No, cóż, to brzmi prawie jak truizm, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Brzmi – ale nim nie jest.
Jest jeszcze inne powiedzonko: „Kto przestaje być Twoim przyjacielem, ten nigdy nim nie był.” Kiedyś wydawało mi się, że mam bardzo wielu przyjaciół – kiedy jednak próbowałam popełnić samobójstwo, okazało się, że miałam jedynie wielu ZNAJOMYCH.
Wszyscy (poza tymi kilkoma prawdziwymi przyjaciółmi, pomiędzy którymi był i mój spowiednik) odsunęli się ode mnie, jakbym była trędowata…
Warto tu dodać, że nawet Jezus, który przecież kochał wszystkich ludzi, miał bardzo niewielu przyjaciół – a i z tych Dwunastu w godzinie śmierci „opuścili Go wszyscy i uciekli” (Mk 14,50) – wszyscy oprócz garstki najwierniejszych…
Myślę, że ludzie często przywiązują się nie tyle do osoby, co do jej wyidealizowanego wizerunku, który sobie stworzyli. A mnie postrzegano zawsze jako bardzo „poukładaną” osobę bez żadnych problemów, nieomal „świętą” – więc kiedy okazało się, że wcale taka nie jestem, wielu z moich tzw. „przyjaciół” przeżyło prawdziwy szok. Niektórzy co bardziej pobożni chcieli nawet „wypędzać ze mnie szatana.” 🙁
Tymczasem kiedyś ktoś mi powiedział, że słowo”przyjaźń” pochodzi od „być przy jaźni” – tzn. trwać przy danej osobie, niezależnie od tego, czy akurat jest dobrze, czy źle…
Postscriptum: W związku z powyższym nasunęło mi się jeszcze kilka myśli na temat przyjaźni kapłana i kobiety. Niektórzy sądzą, że jest to rzecz wysoce „niebezpieczna.”
Być może – tym bardziej, że tradycyjna teologia co najmniej od czasów św. Augustyna podkreśla, że kobieta, w relacji z kapłanem, jest niewiele więcej, niż tylko „zagrożeniem dla jego powołania.”
Tymczasem jednak równie „groźna” może być dowolna przyjaźń damsko-męska – bo tam, gdzie spotka się dwoje ludzi różnej płci, siłą rzeczy występuje pewne naturalne wzajemne”przyciąganie.” A przecież jednocześnie taka przyjaźń może stanowić wielką wartość – także Jezus „MIŁOWAŁ MARTĘ I JEJ SIOSTRĘ i Łazarza” (J 11,5) , znamy też przykłady pięknych duchowych przyjaźni pomiędzy św. Franciszkiem i Klarą, czy pomiędzy Janem Pawłem II a Wandą Półtawską…
Z perspektywy żony byłego księdza mogę śmiało powiedzieć, że sądzę, że „odejścia” zdarzają się kapłanom nie dlatego, że mają zbyt wielu przyjaciół, ale raczej wtedy, gdy mają ich za mało. Jestem głęboko przekonana, że także mój mąż pozostałby w kapłaństwie, gdyby nie był tak głęboko samotny – wtedy łatwo stracić głowę dla pierwszej osoby, która okaże księdzu zainteresowanie.
I uprzedzając pytanie – sądzę, że bywają sytuacje, kiedy nawet „przyjaźń z Bogiem”, która powinna cechować każdego kapłana i każdą siostrę zakonną, nie wystarcza człowiekowi. Czyż Adam w raju nie żył w obecności Boga? A jednak mimo to brakowało mu drugiej istoty podobnej do niego.
Ostatnio przeczytałam książkę „Ja, bez imienia” – przedstawiającą historię św. Augustyna widzianą oczami matki jego syna, której w „Wyznaniach” nawet nie wymienił z imienia (w końcu była tylko „pokusą”…).
I jest tam takie poruszające zdanie: „Czy po wiekach będą mówić o mnie: „ta kobieta, którą kochał Augustyn i która dała mu wspaniałego syna”, czy raczej powiedzą: „ta kobieta, którą oddalił Augustyn, bo była mu przeszkodą na drodze jego powołań”?”
Zgadzam się z tym, że ludzie są przywiązani do wizerunków osób, które noszą w swojej głowie. Nie widzą człowieka takim jaki jest, ale widzą go takim jakim myślą, że jest albo chcieliby żeby był. Kiedy dostrzegają iż jest inaczej niż myśleli, to przyjaźń pryska. Jeżeli ktoś traci takich „przyjaciół” powinien być szczęśliwy gdyż prysnęło kolejne złudzenie :)))
Niestety, tacy ludzie mają też tendencję do „widowania” Cię na bardzo wysoki piedestał – więc kiedy z niego spadasz (z wielkim hukiem) to tym bardziej boli…
Niestety wiele związków małżeńskich nie jest wolnych od tej „projekcji”
Niestety masz rację. Pewien znany duszpasterz mawiał, że gdyby mąż wiedział, jaki jest (w dniu ślubu) idealny w oczach swojej żony, to by sam siebie nie poznał… Co do mnie, to staram się zawsze pamiętać, że P. nie jest ani takim „aniołem” za jakiego brałam go w początkowej fazie zakochania, ani – tym bardziej! – nie jest tak okropny, jak mi się wydaje, kiedy jestem na niego wściekła. Tak samo i ja – wcale nie jestem taka „święta” za jaką chciałabym uchodzić, ale z pewnością nie jestem też tak beznadziejna jako żona i matka, jak mi się wydaje, kiedy mam chandrę…:)
Z takim podejściem masz, moim zdaniem, duże szanse na pozostanie żoną jednego męża…
Mam taką szczerą nadzieję i zamiar, Marze! :))) W końcu mu to ślubowałam (oczywiście tylko prywatnie, bo publicznie nie jest to na razie możliwe – ale skoro Pan Bóg przyjmuje prywatne śluby czystości niektórych ludzi – czemuż nie miałby przyjąć naszych małżeńskich?), a ja poważnie traktuję wypowiadane słowa. P. sam kiedyś powiedział: „Wiem, że mnie nigdy nie opuścisz.” To prawda, nie mogłabym. Przecież on dla mnie (przeze mnie?) zostawił wszystko, co najważniejsze. A sam Bóg był świadkiem naszej wzajemnej przysięgi…
Łatwo być czyimś przyjacielem, gdy mu się dobrze wiedzie, zwłaszcza, gdy nam się wiedzie jeszcze lepiej. Poza tym większości przyjaciel jest potrzebny jedynie z nazwy… Pozdrawiam ciepło.
Tak, to ciekawe, że czasami łatwiej nam znieść klęskę przyjaciela, niż jego sukces…:)
W przyjaźni ważna jest bezinteresowność.Im więcej w nas bezinteresowności tym większe szanse mamy na to, by być dobrym przyjacielem.Ja nie mam w ogóle przyjaciół.Miałem jednak kilkanaście lat temu jednego…ale to było tak dawno.Warto przeczytać Księgę Mądrości Syracha,zwłaszcza te fragmenty,które mówią o przyjaźni.Pozdrawiam serdecznie!
Tak, tak – „kto znalazł przyjaciela, skarb znalazł!” (Syr 6,14)
Mam w zwyczaju żyć z ludżmi w pokoju,nikomu się nie narażać,szanować każdego,pozdrawiać.Nie mam natomiast zwyczaju zawierać gorącej przyjażni,nie dlatego,że nie ufam ludziom,ale dlatego,że wiem,iż w obliczu cieżkich prób przjaciel nie będzie myślał o tobie ,lecz o ratowaniu siebie i rodziny,a potem dopiero może wspomni na ciebie,kiedy już będzie za póżno.Spójrzmy ,co na ten temat ma do powiedzenia Biblia:”Ubogi jest przedmiotem nienawiści nawet dla swego bliżniego,lecz bogaty ma wielu przyjaciół[Przysłów 14:20],;”Nie wierzcie towrzyszowi.Nie ufajcie zaufanemu przyjacielowi.Przed leżącą na twojej piersi strzeż bram swoich ust.”[Micheasza 7:5].W innym miejscu napisano o doskonałym człowieku,który oddał swą duszę za swych przyjaciół,ale jego przyjaciółmi miały być osoby,które czynia to,co On nakazuje[Jana 15:13]Jezus oddał zycie za wszystkich ludzi,ale nieliczni zostaną jego przyjacielami.Jezus postawił warunek,ale Jego przyjazń dotyczyła przyjacielstwa na płaszczyżnie duchowej.W liscie Jakuba 2:23 napisano;”Abraham uwierzył Bogu i poczytano mu to za prawość.i został nazwany przyjacielem Bozym”.Jak widać z tego sprawozdania Abraham musiał spełniać pewne warunki,zdobyc sie na wyrzeczenia i bezgranicznie słuchać Bożych poleceń.W tym ,jak i poprzednim przypadku mówimy o miłości duchowej i przyjażni ludzi do Boga i Boga do ludzi.Jednak jest to przyjażń bardzo uwarunkowana.Zatem wniosek nasuwa się taki-Nie ma przyjażni bezwarunkowej!!!
Gdyby tak było, pani Tereso, bylibyśmy wszyscy bardzo samotnymi ludźmi, a przecież sam Bóg powiedział, że „nie jest dobrze, aby człowiek był sam” (Rdz 2,18). W teologii katolickiej nawet Bóg nie jest „samotnikiem” – jest Trójcą, czyli Wspólnotą Osób. 🙂
Niestety, pani Tereso, nie mogę się z Panią zgodzić w najważniejszej kwestii, porusznej w Pani wpisie, a dotyczącej możliwości przyjaźni między Bogiem i ludżmi, między Jezusem i uczniami. Zakwestionowała Pani bowiem bezinteresowność tej przyjaźni….Przede wszystkim akcentuje Pani „konieczność” posłuszeństwa człowieka w tym rodzaju relacji. I ta „konieczność” posłuszeństwa niweczy bezinteresowność, jaka powinna cechować prawdziwą przyjaźń. Mówiąc inaczej: Jezus/Bóg nie jest całkowicie bezinteresowny, bo w zamian za swoją przyjaźń (która już nie jest prawdziwą przyjaźnią, bo jest interesowna) zyskuje posłusznego sługę. Z drugiej strony człowiek musi usilnie starać się, by nie zawieść potężnego Przyjaciela – ewentualne nieposłuszeństwo oznaczałoby to przekreślenie całej relacji z Bogiem – wszelkie przywileje znikną.Nie zgadzam się z tak zarysowanym obrazem. Przede wszystkim Bóg nie chce widzieć w nas niewolników i sługi, ale swoje dzieci, swoje córki i synów. Wynika to przede wszystkim z miłości, która była motywem przyjścia Jezusa na świat (J. 3,16). To Bóg/Jezus podjął inicjatywę, aby zbawić człowieka:”Chrystus bowiem umarł za nas, jako za grzeszników, w oznaczonym czasie, gdyśmy [jeszcze] byli bezsilni. A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami.” (Rz. 5,6-8)Paweł podkreśla właśnie bezinteresowność czynu Jezusa – w niczym nie zasłużyliśmy na to, co On dla nas zrobił. Nie byliśmy ani sprawiedliwi, ani nawet życzliwi wobec Boga – byliśmy grzesznikami.Ważne słowo, które precyzyjnie opisuje bezinteresowny, niezasłużony dar – to łaska.”Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił.” (Ef. 2,8-9)Łaska – wyraża to, co otrzymujemy od Boga: darmo, nie w zamian za uczynki. Jedynej rzeczy, której Bóg w tym momencie oczekuje od człowieka – to przyjęcia daru przez wiarę. W tym momencie stajemy się chrześcijannami – ludźmi zbawionymi.Jeśli przyjąłem zbawienie jako niezasłużony dar, nie mogę już na niego zasłużyć. Nie mogę pod koniec życia powiedzieć, że zapracowałem na swoje zbawienie. Jeśli więc chcę pełnić wolę Boga i zachowywać Jego przykazania, nie czynię tego interesownie. Wprost przeciwnie – czynię to w zaufaniu, że Ten, który darmo dał mi najcenniejsze dary – nie chce mojej krzywdy, nie chce mnie wykorzystać. Czynię to z wdzięczności – a to wielka różnica.To prawda, że w życiu trudno o prawdziwych przyjaciół. Ale tym bardziej trzeba rozumieć i docenić przyjaźń oferowaną przez Jezusa.
Przyszedł mi do głowy jeszcze jeden cytat, Rabarbarze: „Już was nie nazywam slugami, ale nazwałem was przyjaciółmi.” (J 15,15). Wiesz, co mnie zawsze urzekało w tradycji judeochrześcijańskiej? Że niektórzy ludzie (jak Noe, Abraham czy Mojżesz) nazywani są w niej „przyjaciółmi Boga”. Sama myśl, że człowiek mógłby „rozmawiać z Bogiem jak się rozmawia z przyjacielem” (Wj 33,11) nawet dla wyznawców trzeciej wielkiej religii monoteistycznej, islamu, jest niemal bluźnierstwem. Muslim – muzułmanin znaczy „poddany.” Z drugiej jednak strony, ta „przyjaźń Boga” zdaje się nam nie wystarczać (to kolejna wielka tajemnica) – nawet Adam w raju potrzebował drugiej istoty podobnej do siebie… 🙂
Masz rację, Albo. Pięknych cytatów znalazłoby się więcej. Do tego z J 15,15 nie odwoływałem się, gdyż pani Teresa zacytowała już sąsiedni, J 15,13, który przecież też mówi o przyjaźni. Rzeczywiście ja również lubię ten werset (J.15,15), gdyż pokazuje inną wspaniałą cechę tej Bożej przyjaźni:”Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego.”Przekazał wszystko, co usłyszał…. gdzie indziej: „umiłował aż do końca”. Miłość Jezusa nie pozostawia sobie już nic w zanadrzu, daje wszystko to, co ma…. Taka postawa jakże daleka jest od wyrachowania, które poniekąd zarzuciła Jezusowi pani Teresa….A teraz druga (dla mnie zaskakująca) myśl z Twojego wpisu, że ta „przyjaźń Boga” zdaje się nam nie wystarczać, że „Adam w raju potrzebował drugiej istoty podobnej do siebie”. Bo rzeczywiście tak jest, chociaż celibatariusze potrafią sobie z tym radzić… Ale myśl ta wcale nie jest tak odległa od tego, co napisałem poprzednio. Bóg bowiem tak znał Adama, że potrafił doskonale rozpoznać jego potrzeby. Czy tylko dlatego, że jest jego Stwórcą? Pamiętasz zaskakujące użycie liczby mnogiej w słowach „Uczyńmy człowieka a Nasz obraz, podobnego Nam.” (Rdz. 1,26). Wierzę, iż Bóg znał naszą naturę niejako „od środka”, chociaż historycznie wcielenie Jezusa nastąpiło znacznie później….Wydaje mi się, że Bożego Syna zwykło się niesłusznie traktować trochę jak istotę aseksualną – skoro nie miał żony…. Tymczasem Nowy Testament przynajmniej w kilku miejscach traktuje Jezusa jako Pana Młodego. W Apokalipsie – czyni to najwyraźniej, w obrazie zaślubin z Kościołem. Ale już Jan Chrzciciel nazywa Jezusa Oblubieńcem, sam stawiając się w pozycji przyjaciela Oblubieńca (J. 3,29), podobnych wątków można doszukać się w przypowieściach (a nawet w ST), a znowu bardzo wyraźnie związek Jezusa z Kościołem jest przedstawiony jako wzór dla relacji małżeńskiej w Ef. 5,22-33. (zakonnice noszą pierścienie na znak związku z Jezusem). Jeśli wziąć pod uwagę, że w niebie również nasza seksualność ulegnie zmianie (Mt. 22, 30), wydaje się, że nasz związek z Jezusem zacieśni się jeszcze bardziej.Ale tymczasem masz rację, że żona/mąż powinien być naszym najbliższym przyjacielem.
No właśnie, niewiadomo dlaczego w trudnych sytuacjach przyjaciele nagle stają się tylko znajomymi. Ja miałam to szczęście że kiedy ja próbowałam popełnić samobójstwo znajoma okazała się przyjacielem 😉 ale też tylko na chwilę, potem stała się ponownie znajomą….Zawsze tęskniłam za prawdziwą babską przyjaźnią, taka zwariowaną ale i gotową na poświęcenia. Niestety moje „przyjaźnie” trwały po kilka lat a potem wypalały się 🙁 p.s. nie potrzebujesz przyjaciółki? Jakby co to służę sobą :))) pozdrowionka muszelka
Uważam, nie chcę nikogo obrażać, że osoby które liczą na akceptację, zrozumienie czy przyjaźń innych ludzi, nie lubią samych siebie, nie kochają i nie akceptują siebie. Są uzależnieni od sądów i opinii ludzi. Pokochać siebie oznacza zerwać z uzależnieniem od innych ludzi. to kolejny krok do wolności.
Jar, a jednak uważam, że JEST różnica pomiędzy potrzebą przebywania z ludźmi, a tym, co nazywasz „uzależnieniem” od ludzi. W pierwszym przypadku zawierasz przyjaźnie przede wszystkim po to, by coś od innych OTRZYMYWAĆ – w drugim, po to, by coś DAWAĆ. Prawda jest taka, że – mówią to wszystkie religie i filozofie świata, nawet najbardziej z nich indywidualistyczny buddyzm (bo nawet Siddharta przecież tworzył klasztory) – nikt z nas nie jest samotną wyspą. Potrzebujemy innych nawet po to, by stać się ludźmi – dowodem tej konieczności są „zdziczałe dzieci”, wychowywane wśród zwierząt. Jeden z królów pruskich chciał się przekonać, jakim językiem będą przemawiać dzieci, których nikt nie będzie uczył mówić – tak więc zebrał setkę niemowląt i zabronił piastunkom odzywać się do nich. Wszystkie zmarły przed ukończeniem roku… Chcemy tego, czy nie – potrzebujemy innych a oni potrzebują nas.
Oczywiście, że nikt nie jest samotną wyspą. W drugim człowieku zawsze odbijamy się jak w lustrze. Gdy spotyka się dwoje ludzi w naturalny sposób każdy coś daje od siebie, a także bierze. Dajemy i bierzemy tylko to co rezonuje w nas z tą osobą. Ci, którzy są świadomi tych mechanizmów, stosują je aby zrozumieć i poznać siebie. Każdy spotkany w życiu człowiek, jest dla nas nauczycielem. Oba typy przyjaźni, które wymieniłaś są uzależnieniem. W pierwszym przypadku nasz dobry nastrój zależy od tego czy od kogoś coś dostaniemy (pochwałę, akceptację, współczucie itp.). W drugim zaś dobre samopoczucie zależy od tego czy inny od nas coś wezmą (pochwałę, akceptację, współczucie itp.)
No to w takim samym stopniu jesteśmy „uzależnieni” od oddychania i jedzenia na przykład. 🙂 Od tego drugiego próbowałam się kiedyś „uniezależnić” (byłam anorektyczką) i nawet byłam dumna z tej swojej „niezależności.” Zastanów się, czy dystansując się od przyjaźni nie popełniasz czasem podobnego błędu. I jeszcze coś – Biblia mówi, że mamy „kochać bliźnich JAK siebie samego”, zatem ten, kto nie kocha samego siebie, jest prawdopodobnie w ogóle niezdolny do przyjaźni. 🙂
Tak, kto nie kocha siebie samego nie jest gotowy do przyjaźni. Dodam jeszcze, że nie jest również gotowy by Kochać.Nie dystansuję się od przyjaźni. Piszę o przyjaźni, która nie jest uzależnieniem, kolejnymi kajdanami… Narkotykiem karmiącym nasze ego.
Prawdziwa przyjaźń nigdy nie jest uzależnieniem! Jest bezinteresownym oddaniem się drugiej osobie! A i najważniejsze – jest przyjemnością a nie przymusem.
„Uważam, (…), że osoby które liczą na akceptację, zrozumienie czy przyjaźń innych ludzi, nie lubią samych siebie, nie kochają i nie akceptują siebie. Są uzależnieni od sądów i opinii ludzi. Pokochać siebie oznacza zerwać z uzależnieniem od innych ludzi. to kolejny krok do wolności.”Większej bzdury w życiu nie słyszałam. Co ma bezinteresowna przyjaźń do uzależnienia. Jeśli Ty tak myślisz to współczuję Twoim przyjaciołom, o ile ich masz.
Muszelka, napisałaś, że przyjaźń jest „bezinteresownym oddaniem się drugiej osobie”. Zechciej wyjaśnić, co to oznacza? Spróbuję wyjaśnić dlaczego piszę o uzależnieniu. Jeżeli uznaję kogoś za swojego przyjaciela, oznacza to iż jest dla mnie kimś wyjątkowym. Wyróżniam go tym samym wobec innych ludzi, których znam. Cenię jego towarzystwo bardziej niż towarzystwo innych ludzi. Dlaczego tak jest? Bo przyjaciel daje mi coś czego, nie dostaję od innych. Daje mi poczucie szczęścia, radości, bo mnie lubi, akceptuje itp. Uzależniamy się od tej radości. Zobacz co czujemy, jak przyjaźń się kończy. Odstawiono nam narkotyk i mamy poczucie dużej straty. Jest smutek i żal… W moim przekonaniu przywiązania, uzależnienia nie ma wtedy gdy jesteśmy świadomi, że radość nie zależy ode mnie czy mojego przyjaciela, ale rodzi się spontanicznie w czasie naszego spotkania. Dzięki tej świadomości radość będzie się rodziła także przy spotkaniach z innymi ludźmi, nie tylko z kimś kogo nazywamy przyjacielem.
Oczywiście że przyjaciel jest dla mnie kimś wyjątkowym! W niektórych sytuacjach na pewno wyróżniam go bardziej od innych ale nie zawsze. Przyjaciel to ktoś na kim mogę polegać, ale nie powierzam w jego ręce swojego życia – to ja nim kieruję nie on (o ile dobrze mnie rozumiesz). To ktoś z kim doskonale się rozumiem ale nie czekam tylko na pochlebstwa z jego strony. Nie wiem czy taką radość sprawia mi kiedy przyjaciel wygarnie mi moje wady czy zwyczajnie opierniczy za coś? Czasami z żalu potrafię się aż popłakać. Ale za szczerość cenię przyjaciół chyba najbardziej. Bezinteresowność moim zdaniem polega na tym, że robię to wszystko z przyjemnością nie oczekując nic w zamian, ale w prawdziwej przyjaźni mimo że nie oczekuję niczego w zamian to i tak przyjaciel odwdzięcza mi się tym samym. Uważam że szczęście/radość zależy przede wszystkim ode mnie ale zgadzam się z Tobą również „rodzi się spontanicznie”. Pewnie, że i przyjaciel daje mi szczęście i radość, ale tak samo jak i wiele innych osób, rzeczy czy sytuacji. Nie rozumiem co to znaczy uzależnić się od radości jaka daje mi przyjaciel. Uzależnienie zabija przyjaźń, miłość. Właściwie uzależnienie niszczy wszystko. Mam nadzieję że dobrze zrozumiałeś mój punkt widzenia. Pozdrowionka 😉
Rozumiem i szanuję Twój punkt widzenia. Jestem przekonany, że różnice w poglądach nie powinny dzielić i zniechęcać, ale tym bardziej zachecać do wymiany przemyśleń.Pozdrawiam serdecznie :)))
zgadza się ;-)aż mi teraz głupio że tak wyskoczyłam w poprzednim wpisie, że „współczuje Twoim przyjaciołom” 🙁 ale tak to jest jak ktoś jest impulsywny i za szybko reaguje ;-)piszesz swojego bloga? chętnie bym poczytała 😉
Nic się nie stało :). Przecież mogę pleść bzdury, a zapatrzony w siebie, nie dostrzegać tego wcale. Bywa i tak :)))Zacząłem pisać bloga parę dni temu i jest tam jeden wpis. Nie mam jednak do tego przekonania. Zastanawiam się właśnie, dlaczego uważam iż mam coś ciekawego do powiedzenia…jartao.blog.onet.pl
Jeśli nie masz do tego przekonania, po prostu odczekaj jakiś czas. Kiedy (chwilowo :)) nie mam nic do powiedzenia, to zwyczajnie przerywam pisanie. Ale sądzę, że – w głębi duszy – każdy z nas ma swoją opowieść…:)
Niewątpliwie tak jest, że każdy człowiek snuje swoją opowieść i jest ona jedyna, niepowtarzalna. Dziękuję za radę.
Ad. PostscriptumPrzy całym mizoginiźmie Augustyna, wydaje się, że zachował sporo szacunku dla swojej byłej konkubiny, całą winę przypisujjąc swojej namiętności:”Kobietę, z którą dotychczas żyłem, oderwano od mego boku, gdyż była to przeszkoda na drodze do małżeństwa. Ponieważ moje serce mocno do niej przywarło, teraz wyszarpnięto w nim ranę, która broczyła krwią obfitą. Kobieta wróciła do Afryki, ślubując Ci [Boże], że nigdy się nie odda żadnemu innemu mężczyźnie, a ze mną zostawiła syna naturalnego, jakiego mi urodziła. Byłem zbyt słaby, aby naśladować ten wzór, jaki mi dała niewiasta. Niecierpliwiło mnie dwuletnie oczekiwanie na narzeczoną, bo nie tyle ożywiało mnie pragnienie małżeństwa, ile byłem niewolnikiem namiętności. Postarałem się więc o inną kobietę i żyłem z nią bez małżeństwa.” (Wyznania VI,15)
Ale i tak na zawsze pozostała w świadomości raczej jako „przeszkoda w drodze do Boga” niż jako prawdziwa miłość Augustyna. Zauważ, że choć sporo miejsca poświęca on w swych zapiskach matce, świątobliwej (i świętej!) Monice, o tyle prawie nie wspomina o ojcu. Nie wydaje się, by jego rodziców łączyła wielka miłość. Może dlatego nauczył się postrzegać związek, jaki może łączyć kobietę i mężczyznę tylko na płaszczyźnie namiętności (a wraz z nim prawie cały Kościół). Augustyn jest też autorem zdania, które mogłoby posłużyć za motto wszystkim mizoginistom świata: „Jedynym powodem stworzenia Ewy była konieczność zrodzenia potomstwa – ponieważ gdyby chodziło raczej o wymianę myśli, drugi mężczyzna lepiej by się do tego nadawał.”