Szpitalne cuda małe i duże…

Kiedy miałam 14 lat, uważałam się za ateistkę i antyklerykałkę – po kolejnej operacji leżałam jednak w szpitalu i krzyczałam z bólu, zwidywało mi się, że jestem w piekle, i smażą mnie tam na wolnym ogniu. 

A ponieważ podobno bardzo „pobożnie” wrzeszczałam („Boże mój, dlaczegoś mnie opuścił?!”– i takie tam…), w końcu wezwano do mnie księdza, którego zresztą najpierw chciałam pobić („Oho, skoro już nasłali na mnie klechę, to musi być ze mną bardzo źle!”) – a on tylko popatrzył na mnie, i zapytał: „Boli Cię, aniołku, prawda?” – rozpłakałam się, bo mówiono o mnie już różne rzeczy („niech ktoś, do jasnej cholery, uciszy tę wariatkę!”:)), ale nigdy, że jestem „aniołkiem”… 
Powiedział, że będzie się za mnie modlił i że za trzy dni ból na pewno minie. I faktycznie, po trzech dniach poczułam się dużo lepiej. Był to zresztą pierwszy krok do (ponownego) odkrycia przeze mnie chrześcijaństwa, co nastąpiło w kilka lat później. 
***
Dużo, dużo później młody pracownik sanatorium, w którym przebywałam, poprosił mnie o modlitwę w intencji swego kolegi, który spadł z rusztowania i leżał w śpiączce, a lekarze twierdzili, że uratować mógłby go tylko cud.
Szczerze powiedziawszy, przyjęłam tę prośbę jedynie z uprzejmości (jakoś nie wypadało mi odmówić) i modliłam się bez szczególnej wiary – raczej o to, by bliscy tego chłopaka pogodzili się z jego odejściem, niż o „cud” uzdrowienia – bo mój głęboko racjonalny umysł (a swoją drogą, czy samo takie sformułowanie nie jest pleonazmem, „masłem maślanym”?:)) uparcie odrzucał taką możliwość. Niech będzie, że jestem małej wiary…:)
I jakież było moje zdziwienie, gdy po roku wróciłam do tego samego sanatorium i znajomy pracownik poinformował mnie, że jego kolega nie tylko wybudził się ze śpiączki, ale i powraca do zdrowia w tempie, które zdumiewa lekarzy…

Wczoraj natomiast zmarł 27-letni ksiądz Piotr z Gorzowa Wielkopolskiego, który był chory na tę nową odmianę grypy A/H1N1- i było mi smutno, bo i za niego się modliłam. Był jeszcze taki młody (i tu już na pewno nie można powiedzieć, że „oprócz tego” coś mu jeszcze dolegało…) – że poczułam się zawiedziona, że tym razem „Bóg nie wysłuchał” – i ten kapłan jednak przegrał walkę o życie. Zapewne nie ja jedna. Nie zawiedli nas natomiast różni internetowi „dyżurni antyklerykałowie kraju”, którzy nawet w obliczu tej śmierci nie powstrzymali się od kąśliwych uwag na temat „słabej wiary” tych, co się modlili o jego zdrowie. Gdyby sobie choć raz darowali – to dopiero byłby CUD

18 odpowiedzi na “Szpitalne cuda małe i duże…”

  1. Cud nie bylby cudem, gdyby zdarzal sie na kazde (do Boga) zawolanie. Oczekiwany w modlitwie cud to w zasadzie mniej lub bardziej uswiadomiona manipulacja Boza wszechmoca (co nie znaczy, ze jestem przeciwna modlitwie petycyjnej – wrecz przeciwnie!). Prawdziwy cud zdarza sie niespodziewanie, zaskakuje, czasem nawet przeraza, a na pewno zdumiewa (Boza?) nieobliczalnoscia – chociazby milosc, ktora na nas spada „jak grom z jasnego nieba”.A opisane tu reakcje tzw. wojujacych ateistow? – no coz, bywaja krzywym zwierciadlem naszej wlasnej wiary. Gdyby w naszej, polsko katolickiej, religijnosci bylo wiecej duchowej m a r y j n o s c i (zachowywania w sercu Bozego dla nas slowa), a mniej widowiskowej mariolatrii – i wszelkiej innej idolatrii – nie „wodzilibysmy na pokuszenie” tylu niedojrzalych ateistow, zdeklarowanych bluzniercow i pseudo-intelektualnych przesmiewcow. P.S. Tez mam w swoim duchowym doswiadczeniu okres ateistyczny – i jest on dla mnie tak samo cenny i „od Boga dany”, jak pozniejsze doswiadczenia wiary.

    1. Droga Pani – ja również cieszę się, że taki okres został mi dany – przede wszystkim sądzę, że dla naszego rozwoju KONIECZNE jest, by „odrzucić” swoją dziecinną wiarę, która jest w istocie światopoglądem przejętym od rodziców (także wtedy, gdy dziecko wychowuje się w rodzinie od pokoleń ateistycznej :)) – po to, by ją później znów odzyskać…albo i nie. 🙂 Nawet Jezus, sądząc z Ewangelii, przeżył takie chwile „duchowego odejścia” od swoich najbliższych. I być może właśnie dlatego nasza (polska) religijność jest tak często płytka i powierzchowna, że wielu ludzi NIGDY do takiego momentu nie dochodzi. „Ojce i praojce wierzyli – ja takoż!” A po drugie, moje doświadczenie niewiary wydaje mi cenne także i dlatego, że dzięki niemu jestem teraz w stanie zrozumieć wątpliwości, zarzuty i pytania moich oponentów. Sama je kiedyś (sobie) stawiałam… Istotę cudu (i tego, dlaczego nie zdarzają się one „zawsze”) ujęła Pani bardzo trafnie – sama bym tego lepiej nie zrobiła. Ja w tym zresztą widzę podstawową różnicę między MAGIĄ a RELIGIĄ. W MAGII chodzi o to, by podporządkować sobie jakieś „siły nadprzyrodzone” i poniekąd PRZYMUSIĆ je do działania zgodnie z naszą wolą. RELIGIA (WIARA) natomiast, to coś dokładnie odwrotnego. Chodzi w niej raczej o „poddanie” (notabene, słowo 'islam’ dokładnie to oznacza:)) naszej woli – woli Tego, który „większy jest ode mnie.” Wobec Kogoś, kogo nazywam „Panem” nie mogę stawiać ŻĄDAŃ, mogę jedynie PROSIĆ (ufając, że Ten Ktoś pragnie jednak mojego dobra).

  2. Heh… Ja już tyle razy modliłam się o zdrowie i życie dla moich bliskich, dla przyjaciół i duża część z nich już nie żyje:| Dlatego jakoś ciężko uwierzyć mi że moje modlitwy cokolwiek mogą dać. Bóg i tak zrobi tak jak zechce…balagan-slow-mysli-zdarzen.blog.onet.pl

    1. Wiesz, ja jestem przekonana, że Bóg – chociaż istotnie jest w pełni Wolną Istotą – SŁUCHA wszystkich naszych modlitw, choć nie wszystkich „wysłuchuje” tak, jak MY byśmy tego chcieli. Jest w filmie „Bruce Wszechmogący” taka ciekawa scena, kiedy to tytułowy bohater chciał okazać się „lepszy” od Boga – i w związku z tym wysłuchał WSZYSTKICH, którzy go prosili o wygraną na loterii… Wszyscy, owszem, wygrali, ale…po dolarze. Na pewno jest w tym pewna TAJEMNICA – i nie trzeba próbować tego „wyjaśniać” za wszelką cenę. Ja też nie będę. Ale może te wszystkie niewysłuchane modlitwy są właśnie po to, byśmy pamiętali, że Bóg to nie „maszynka do spełniania życzeń”? NIE WIEM!

      1. A ja wierze, ze nie ma modlitw niewysluchanych. Nasze pragnienia sa dla Boga tak samo c u d o w n e, jak dla nas Jego interwencje. A moze nawet bardziej…?”Blogoslawieni, ktorzy lakna i pragna sprawiedliwosci, albowiem oni beda nasyceni” – to przeciez eschatologiczna obietnica dla „niepoprawnych marzycieli” i „naiwnych idealistow” (takze tych niewierzacych w Boga religii), modlacych sie NIEUSTANNIE – wlasnie swoimi marzeniami i idealami.

        1. To, co Pani napisała, skojarzyło mi się z czymś innym – może niewłaściwie… Ale MOŻE z nami i z Panem Bogiem jest trochę tak, jak z rodzicami małego dziecka, którzy bardzo LUBIĄ słuchać jego marzeń, nawet tych nierealnych? Św. Teresa z Avili mawiała, że kiedy Bóg chce kogoś ukarać, spełnia WSZYSTKIE jego prośby.Chociaż, z drugiej strony, oznaczałoby to, że Bóg nie traktuje nas w pełni „poważnie” – a to chyba nieprawda… Kiedy miałam 6 czy 7 lat, „przepowiedziałam” sobie, że się ze mną ożeni jakiś ksiądz. „Ależ to niemożliwe, córeczko.” – powiedzieli rozsądni dorośli. „A dlaczego?” – chciałam wiedzieć. „Ponieważ oni się nie żenią!”. Teraz jednak, z całą moją życiową historią, powinnam być świadkiem, że dla Boga nie ma NIC niemożliwego.:) Przypomniała mi się tu jeszcze historyjka o tym wiejskim proboszczu, który umówił się z parafianami na modlitwę o deszcz. W umówionym dniu ludzie przyszli do kościoła, ale drzwi zastali zamknięte na głucho. Stukają, pukają… Wreszcie otwiera im ksiądz: „Czegoście tu chcieli?” „No, jakże to tak, księże proboszczu, przecież mieliśmy się modlić o deszcz!” „A po co?! Przecież wy i tak w to nie wierzycie!” „Ależ wierzymy, wierzymy!” „Taaak? To dlaczegoście przyszli bez parasoli?!” MORAŁ: jak chcesz się modlić o deszcz, weź ze sobą parasol!:)

          1. Droga Albo, moze nie zaryzykowalabym takiej refleksji na innym miejscu, ale tutaj czuja sie wolna od obawy o religijne zgorszenie kogos o slabszej (niz moja wlasna) wierze. Dla sw. Teresy z Avili (podobnie jak dla „malej Tereski” i tylu innych mistykow) Bog bywal karcacym Ojcem, a Syn – Oblubiencem/Malzonkiem, ktory czasem spelnial najbardziej dziecinne marzenia (np. snieg na zakonne obloczyny). Ale nie trzeba byc kontemplatywna mniszka, zeby rownie mistycznie przezywac relacje z Troj-Jedynym Bogiem. Zbliza sie Adwent, ktory dla wierzacych jest oczekiwaniem Syna, a wiec…nasza DUCHOWA CIAZA. To w naszych duszach ma sie urodzic Syn Bozy i to MY musimy zadbac, zeby dorastal i stal sie nasza duchowa Opoka (jak dorosly syn dla rodzicow). Bo tak jak dzieci Boze, potrzebuja karcacej opieki Boga-Ojca, tak i zrodzony w nas Syn Bozy, potrzebuje naszej troski i pielegnacji. Parafrazujac slawna mysl Camusa z „Upadku” – wszyscy jestesmy Maryjami ( u Camusa – „Chrystusami”). To tak przy okazji obiecanego kiedys (eckhartowskiego) komentarza do Pani maryjnych „reaktywacji”.

  3. Od dziecka wierzę w Boga, chodzę do kościoła i nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy to co wpajają nam klerykały jest prawdą … coś ze mną nie tak? czy może wręcz przeciwnie ?? Tak wogle to ciekawy blog, będę wpadać, ty też możesz do mnie jak chcesz FatLady.blog.onet.pl

    1. Nie mam pojęcia… Sama musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie. A może po prostu masz łaskę takiej wiary – bez zadawania pytań? Ja nie mam…

  4. A może modlitwy za uzdrowienie ks.Piotra dały mu zbawienie i nie musiał dalej żyć na ziemi. „… do Emaus” – „a myśmy się spodziewali” „Nadzieje uczniów wynikały z wyobrażenia świata i rozumienia wydarzeń w Jerozolimie. Te nadzieje musiały upaść, bo nie były prawdziwe.” tak jak wtedy obecnie też zapominamy dokąd zmierzamy. … lecz nie moja lecz Twoja będzie wola. Pozdrawiam.

    1. Może… lecz zauważ, że i Jezus wskrzesił Łazarza…i młodzieńca z Nain…mimo, że mógł ich przecież zbawić „bez tego.” Ale istotnie: „któż z nas poznał zamiar Pana tak, by Go mógł pouczać?” Inaczej mówiąc (choć to brzmi jak banał) – niezbadane są wyroki Boskie…

  5. Każdy przeżywa trudny okres w życiu, bez względu czy to sytuacja rodzinna, czy po prostu osobista. W końcu przeminie ten czas, by poczuć się jak nowo narodzony. Dziękuję za komentarz. Czasem nawet wirtualni przyjaciele pomóc mogą naprawdę wiele. Dziękuję.Pozdrawiam, Patrykk.

  6. Dziękuję bardzo, że odwiedziłaś mojego bloga i napisałaś bardzo mądrą myśl Trafiłaś w same sedno.:)Co do Twojej notki… moja wiara również przechodziła transformację, i zapewne każdy tak ma. Ważne jest by nie poddawać się w poszukiwaniu jej głębi, tylko dzięki temu znamy swoje miejsce na ziemi.Zapraszam ponownie http://www.w-gore-strumienia.blog.onet.plPozdrawiam serdecznie:))

    1. Będę odwiedzać Twój blog – popatrz, wzbudziłaś kontrowersje tak niewinnym, zdawałoby się, tematem 🙂 – ale tu, w blogosferze, tak jest zawsze, gdy ktoś odważy się mieć poglądy odmienne od większości – i życzę powodzenia. Aby płynąć pod prąd, trzeba mieć więcej siły, niż aby płynąć z prądem. 🙂 A co do wiary, masz oczywiście rację – musi się ona ZMIENIAĆ, aby żyć. Niektórzy jednak nigdy nie wyrastają ze swojej dziecinnej pobożności (i wtedy np. w wieku lat 20 wciąż modlą się do „Bozi” i recytują wyuczone wierszyki przy spowiedzi) – i nic dziwnego, że w końcu ją odrzucają, jak garniturek od Pierwszej Komunii, z którego dawno już wyrośli. Razem z wiarą w bociana i w krasnoludki…

  7. ha, ha… jak to się w życiu plecie :-))) pierwsze pełne zdanie jakie wygłosiłam (miałam niecałe dwa lata) brzmiało: „Tato , jak dojść do Boga?” Ojciec, ateista zdębiał, ale jakoś sobie poradził, opowiadając mi o fizyce kwantowej. Szukałam dalej. Kiedy miałam 12 lat udałam się do księdza katolickiego i usłyszałam, że : „nie ma w Tobie bojaźni Bożej, więc mogłabyś zabić człowieka”. Od tego czasu w moich poszukiwaniach Boga szerokim łukiem omijam kościół katolicki. Myślę jednak, że jestem chrześcijańską buddystką, jak Eckhart, bo wierzę w PRAWDZIWE przesłanie Jezusa. Chyba najbliższy jest mi obrządek ormiański.

    1. No, popatrz, a ja jestem katoliczką (prawda, że trochę nietypową, bo żoną „eksa” :)) i również sądzę, że wierzę w PRAWDZIWEGO Jezusa.:) Być może miałam więcej szczęścia w życiu do księży – spotykałam prawie samych mądrych i pełnych dobroci. A ten, który Ci się trafił…no, cóż, może i w Tobie nie było „bojaźni bożej” – za to jemu chyba zabrakło MIŁOŚCI. Współczuję. A jeśli chodzi o Twoje pierwsze pytanie: sądzę, że do Boga można dojść wieloma różnymi drogami (i są to, między innymi, różne religie) – ale najpewniejszą z nich jest MIŁOŚĆ. (Zabijanie bliźnich więc raczej odpada.;)). Jak rzekło Pismo: „Każdy, kto miłuje, zna Boga” – ponieważ Bóg jest miłością.

  8. cuda „zdrowotne” są chyba najbardziej spektakularne i w pewien sposób czytelne dla szerokiej grupy ludzi, także niewierzących. w ubiegłym roku przeżyłam śmierć dwóch osób chorych na raka za które się modliłam. i miałam po cichu jakiś żal, czemu tak się stało. czemu wszystkie cuda dzieją się gdzieś daleko… teraz sposób postrzegania pewnych rzeczy bardzo mi się zmienił i wierzę, że wszystko ma swój cel i sens chociaż często nie jest to takie czytelne i oczywiste jakby się chciało. a wkrótce po tamtych trudnych wydarzeniach Pan Bóg zadziałał i to tak, że znowu przecierałam oczy ze zdumienia… i do dzisiaj przecieram.

Skomentuj ~emigrantka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *