,upodobania i uczucia.Z Biblii dowiadujemy sie,ze kocha swoj lud,cieszy sie swymi dzielami.nienawidzi balwochwalstwa i boleje z powodu zla[Rodzaju 6:6; 1 Krolow 10:9; Psalm 104:31].W liscie 1 do Tymoteusza 1 ;11 zostal nazwany „szczesliwym Bogiem’.Nic dziwnego,ze zgodnie ze slowami Jezusa mozemy nauczyc sie Go milowac calym sercem[Marka 12;30].Mozna sie nauczyc,a przede wszystkim chciec – dobrowolnie i bez zadnych zobowiazan.Mozemy liczyc na Jego blogoslawienstwa,lecz nie mozemy ich od Niego oczekiwac,jakby nalezaly sie nam z urzedu,bo nazywamy sie chrzescianami.

    1. JEST RZECZYWISTĄ OSOBĄ.Podobną nam,taką jak zapisano w księgach,A JEDNAK NASZE WYOBRAŻENIE JEST INNE.ZNANY,A NIEROZPOZNANY.Przedziwne.

      1. Witam Ewo.Widze,ze masz niejako cien moze nie watpliwosci,ale niejasnosci.Po pierwsze wystarczy rozejrzec sie dookola,i masz juz odpowiedz”O dziele twoich rak opowiadaja przestworza”.A nasze zycie,ktore zawsze jest od kogosc,lub czegos zalezne.Czlowiek nie jest smowystarczalny,zeby zyc musi miec odpowiednie warunki:tlen ,tlen.woda.slonce,ksiezyc,ziemia,ktora daje plony itd.Po drugie,zeby poznac Boga,trzeba nabywac o nim wiedzy z Biblii.Lecz to poszukiwanie musi byc w pozytywnym nastawieniu.Trzeba wierzyc,ze Bog istnieje i ,ze nagradza tych ,ktorzy Go pilnie szukaja.

      2. Masz rację, Ewo. Dał nam się poznać (a przynajmniej tak wierzymy) w swoim Słowie, a najpełniej w Jezusie – Słowie Wcielonym – a jednocześnie nadal pozostaje Tajemnicą, która nieskończenie nas przekracza (bo nawet to, co Biblia mówi o Bogu, to zwykle pewne obrazy, symbole, przypowieści) i którą możemy zgłębiać przez całą wieczność. 🙂

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *