Wolność, równość…katolicyzm?*

Wielu krytyków zarzuca dziś Kościołowi katolickiemu zdradę jego własnych niegdysiejszych „wolnościowych” ideałów z okresu walki z komunizmem.

 

To z pewnością prawda, że łatwiej Kościołowi było być „przeciw” zewnętrznemu zniewoleniu, niż teraz bez zastrzeżeń poprzeć tę „nową wolność” która często oznacza także odrzucenie wszelkich ograniczeń, autorytetów i wartości – i której podstawową zasadą staje się „nikt nie będzie mi mówił, co mam robić!”

 

Ale taka wolność posunięta do ekstremum sama staje się niekiedy przyczyną problemów społecznych – w rodzaju odrzucenia ludzi starych i chorych, rozwodów, aborcji (nawet w 8. miesiącu), i przestępczości nieletnich (w tradycyjnie liberalnej Francji dopuszczono ostatnio – z błogosławieństwem organizacji ds. dzieci! – aby nawet 12-latków można było karać tak, jak dorosłych). Z takimi zjawiskami (choć są logiczną konsekwencją naszego pojmowania wolności jako zupełnego braku zakazów i nakazów) Kościół nijak pogodzić się nie może. I nie sądzę, aby to kiedykolwiek nastąpiło.

 

Niestety, strach przed taką „hiperwolnością” skutkuje i tym, że hierarchowie coraz mniej ufają rozeznaniu swoich wiernych i starają się coraz bardziej „opanowywać” ich przez coraz to nowe zalecenia duszpasterskie – zamiast spróbować ich wysłuchać i z nimi rozmawiać (widać to było np. ostatnio w sprawie in vitro).

 

Założyciel Opus Dei (ruchu skądinąd z innych względów uważanego w katolicyzmie za bardzo „konserwatywny”, cokolwiek to znaczy), Josemaria Escriva, mądrze kiedyś powiedział, że zadaniem Kościoła jest formować wierzących, a następnie pozostawić im wolną rękę, ufając, że potrafią skorzystać z wolności – i nie ukrywam, że była to myśl zawsze bardzo mi bliska.

 

Jeśli o mnie chodzi, to jestem szczerą demokratką (przede wszystkim dlatego, że nic lepszego ludzkość dotąd nie wymyśliła- podobnie zresztą jest z kapitalizmem :)), a idąc w ślady innego mojego spowiednika, Tadeusza Bartosia, jestem przekonana, że i Kościół można by nieco bardziej „zdemokratyzować” (np. w sensie podejmowania decyzji bardziej kolegialnie – tu jest „odwieczny” problem wyższości papieża nad soborem powszechnym i odwrotnie:)).

 

Niemniej moje zaufanie do demokracji, jak do wszystkiego, co tworzą ludzie, nie jest NIEOGRANICZONE. Nie zapominajmy, że demokratycznie (jak najbardziej!) skazano na śmierć Sokratesa. A jeśli zaczniemy „demokratycznie” rozstrzygać kwestie moralne i filozoficzne, zrobi się jeszcze dziwniej.

 

Gdybyśmy, na przykład, w Niemczech nazistowskich przeprowadzili referendum w sprawie zabijania „podludzi”, jak sądzicie, jaka byłaby przeważająca część odpowiedzi? Albo, czy z faktu, że w jakimś Kościele „bardzo zreformowanym” 99% wiernych uważałoby, że Jezus to tylko postać mitologiczna, wynikałoby, że tak jest NAPRAWDĘ? Owszem, „vox populi – vox Dei”;) ale…nie zawsze.

 

Czyż i Hitlera nie wybrano większością głosów? Czy większość nie może się mylić (choć pewnie myli się rzadziej, niż jednostka, uznana za nieomylną – jakże musi to być wielki ciężar dla papieża:))? Przecież nikt nie domaga się, abyśmy „demokratycznie” przegłosowali, czy Ziemia jest kulista (może w obawie o wyniki – a cóż dopiero, gdybyśmy taką ankietę zrobili 600 lat temu…?;)), albo, czy 2+2 naprawdę równa się cztery? I czy cokolwiek zmieniłoby w stanie faktycznym, gdybyśmy uchwalili, że ziemska doba będzie odtąd trwać 28 godzin?

 

A czy wyobrażacie sobie głosowanie nad problemami typu: „czy noworodek jest człowiekiem?” ? I gdyby wypadło na niekorzyść noworodków, to czy oznaczałoby to, że naprawdę nie są ludźmi…? No, tak… Musielibyśmy jeszcze najpierw przegłosować jedną spójną definicję tego, co to jest „człowiek.”:)

 

Sądzę, że demokracja sprawdza się doskonale w sprawach mniej subtelnej natury („wysłać te wojska za granicę, czy nie wysłać?”) ale tam, gdzie w grę wchodzi wiara, filozofia i etyka, jest (prawie) bezużyteczna. Czy, jeśli – na przykład – ustalimy demokratycznie, że zabójstwo bliźniego nie jest żadnym złem, to będzie to PRAWDA?:)

 

I, jako osoba  (mimo wszystko;)) wierząca, muszę Wam powiedzieć, że rozumiem tych, którzy twierdzą, że „nie można poświęcać PRAWDY na ołtarzu DEMOKRACJI.” Bo sama często mówię, że byłabym chrześcijanką nawet wtedy, gdyby mi przyszło być jedyną taką osobą na Ziemi.

 

Postscriptum: Jeden z moich znajomych księży, o. Dariusz Cichor, opowiadał kiedyś w wywiadzie dla pewnego katolickiego tygodnika o swoich doświadczeniach z pobytu „na placówce” w Holandii – o tym, że był szczerze zdziwiony, gdy Rada Parafialna poleciła mu podczas niedzielnych nabożeństw zamiast Biblii czytać inną „literaturę o wysokich walorach humanistycznych” – np. „Małego Księcia” albo „Dżumę” Alberta Camusa. I wszyscy byli bardzo zbulwersowani, kiedy odmówił. Przecież oni to już wcześniej DEMOKRATYCZNIE uchwalili, a poprzednik księdza nie stwarzał takich problemów…

(*Tytuł niniejszego postu jest także tytułem książki Tadeusza Bartosia)

 

17 odpowiedzi na “Wolność, równość…katolicyzm?*”

  1. Po tym przykładzie, jaki podałaś na koniec, nie pozostaje nic innego, jak wyrazić nadzieję, że demokracja w kościele nigdy nie będzie większa, niż jest u dominikanów (w przeciwieństwie np. do franciszkanów) – to jest akurat ten odpowiedni poziom. Ale tak przy okazji zwróć uwagę na inny genialny wynalazek KK – święci. Iluż to wielkich świętych upominało nie mniej wielkich papieży! Zaryzykuję twierdzenie, że w KP konieczna była większa demokratyzacja, bo tam nie ma świętych.

    1. Hmmm…Ciekawe spostrzeżenie – nigdy tak o tym nie myślałam, ale coś w tym jest. Podobnie, jak w tym, że nawet papież, choć „nieomylny w sprawach wiary i moralności” ma własnego spowiednika, przed którym musi się „tłumaczyć” z własnych błędów. A co do „demokratyzacji” Kościołów protestanckich, to zawsze (zob. „Księża i szamani”) mi się wydawało, że Luter chciał przywrócić „normalną” drogę wyboru duchownych – taką, że to ludzie wybierają sobie swojego „pasterza” i mogą go też zwolnić z roboty, kiedy im podpadnie.;) A katolicyzm – i prawosławie – zachowały ten „skandaliczny” pomysł z „wybraniem przez Boga” – a Bóg, jak wiadomo, jest nieprzewidywalnym Gościem i czasami wybiera sobie wcale nie tych, których chciałaby większość…A niekiedy wybiera także zdzierców, oszustów i rozpustników – czyli dokładnie takich samych, jak my wszyscy. 🙂

      1. Albo zachęcam do przyjrzenia się Lutrowi i jego historii. MYlisz dwie rzeczy. W Kościołach protestanckich również są wybierani pasterze od Boga, a nie tylko bo wierni sobie tak życzą 🙂 Przeczytaj w Biblii jak apostołowie wybierali nowych uczniów? Inna sprawa, że Biblia dokładnie opisuje jaki taki człowiek być powinien: „nienaganny, mąż jednej zony itd.” Celibat i to tzw, powołanie na księdza nie jest w wielu przypadkach żadnym powołaniem odgórnym, do czego wielu książy się przyznaje i narzeka na przymus pozostawania w samotności, żeby rzekomo lepiej Bogu słuzyć. Owszem są „trzebieńcy Boży”, których Bóg przysposobił do służby i tacy, którzy się na to zdecydowali, jednak większość pragnęłaby miec rodziny i też Bogu służyć. Zachęcam Cię do większej wnikliwości w te sprawy. W wielu kościołach protestanckich jesli kaznodzieja niewłaściwie prowdzi swoje zycie – jest usówany z urzędu, a czasem i społeczności, jesli uparcie trwa w grzechu (np, cudzołóstwa), nie przenosi się go do innej parafi i nie ukrywa jego grzechu – musi pokutować. Nie ma też w Biblii instytucji spowiednika, owszem Biblia zachęca do wyznawania grzechów jedni drugim, lecz nie ma to nic wspólnego z intencją spowiedzi po katolicku, u spowiednika. Przed Bogiem wszyscy jesteśmy równi, mamy sobie przebaczać winy, ale tylko Bóg może nas z nich oczyścić, i tylko jego możemy o to prosić w swoim imieniu. Zważywszy, że w tej spowiedzi tradycyjnej wielu ludzi i tak ukrywa winy, nie pamięta ich i po prostu oszukuje, nie ma sensu cos takiego. A papieża i tak, jak każdego z nas Bóg będzie rozliczal, przede wszystkim z tego, jak przekazywał Ewangelię i żaden spowiednik na ziemi nie jest mu w stanie zapewnic nieba 🙂 Kiedyś nie interesowałam sie historią katolicyzmu i papiestwa, bez wnikania przyjmowałam wszystko jak leci, chociaż logicznie wiele rzeczy mi się „gryzło” w umyśle. Odkąd czytam Biblie widzę te sprzeczności wyraźnie i odrzucam, jeśli zaprzeczają lub przekłamują treść Biblii. Zachęcam cię do czytania na ten temat, Twoje notki będa jeszcze bardziej ciekawe i warte tego, by sprawdzać jak się rzeczy mają. Bo katolicyzm to jeszcze jedna religia i Luter nie bez powodu przybił swoje slynne tezy na drzwiach katedry. Warto im sie przyjrzeć. Pozdrawiam cię serdecznie. Masz fajny blog.

        1. Myszko, wybacz, lecz w świetle Biblii nie widzę nic złego w praktyce spowiedzi indywidualnej (por. np.J 20,23; Jk 5,16), tak długo, jak pomaga ona ludziom stawać się lepszymi i zbliżać się do Boga. Mnie pomagała. Nie masz też racji sądząc, że „wszyscy i tak kłamią przy spowiedzi” – kto Ci dał prawo, by tak zaglądać w sumienia innych ludzi? Ja w każdym razie nie kłamałam. Ze względu na niepodważalną zasadę tajemnicy nie było takiej potrzeby. Gdzieś w końcu człowiek musi mieć możliwość, by powiedzieć – i usłyszeć! – całą prawdę o sobie. 🙂 Mylisz się także sądząc, że jeśli jestem katoliczką, to przyjmuję wszystko „bezkrytycznie” – wiara wcale nie zwalnia mnie z używania rozumu. A co do Lutra, to wiem również, że nie zamierzał on (początkowo) tworzyć nowego Kościoła, w późniejszych czasach próbował nawet wycofać się z niektórych swoich twierdzeń, niemniej z różnych względów (także politycznych – bo książęta niemieccy zwietrzyli własny interes w oderwaniu się od papiestwa) okazało się to już niemożliwe. Można powiedzieć, że w pewnym momencie Marcin Luter (który osobiście na pewno był gorliwym chrześcijaninem i którego teraz katolicy i protestanci czczą wspólnie, jako „świadka” wiary) stał się ofiarą tej „burzy” jaką niechcący rozpętał (wojny religijne w Europie, itd.) i zakładnikiem swoich potężnych protektorów.

          1. Albo, zgadzam się, że każdy powinien mieć możliwość dowiedzenia sięo sobie prawdy, lecz nie o to mi chodziło w moim komentarzu. Po prostu, na tyle na ile znam Biblię, nie widzę w niej przykładu takiej spowiedzi o jakiej piszesz, a co do tego kłamania, to powiedz sama – wyznajesz WSZYSTKIE GRZECHY, wszystkie pamiętasz? Tylko Bóg ma je moc oczyszczać na bank i tylko jego możemy o to prosić, a ewentualny spowiednik może na wesprzeć w modlitwie o to. Taka formula spowiedzi o jakiej piszesz, nie pomaga ludziom się zmieniać, wielu z nich po prostu sobie żartuje, że się „wyspowiada” i co tam… Nie osądzam nikogo, po prostu obserwuję fakty, rozmawiam z ludźmi i oni otwarcie mówią o swoim podejściu nie tylko do spowiedzi. To z czegoś wynika, niekoniecznie z ich nieświadomości czy lekceważenia. Odpowiedzialność bezpośrednio przed Bogiem jest mocniejszym argumentem by nie tylko sie spowiadać, ale przede wszystkim porzucać grzechy, to jest biblijna pokuta. Apostołom nikt się nie spowiadał. Każdy wiedział, że jest odpowiedzialny za swoje życie przede wszystkim przed Bogiem. Co do Lutra, to właśnie lektura Biblii otworzyła mu oczy na najważniejsze przesłanie Ewangelii. Spowiedź katolicka jest niepotrzebna, ale ponieważ od dzieciństwa nam się wpaja jej potrzebę, wchodzimy w pewien nawyk. Co byś zrobił, gdybyś się znalazła w sytuacji gdy przez dłuższy czas nie mogłabyś sie wyspowiadać? Spisywałabyś swoje winy? Dusiała je w sobie? Czy zawołałabyś do Boga ze szczerego serca? Pomiędzy nami a Bogiem może stanąć tylko Jezus Chrystus – tak mówi Biblia i nie ma innej drogi, jeśli przychodzisz do Boga przez pośredników, Biblia mówi, że kto tak robi, jest złodziejem. Czytam Biblię od ponad 20 lat i konfrontuję z nią to, czego mnie uczono i wpajano, wcale tego nie badając. To daje religia – gotowe odpowiedzi, żebyśmy nie musieli pytać, myśleć, sprawdzać. Każdego dnia rozmawiam z Bogiem, proszę go o przebaczenie grzechów na bieżąco, grzech oddziela nas od Niego, czekanie tydzień, czy dwa na spowiedź, może się skończyc tym, że w chwili nadejścia Jezusa – nie wyznane grzechy oddzielą mnie od Niego. Spowiedź, podobnie jak dogmat czyśćca „zwalnia” ludzi od dbania o relację z Bogiem i Jego Słowem. Obserwuję to dookoła. Ludzie coraz bardziej nienawidzą religii, ponieważ nie daje im tego, czego tak naprawdę pragnie ich serce. To jest smutne, ale prawdziwe. Wielu ludzi to gorliwcy religijni, którzy nie znają Boga, nie znają Biblii i umierają w fałszywym poczuciu, że pójdą do nieba, bo byli dobrymi ludźmi, dawali na tacę itd. Ksiądz w oczach Boga jest takim samym człowiekiem jak każdy z nas. Ani szata, ani studia teologiczne, ani aura świetości, nie czynią go nikim szczególnym. To my dajemy ludziom rangi lepszych, świętszych itd, w rzeczywistości, są oni często dalej od Boga, od świeckiego nikczemnika. Dlatego napisałam, co napisałam w zgodzie ze swoim sumieniem i znajomością Biblii. Cenię, że poruszasz tak wiele tematów wokół Boga, ale za mało mi w Twoich notkach „pieczęci” prawdy w postaci Słowa Bożego. Ono musi byc pierwsze przed tradycją, legendami i dogmatami wymyślonymi po prostu przez ludzi. Pozdrawiam serdecznie.

          2. Myszko, mogłabym się z Tobą sprzeczać, przytaczać z Biblii teksty „klasycznie” używane na obronę spowiedzi, ale…nie będę tego robić, bo nie widzę potrzeby, by Tobie cokolwiek udowadniać. Wystarczy mi w tej kwestii Jezusowe stwierdzenie, że „po owocach poznaje się drzewo”(Mt 12,33) – a owoce takiej spowiedzi w MOIM życiu i w życiu setek innych ludzi, jakich znam, były BARDZO DOBRE. O innych, w przeciwieństwie do Ciebie, mówić nie będę, bo ich nie znam – kto, powtarzam, dał Ci prawo wydawać takie wyroki?Słowa „każdy”, „wszyscy” większość ludzi” to wygodne ogólniki, któreczęsto NIC nie znaczą. I, powtarzam po, dla mnie to nigdy nie był nawyk, tylko zawsze bardzo głębokie spotkanie z Bogiem i człowiekiem, który mi pomagał. Jeśli więc zostałam wprowadzona w błąd, to chyba sam Bóg mnie zwiódł 😉 – a to przecież jest niemożliwe. A co do „wszystkich grzechów” to myślę, że masz trochę dziecinne podejście. Bóg zna wszystkie nasze grzechy, nawet jeśli W OGÓLE ich nie wyznajemy (ateiści się przecież nie spowiadają) – i odpuszcza również te, których nie pamiętamy. Niemniej samo PRZYZNANIE SIĘ do tych, które nas jakoś najmocniej „uwierają” też jest ważne i uwalniające.Wiem, bo wiele razy to przeżyłam. A Tobie współczuję złych doświadczeń.

  2. Moim zdaniem sprawą drugorzędną jest zakres demokracji w Kościele. W Nowym Testamencie można znaleźć przykłady zarówno podejmowania decyzji „jednoosobowo” (przez apostoła, bądź jego współpracownika), jak i kolegialnie (tzw. sobór jerozolimski). Ważne, a by podejmowana decyzja wynikała faktycznie z wcześniejszego, usilnego poszukiwania woli Bożej. Czy bowiem indywidualnie, czy w grupie, przywódcy sprawują swoją funkcję pasterzy jedynie zastępczo, uznając nad sobą autorytet Chrystusa, który jest faktyczną, choć niewidzialną głową Kościoła.Jako ojciec swoich dzieci rozumiem, że ostatecznie celem wychowania jest doprowadzenie ich do dojrzałości, tzn. umiejętności podejmowania w życiu trafnych wyborów. Można więc powiedzieć, że również w wymiarze indywidualnym, będąc wolnymi i poszukując możliwie szerokiej wolności od zewnętrznych ograniczeń – jako wierzący poddajemy się przecież zwierzchności samego Boga. W tym niełatwym procesie pasterze Kościoła mają stanowić „żywe przykłady dla stada” (1P. 5,3).Przykład z Holandii pokazuje co dzieje się, gdy funkcjonuje struktura kościelnej władzy (rada parafialna), ale nie ma szczerego pragnienia uczczenia Boga.

    1. No, tak – mój spowiednik określał to, o czym mówisz:”prowadzić tak, aby można już było przestać prowadzić.” A niekiedy wydaje mi się, że hierarchia traktuje świeckich jak „wieczne dzieci”, które wymagają ciągłego prowadzenia – a świeccy z kolei czasami zachowują się jak dzieci, którym się zdaje, że pojadły wszystkie rozumy (przykład z Holandii, niemiecki ruch „My jesteśmy Kościołem.”) – gdy tymczasem obie strony są wzajemnie sobie potrzebne. A przed Bogiem i tak wszyscy są sobie równi – czy to Zosia, czy kardynał – jak to trafnie ujął jeden mój znajomy ksiądz. 🙂

      1. Jeśli ktoś dorosły stanowi przeszkodę, by jego dzieci osiągnęły samodzielność – świadczy to o niedojrzałości tego człowieka. Podobnie możnaby powiedzieć o kościelnej hierarchii (bo ), gdyby nie to, że również oni znajduja się w systemie instytucjonalnych zależności, ograniczających ich osobistą i duchową dojrzałość.W dyskusji z Izą napisałaś, że podstawą równości jest nasza grzeszność, która obejmuje wszystkich. To tylko połowa prawdy, gdyż przez przyjęcie ewangelii wszyscy uczestniczymy też w tej samej godności:”Wy zaś jesteście wybranym plemieniem, królewskim kapłaństwem, narodem świetym, ludem [Bogu] na własność przeznaczonym, abyście ogłaszali dzieła potęgi Tego, który was wezwał z ciemności do przedziwnego swojego światła” (1P. 2,9)

        1. Masz rację, właściwą podstawą równości jest fakt, że wszyscy „jesteśmy dziećmi Bożymi” (Rz 8,16; 1 J 3,2) i wszyscy „zostaliśmy nabyci za jedną cenę” (por. 1 Kor 7,23) – za cenę życia Chrystusa. Cała reszta z tego właśnie wynika.

  3. Światem rządzi pieniądz i ludzka żądza panowania nad innymi stąd demokracja jest iluzją.Jednak nawet ona jest lesza od dyktatury.A co do Kościoła.Ludzie nie potrzebuja połajanek od hierarchii, która nie daje swym życiem dobego przykładu.Zresztą ich życie jest oderwane od „ludu”-jak u większości „ludzi władzy”.Z tym ,że w życiu publicznym lud (w demokracji) ma tę moc aby zmieść takich ludzi z areny.A co do równości.Nie ma rowności wśród ludzi.Nigdy nie bylo i nie będzie.Za życia.Bo równość jest tylko w jednym przypadku.Śmierć dopada i papieża i króla i bezdomnego.Jest sprawiedliwa.

    1. Oczywiście, że „równość” jest utopią i niesprawiedliwością, ponieważ ludzie RÓŻNIĄ się z natury. Natomiast, co do dobrego przykładu (chociaż, złośliwie, można by powiedzieć, że i mój mąż nie jest przykładem do naśladowania – w końcu znalazł sobie „kobietę” :)) – to naturalnie ideałem byłoby, gdyby kapłani żyli tak, jak nauczają – ale podstawowa „równość” między ludźmi polega m.in. na tym, że WSZYSCY jesteśmy grzeszni. Oni wcale nie mniej ani więcej niż my. I czy z tego wynika, że to, co mówią, przestaje być PRAWDĄ? Czy jeżeli lekarz onkolog pali papierosy, to oznacza to, że tak naprawdę nie powodują one raka? O takich ludziach Jezus mówił po prostu: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie.” (Mt 23,3). A ja bym odwróciła sytuację, i zapytała, dlaczego to wierni nie mieliby dawać dobrego przykładu swoim pasterzom? Ps. Rzeczywiście, strony ojca Tadeusza (nie jest już księdzem, ale ponieważ długo był moim spowiednikiem, nie mogę się od tego odzwyczaić:)) są bardzo ciekawe, choć nie ze wszystkimi jego poglądami się zgadzam. Ale na tym właśnie powinien polegać pluralizm w Kościele.

      1. :-))).Jestes wierną córą Kościoła. Nie mogę się zgodzić z Twoją argumentacją bo wychowana zostalam w duchu prawości i za męża wybrałam sobie cżłowieka , który brzydzi się kłamstwem , obłudą i hipokryzją.I prosze nie wmawiaj mi ,że o taką wspólnotę jak Kościół katolicki z jego hierarchią chodziło Jezusowi.Czego potwerdzeniem jest dalszy cytat u Mateusz do słow „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko co polecą. lecz uczynków ich nie naśladujcie..”Dalszy ciąg znasz jak i podobne słowa u Marka rownież.Przykro mi to pisać ale w Kościele katolickim nie ma miejsce na miłosierdzie czego przykładem jest historia Twoja i Twego męża i setek jak nie tysiace podobnych historii.Twoj mąż jest człowiekiem prawym i widocznie obca mu hipokryzja bo przecież mogłaś być jego kochanką incognito a dla dziecka mógl być „wujkiem” co bardzo często się zdarza!! Wasze życie będzie ciężkie i pełne upokorzeń i dlatego pomodliłam się do Boga aby dodał Wam sił.Bo będa Wam bardzo potrzebne.Bardzo.Jeśli brać NT na poważnie to do takich ludzi jak Wy , przyszedł Jezus.Do odrzuconych.

        1. Mam nadzieję, że był to jednak komplement, Izo, a nie, na przykład, stwierdzenie, że jestem, podobnie jak cały ten Kościół, obłudna i zakłamana?;) Żartuję, oczywiście. Nie wiem, Izo, o „jaki Kościół chodziło Jezusowi”, jednak jestem pewna, że w każdym przypadku miał świadomość, że będzie to wspólnota złożona z ludzi a nie z aniołów. I jeśli odrzuca Cię od „zorganizowanych religii” fakt, że nie są to instytucje IDEALNE to nic na to nie mogę poradzić. A co do miłosierdzia, Izo… Ja staram się okazywać je także tym, jak mówisz „hierarchom”, którzy nie rozumieją mojej sytuacji. Zrozumienie dla bliźnich będzie tak długo obecne w Kościele, jak długo jest obecne w jego członkach. A zawsze trzeba być bardziej surowym dla siebie, niż dla innych. Jezus powiedział:”Błogosławieni miłosierni, bowiem oni miłosierdzia dostąpią” – i jestem pewna, że w końcu stanie się to i naszym udziałem. A jeśli sądzisz, że mój mąż jest człowiekiem „prawym” to pomyśl czasem, że jest taki, jakim go ukształtowało jego kapłaństwo. Skoro więc ten Kościół wydaje również porządnych ludzi, to przecież nie może być taki doszczętnie zepsuty, prawda?:)

  4. Z zainteresowaniem przeczytałam Twoją notkę. W wielu rzeczach się zgadzam. Natomiast w perspektywie, przypomniała mi się pewna scena z Biblii, gdy padło bardzo ważne pytanie” Kogo mamy słuchać bardziej? Boga czy ludzi?” Biblia podaje zasady w tak jasny sposób, że to my podejmujemy wybór komu chcemy służyć. Będąc wierzącą osobą, jest dla nas jasne, że Boże zasady i prawa stoją wyżej ponad wymyślonymi przez ludzi, szczególnie, gdy krzywdzą drugiego człowieka i są wytworem egoizmu i pazerności. Nie ma na ziemi nieomylnego człowieka bo „wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej”, papież również… mylił się w wielu sprawach natury szczególnie duchowej. Słowo Boże skutecznie prześwietla wszelką demokrację, motywy postępowania i zamysły człowieczego serca… My dokonujemy wyboru, komu i dlaczego chcemy być posłuszni. Dla mnie jest jasne, że aborcja, eutanazja itp. rzeczy są złe i nigdy ani ręki ani słowa nie chcę przyłozyć do takiej „wolności” i takiego wyboru, za którym stoi ewidentne zło i cierpienie bezbronnych ludzi. Prawda jest taka, że jak Bóg nie ma dla nas znaczenia, to idziemy na kompromisy z grzechem, nazywając to, tolerancją, zrozumieniem, alceptacją… Są sprawy które podejmuje sie indywidualnie i grupowo, ale powiedzmy sobie szczerze, że to co wybiera większość – tej pojedyńczej osobie nie przynosi ani radości ani ukojenia – wręcz przeciwnie… Smutne, ale prawdziwe – większość z nas woli zło, które nazwy się „dobrem”. Ale w oczach Stwórcy złe rzeczy, zawsze będą złe. Również wiele tych religijnych, nie mających wiele wspólnego z Jego Słowem i Prawdą.

    1. W jednym na pewno się z Tobą zgadzam: kłamstwo, nawet powtórzone 1000 razy, nigdy nie stanie się prawdą (Goebbels nie miał racji!), a zło – dobrem, choćbyśmy nie wiem ile razy to „przegłosowywali”. Kiedy na stronach Federacji Wandy Nowickiej przeczytałam, że aborcja ma czasami wręcz dobroczynne skutki dla zdrowia fizycznego i psychicznego kobiety, krew mnie zalała – bo można twierdzić, że jest ona czasem (smutną) koniecznością, ale nie, że jest rzeczą moralnie DOBRĄ, a nawet zbawienną dla ludzkości! Powinny być jednak jakieś granice zakłamywania rzeczywistości.

Skomentuj ~Leszek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *