Jak już zapewne doskonale wiecie, ja nie jestem przeciwniczką CELIBATU w ogóle – znam zbyt wielu kapłanów szczęśliwych w tym stanie, żeby go w czambuł potępiać…
Jestem tylko za tym, by tych, którzy go „nie udźwignęli” nie skreślać na zawsze – a wraz z nimi kobiet, które ich kochają (a nierzadko, jak ja, kochają również Kościół).
I sądzę, że niedawna decyzja papieża dotycząca uproszczenia odnośnych „procedur” to wspaniały krok w kierunku tego MIŁOSIERDZIA Kościoła, o które mi właśnie chodzi.
Nie wiem natomiast, co niektórzy z Was rozumieją przez stwierdzenie, że „nie można grać na dwa fronty” – wydaje mi się bowiem, że mój mąż byłby równie dobrym kapłanem, mając mnie – jak był i beze mnie… Czy ręce żonatych mężczyzn nie mogłyby równie dobrze konsekrować chleba, rozgrzeszać i błogosławić?!
Natomiast odnośnie tego, że czasami jakiś młody, charyzmatyczny ksiądz staje się ośrodkiem powszechnego zainteresowania (wcale nie tylko ze strony niedowarzonych panienek…:)), to bardzo spodobało mi się wyszperane w Sieci powiedzonko o tym, że „za mundurem – panny sznurem; za sutanną – całą bandą.”;)
Pamiętacie, jak ludzie kiedyś „biegali” za świętym Franciszkiem? Sama tak „biegałam” za o. Danielem Ange, gdy przyjechał do Polski…:) Moim zdaniem, dobry ksiądz powinien skupiać ludzi wokół siebie (byle nie wyłącznie NA SOBIE!), ponieważ on ma promieniować na cały świat radością, zrozumieniem, miłością i współczuciem. Miałam szczęście poznać takich wielu!
Nie wiem jednak, na ile to „habit czyni mnicha”. 🙂 Myślę, że człowiek nie staje się „święty” przez sam fakt założenia sutanny – sądzę raczej, że w toku formacji Bóg jak gdyby „szlifuje” ich charaktery i wydobywa z nich to, co w nich jest najlepszego. A że jest naprawdę wielkim Artystą, to nawet z lichego materiału tworzy czasem piękne dzieła. Jeśli Mu się, oczywiście, na to pozwoli.
Ja, na przykład, codziennie błogosławię Boga za to, że P. był (jest!) kapłanem – jakże inaczej mógłby się zdobyć na takie „szaleństwo” żeby pokochać niepełnosprawną dziewczynę?
Wydaje mi się, że celibat to wewnętrzna sprawa Kościoła i księży. Ja się nie wybieram, więc mnie nie dotyczy 🙂 Wiadomo nie od dziś, że w Kościołach protestanckich (czy też prawosławnych) duchowni radzą sobie i z kapłaństwem, i z małżeństwem. Dlaczego katolicy nie mieliby dać?Jedyne co mnie przekonuje za tym, by celibat utrzymać, to fakt, że społeczeństwo musiałoby utrzymywać dodatkowo jego rodzinę (mówię tu o sytuacji, gdzie Kościół opłacany jest de facto przez państwo). Gdyby – tak jak w gminach chrześcijańskich z I, II w. n. e. – sami wierni utrzymywali Kościół i nie przeszkadzałaby im gromadka na plebanii, to nic przeciwko nie mam.A swoją drogą ciekawie by wyglądała pielgrzymka papieska, z „Pierwszą Piotrową” u jego boku 😉 pozdrawiam
Św. Piotr i inni Apostołowie pielgrzymowali w towarzystwie niewiast (żon?) i nikomu jakoś to nie przeszkadzało.:) Natomiast co do dzieci księży, to ciekawie tę rzecz rozwiązał Kościół Polskokatolicki Mariawitów. W wielu parafiach ksiądz ma własne gospodarstwo rolne, z którego utrzymuje siebie i swoją rodzinę.
Wspomniałaś o dzieciach mariawitów i teraz nie wiem, ile o nich wiesz. Nigdy nie myślałem, by ich przykład traktować jako argument za celibatem (innymi słowy nigdy nie myślałem, by doszukiwać się w taki pochodzeniu, jako czynniku kryminogennym), ale może powinienem tak spojrzeć? (wiem oczywiście, że nie to było Twoją intencją, ale ten przykład skłania jednak do takiej refleksji)
Leszku, mieszkam(y) w okolicy, gdzie mariawitów jest sporo i jakoś nie słyszałam, aby akurat te „księżowskie” były szczególnie źle wychowane – ale może Ty masz inne doświadczenia. Natomiast czytałam, że jeden z odłamów tego Kościoła uznaje tzw. „małżeństwa mistyczne” (aranżowane przez Kościół) między księżmi a zakonnicami – co ma wyglądać tak, że dziewczyna przechodzi z grubsza „normalną” formację zakonną, ale w dniu ślubu stawiają jej przed ołtarzem kapłana i mówią, że od dziś to będzie jej „oblubieniec z woli Bożej.” Podobno oni wierzą, że dziecko poczęte z takiego związku będzie niepokalanie poczęte czyli święte… I teraz wyobraź sobie kogoś, kto wygląda jak zwyczajna katolicka zakonnica, ale nagle, na przykład w pociągu, wyciąga pierś i zaczyna karmić własne dziecko… Musi to być rzecz, która wywołuje wiele zamieszania (a może i zgorszenia) wśród niezorientowanych ludzi.
Myślałem tu o synu Mateczki Kowalskiej.
O, aż tak dokładnie się tym nie interesowałam! Co z tym synem? Mógłbyś opowiedzieć mi o nim coś więcej?
To po prostu zwykły kryminalista (nie pamiętam już ile lat spędził w więzieniu), zwolennik łatwego, pełnego przyjemności życia. Nigdy nie interesujący się swoimi synami, którym dał tylko nazwisko i nic więcej.. Pytanie, w jakim stopniu to, czyim był synem, jego ukształtowało?
No, tak, mateczka była nazbyt „uduchowiona”, by zająć się wychowaniem dziecka… Z tego, co czytałam, z biegiem czasu jej objawienia stawały się coraz bardziej dziwaczne – do tego stopnia, że niektórzy mariawici uznali ją za równą Maryi lub nawet za „czwartą Osobę Trójcy Świętej”. To nie było zdrowe środowisko dla dziecka… A może to po prostu zwykły bunt – na zasadzie kontrastu? Kiedy byłam we współnocie Drogi Neokatechumenalnej, opowiadano nam o córce pewnych katechistów, bardzo pobożnych ludzi, która trafiła do jakiejś sekty, została narkomanką, itd. Pobożni ludzie jak widać nie mają „gwarancji” na dobre wychowanie dzieci.
> No, tak, mateczka była nazbyt „uduchowiona”, by zająć się> wychowaniem dziecka… Z tego, co czytałam, z biegiem> czasu jej objawienia stawały się coraz bardziej dziwaczne> – do tego stopnia, że niektórzy mariawici uznali ją za> równą Maryi lub nawet za „czwartą Osobę Trójcy Świętej”.> To nie było zdrowe środowisko dla dziecka…Anna , nie wiem czy się ze mna zgodzisz ale może zaszedł tu syndrom RM: babcia moherowa a wnuczek (czka) ateistka ( indyferentyzm) ?
Tak, właśnie coś takiego miałam na myśli…
No właśnie – pytanie, czy w takich okolicznościach największym pragnieniem dzieci nie jest przypadkiem podkreślenie swej niezależności, odrębności.. Jeśli by tak było, to byłby to jednak argument przeciw zniesieniu obowiązkowego celibatu.
Możliwe, Leszku – z tym, że podobne zjawisko obserwuje się właściwie we wszystkich współnotach i grupach religijnych. Młodzi ZAWSZE buntują się przeciw wartościom przekazanym przez dorosłych, szukając własnej drogi. Zdarza się również, że dzieci wojujących ateistów wstępują do zakonu (to dopiero musi być „ból” dla niewierzących rodziców:)). Czy zatem im wszystkim należałoby zakazać posiadania potomstwa?Ps. Aha, „mateczka mariawityzmu” nazywała się Kozłowska, a nie Kowalska – i podobno próbowała nawet monitować biskupa KOWALSKIEGO, kiedy zaczął wprowadzać te wszystkie dziwne zmiany doktrynalne i liturgiczne. 🙂 Kozłowska była pierwszą kobietą, ekskomunikowaną IMIENNIE przez Stolicę Apostolską – i być może nieufność, z jaką początkowo spotykała się s. Faustyna KOWALSKA, wynikała z pewnych podobieństw między objawieniami obydwu mistyczek. Dziś niektórzy badacze uważają, że decyzja o potępieniu „ruchu Kozłowskiej” była pochopna – i doprowadziła w konsekwencji do powstania czegoś, co w zasadzie jest herezją (tzw. felicjanowski mariawityzm, w odróżnieniu od nurtu bardziej katolickiego, płockiego).
Masz rację – przecież nazwisko nosi się po ojcu – syn był po ojcu Kowalski, a mateczka była Kozłowska. Jego synowie to również Kowalscy, a wychowywali się w Felicjanowie u dziadka.
A chociaż nie – wszystko pokręciłem – wtedy, gdy Kowalski-syn siedział w więzieniu, Kowalski-ojciec już nie żył (został zamordowany przez Niemców), tak więc wnuki bpa Kowalskiego nie znały swojego dziadka. Zapewne wychowywała je wdowa po bpie Kowalskim zakonnica Witucka-Wojciechowska. Być może więc to ona była matką Kowalskiego-syna, a nie mateczka – sam już nie wiem (próbowałem znaleźć kiedy zmarła mateczka, ale nie znalazłem)? Niepotrzebnie dałem się podpuścić, bo już niewiele pamiętam z tego, co kiedyś wiedziałem o mariawitach (dobrze przynajmniej, że z tego, co teraz poczytałem, potwierdziło się to, co zapamiętałem, że istotny udział w powstawaniu tego kościoła miała carska ochrana – czyli policja polityczna).
Spokojnie, nie pokręciłeś aż tak bardzo, bo zdaje się, że ona jednak miała dzieci (wzmiankę o tym znalazłam nawet w Wikipedii), a biorąc pod uwagę różne „feministyczne” dziwactwa bpa Kowalskiego (wprowadzenie hierarchii kapłanek i arcykapłanek) – wszystko jest możliwe. Nie należy tylko mylić Starokatolickiego Kościoła Mariawitów z odłamem „felicjanowskim” który można uważać już za nową religię, luźno tylko związaną z chrześcijaństwem (podobnie jak np. mormoni).Niemniej na takie, a nie inne życie Kowalskiego juniora czynnik religijny miał wpływ niewątpliwy – zauważ, że jako „niepokalanie poczęty” mógł się czuć zupełnie bezkarny, skoro (rzekomo) nic, co by zrobił, nie mogło być grzechem. Toż to świetny materiał na kryminalistę… A mateczka zmarła w 1921 roku.
Ojcem na pewno był ów biskup, matką, jak sądzę, jednak ta wdowa po nim, której nazwisko podałem poprzednio.
Aha – o tym nie wiedziałam – czy to ten sam Kowalski, który był biskupem mariawitów? Bo, o ile wiem, to mateczka nigdy nie wyszła oficjalnie za mąż?
W moim miescie jest szkoła katolicka pod wezwaniem pewnej błogosławionej. Owa święta kobieta pochodziła z bogatej rodziny, wyszła za mąż i urodziła kilkoro dzieci. Mąz zmarł w młodym wieku a ona zamiast dzieci chować poszła do klasztoru, widocznie chowanie dzieci było trudniejsze od modlenia się. Ona się modliła, dzieci tułały się po rodzinie a i tak błogosławioną została. Jakby sobie znalazła kochanka i z nim poszła zostawiając dzieci byłby wielki krzyk a tak ma same zasługi
Tego właśnie nigdy nie mogłam zrozumieć – dlaczego można porzucić męża/żonę i dzieci „dla Boga”(?) – i zostanie to poczytane za zasługę – ale odwrotnie to już jest grzech nie do wybaczenia… (Pytanie, czy księża odchodzący z kapłaństwa rzeczywiście i zawsze „porzucają Boga”). A przecież „kto nie miłuje swego bliźniego, którego widzi, nie może także miłować Boga, którego nie widzi.”
Celibat jak wszystko na tym świecie ma dobre i złe strony. Może Kościół nierozważnie pozbywa się wartościowych jednostek przez uporczywe trwanie w obowiązku celibatu, lub też odstrasza tych, którzy zostali by wartościowymi kapłanami, gdyby nie celibat. Może sprawa jest warta poważnego rozważenia, choć nie sądzę by się to stało w dającej się przewidzieć przyszłości.
Sądzę, że nastąpi to szybciej, niż myślisz – narastający „kryzys powołań” zmusi nas w końcu do przemyślenia tej sprawy (jak i, jak sądzę, przywrócenia na szerszą skalę instytucji kobiecego diakonatu:)). Niedobrze, że „byli księża” z całą swoją wiedzą, doświadczeniem i autentyczną nieraz wiarą są dziś pozostawieni zupełnie „na marginesie” Kościoła (jako „zdrajcy Chrystusa” i „zatwardziali grzesznicy”) – myślę jednak, że i to się zmieni z czasem.
Anno, kolejny raz podziwiam Twój „niepokorny” optymizm. Sama przecież wiesz, że młyny watykańskie mielą wolno, a przewodzą Kościołowi szacowni starcy, którym raczej średnio na tym zależy. Potrzebne jest tutaj chyba totalne odmłodzenie Kościoła, co oczywiście nie oznacza , że chodzi tu o „szaloną młodość” ale o „młode” czyli świeże podejście do tematu. A co do kryzysu powołań, to na pewno jego źródłem jest nie tylko celibat. Bycie księdzem staje się coraz bardziej obciachowe. Może jednak tak ma być ? Może stanie się to początkiem „pozytywnej selekcji” z korzyścią dla nas wszystkich wierzących ? Wszak jeden prawdziwy i pełen głębokiej wiary kapłan jest lepszy, niż stu byle jakich.
Bycie księdzem staje> się coraz bardziej obciachowe. Może jednak tak ma być ?> Może stanie się to początkiem „pozytywnej selekcji” z> korzyścią dla nas wszystkich wierzących ? Wszak jeden> prawdziwy i pełen głębokiej wiary kapłan jest lepszy, niż> stu byle jakich.Oczywiście, że tak ma być 🙂 – sądzę nawet, że ta często zupełnie nieuzasadniona nienawiść do księży (już tu gdzieś pisałam, jak w Amsterdamie dwóch wyrostków wypinało do moich znajomych prezbiterów gołe zadki, wrzeszcząc: „Tego chcecie, wy pedały?!”) może być dla nich sygnałem, że idą w dobrym kierunku. Niepokoi mnie raczej przesadne uwielbienie dla tego czy owego księdza (przykładem może być o. Rydzyk) niż niechęć do nich. To dobrze, że są światu solą w oku… A co do tych proporcji, to chyba Benetykt XVI myśli podobnie, jak Ty, skoro pozwala łatwiej się ożenić tym, którzy chcą. Jan Paweł II raczej starał się zatrzymać ich w kapłaństwie za wszelką cenę. Nie mnie rozstrzygać która „strategia” jest lepsza.
O. Rydzyk ze swego „cierpienia” zrobił niezły show dla moherowych beretów. Oczywiście nie ten rodzaj kapłaństwa mam na myśli.
Jego właśnie miałam na myśli, pisząc o księżach zbytnio skupiających uwagę na sobie…:)
Kobiecy diakonat to koniec katolicyzmu, jak by Jezus chciał kobiet jako kapłanów to by to uczynił.
Albo! Kolejny raz proszę abyś zaczęła nakreślać ramy historyczne i społeczne „ruchu Jezusa”. Niektórzy nie mają zielonego pojęcia jakie były realia tamtych czasów. Kim była kobieta w judaizmie. Jezus jakby się nie patrzeć w swoim ruchu co najmniej wprowadzil równowagę między kobietą a mężczyzną. A z Nim chodziły kobiety i wiele usługiwało Mu ze swego mienia. W NT pojawia się wiele imion żeńskich. W pierwszych latach po śmierci Jezusa kobiety NAUCZAŁY. To potem z przyczyn kulturowych im tego zabroniono ! W końcu nawet Maria Magdalena ma przydomek Apostołki Apostołow. Nie wiem dlaczego lekceważy się fakt, że po Zmartwychwstaniu to Jej się objawił Jezus. Musiała być dla Niego Kimś ważnym i we Wspólnocie musiała mieć wysoką pozycję. Co się potem z Nią stało trudno dociec. Może wiatrr odsłoni kiedyś jakieś dzbany ze zwojami zakopane na pustyni. Kto wie? Prawda zawsze wyjdzie na jaw.
Już mam przygotowany szkic nt. „nienaruszalnej Tradycji” Kościoła (tak jak ją widzą lefebryści), Izo. Mnie z moich badań historycznych wynika, że coś takiego w ogóle nigdy nie istniało – chrześcijaństwo zawsze było rzeczywistością dynamiczną, zmieniającą się od samego początku. Ten post ukaże się za kilkanaście dni (muszę najpierw wykorzystać „zapas” tekstów, które mam – myślę, że też są ciekawe i ważne). Proszę o cierpliwość! 🙂
To nie dla mnie ten post aczkolwiek z chęcią poczytam jak Ty to widzisz. Bo historia zawsze jest subiektywna..tak myślę. Ja też nie mam do końca wyrobionego zdania wszak 2000 lat to jakby nie patrząc szmat czasu. Pewne rzeczy jako nieistotne z punktu widzenia Redaktorow NT mogły umknąć prawda? Wszak byli przekonani, że Chrystus nadejdzie ponownie za chwilę. Ale argument, że kobiety nie mogą być kapłanami bo apostołowie byli mężczyznami uważam za absurd patrząc na realia epoki i status kobiet w starożytnym świecie – no może poza Egiptem. A diakonisy były to fakt.
Oczywiście, że wiele rzeczy wydawało im się zupełnie bez znaczenia – przykład, jaki zawsze podaje się studiującym historię Kościoła, to, że żaden z Ewangelistów nie przekazał nam choćby najmniejszej wzmianki dotyczącej wyglądu zewnętrznego Jezusa…:) I dlatego właśnie powstawały niezliczone apokryfy, dzieła sztuki i traktaty teologiczne, po to zwoływano Sobory – by niejako „uzupełnić” to, czego w danym momencie brakowało… Czy np. Jezus nakazywałby święcić szabat, czy niedzielę? Jeść koszernie, czy nie? Jaki byłby Jego stosunek do walk gladiatorów? Do niewolnictwa?(To problemy z pierwszych wieków). A dziś: co powiedziałby o antykoncepcji? Eutanazji? Ruchu feministycznym?Inżynierii genetycznej? Czy potępiłby osoby rozwiedzione (nie z własnej winy!), żyjące w ponownych związkach? Albo swoich kapłanów, pragnących żyć z kobietami? Nawet niektórzy postępowi kardynałowie (jak kard. Carlo Maria Martini – nie wiem, czy to nie on właśnie jest autorem – pod pseudonimem oczywiście – fascynującej książki o przyszłości Kościoła „Watykan 2035”, w której występuje m.in. żonaty papież :)) twierdzą, że takich właśnie spraw będzie dotyczył kolejny Sobór i że trzeba go zwołać jak najszybciej. Znakomity angielski historyk, Paul Johnson, słusznie powiedział, że Jezus pozostawił nam całą masę genialnych drogowskazów, intuicji, które jednak musimy odczytywać sami, w zależności od czasów, w których żyjemy („Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów!”). Tradycjonaliści sądzą, że jedyne, co musimy zrobić, to strzec nienaruszalnego „depozytu wiary”, bo wszystko inne jest już dawno za nami. Ja uważam – a wraz ze mną wielu lepszych ode mnie – że chrześcijaństwo jest ZADANIEM, które jest jeszcze ciągle PRZED NAMI.
I niech Duch Święty nas (?) prowadzi 🙂 !
Tak, tak, Izo, Ciebie też (bez żadnego znaku zapytania!) – wierzę, że prowadzi on wszystkich ludzi „dobrej woli”, nawet niewierzących – jeśli tylko zechcą słuchać jego głosu…
Tadeuszu: mylisz się, już św. Paweł wspomina w swoich listach o „diakonisach.” Nie chodzi więc wcale o jakąś „straszną rewolucję” w Kościele, ale raczej – jak w każdej prawdziwej reformie Kościoła – o powrót do tego, co już było (aż do VI w.). A diakon to nie to samo co „kapłan” – to raczej ktoś taki jak pastor czy rabin. Pastorki to (na ogół) nie „kapłanki” tylko „nauczycielki wiary”.
Proszę o konkretne miejsce w nauczaniu św. Pawła o „diakonisach”, nawiasem, sam był pierwszym apostołem żyjącym w celibacie z wyboru i zalecał innym to samo. W KK diakon jest pierwszym stopniem wyświęcenia w hierarchii kapłaństwa urzędowego.
Widzisz Albo i tu też jest potrzeba zaakcentowanie dlaczego zalecał celibat (ze względu na eschatologię) jednak tym , ktorzy mieli by z żądzy zejść na manowce doradzał małżeństwo. On wiedział, że celibat nie jest dla każdego.
Tadeusz to zdaje się, tradycjonalista – nie podejmuję się trudu przekonywania go w tej kwestii… 🙂
Ależ proszę bardzo: Rz 16,1; a prawdopodobnie też Rz 16,12; Tyt. 2,3-9 (pouczenia dla „kobiet” znajdują się zaraz po tych, skierowanych do pasterzy, zatem na pewno chodzi o kobiety sprawujące pewne oficjalne funkcje w gminach chrześcijańskich), 1 Kor 11,5 – kiedy św. Paweł mówi o „prorokowaniu” zazwyczaj ma na myśli publiczne przemawianie lub nauczanie (1 Kor 14,3 nn.) – z tego wniosek, że i kobiety robiły to na zgromadzeniach (1 Kor 11,5) – niektóre jednak były w tym tak nadgorliwe czy egzaltowane, że Apostoł się zniecierpliwił i nakazał takim „milczeć” (1 Kor 14,34). I tak potem trwało to „milczenie” kobiet w Kościele przez całe wieki, ale chyba niezgodnie z wolą Tego, który wylewa swego Ducha „na wszelkie ciało” (Dz 2,17) i u którego „nie ma mężczyzny ani kobiety.” (Gal 3,28). Bo kiedy nieliczne kobiety, które się na to odważyły, „przerywały milczenie” (jak św. Katarzyna ze Sieny, która miała czelność upominać papieży) to na ogół Kościołowi wychodziło to tylko na dobre. Z faktu, że DZISIAJ diakonat jest częścią kapłaństwa hierarchicznego (męskiego) nie wynika, że ZAWSZE tak było, ani tym bardziej, że zawsze tak będzie. W tradycji apostolskiej była to raczej funkcja związana z osobistym „charyzmatem” (darem Ducha św.) niż z płcią. Nie widzę powodów, dla których nie moglibyśmy do tego wrócić. Zresztą, o ile się nie mylę, w krajach zachodnich i misyjnych są już kobiety, pełniące funkcje „diakonis” – nauczają, chrzczą, przewodzą modlitwie wspólnoty, prowadzą rekolekcje… I nic złego się nie dzieje!
„… I nic złego się nie dzieje!” Czy aby na pewno, panowie niewieścieją, a panie …, na przykładzie boksu to widać.
Oj, niekoniecznie, niekoniecznie… Czyż sam Kościół (Ecclesia) nie jest rodzaju żeńskiego? Wierz mi, że nie choci mi o zupełną i całkowitą zamianę ról (sądzę np. że KAPŁANAMI powinni być wyłącznie mężczyźni, z tej racji, że Chrystus przyszedł jako mężczyzna – ale DIAKONAT to już zupełnie inna sprawa), ale kobiety, którym pozwolono by w Kościele „mówić” własnym głosem, wniosłyby do chrześcijaństwa coś innego, niż wnoszą mężczyźni. A dialog Boga z ludzkością jest dialogiem i z mężczyznami i z kobietami…
„… I nic złego się nie dzieje!” Czy aby na pewno, panowie niewieścieją, a panie …, na przykładzie boksu to widać.
. W KK> diakon jest pierwszym stopniem wyświęcenia w hierarchii> kapłaństwa urzędowego.”KAPŁAŃSTWO URZĘDOWE” jak to słyszę, to po plecach mam nieprzyjemne ciarki. A tak a propos piramidy hierarchicznej i tytułomani w Kościele może by warto przypomnieć to, jak było u pierwszych chrześcijan. We współczesnym Kościele przeciętny ksiądz,jak ma jakieś mądre i dobre pomysły reformatorskie, to swego biskupa może conajwyżej pocałować w … pierścień.
No, tak…tytułomania się szerzy…również w Kościele, niestety (nieopisanie śmieszyło mnie to już wtedy, gdy byłam animatorką:)). Nawet w większości wspólnot zakonnych siostry zwracają się do siebie bardzo formalnie („proszę siostry, niech siostra pozwoli!”, „przewielebna matko przełożona…”), już nawet nie mówiąc o wszystkich „najdostojniejszych” i „najczcigodniejszych” ekscelencjach i eminencjach… A przecież Jezus powiedział: „Wy wszyscy jesteście braćmi!” (Mt 23, 8). Zmęczona tym s. Faustyna Kowalska (a przed soborem tytułów było jeszcze więcej! Nawet siostry dzieliły się na lepsze i gorsze, te bardziej wykształcone czy lepiej urodzone – i te do „niskich posług”) marzyła o zgromadzeniu, w którym nie będzie „matek i mateczek, ani wielebnych, ani przewielebnych – tylko wszystkie będą siostry…” Czytałam kiedyś bardzo ciekawy artykuł w „Tygodniku Powszechnym” w którym postulowano, by pozwolić tym biednym siostrom wreszcie mówić do siebie po imieniu, jak w prawdziwej rodzinie. Myślę, że to niezły pomysł (może należałoby jakoś wyróżnić tylko tę, która aktualnie byłaby przełożoną?) Natomiast co do kapłaństwa SŁUŻEBNEGO to ono też najpierw jest „charyzmatyczne” (wynika z osobistego powołania) a dopiero potem „hierarchiczne” (podlega hierarchii). Oczywiście, biskupi bywają czasem starzy i konserwatywni, niemniej ich rolą jest również „odsiewać ziarno od plew” i czasami studzić zapędy młodych. Tylko sztuką jest przy tym nie „zgasić Ducha” przez nadmierną ostrożność. Zdziwisz się, ale znałam kilku biskupów, którzy to potrafili…
Zgoda, pod warunkiem że biskup nie przyjeżdza „posługiwać” wypasionym mercedesem i ma trudności z wyjściem z auta z powodu nadmiernej tuszy.
Tak…A „najzabawniejsze” to jest wtedy, gdy taki „pasterz” jedzie do popegeerowskiej wsi i tam wygłasza kazanie na temat wartości ubóstwa…
Widzisz, ja należę właśnie do tej grupy ludzi która uważa że albo kościół albo rodzina. Uważam że ksiądz oddając się w całości kościołowi (mając na myśli i budynek i wiernych) nie poświęci się w całości rodzinie. No taki mam pogląd. Albo w całości oddaję się i decyduję na kapłaństwo albo na rodzinę. Ale, ale! Jednocześne uważam że księża którzy nie udźwignęli celibatu nie powinni być wyrzucani z kościoła jak najgorsi łajdacy. Powinno to być jakoś rozwiązane z głową. A przy okazji: jaka ja byłam kiedyś zakochana w koledze który został księdzem! o matko, szalałam 😉 ale on wybrał inną drogę więc stwierdziłam że z Bogiem nie wygram i się odsunęłam. Po latach okazało się że ne dźwignął – wyjechał z Polski, ma żonę i śliczną dwójkę dzieci. I dlatego że oddał się miłości kobiety został potępiony! Nie rozumiem tego. Co innego jak księża sami łypią okiem na prawo i lewo i szukają okazji na lewiznę. Tego nie popieram. To jest jak zdrada małżeńska. Wszystkiego dobrego wam życzę, tak wiesz, z serducha i bez obłudy 🙂
Możesz mieć rację, bo kiedy rozmawiałam z żonatymi kapłanami (prawosławnymi) to oni mi mówili, że to nie jest łatwe – i że zawsze coś na tym cierpi – albo rodzina, albo parafianie. Ale przecież równie niełatwe (dla niektórych) bywa życie w samotności… Kto powiedział, że ma być „łatwo”? Natomiast co do statusu byłych księży w Kościele, to nigdy nie rozumiałam, dlaczego lepiej mieć (nawet długoletnią) kochankę, niż ślubną żonę? Myślę, że księdzu, który się zakochał, powinno się automatycznie udzielać ślubu (nie ma przebacz – widziały gały, co brały!:)) i pozostawić mu czas na decyzję, czy chce nadal służyć jako żonaty kapłan, czy może widzi dla siebie inną posługę w Kościele… Pewien biskup powiedział, że gdybyśmy znieśli celibat, rychło pojawiłby się problem z rozwodami księży i byłby nowy powód do zgorszenia. No, tak…A teraz to nie ma żadnego…
Myślę, że zastosowano tu zasadę mniejszego zła. Lepiej niech sobie ksiądz raz na jakiś czas „ulży” na boku, niż ma mieć żonę, która jeszcze może dodatkowo skomplikować n.p. dyspozycyjność wobec biskupa, bo zacznie kaprysić, że na taką marną parafię to ona wraz z mężem nie pójdzie itd. itp.
Tak – „niech sobie ulży na boku” – tak więc znowu sprowadzamy całą relację kapłan i kobieta tylko do sfery seksu…:( Natomiast co do „kapryśnych żon” to nie wiem, czemu masz takie złe zdanie o kobietach? Ja bym z P. mogła mieszkać wszędzie i jeszcze dzieciakom za darmo korepetycji udzielać… Kościoły wschodnie, które mają żonatych księży, robią nawet kandydatkom specjalne „przesłuchanie” w obecności biskupa, tak więc dziewczyna jest świadoma, na co się decyduje…
Nie mam złego stosunku do kobiet jako płci, wprost przeciwnie,w obu płciach są anioły i szatany, natomiast Ty wszystko mierzysz swoją miarą (anielicy), ale przecież bywa w życiu różnie i może właśnie tego władze kościelne chcą uniknąć? Jak się jeden ksiądz rozwiedzie lub będą żyli ze sobą jak pies z kotem siejąc wobec owieczek zgorszenie, to odium spada jak zawsze, na cały stan kapłański.A alimenty w razie czego, kto będzie płacił, parafianie czy kuria ? Jak widzisz, usiłuję wejść w ich tok myślenia…
Nie jestem anielicą (jeśli nie wierzysz mi na słowo, możesz zapytać P.:)) – uważam jedynie, że jeśli ksiądz ma kochankę albo gromadkę nieślubnych pociech, to zgorszenie jest takie samo – albo i większe…
Alba, nie chciałem byś to tak zrozumiała, w stosunkach męsko – damskich ( nie wylączając księży normalnie kochających) są możliwe różne konfiguracje, od miłości bez seksu po seks bez miłości. A tak swoją drogą, chciałbym znać Twoje zdanie na temat przyjaźni męsko – damskiej. Wszak w historii bywały takie przyjaźnie, nawet wśród duchownych …..
A mnie się wydaje że księży powinien obowiązywać pewien kodeks moralny. Jak dojdzie do wniosku że jednak potrzebuje kobiety, chce byc ojcem to powinien najpierw wystąpić a potem szukać.Budza we mnie obrzydzenie księża logujący sie na portalach randkowych czy szukający wszelkiej okazji żeby sobie kobietę znależć a umoralnianie kogoś w konfesjonale a potem samemu udawanie się do kochanki to juz zupełna żenada. I jeszcze jedno, nie rozumiem kobiet „lecących” na księdza. Ksiądz czy mężczyzna żonaty to dla mnie nie obiekt do zalotów Kochanie kochaniem ale jeszcze jest i rozum i poczucie przyzwoitości.
Olu, zasadniczo się z Tobą zgadzam, aczkolwiek wychodzi na to, że sama jestem kobietą pozbawioną poczucia przyzwoitości…:(
Muszelka, z tym potępieniem to bym nie przesadzał, księża żonaci chyba tylko nie mogą „sprawować” natomiast księżmi są nadal ( o ile się nie mylę, Alba wie to lepiej). A swoją drogą, to inna laska chyba miała większa siłę przebicia niż Ty i znacznie mniej niż Ty skrupułów, skoro go wywiodła z sutanny. Może gość żył wspomnieniami o Tobie a nie wypadało mu wrócić ……
Tak, Mar – kapłanem zostaje się na zawsze i także P. (w wyjątkowych wypadkach) mógłby ważnie sprawować sakramenty… Tym bardziej, że on nie jest nawet (formalnie) usunięty ze zgromadzenia – jakoś tak przełożeni o nim zapomnieli…:)
Zapomnieli ? A to niezły tam mają bałagan.
Raczej dużo pracy mają i ważniejsze sprawy na głowie niż jeden skromny ksiądz:)
No wiesz Mar49 :-/ znaczy że co, że ja nie mam siły przebicia???? hihi żartuje oczywiście 😉 fajny z niego chłopak był, zawsze mnie przyduszał pateną jak jeszcze był ministrantem a potem jak już sam udzielał komunii to strasznie mi kolana grały 😉 w wielką sobotę zawsze byłam mokra jak wracałam ze święcoką i ludzie się na mnie dziwnie patrzyli 😉 potępienie….hmm….. może i formalnie jest to jakoś rozwiązane ale to co ludzie i ploty do tego dorzucą to czasami potrafi zrujnować resztę życia takiemu księdzu 🙂
Ludzie ZAWSZE znajdą sobie temat do plotek, ale nie zamierzam się tym przejmować. Nawet na katolickim portalu http://www.mateusz.org.pl znalazłam kiedyś taki mądry wpis: „Przecież ci ludzie [byli księża i siostry zakonne] starają się jakoś uregulować swoje sprawy z Kościołem – i nierzadko im się to udaje – więc po co te kamienie?!”
Ludzie ZAWSZE znajdą sobie temat do plotek, ale nie zamierzam się tym przejmować. Nawet na katolickim portalu http://www.mateusz.org.pl znalazłam kiedyś taki mądry wpis: „Przecież ci ludzie [byli księża i siostry zakonne] starają się jakoś uregulować swoje sprawy z Kościołem – i nierzadko im się to udaje – więc po co te kamienie?!”
Ps. Jak wiadomo z początków bloga, ja również przeżyłam krótki, acz burzliwy „romans” z pewnym klerykiem, który to odchodził z seminarium, to znów do niego wracał… Klerycy to zmienny „naród.”;)
hihi muszę doczytać tą historię :))))
zawsze mnie przyduszał pateną jak jeszcze był> ministrantem a potem jak już sam udzielał komunii to> strasznie mi kolana grały 😉 w wielką sobotę zawsze byłam> mokra jak wracałam ze święconką i ludzie się na mnie> dziwnie patrzyli ;-)Muszelko, bardzo pubudziłaś moją wyobraźnię. Och….och…..
Mar, masz chyba niezdrową wyobraźnię.:))) Wiele młodych dziewczyn dostaje palpitacji na widok ministrantów, kleryków, czy księży (na podobnej zasadzie, jak kochają się w gwiazdach z boysbandów czy seriali). Chociaż czytałam też o dorosłej kobiecie, która miała taką wstydliwą przypadłość, że podniecenie odczuwała wyłącznie w kościele… Jak się tak dobrze zastanowić, to wcale nie jest śmieszne – raczej potwornie krępujące…
Kiedyś Muszelko grałem na mszy beatowej ( perkusja) i pierwszy rząd ławek zawsze zajmowały najfajniejsze laski w okolicy i wszystkie w miniówach, mnie się rytmy nie myliły ( choć mogły) ale zawsze sobie wyobrażałem, co przeżywa ksiądz (zwłaszcza młody). W końcu proboszcz to wszystko rozpędził a szkoda, bo frekwencja była znacząca.
Był taki słynny ksiądz, który takie msze beatowe organizował – nazywał się chyba Stanisław Bozowski… Otóż był to człowiek niezwyle „czysty” w myślach, słowach i uczynkach. A jednak i on przyznawał, że kiedy podchodzi do komunii atrakcyjna parafianka w sukience z dużym dekoltem, to on musi się siłą woli powstrzymywać, żeby jej za ten dekolt nie sięgnąć… Może warto, żeby dziewczyny idące do kościoła czasami pamiętały i o uczuciach swoich księży…:)
Czy ręce żonatych mężczyzn nie mogłyby równie dobrze konsekrować chleba, rozgrzeszać i błogosławić?!…to nie należy do Nich… konsekracja chleba, rozgrzeszenie a tym bardziej błogosławieństwo – krótko mówiąc myślę, że należy to tylko i wyłącznie do Boga… ale zawsze można o to prosić.ps.pozdrawiam Ciebie i Twojego Męża z całego serca i z całej duszy (tylko nie wiem, czy ją posiadam :):):)
Właśnie to też jest ciekawe, jeśli ksiądz ma stałą kochankę to grzeszy a więc nie powinien odprawiać mszy św. i przystępować do sakramentu Ciała i Krwi Pańskiej, skoro trwa w grzechu. Czy mam rację ? A po skoku w bok idzie do spowiedzi, żałuje tego co zrobił (pytanie czy szczerze, ten grzech bywa całkiem przyjemny) i po absolucji może czynić swe powinności. Wynika z tego, że skoki w bok są wygodniejsze i bezpieczniejsze ? ( z tym bezpieczeństwem to może przesada)…
Tak, taki właśnie wniosek z tego wynika, niestety… Krótko po poznaniu P. rozmawiałam na czacie z jednym ze współbraci mojego obecnego męża – wtedy już myślałam, że wszyscy salezjanie są tacy cudowni, jak on – i byłam zszokowana, gdy tamten zaczął mi się zwierzać, że cieszy się, że go odwołali z misji w Rosji, bo możliwe, że zostawił tam dziewczynę w ciąży… A w ogóle to podobno w wolnych chwilach chadzał do agencji towarzyskich (ale może się tylko tak przechwalał?:)). No, i co? I pewnie nadal jest kapłanem… bo on się przecież może nawrócić (oby!) – a mój P., z racji miłości do mnie, nie ma szans…
Porządni ludzie zawsze mocnej dostają w d…. a w sutannach też chodzą różni ludzie bez względu na barwy i przynależność do zgromadzenia. Z drugiej strony , mając swiadomość własnej grzeszności, nie bardzo się czuje godnym miotania gromów. Nawrócenie jest zawsze możliwe i to jest dyskretny urok naszej wiary.
Ja nie miotam na niego gromów (jakże bym śmiała sama…), Mar, szkoda mi tylko faceta, że taki niepoukładany – ale nawrócenia z serca mu życzę! Często się za niego modlę…choć go nigdy więcej nie spotkałam.
Wiesz, Doroto, ja myślę, że Bóg nie ma ludzkich rąk, by czynić te wszystkie rzeczy – potrzebuje zatem naszych, by to mogło się dziać… Potrzebuje ludzi, swoich kapłanów – żonatych czy nieżonatych…potrzebuje nas wszystkich…
a mnie śmieszy czasami moja babcia, bo ma syna księdza i jak czasami do nas przyjeżdza – (raz na ruski rok) to od razu sprzątanie, gotowanie, wietrzenie – a ja mówię – a niech sam sobie posprząta, w końcu też ma ręcę – a babcia się oburza, że przecież księdzu nie wypada. właśnie takie jest podejście starszych osób. a ja traktuje księży z powagą, mają powołanie ale to też są normalni ludzie.
To bardzo, bardzo, duży błąd – bo potem nagle taki „prostaczek Boży” zderza się z normalnym światem i okazuje się, że ma dwie lewe ręce… Pamiętam, jak kiedyś na rekolekcjach sama byłam w szoku, że ksiądz pomagał nam zmywać naczynia („no, jak to, ksiądz!”) a w Siedlcach są ludzie szczerze zgorszeni faktem, że tamtejszy biskup (bardzo rozumny człowiek) SAM wyprowadza swego psa na spacer! („Jakby zakonnic od tego nie miał!” – szeptały oburzone babcie). I czasami myślę (choć to zła myśl!) że może Kościół celowo wychowuje takich niesamodzielnych ludzi – w razie wątpliwości ktoś taki nie odejdzie po prostu ze strachu przed tym, że nie poradzi sobie w świecie. Na szczęście nie wszyscy są tacy – mój P. na pewno nie jest.
mój wujek też jest bardzo zaradny tylko babcia zawsze się nad nim lituje, że przecież księdzu nie wypada. a to przecież jest normalny człowiek, może tylko trochę bardziej uduchowiony. on umie zrobić wszystko tylko starsze panie niego nadal nie potrafią zrozumieć.
No, właśnie – tymczasem księdzu „wypada” robić prawie wszystkie rzeczy, które robią zwykli śmiertelnicy, a te, których im „nie wypada” zwykle są też złe dla innych ludzi (jak upijanie się, używanie wulgaryzmów czy łamanie przepisów drogowych). Tak więc ksiądz MOŻE sam umyć po sobie naczynia, uprać swoje skarpetki, czy wyprasować albę – i ręce mu od tego na pewno nie odpadną. 🙂 Myślę, że fakt, że w większości przypadków te wszystkie codzienne czyności wykonują za nich gosposie, kucharki, matki lub siostry – przyczynia się do tego, że wielu księży postrzega kobiety raczej jako „Marty” (stworzone do „usługiwania”) niż jako „Marie”, „które są wraz z nimi dziedzicami łaski” (1 List św. Piotra 3,7).
Osobiście znałam jednego „byłego” księdza, pracowaliśmy w jednym pokoju. Facet będąc księdzem zrobił panience dziecko, wystąpił i sie z nia ożenił (a potem rozwiódł). Nie chcę być złośliwa ale ten facet to była największa gnida z jaką kiedykolwiek współpracowałam.Na oko słodziutki i uśmiechniety, oczka skromnie spuszczone a w rzeczywistoścfi donosiciel, obłudnik i zakłamaniec. Pare lat przesiedział w więzieniu bo narobił kantów, do pracy też się specjalnie nie nadawał. Jeszcze przed rozwodem związał się z arcy pobozną kobietą – farmaceutka, która znana była z tego ze nawet prezerwatywy nie sprzedała. To co on opowiadał na temat ich pozycia (z detalami) wogóle go dyskwalikowało jako mężczyznę.
No, cóż, zawsze mówię, że sutanna nie czyni świętym – a kiedy się ją zdejmie, to czasami tylko lepiej widać diabelski ogon.;) A już na pewno nie wszyscy księża nadają się do życia z kobietą…
To jeszcze nic. Mój mąż ma kuzyna księdza. Jego własny ojciec nigdy nie powiedział o nim Józek to czy tamto, zawsze mówił ksiądz.
O, rety, to już jakaś aberracja… Jak w tym dowcipie o rodzinie, gdzie syn został księdzem, a potem jego ojciec, matka i siostra wstąpili do zakonu. „To zabawne – mówił ten ksiądz – do własnego ojca mówię teraz bracie, do siostry (która tymczasem została przełożoną swego zgromadzenia) mówię matko, do matki zaś – siostro. A one obie mówią do mnie ojcze!”:)
Ja znam trochę inaczej. Ksiądz to taki mężczyzna do ktorego obcy mówia ojcze a własne dzieci wujku.
No, to jeszcze jeden taki dowcip (opowiadali mi go zresztą moi znajomi księża). – Czym się różni parafia protestancka od katolickiej? – Tym, że w protestanckiej pieluszki suszą się PRZED plebanią…
Tez dobre
Tak sobie myślałam zawsze, że ksiądz powinien mieć rodzinę. Poznałby wtedy smak tego, o czym mówi. I pogłębiało mi się zawsze, gdy któryś mówił, że kobieta nie może odejść od męża, a jak ten ją uderzy to po chrześcijańsku wybaczać… Choć może Ci niekoniecznie powinni mieć żony…
Angel, MOŻE odejść – dla bezpieczeństwa własnego i dzieci zawsze może – nie może jedynie zawrzeć powtórnego małżeństwa, bo ten człowiek, który ją krzywdzi, mimo wszystko nadal jest jej mężem. Choć mój znajomy, były ksiądz Tomasz Jaeschke mądrze napisał, że skoro sądy kościelne czasami orzekają o nieważności małżeństwa, mogłyby też orzekać o „winie” i „niewinności” w przypadku rozwodu. Wtedy tylko strona winna (agresor) zostałaby ukarana zakazem powtórnego małżeństwa. Czemu mają cierpieć także niewinni? Choć, z drugiej strony, JEZUS jest Tym, który „cierpiał bez winy”. Więc taka żona, dochowując wierności mężowi-tyranowi, jest „święta” już tu, za życia… Ale to nie oznacza, że musi się narażać na cierpienie – separacja jest zawsze dozwolona. Tak samo z wybaczeniem – Jezus nakazywał wybaczać nie raz, lecz 77 razy (w języku biblijnym znaczy to „w nieskończoność” ) – ale nie powinno to oznaczać bezkarności krzywdziciela. Przeciwnie – wybaczenie komuś zakłada (jak przy spowiedzi) skruchę i MOCNE postanowienie poprawy z jego strony. Wiesz, zanim poznałam P. byłam związana z chłopakiem, którego ojciec potwornie maltretował matkę – potem jednak się nawrócił i opamiętał. Ona jednak mu nigdy nie wybaczyła i z lubością zadręczała siebie i wszystkich wokół niekończącymi się wspomnieniami swojej gehenny. Myślisz, że było jej lepiej z tym niewybaczeniem? Nie jestem specjalistką, ale wydaje mi się, że ta latami pielęgnowana nienawiść przerodziła się u niej w jakiś rodzaj choroby psychicznej…
Moja córka jest po rozwodzie, jej mąż ozenił sie po raz drugi i ma dziecko. Jeżeli dalej jest mężem mojej córki to ja jestem niby przyszywana babka tego dzieciaka?
Niby tak, Olu…
Na pewno nie wszyscy księża powinni mieć żony, Angel – niektórzy się po prostu do tego nie nadają. To zapomniana prawda, ale do małżeństwa też trzeba mieć POWOŁANIE. Jeśli komuś coś nie wychodzi w kapłaństwie, to nie oznacza automatycznie, że byłby lepszym mężem, niż jest kapłanem. Ale dlaczego sądzisz, że księża (na ogół) nie wiedzą o czym mówią, kiedy mówią o rodzinie? Po pierwsze oni wszyscy wychowywali się we własnych rodzinach – a te rodziny to wcale nie zawsze były „święte” rodziny. Kuzyn mojej mamy, który od wielu lat jest księdzem, jest również synem brutala i alkoholika. I jestem przekonana, że kiedy on prosi kobietę, by wybaczyła mężowi, to WIE dokładnie, ile ją coś takiego kosztuje. Inny ksiądz, którego znałam, opowiadał nam kiedyś, że jego najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa dotyczą tego, jak chował się pod stołem przed ojcem, który wracał do domu wściekły i pijany – a „tatuś” uderzał w ten stół skórzanym pasem, nie mogąc dosięgnąć synka. Dalej uważasz, że księża nie znają życia? A po drugie, również w kościele katolickim SĄ księża, którzy mają lub mieli żony (są to np. pastorzy, którzy przeszli na katolicyzm, albo mężczyźni, którzy mieli żony, owdowieli, a potem poszli do seminarium). I może się zdarzyć, że mężczyzna lub kobieta usłyszy od takiego księdza w konfesjonale : „A, tak, znam to – moja żona też tak miała!”:)
no właśnie powołanie… sprawdzanie się czy nie sprawdzanie… myślę, że każdy kryzysy przechodzi… trzeba je umieć przejść, przeżyć. Chrystus powołując kogoś do stanu kapłańskiego daje mu jednocześnie łaskę (w chwili święceń) do wytrwania w przyrzeczeniach… Nawet jeśli to wcześniej nie było powołanie dla tego człowieka, to w chwili święceń Jezus udziela wszelkich łask… Trzeba wiedzieć, na co się człowiek decyduje… Nikt go nie uwiązał, przecież powszechnie wiadomo, że w kościele katolickim otrzymawszy święcenia kapłańskie, nie zawiera się sakramentu małżeństwa. Celibat to nie zniewolenie – ale wolność. Wolność zaś to nie swawola i czynienie tego, na co mam ochotę, lecz WOLNOŚĆ realizuje się poprzez WYBÓR.Macie to krótkie życie na ziemi, ale co potem? Przecież nie żyjecie w łasce uświęcającej, nie przyjmujecie Ciała i Krwi Jezusa, które są pokarmem na życie wieczne. Czy warto (nawet dla najpiękniejszej miłości) tak ryzykować?
Lamo, myślę, że warto pocierpieć – bo w sumieniu jesteśmy przekonani, że podjęliśmy właściwą decyzję (a Ojcowie Kościoła zawsze podkreślali prymat sumienia, nawet błędnie ukształtowanego) i nie moglibyśmy podjąć innej. Ufamy, że Kościół w końcu okaże i nam swoje miłosierdzie – tak jak Bóg, który przecież zna nasze serca. Tak więc nie ma tu żadnego ryzyka.
Młody mężczyzna zostaje księdzem i ma żyć w celibacie. Zafundowano im niezłe męki. Naprawdę współczuję. Liczne afery w KK na tle seksualnym są dowodem, że nie tędy droga.Uważam, że na drodze rozwoju człowieka, może przyjść taka chwila, że kontakt seksualny zupełnie się nie liczy. To jest jednak proces, do którego się dojrzewa. Dochodzi poprzez świadomy rozwój całymi latami. Jestem przekonany, że księża powinni mieć wybór w tej kwestii. Może wtedy będzie mnie skrzywdzonych księży oraz ludzi skrzywdzonych przez księży.
Zdziwisz się, ale poznałam naprawdę wielu księży, którzy przeszli już przez tę drogę, jak to nazywasz „świadomego rozwoju.” Jestem przekonana, że popęd seksualny nie jest siłą nie do opanowania – tylko do tego trzeba…dojrzewać. (No, proszę, jak mi ten motyw ciągle powraca, o czym bym nie pisała). Myślę, że w seminariach za mało się mówi o świadomym kształtowaniu własnej seksualności, o uczuciach i o kobietach (naprawdę!) – spycha się ten temat na margines, do czasu, aż wybuchnie jakaś „bomba.”
Szkoda tylko, że ci kapłani, którzy w końcu osiągają seksualną dojrzałość, dochodzą do tego zazwyczaj własnym wysiłkiem (i przy pomocy łaski Bożej, oczywiście) – bo formacja seminaryjna im często (prawie) wcale w tym nie pomaga. I kiedy wychodzą spod tego bezpiecznego „klosza” stają wobec wielu pokus i problemów, na które w ogóle nie są przygotowani (że wymienię choćby kokietujące ich nastolatki, tudzież naturalne pragnienia, choćby bliskości czy ojcostwa).
Jak najbardziej – jeżeli tylko potrafiliby pogodzić utrzymanie rodziny i posługę kapłańską. Pozostałaby jeszcze kwestia rotacji ktorą dzieci nie znoszą najlepiej. Pozdrawiam 🙂
Masz rację, pastorze – ale również w Kościele katolickim mamy takie zjawisko, jak „rodziny w misji” – i jakoś jednak sobie radzą z tymi przeprowadzkami. Dodam, że często są to rodziny wielodzietne (np. należące do wspólnot Drogi Neokatechumenalnej). Są także u nas żonaci (i „dzieciaci”:)) diakoni stali, którzy łączą pracę zawodową i obowiązki rodzinne z posługą w Kościele (w Polsce, jak dotąd, jest jeden taki). Diakoni tacy mogą wykonywać wszystkie funkcje „normalnego” księdza, oprócz odprawiania mszy i spowiadania – tak więc głoszą kazania, chrzczą, udzielają ślubów, prowadzą pogrzeby… I sądzę, że w takim przypadku powołanie taty jest w pewnym sensie powołaniem całej jego rodziny. Zresztą, po co ja Ci to mówię – Ty sam wiesz najlepiej. 🙂
Jeśli chodzi o celibat, to można wzorce czerpać z kościoła anglikańskiego, gdzie pastor normalnie bierze ślub, zakłada rodzinę. Nie jest powiedziane, że taka osoba jest mniej cnotliwa/świątobliwa, a nawet można powiedzieć, że jest bardziej doświadczona życiowo, ponieważ od kuchni rozumie czym są codzienne problemy małżeństw. Ksiądz żyjący w celibacie może bazować tylko na wspomnieniach z dzieciństwa i obserwacji; nigdy nie powie wiernemu: „wiem, co czujesz bracie – ja ostatnio również gorzej dogaduję się z małżonką”. Nie opowiadam się jednoznacznie za zniesieniem celibatu, choć warto byłoby się nad tym porządnie zastanowić, bo to może jest jakaś droga. Notabene w kościele prawosławnym zwykli duchowni mogą zakładać rodziny, ale wyższych patriarchów obowiązuje celibat.Pozdrawiamhttp://samarytanin.blog.onet.pl/
Co ciekawe, prawosławni swego kapłana nazywają „batiuszka” (ojczulek – używane często określenie „pop” ma wydźwięk negatywny, jak „klecha”), a jego żonę zwą „matuszką” (mateczką) swoich parafian…:)
Sprowokowany zajrzałem! I… Odpowiada mi Twój sposób myślenia i opisywania tematu. A tematy śliskie dobierasz i elegancko wyciągasz wnioski.Pozdrawiam!
A kolejne będą jeszcze bardziej „śliskie” :)))) Dziękuję i zapraszam ponownie!:)
Zapraszam serdecznie na http://www.kokieteria.pl – miejsce, gdzie znajdziesz całe morze rozkosznych inspiracji…
Ja również uważam, że albo kościól albo rodzina. Bycie księdzem to duża odpowiedzialność za wiernych i tak naprawdę „praca” 24 godziny na dobę. Rodzina w pewnym sensie może blokować takiego księdza. Mam na myśli różnego rodzaju pielgrzymki, wyjazdy itp. sprawy. Poza tym kto Twoim zdaniem będzie utrzymywał całe rodziny księży? A pewnie będą duże, gdyż kościól sprzeciwia się antykoncepcji. Myślisz, że wiernych będzie na to stać? Tym bardziej, że coraz więcej ludzi odwraca się od kościoła (niekoniecznie od Boga). Ludzi oburza fakt, gdy np. chcą wziąć ślub, chrzest lub odprawić pogrzeb i muszą za to często słono płacić, a podobno jest „co łaska”. Poza tym skoro księża mogliby mieć żony i rodziny, dlaczego tak nie miały by mieć również zakonnice? Czym one są gorsze od księży? Przemyśl wszystko za i przeciw, bo chyba nie do końca zdajesz sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. I Ty właśnie tym się kierujesz w swoim poście. Tyle w tym temacie.
W jednym mogę Cię uspokoić – metody naturalne wcale nie są mniej skuteczne od „sztucznych” metod antykoncepcji i ich stosowanie wale nie musi oznaczać, że „co rok to prorok”. Zresztą, skoro mamy (dziś już nikt w to nie wątpi) raczej kryzys demograficzny niż przeludnienie, to chyba nie byłoby tak najgorzej, gdyby księża dawali wiernym dobry przykład?:) Co do zakonnic (i zakonników) to sytuacja rzeczywiście jest trochę inna: oni SAMI, dobrowolnie, złożyli śluby czystości – to jak gdyby przynależy do definicji ich powołania. Tak więc raczej nie można być „żonatym zakonnikiem” lub „zamężną zakonnicą.” Można byłoby natomiast, po odpowiednim czasie „pokuty” udzielać byłym zakonnikom i zakonnicom ślubów kościelnych. I tyle. Natomiast sądzę, że powołania do kapłaństwa i do małżeństwa wcale nie muszą się wykluczać.
Nie opowiadaj, zobacz procentowa skuteczność metody naturalnej i porownaj do innych metod – nie ma się czym chwalić.
Ależ proszę bardzo! Zajrzyj choćby na strony Wikipedii – tam są szczegółowe badania. Skuteczność wynosi pomiędzy 80% (ale to dla „kalendarzyka” poprawnie stosowanego) do ponad 99 % (metoda Rotzera). Wiem, że mówiąc o „metodzie naturalnej” masz na myśli „kalendarzyk małżeński”, ale to już od dawna nie jest to! Skuteczność współczesnych metod NPR daje się porównać z prezerwatywą i spiralą, a nawet z pigułką jednoskładnikową. Tylko klasyczna pigułka „anty” jest znacznie skuteczniejsza. Nie stosujemy tego dlatego, że ktoś nam „kazał” z ambony, tylko po prostu dlatego, że U MNIE to działa. Gdyby nie było skuteczne, poszukałabym czegoś innego.
Kochana, nie jestem ciemną babą żebym metod nie rozróżniała.
To po co powtarzasz takie slogany?. 🙂 A WHO, o ile mi wiadomo, nie jest sponsorowana przez Kościół katolicki… 🙂
Nie jest sponsorowane ale polecane, na kazdych naukach przedmałżeńskich podawane jako jedyna dobra i skuteczna metoda. Poza tym nie kazdej kobiecie pasuje . Jeżeli kobieta ma nieregularne okresy, jeżeli pracuje powiedzmy na zmiany, jeżeli rano nie wie w co ma rece włozyć (jedno dziecko do szkoły, drugie do przedszkola czy żłobka a ona biegiem do autobusu do pracy) to siłą rzeczy nie ma czasu na mierzenie temperatury i ogladania śluzu.Jak się nie pracuje, prowadzi uregulowany tryb życia to może ta metoda się sprawdza.
OLU! Ja pracuję, mam nieregularne cykle (od 30 do 80 dni), prowadzę nieuregulowany (nocny) trub życia a to całe „mierzenie temperatury i oglądanie śluzu” zajmuje mi nie więcej niż 10 minut dziennie. 🙂 Nie przeczę, że czasami mogą zdarzać się sytuacje, że kobieta nie może tych metod stosować, ale jest to rzadkie. Tak samo przecież zdarzają się kobiety, które nie mogą brać pigułek, założyć spirali czy współżyć z prezerwatywą (czytałam o takich, które są uczulone na lateks). I to wszystko nie dyskredytuje tych metod… Zauważyłam, że najbardziej przekonane o nieskuteczności metod NPR są osoby, które ich nie stosują.:) One wiedzą, że to „nie działa” i już. 🙂
Aha – praca na zmiany też już nie jest żadną przeszkodą – po prostu raz mierzy się temperaturę rano, a raz wieczorem… Ciekawe, że nikt nie stawia takiego zarzutu np. pigułkom antykoncepcyjnym, które też, na ogół, łyka się codziennie o stałej porze. I z tym jakoś te wszystkie „zapracowane kobiety” świetnie sobie radzą…
Ale nie uwzględniłas jednego, sa mężczyzni którym jak się powie mozna czy nie można to wiedzą o co chodzi ale są i tacy ktorym to wisi i powiewa. On chce tu i teraz i kobieta nie ma nic do gadania.A takich mężczyzn jest niestety bardzo duzo, zrobi swoje a do zony ma pretensje że zaszła w ciążę.
Nawet wtedy gdy „nie można” to wcale nie muszą być dni bez miłości i pieszczot.:) A z tego, co napisałaś, wynika, że kobiety stosują antykoncepcję głównie po to, by być zawsze „dostępne” dla mężczyzn.(Zresztą nie wydaje mi się, żeby to była prawda). A jaka to, w zasadzie, różnica, czy mąż zgwałci ją (bo zrobi „to” wbrew jej woli) kiedy ona będzie „zabezpieczona” – poza, oczywiście, tym, że nie będzie z tego kolejnych dzieci?
Wcale nie chodzi o to żeby być wiecznie dostępna czy nie. Jakbys miała męża wiecznie potrzebującego, gromadkę dzieci i pusto w kieszeni to ci zareczam, jadłabys pigułki garściami albo rodziła co roku. I to wcale nie musi byc mąż – zupełny prostak. Znam takiego, niby na poziomie dla którego jedyna formą zabezpieczenia która uznawał był…stosunek przerywany. Jezeli z takich czy innych powodów dzieci byłyby nie w pore to co żona miała robic? co miesiąc umierac z nerwów? Jak mąż jest swiadomy i myślący to każda forma dobra a jak nie? A co bys zrobiła jakby ci mąż powiedział że twoje mierzenia temperatury jego nie interesują, rodziłabyś co roku?
Raczej zmieniłabym męża na takiego, który by szanował mnie i mój system wartości. 🙂 Ale poważnie: w sytuacjach, o jakich piszesz, tzn. kiedy żona jest tak czy inaczej „przymuszona” do współżycia z mężem, antykoncepcja jest bezsprzecznie „mniejszym złem” – chociaż i tak nie widzę powodu, dla którego miałabym się truć pigułkami. Skoro już mój „pan i władca” nie mógłby się powstrzymać, niechby zakładał SOBIE prezerwatywę albo podwiązał nasieniowody. A w ostateczności zawsze pozostaje separacja „od stołu i łoża.” Pamiętaj, że gwałt, nawet w małżeństwie, jest zawsze gwałtem. Na szczęście mnie to wszystko nie dotyczy. A Ty przedstawiasz mi takie „ekstremalne” sytuacje po tym, jak Ci udowodniłam, że to, co ja robię, wcale nie jest takie „do bani” jak myślisz. To trochę nieuczciwe, nie sądzisz?
Po pierwsze to wcale nie sa ekstremalne sytuacje ale częstsze jak ci sie wydaje. Po drugie zapomniałas dodać jedno małe słówko „narazie” bo cos mi się wydaje ze za długiego stażu małzeńskiego to ty nie masz a nie dość że krótki to jeszcze 9 miesięcy miałas z glowy.Jakbyś byłas mężatka powiedzmy 30 lat i metoda by sie sprawdziła to bym uwierzyła bez zastrzezeń.
Droga Olu! Po pierwsze, znam takie mężatki – używają NPR od 20 lat bez żadnych problemów (a propos: czy jeżeli Alicja Tysiąc używała prezerwatywy i mimo to zaszła w ciążę, to znaczy, że prezerwatywy w ogóle „nie działają”?) , po drugie używałam tych metod już przed małżeństwem (P., niestety, nie był moim pierwszym mężczyzną), po trzecie, nasze dziecko, a więc i moja ciąża, też nie były wpadką – myśmy to dokładnie zaplanowali (tzn. doładnie wiedzieliśmy, że teraz właśnie poczynamy dziecko. Po czwarte wreszcie, przecież napisałam, że antykoncepcja na zawsze jest złe – kobieta ma zawsze prawo bronić się przed GWAŁTEM (a w moim odczuciu gwałtem jest również zmuszanie jej do rodzenia dzieci, których ona nie chce) – co jednak nie znaczy, że ma ona pełne prawo „pozbyć się” tego dziecka, jeśli zabezpieczenie ją akurat zawiodło…
Droga Olu! Po pierwsze, znam takie mężatki – używają NPR od 20 lat bez żadnych problemów (a propos: czy jeżeli Alicja Tysiąc używała prezerwatywy i mimo to zaszła w ciążę, to znaczy, że prezerwatywy w ogóle „nie działają”?) , po drugie używałam tych metod już przed małżeństwem (P., niestety, nie był moim pierwszym mężczyzną), po trzecie, nasze dziecko, a więc i moja ciąża, też nie były wpadką – myśmy to dokładnie zaplanowali (tzn. doładnie wiedzieliśmy, że teraz właśnie poczynamy dziecko. Po czwarte wreszcie, przecież napisałam, że antykoncepcja na zawsze jest złe – kobieta ma zawsze prawo bronić się przed GWAŁTEM (a w moim odczuciu gwałtem jest również zmuszanie jej do rodzenia dzieci, których ona nie chce) – co jednak nie znaczy, że ma ona pełne prawo „pozbyć się” tego dziecka, jeśli zabezpieczenie ją akurat zawiodło…
Trochę przesadzasz. Lekarz też praktycznie jest dyspozycyjny 24 godziny a jednak ma zone i dzieci a ksiądz przeciez co tydzień na pielgrzymki nie jeżdzi i co noc do umierającego nie chodzi.Tu chodzi o coś innego, jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze. Jakby dobra kościelne dziedziczyła zona i dzieci to by się dopiero porobiło. Zresztą znam przypadek jak rodzina wyprocesowała plebanię, ksiądz miał dzieci, uznał więc po nim dziedziczyły i wygrały.Jakby ksiądz miał rodzine to przecież by ją utrzymał chocby z pensji katechety. Jak nauczyciele rodziny utrzymuja to i ksiądz by mógł a jakby miał zone i dzieci to by chociaz wiedział o czym mówi. Pastor potrafi rodzine utrzymać, ksiądz grekokatolicki potrafi, rabin potrafi, batiuszka potrafi to dlaczego ksiądz by miał nie potrafić?
O, proszę, i tu masz sporo racji. 🙂 Z tym, że gdyby nawet żona i dzieci dziedziczyły po tacie-księdzu to świat (a tym bardziej Kościół) by się od tego nie zawalił. Wiesz, w pierwszych wiekach chrześcijaństwa (a właściwie aż do XVI stulecia) nie istniały seminaria duchowne, więc księża uczyli się swego „zawodu” głównie od swoich ojców – i było wśród nich wielu naprawdę świętych ludzi… Również wielu ówczesnych papieży pochodziło z rodzin kapłańskich – a Kościół nie zbankrutował. Przy odrobinie dobrej woli wszystko można jakoś rozwiązać.
Nie przesadzam, wiem co piszę, bo rozmawiałam kiedyś na ten temat z księdzem i sam mi powiedział, że byłby problem. Różnego rodzaju misje i dziedziczenia. Wyobrażasz sobie ksiedza, który na wiele lat zostawia żonę i dzieci bo musi wyjechać w daleki kraje? Poza tym kwestia dziedziczenia. Kościołowi nic by prawie nie zostało, poza tym z czego by żył, skoro coraz wiecej ludzi odwraca sie od kościoła? A tak jest, nawet w naszym katolickim kraju. Poza tym ksiądz już w swej zasadności ślubuje Bogu, więc jak ma ślubować jeszcze kobiecie? To by była bigamia, nie sądzisz? 😉 Pozdrawiam.
Nie, nie sądzę 🙂 – nie uważam, bym przez to, że kocham P. MNIEJ kochała Boga (a czasami nawet myślę, że to przed poznaniem z nim moje życie pozostawiało więcej do życzenia, niż obecnie…). Bo to by także oznaczało, że małżonkowie, którzy ślubują SOBIE nawzajem (a nie Bogu!) w rzeczywistości Go nie kochają (a w każdym razie MNIEJ, niż księża i siostry zakonne), skoro „zdradzają” Go z człowiekiem. Tak naprawdę jednak są to dwie różne miłości – i człowiek nie stanowi dla Boga żadnej „konkurencji”. Z drugiej zaś strony, miłość do Boga nie jest jak gdyby „obok” miłości do drugiego człowieka – Bóg jest także „wewnątrz” tej miłości, bo On jest jej Dawcą i Źródłem. On sam przecież jest Miłością…
czemu więc nie stworzyć zawodu-ksiądz?mógłby i mieć żonę, jeśli by nie chciał, to by jej nie miał, odprowadzałby podatki, tylko że pewnie kaski by trochę miał za mało i to ich boli ;)[marou.blog.onet.pl]
Księża i tak płacą podatki – od swoich „zwykłych” dochodów (np. za pracę w szkole) na takich samych zasadach, jak wszyscy, a od pozostałych – ryczałtem. A pomimo wszystko nie jest to „zawód” taki, jak inne – w każdym razie nie powinno tak być.
No, niezupełnie. Zdajesz sobie sprawę ile ten ryczłt wynosi? A ZUS placony przez fundusz kościelny? A poza tym przecież kasy fiskalnej nie mają więc nikt nie wie ile faktycznie zarabiaja (pomijając listę płac w szkole). A że mam księdza „w rodzie” to coś na ten temat wiem. Ciekawe z czego wyremontował rodzicom dom, bratu wystawił willę a sam jeżdzi takim samochodem że szok?Jego ojciec rozgłaszał po wsi ze ta willa to za jego…..emeryturę (był fizycznym przy torach). Największe wiejskie dewotki smiały sie z tych rewelacji w głos.
Nie wiem, może faktycznie powinni mieć kasę fiskalną? Choć, z drugiej strony, pogłębiłoby to jeszcze ten durny sposób podchodzenia do sakramentów jak do „usług kościelnych” na zasadzie: „Płacę, to i wymagam – a ty, głupi klecho, masz się zamknąć i zrobić co do ciebie należy, bo to jest twój psi obowiązek – a to, że ja tę całą waszą wiarę mam w nosie, to już jest tylko moja sprawa.” Wymagałoby to również ustalenia ścisłego „cennika usług” – ale co z tymi, których nie byłoby na nie stać? Obsługiwać takich „bez nabijania na kasę”? A jak urzą podatkowy się przyczepi?:) To, co – ma być jak w NFZ? „Ślubów tyle, pogrzebów tyle, chrztów tyle i tyle”?:) Ps. A zarobki księży (proboszczów) zależą w dużej mierze od parafii – przecież jeśli ludzie NIE CHCĄ dawać na tacę, to po prostu nie dają. Widziałam proboszczów bardzo bogatych, ale znam i takich, którzy żyją bardzo skromnie. Księża wikariusze na ogół klepią biedę, bo lwią część ich zarobków zabiera proboszcz. Zakonnicy natomiast mają tylko kieszonkowe – na ogół kilkaset złotych w miesiącu.
A co jest teraz jak kogos nie jest stać zapłacić za slub czy pogrzeb? Moze usłyszeć najwyżej – jak nie masz pieniędzy ….to weż kredyt. A jak się da nie tyle co trzeba to na pogrzeb proboszcz wyśle najmłodszego wikarego, ktory odstawi zupełna chałę (na takim pogrzebie też byłam)
Przepraszam, Olu, ale chyba jesteś trochę niesprawiedliwa. Księża są różni! Znałam proboszcza, który kazał biednej wdowie z kilkorgiem dzieci sprzedać krowę, kiedy nie miała z czego zapłacić za pogrzeb matki – ale znałam i takiego, który msze odprawiał za symboliczną złotówkę, opiekował się własną sparaliżowaną matką i dokarmiał nawet pijaczków – a jeździł starym maluchem. I nie każdy młody wikary „odstawia chałę”! Znam takich, którzy są mądrzy i gorliwi…
Przeciez nie mówię że wszyscy ale przewaznie. Też znałam księdza który jeżdził starym maluchem ale to był ksiądz -społecznik, chyba ksiądz z prawdziwego zdarzenia, pazerny nie był, pracy się nie bał, ludziom pomagał (był z zawodu budowlańcem więc i murarka nie była mu obca). Ksiądz niestety zmarł a jego nastepca łupi ludzi az miło.
Sądzę, że nawet nie przeważnie, Olu – po prostu, jak wszędzie, tak i wśród księży tych najgorszych bardziej widać. Zresztą my sami czasami ich „demoralizujemy” – ostatnio na jakimś forum panienka żaliła się, że ksiądz chciał udzielić jej ślubu i tłumaczył, że nie chodzi o pieniądze. A jeden z księży, ma których blogi wchodzę (Yongpadre), skarżył się kiedyś, że ludzie myślą, że w wizycie kolędowej chodzi tylko o kopertę. Mentalność jest taka:”Nie dam mniej niż…, bo jeszcze ksiądz sobie pomyśli, że ja biedak jakiś jestem. Ale ten kler to pazerny jest!” 🙂
Taca to jest mały pryszcz i wogóle się nie liczy. Liczą się śluby, chrzty, pogrzeby, wypominki , gregorianki, kolęda. To są znaczące pieniądze a nie groszowa taca.Byłam ostatnio na pogrzebie w Warszawie na Wólce Węglowej. Mówie o jednym kościele a tam kaplic sporo. Pogrzeby zaczynaja się od rana, kończa wieczorem. Taśma zupełna, jedni wchodza drudzy wychodza. Niech każdy da 500 zł to policz jaka to kolosalna kwota. Do tego jakby jeszcze było mało, kościelny gonił z taca.Cmentarz komunalny więc utrzymanie takiego molocha nic księży nie kosztuje.
Olu, przepraszam, ale ja jakoś nie lubię liczyć CUDZYCH pieniędzy. Zresztą, skoro to są takie „kokosy” i w ogóle żyć-nie umierać, to czemu coraz mniej młodych mężczyzn garnie się do takiej świetnej „kariery”? I to nawet, uprzedzając Twoją odpowiedź, w tych Kościołach, które nie znają celibatu?
Dlaczego mniej się garnie do kapłaństwa? Moim zdaniem jest tak – celibat nie ma duzo do rzeczy bo obie jestesmy dorosłe i wiemy że jak się chce to się znajdzie. W koncu nastały takie czas ze ksiądz w agencji nikogo juz nie dziwi. Młodzież coraz mniej się garnie do kościoła, młodzi coraz mniej ulegają woli rodziców, szczególnie na wsiach. Kiedyś jak matka „przeznaczyła” syna na księdza to syn szedł, teraz stanie dęba i ma swoje zdanie, niekoniecznie zgodne ze zdaniem rodziców. Kolega mojej córki, taki od piaskownicy był przeznaczony na księdza. Rodzice bardzo pobozni, chłopak jedynak więc bywało tak ze dzieci bawiły sie w najlepsze a Michał cup, cup do kościoła na wszelkie majówki, różańce i inne. Całe życie był ministrantem, zdał maturę i wszyscy myśleli że pójdzie do seminarium. A on poszedł na normalną uczelnię, ma dziewczynę i jakoś nie widać żeby szedł do kościoła.Tak patrząc na znajomych córki widze że jakoś nikomu do kościoła nie po drodze.Stare pokolenie wymiera, młode juz nie jest wyrywne żeby księdzu ostatni grosz wynosić no i dochodzi do tego że kościoły świecą pustkami. Co więcej w moim mieście wybudowali któryś tam z kolei kościoł i nie mają co z nim zrobić, chyba go przerobią na jakies świeckie potrzeby.
No, widzisz, to znaczy, że sama sobie przeczysz – i że to wcale już dziś nie jest taki „miód” być księdzem… Ja tam podziwiam tych, którzy się na takie „wariactwo” decydują, zwłaszcza na Zachodzie, gdzie zewsząd wystawieni są na ataki.
Nic sobie nie przecze tylko próbuję ci uświadomić że z tymi powołaniami to coś jest nie tak. Jakby o pójściu do seminarium decydowało samo powołanie to co za róznica czy bedzie biednie czy będzie bogato. A jeżeli ktos idzie bo szuka miodu to gdzie tu mowa o powołaniu, zwykły interes i tyle.A jak jest na Zachodzie, trudno powiedziec, nie byłam, nie widziałam. O jednym przypadku jedynie słyszałam. Córka kuzynki wyjechała do Stanów, tam wyszła za mąż za Amerykanina i wzięła slub w obrządku prezbiteriańskim. Urodziła dziecko, jako ze katoliczka i cała rodzina katolicka chciała ochrzcić zgodnie ze swoją wiara. W Polsce ksiądz nie dał się tknąć, w Stanach nasz ksiądz też okrutnie grymasił i z wielka biedą się zgodził. Za to ksiądz prezbiteriański jak się dowiedział że dziecko ochrzciła…..wysłał jej bukiet pięknych kwiatow.
Witaj.Przeczytałam Twojego bloga chyba w 90 procentach…Nie komentowałam, ale…Sama nie wiem, czy powinnam to robić teraz – cóż, pewne rzeczy są silniejsze od człowieka.Nie chcę Cię potępiać, nie mam do tego prawa. A jednak nie jesteś dla mnie wobec Boga zupełnie w porządku. Wydaje mi się, że pomniejszasz rolę celibatu, by móc udźwignąć to, co zrobiłaś… To, co zrobiliście oboje. Zdajcie sobie sprawę z tego, że Piotr NIE JEST JUŻ KAPŁANEM. To jego i Twój wybór, ale wybór.Za sakrę się… „płaci”. Ofiarą z wyrzeczenia. I nie jest tak, że ręce Piotra, dotykające Twego ciała, kołyszące Wasze dzieci, są tymi samymi rękami, które miały prawo konsekrować chleb i błogosławić. Już go nie mają…Dobrze, że jesteście szczęśliwi. Dobrze, że jesteście razem. To piękne, co do siebie czujecie – mimo wszystko.Powinniście jednak do końca zdawać sobie sprawę z tego, że w życiu nie można mieć wszystkiego.Pozdrawiam
Nie pomniejszam wagi celibatu… A co do Piotra…to wierz mi, że (mimo wszystkich plusów i błogosławieństw, wynikających dla mnie z tej sytuacji) z całej duszy wolałabym, żeby nigdy nie stał się kapłanem. Wtedy ja miałabym „czyściutkie sumienie i bilet pewnyt do nieba bram”, jak Ty. Gdybym spotkała go wcześniej… Byłabym, jak to piszesz „w porządku wobec Boga”. (A czy ktokolwiek z nas może powiedzieć o sobie, z całą pewnością – „tak, jestem wobec Niego w porządku!”?) Ofiara…wyrzeczenie…pokuta… Obyś się nigdy nie dowiedziała, jak wielkim wyrzeczeniem…i cierpieniem… jest życie bez sakramentów… Czy to się nie „równoważy”, choć trochę?
Takim cierpieniem może i jest a moze i nie jest. Mój były zięć był szalenie pobozny, jak się miał rozwodzić to padały różne argumenty ale to że przysięgał przed Bogiem nigdy nie padło a to że zona nie chce mu robić sniadania padało wielokrotnie. Zaraz po rozwodzie znalazł sobie następną, ożenił się, ma dziecko (w świetle nauk kościoła nieslubne) no i ma się bardzo dobrze. Jakby mu na sakramentach zależało to by sie poprostu zaraz nie zenil bo przymusu nie było.
Dla mnie jest… Na szczęście nie jestem Twoim byłym zięciem…
Bądż szczera. Jakby to było dla ciebie takim wielkim cierpieniem to bys przecież nie wiązała się z księdzem. Jestes rozgarnięta i inteligentna wiec wiedziałas co ciebie czeka a jednak….
Olu, to jest dla mnie wielkim cierpieniem, ale jego miłość jest dla mnie także wielką wartością…
Albo, uwierz, nie odezwałam się dlatego, że ja mam czyściutkie sumienie i bilet pewny do nieba bram. Nie mam… O to chodzi, że nie mam. Moja sytuacja jest o niebo inna, ale ja też nie mam prawa, do sakramentów, bo nie ma we mnie woli obiecania spowiednikowi, że przestanę grzeszyć. Wiem, że nie przestanę!… Nie jestem w stanie się tego wyrzec, jego wyrzec i już! Kiedyś może się to zmieni, na razie… nie wiem. A raczej wiem, że nie.Rozumiem Twoją gorycz w słowach skierowanych do mnie – tych o czyściutkim sumieniu. Napisałam, że Cię nie potępiam – bo nie mam do tego prawa. To tyle.Pozdrawiam
U mnie nie jest to kwestia „woli” obiecania spowiednikowi czegoś czy też jej braku. Mogłabym to obiecać (i nawet dotrzymać!) – tylko że wtedy miałabym świadomość, że postępuję wbrew własnemu sumieniu. Jestem przeświadczona, że – w naszym przypadku – jest to „wola Boża”. I nie potrafię przekonać samej siebie, że jest inaczej. Chociaż wierz mi, że próbowałam…