Co naprawdę myślę o…WALENTYNKACH?

Można by pomyśleć, że „Walentynki” to tylko kolejne, importowane ze Stanów „święto komercji” – bo jako „walentynkę” można dziś sprzedać wszystko, od batonika do ciągnika, byle było ładnie opakowane i przewiązane wstążeczką.

Ale, po pierwsze, nie wiem, czy taki zarzut jest słuszny w dobie KRYZYSU, kiedy wiadomo, że mechanizm kupno-sprzedaż napędza gospodarkę i daje chleb powszedni pracownicom „Biedronki” oraz ich nieletnim dzieciom… Jest to w końcu pierwszy, po poświątecznym „niżu” dzień tak wyraźnego wzrostu popytu.

A poza tym, chociaż myślę, że trochę dziwne jest celebrowanie „święta miłości” w środku zimy, kiedy za oknami „szaro, brudno i śnieży” – to jednak…co w tym złego, że chcemy się trochę poczulić i poprzytulać? W końcu tak mało mamy świąt, które dają nam okazję do tego, byśmy byli dla siebie mili!

Oczywiście, rozumiem również, że dzień takiego „nakazanego okazywania uczuć” może być trudny, a nawet nieprzyjemny dla tych, którzy akurat „nikogo nie mają.” Bo…kto nie będzie dziś zakochany, zostanie rozstrzelany!;)

Myślę także, że chrześcijanie, którzy czasami dystansują się od tego święta (słyszałam, że niektórzy duchowni proponują, by 14 lutego obchodzić Dzień Dziewictwa), powinni pamiętać, że jest to przede wszystkim „nasze” święto.

Św. Walenty – z wykształcenia lekarz, z powołania kapłan. Żył w III wieku po Chrystusie w Cesarstwie Rzymskim za panowania Klaudiusza II. Cesarz ten miał zabronić młodym mężczyznom wchodzenia w związki małżeńskie, sądząc, że najlepszymi żołnierzami są legioniści niemający rodzin. Biskup Walenty złamał ten zakaz i błogosławił śluby młodych legionistów. Został za to wtrącony do więzienia, gdzie podobno zakochał się w niewidomej córce swojego strażnika. Legenda głosi, że jego narzeczona pod wpływem tej miłości odzyskała wzrok. W przeddzień egzekucji Walenty ponoć napisał list do swojej ukochanej, który podpisał: „Od Twojego Walentego.” Wyrok wykonano 14 lutego 269 r.

6 odpowiedzi na “Co naprawdę myślę o…WALENTYNKACH?”

  1. dla mnie to jeszcze jedna okazja do powiedzenia bliskim: kocham, dziękuję, że jesteś… a cała ta otoczka mnie nie obchodzi, bo wiem, że ta prawdziwa miłość – to codzienna, nieraz trudna relacja budowana cierpliwie, w przebaczeniu, w wierności… Pozdrawiam serdecznie!

  2. W pewnym sensie jest to metoda na kryzys. Ale bardzo kiczowata i tandetna. Ja nie zamierzam kupować walentynkowego śmiecia

    1. Spokojnie, Erinti, miłość niejedno ma imię.;))) Też nic szczególnego nie kupiłam (nie licząc zwykłych, piątkowych zakupów), chociaż gdyby mi się udało w ramach „walentynki” wynegocjować z P. kupno kolejnych książek, to bym się wcale nie obraziła. Pocieszam się jedynie, że już wkrótce będą moje urodziny – a moje życiowe motto brzmi: „KAŻDA okazja jest dobra, żeby kupić książkę!”:) Jak nie Walentynki, to Dzień Hutnika…:)

  3. Były i minęły :-)).Jak wszystko.Życie jest przemijaniem i fajnie gdy zdarzają się w nim walentynkowe akcenty.Co prawda irytuje mnie wszechogarniająca komercja ale przymykam oczy na serduszka walentynkowe w obuwniczym z adnotacją -„totalna wyprzedaż”- mało tego-nawet mnie to śmieszy.

    1. To dobrze. 🙂 Poczucie humoru jest doskonałą bronią przeciwko utonięciu w morzu kiczu i komercji. Sama zawsze – ku zgorszeniu pobożnych babć – płakałam ze śmiechu w tym „sanktuarium kiczu” jakim jest Licheń…Ale spróbuj zachować powagę, kiedy widzisz np. sztuczny staw ze sztucznymi łabędziami, albo, co gorsza, wykonaną przez jakiegoś domorosłego artystę postać grzesznika, który na małym talerzyku przed sobą trzyma swoje „dobre uczynki” – a jeszcze ktoś dopisał pod spodem „ma facet przerąbane!”:) Ale tak, jak mam nadzieję, że nie wszystko w Licheniu jest takie „plastikowe”, tak samo myślę, że i z Walentynek można „wyciągnąć” coś innego, trochę głębszego…

Skomentuj ~Kate z Jasminowej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *