Matka mądrych.

Nadzieja (tak samo, jak wiara i miłość) nie jest ani „opium dla ludu”  ani ułudą, jest SIŁĄ. Dopiero ci, którzy utracili wszelką nadzieję, stracili naprawdę wszystko. Bo „dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”.

Jak już dobrze wiecie, jestem niepełnosprawna, i w wieku 14 lat usłyszałam, że powinnam przestać się łudzić, bo prawdopodobnie nigdy już nie będę chodziła. Wtedy zrozumiałam, co znaczy „stracić wszelką nadzieję.” Ja nie straciłam – i dziś (chwiejnie, bo chwiejnie, ale zawsze:)) stoję na własnych nogach.

Zawsze chciałam mieć rodzinę, dziecko, męża, pracę – normalne, szczęśliwe życie – i wszyscy (nawet moja własna matka!) uważali, że jestem niepoprawną MARZYCIELKĄ. No, i proszę – wygrałam! Mam pracę, którą lubię, kochającego męża i pięknego, zdrowego syneczka. A wszystko to dzięki niezłomnej nadziei. W pięknej książce Stasi Eldredge „Urzekająca” przeczytałam kiedyś, że każda kobieta ma prawo stać się tym, czym zawsze marzyła, żeby być.  

Także Paulo Coelho kiedyś napisał, że jeśli czegoś bardzo pragniesz i uparcie do tego dążysz, to cały Wszechświat zaczyna Ci sprzyjać. Myślę, że problemem większości ludzi nie jest to, że marzymy zbyt dużo, tylko, że zbyt łatwo rezygnujemy z naszych ideałów, marzeń i planów…A przecież droga do szczęścia wiedzie od MARZEŃ i PLANÓW, poprzez ich konfrontację z RZECZYWISTOŚCIĄ i URZECZYWISTNIANIE…

A teraz ja…dziecko Kościoła bez Kościoła…marzę i mam nadzieję…że niezależnie od wszystkich burz i zawirowań kiedyś wszystko w moim życiu ułoży się tak, jak trzeba…i dopłynę do bezpiecznego portu…

38 odpowiedzi na “Matka mądrych.”

  1. Pomimo mojego całego cynizmu 🙂 stwierdzam na podstawie mojego dotychczasowego życia fakt, że konsekwentne działanie owocuje sukcesem. Nawet gdy wydaje się, że wszystko wokół jest przeciwko nam.

    1. No, jasne…:))) Grunt to się uprzeć. A ja nie należę do osób, które jeszcze nie zaczęły biec, a już stwierdzają, że sprawa jest…beznadziejna. 🙂 W każdym razie…już nie.

  2. Arthur Schopenhauer powiedział „Każdy człowiek bierze ograniczenia własnego pola widzenia za ograniczenia całego świata”. Nie ma żadnych ograniczeń poza tymi, które sami sobie wmówiliśmy. Polecam książkę „Zero ograniczeń”, którą napisał Joe Vitale.

    1. Mądrze powiedział.:) Ja to znałam w wersji, że „szczęście” i „nieszczęście” jest czymś, co zależy bardziej od nas samych, niż od zewnętrznych okoliczności. I żeby tak płynnie nawiązać do poprzedniego tematu – wielu wielkich ludzi (nawet paru Sekretarzy Generalnych ONZ) wychowywało się w ubóstwie, a czasem nawet w biedzie. Z pewnością byli świadomi własnych „ograniczeń” ale one ich nie powstrzymały…Można ich pewnie nazwać „ludźmi nadziei.”

    2. Chrystus przypomniał o różnicy między ludźmi w przypowieści o talentach, Św. Paweł podkreślił, iż to, jakim kto jest, nie zależy od niego, ale na to, kim się będzie, ma się już wpływ. Ważne jest, aby umieć określić siebie, Określić jacy jesteśmy? Jakie mamy wady? Jakie zalety? I nie po to, aby się usprawiedliwiać lecz aby najjaskrawsze wady stępić, a skupić się na zaletach, wyłaniając jedną, której „blask” jest najsilniejszy, przyćmiewający wady. Spróbujmy ogrodnikowi wmówić, że niepotrzebnie tyle się troszczy o swoje rośliny, skoro wszystko zapisane jest w genach i nie zależy od niego, jakie w ostateczności będą, a w związku z tym jego starania nie na wiele się zdadzą. Uważam, że człowiek nie może wszystkiego ale może o wiele więcej niż na ogół się wydaje.

      1. No, właśnie…Mamy przeżyć życie z takim „kapitałem” jaki został nam dany – w miarę możności go rozwijając – i przeżyć je najlepiej, jak potrafimy…Przypuszczam, że niewiele by mi pomogło, gdybym stale skupiała się na swoich dziecięcych marzeniach o zostaniu łyżwiarką figurową…:) „Gdy byłem dzieckiem, myślałem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Gdy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce.”(1 Kor 13,11). Choć, z drugiej strony, Jezus zaleca, byśmy się tali „jak dzieci.” Czy to między innymi nie dlatego, że dzieci są na ogół ufne i pogodne, zawsze gotowe zaczynać od nowa, liczące na to, że „wszystko będzie dobrze”? Dzieci nie tylko mają odwagę i nadzieję – one same SĄ naszą nadzieją na przyszłość. Znałam pewną bardzo ubogą kobietę – ktoś mógłby powiedzieć: „na co ktoś taki może liczyć w życiu?”. Tymczasem jeden z jej synów to znany śpiewak operowy…

    3. Jarku, a pamiętasz Mruczankę Końcową Misia z „Tao Puchatka”? „Jeśli zrobię to, co zrobić mogę – wówczas znajdę Drogę…a Droga za mną podąży…”No, więc ja teraz jestem na etapie „robienia tego, co mogę.” Przypomina mi się tu jeszcze modlitwa Wspólnot AA:”Panie, daj mi odwagę, abym zmienił(a) to, co mogę zmienić, pokorę, abym godził(a) się z tym, czego zmienić nie mogę – oraz mądrość, abym umiał(a) odróżnić jedno od drugiego…”

        1. A ja dodatkowo wierzę, że to Jezus jest Drogą – tak więc metodą „robienia tego, co (obecnie) jest dla mnie możliwe” mogę się przybliżyć także do Niego – niejako pomijając zwykłą dla chrześcijan drogę Kościoła, która w dużym stopniu jest dla mnie, dla nas, zamknięta…:)

          1. Mam nadzieję, że nie urażę Cię tym pytaniem. Po co Ci droga Kościoła, skoro możesz iść drogą Jezusa? Pytam, gdyż dla mnie to są dwie różne drogi.

          2. Odpowiadam, że dla mnie nie. 🙂 Kościół, w jaki wierzę, jest wspólnotą uczniów, podążających tą samą Drogą. I cierpię, kiedy jestem z niej wykluczona, bo wiem, że w gruncie rzeczy idę w tym samym kierunku co oni. No, cóż – mówi się, i jest to bardzo mądra myśl – że „człowiek jest drogą Kościoła.” Niestety, nie każdy człowiek. Mam nadzieję, że taka odpowiedź Ci wystarczy – bo nie chcę się w to bardziej zagłębiać.

          3. I Bogu niech będą dzięki – nie bardzo wiem, co jeszcze mogłabym napisać, gdybyś zaczął drążyć temat – może oprócz tego, że wierzący, „wyjęty” ze wspólnoty jest trochę jak głownia wyjęta z ogniska. Trudno jest podróżować samotnie, choć oczywiście taka podróż daje mi o wiele większą niezależność – co także zawsze bardzo sobie ceniłam.Zawsze jednak jestem rozdarta pomiędzy potrzebą wewnętrznej wolności a poszukiwaniem oparcia – i było tak na długo przedtem, zanim zdecydowałam się podążyć za P.Odkąd pamiętam, miałam bardzo głęboką potrzebę „przynależności” do jakiejś grupy, a jednocześnie równie głębokie poczucie, że tak naprawdę „nie przystaję” do żadnej z nich.

  3. W przeciwieństwie do Pani ,nie mogę pozwalać sobie na marzenia.Nie toleruję utopii,jestem realistką.Żyję każdym dniem i tym ,co on przyniesie,a z problemami podejmuję otwartą walkę,ale skuteczną,nigdy się nie poddaję i uparcie dążę do realizacji swoich planów i zamierzeń.Żyję oczywiście nadzieją na lepszą przyszłość,ale tę,która obiecuje Biblia.Biblia jest moją opoką i z niej czerpię radość,siłę,optymizm i czuję się wyzwolona.Pozdrawiam.

    1. Pani Tereso, cała Biblia jest księgą pełną nadziei…Wie Pani, jaki werset lubię najbardziej?”I otrze [Bóg] z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ni krzyku, ni trudu już /odtąd/ nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły.” (Ap 21,4) Perspektywy na przyszłość mamy całkiem dobre. 🙂

        1. Nie zgodzę się z Tobą, Marku – wiara nie jest „pewnością” jest raczej „nadzieją przyszłych dóbr” – nadzieją na to, że Bóg spełni to, co obiecał…

          1. A nie spełni ? Przecież Bóg nie byłby Bogiem gdyby nie dotrzymywał słowa, a cała nasza wiara w Niego nie miałaby sensu.

          2. Wierzę, że spełni…Ale nie jestem pewna, czy tam, gdzie jest wiara, można mówić o „pewności”…Chociaż…przypomniała mi się anegdotka o linoskoczku…opowiadałam ją już w którymś z dawniejszych postów o wierze („Taniec na linie”)…więc może tylko powiem, że być może wiara to taki rodzaj ZAUFANIA (a więc „pewności”), jakim obdarza nas nasz synek, kiedy WIERZY w to, że go zawsze złapiemy… No, więc ja wierzę w to, że Bóg mnie zawsze złapie…

          3. Tylko, że Bóg nas zawsze złapie a z rodzicami bywa różnie ( nie daj Boże)…

          4. Noooo…Zwłaszcza ja (jako niepełnosprawna mama) mam niezmiennie strach w oczach, gdy mój synek rzuca mi się w ramiona z pełnym zaufaniem…Ale to nie osłabia jego wiary we mnie…:)))

          5. I tu się z toba zupełnie zgadzam, wiara jest wiara a nie pewnością. Co innego powiedzieć wierzę z się dostanę na studia a co innego jestem pewna że jestem na liście studentów (bo mam stosowny kwit)

          6. 🙂 A „kwitu” na wejście do nieba na szczęście (?) nikt z nas nie ma – chociaż niektórzy są przekonani o własnej świętości. Co ciekawe, z reguły są to ci, którzy najchętniej odesłaliby wszystkich pozostałych do wszystkich diabłów…

          7. Do tych przekonanych o własnej świętości mam awersje niesamowitą i nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Moja córka własnie weszła do takiej „świetej rodziny”. Swięte obrazki po ścianach, RM od rana do wieczora, święcenie samochodów, różańce na kierownicach, post w Wigilie całodzienny, babcia juz z kościoła nie wyłazi (najpierw wysoko partyjna a teraz radiomaryjna) a w srodku – wszyscy po rozwodach, mężowie zwiewali od tych „świętych niewiast”, jak nie cywilny mąż to konkubent (i to w rotacji), skłóceni z całym światem, o nikim nie powiedzieli dobrego słowa a jedynie o sobie, pazerni do obrzydliwości.Dobrze ze młoda wyszła z tej zacnej rodziny bo z nimi nawet święty by nie wytrzymał.

          8. Oj, ma się dobry Pan Bóg z takimi, ma…Niektórzy to jeszcze po śmierci będą wymachiwać Mu przed nosem „abonamentem na Niebo”:”No, jak to? Zaliczyłam tyle maszy, tyle a tyle postów i pielgrzymek…” A On zapyta raczej o to, jakie piekło na ziemi owe „święte niewiasty” urządziły mężom, dzieciom albo tej 17-latce z parteru, co zaszła w ciążę przed ślubem…Kto nie miłuje swego brata, którego widzi, nie może także miłować Boga, którego nie widzi. Proste.

  4. Marzenia są po to by je spełniać, a takie historie dodają wiary w siłę tych własnych marzeń, w spełnienie tego czego pragnę :)) Pozdrawiam :)[odlamki-wspomnien]

    1. Wiesz, jest taka mądrość taoistyczna, że nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku – tylko trzeba się odważyć na ten krok…A potem na następny i następny…i starać się nie stracić z oczu swego celu…Tak rozumiem NADZIEJĘ…Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.

  5. Przekornie zatytułowałaś swą notkę „MATKA MĄDRYCH” bo powiedzenie brzmi; „nadzieja – matka głupich” natomiast uzupełnieniem tego jest „lepiej mieć matkę głupią niż nie mieć wcale”, gdyż każda matka [oprócz wyrodnych] kocha swoje dziecko, a miłość jest najcenniejszym darem losu; Nadzieja niczym matka kocha nas i pomaga w każdej życiowej sytuacji; a kiedy zabraknie matki [właśnie doświadczam tego bólu], kiedy zabraknie nadziei niektórzy „strzelają samobója”. Myślę, że każdy chrześcijanin pokłada nadzieję w Chrystusie i to jest sposób na przetrwanie trudnych chwil w życiu.Jak pisał Kochanowski – „nie porzucaj nadzieje jakkolwiek się dzieje….”

    1. Przypomiał mi się jeszcze fragment wiersza K.K. Baczyńskiego, Basiu:”Lata, wy moje straszne lata!Nauczyłyście wy nas wierzyć.I to był kostur nam na drogę – i z tym się resztę burz przemierzy…”

  6. Albo! npisałaś o nadziei, tej potężnej sile, ktora niejednokrotnie trzyma nas przy życiu. Napisalaś dla mnie dużo więcej i chyba nie zdawałaś sobie z tego sprawy. Dziś moja Z. ma dwanscie lat, a rok temu powiedziano nam, że nie będzie chodzić smodzielnie. Tchnęłaś we mnie Nadzieję. Może jednak mamy jeszcze szansę…

    1. Szansa jest zawsze, nigdy nie należy się poddawać. Ale, powiedz szczerze, będziesz kochać ją mniej, jeśli NIE BĘDZIE chodzić?Jestem pewna, że nie. Dziecku niepełnosprawnemu trzeba stawiać wysokie, ale nie nierealistycznie wymagania – ale myślę, że to sama wiesz. Nie sądzę, by moi rodzice kiedykolwiek żywili nadzieję, że zostanę baletnicą.:)

      1. Moją nadzieją jest, że Z. bedzie szcześliwa, bo kocham ją nad życie. Nie dla mnie , ale dla niej pragnę doprowadzić do jej smodzielności. Czasem wydaje mi sie,że tak niewiele brakuje. Twoj notka tchnęła we mnie nadzieje, że może jeszcze nie wszystko przesądzone… Pozdrawiam!

  7. Twierdzenie, że nadzieja jest matką głupich to jedno z genialnych kłamstw Złego. bo tak naprawdę jak człowiek traci nadzieję to wewnętrznie umiera… jeśli komuś się w życiu układa to można oczywiście powiedzieć, że jest „urodzony pod szczęśliwą gwiazdą”, czemu nie. jest w ludziach pewna tendencja do wyszukiwania dookoła winnych własnych niepowodzeń. mi nieraz zdarza się myśleć, że nie będę szczęśliwa bo na to nie zasługuję… bo nie jestem mądra ani piękna, w ogóle to straszna cholera ze mnie i nikt mnie nie zechce. to jest zabójcze. bardzo pomogły mi swego czasu książki państwa Eldredge. prawdziwa rewolucja!!Mam nadzieję, że Ty wkrótce otrzymasz to czego Ci brakuje i czego tak pragniesz a ja będę z ukochanym:) tak często to powtarzam, że chyba zaczynam już wierzyć;)

    1. Ja często sobie powtarzam: jeśli się czegoś boisz (wydaje Ci się, że jesteś smutna lub nieszczęśliwa, itd., itd.) powtarzaj sobie, że jest inaczej – tak długo, aż w to uwierzysz. 🙂 To dziwne, ale to niekiedy działa…

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *