Biedne hetero-dzieci?

„Trybuna” nr 269 (5994) z dnia 17 XI 2009 r. nareszcie ma niezbite dowody: „DWIE MAMY SĄ LEPSZE!” (Ciekawostka, dlaczego „dwie mamy” a nie „dwóch ojców”? Czy ojcowie- geje nie powinni poczuć się w tym momencie urażeni?:) No, tak – zapominałam, że dla lewicy mężczyzna jest mniej więcej tak samo przydatny w wychowaniu dziecka, jak piąte koło u wozu – a może nawet mniej…) 

Badania przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu Londyńskiego oraz Clark University w Massachusetts pokazują, że „dzieci, które miały dwie matki, są ambitniejsze, mają wyższe aspiracje i lepiej radzą sobie w życiu.”
Podobno wynika to z tego, że dzieci w rodzinach homoseksualnych „są zazwyczaj planowane i chciane” (rozumiem, że w rodzinach „hetero” są zwykle dziełem przypadku i nieprzemyślanych decyzji?:)), ponieważ „decyzja o posiadaniu potomstwa wiąże się w takich przypadkach także z poszukiwaniem dawcy nasienia.” (W rodzinach „tradycyjnych” kogoś takiego nazywa się zwykle mężem lub partnerem – i zapewniam, że jego znalezienie także zazwyczaj wymaga starannych i przemyślanych poszukiwań…:)).
No, cóż – cała ta sprawa przypomina mi nieco to ubolewanie szwedzkiej nastolatki, wychowywanej w rodzinie zmieniającej się po każdym rozwodzie aktualnych opiekunów („patchworkowej”, jak to się teraz nazywa…) nad tym, „jakie to nieszczęśliwe muszą być dzieci, które mają przez całe życie tylko JEDNYCH rodziców.”
Nie ukrywam, że po przeczytaniu tego tekstu ja-„hetero-mama”- popadłam w kompleksy i doszłam do wniosku, że najlepsze, co mogłabym zrobić dla swojego synka (żeby był „ambitny”, itd.), to natychmiast oddać je na wychowanie jakiejś parze sympatycznych lesbijek. 
Oczywiście, będzie to trochę bolesne dla mnie i mojego „dawcy nasienia” – ale czego się nie robi dla dobra dziecka? 😉
W najnowszej „Polityce” (nr 49 [2734]) znajduje się bardzo ciekawy wywiad na ten temat z prof. Anną Izabelą Brzezińską (z Instytutu Psychologii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu i Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej w Warszawie), z którego fragment chciałabym tu przytoczyć: 
„Zastanawiam się, czy w dyskusji na ten temat należy w ogóle posługiwać się wynikami badań. Używanie argumentu 'bo tak pokazują badania’ w tym wypadku jest dla mnie nie tyle wątpliwe naukowo, co po prostu niemoralne. Badania prowadzone są według bardzo różnych standardów; czasami ankietuje się kilkanaście osób w bardzo różnym wieku, niejako z łapanki. Trudno też uwolnić interpretację wyników od systemu wartości badacza.”

Żeby nie było nieporozumień: wcale nie uważam osób tej samej płci za koniecznie GORSZYCH rodziców, ale nie rozumiem, dlaczego mieliby być na pewno lepsi? Przecież – podobno – orientacja seksualna miała nie mieć żadnego wpływu na jakość rodzicielstwa?:) I czyż mówiąc: „ci są lepsi” nie mówimy automatycznie, że inni (w tym przypadku osoby o orientacji heteroseksualnej) są „gorsi” w jakiejś roli? I czy przypadkiem nie jest to właśnie ten rodzaj wartościowania, od którego zwolennicy „tolerancji” wszelakiej tak gwałtownie się odżegnują?

103 odpowiedzi na “Biedne hetero-dzieci?”

  1. Badania naukowe, no właśnie niczego mogą nie dowodzić, przykład „globalnego ocieplenia” jest tego najlepszym dowodem. Nigdzie w opracowaniach nie ma jasno podanego ile procent gazów cieplarnianych wytwarza działalność człowieka i czy ograniczenie tego procenta wpłynie na globalną zmianę klimatu. Więc jeżeli nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniądze a nie o prawdę.

    1. CO2 jest budulcem dla roślin, które z kolei w procesie fotosyntezy wytwarzają tlen. Efekt cieplarniany to blef natomiast w historii Ziemi jako takiej zmiany klimatu są cykliczne.

  2. Uważam, że najlepiej jest gdy dziecko ma obydwoje rodzicow -czyli mamę i tatę. Jeśli pozostaje sam rodzic to ma „pod gorkę”. Dwie mamy to jeszcze w przypadku dziewczynki to nie jest tragedia-pod warunkiem, że nie słyszy od małego, że facet to zło. Natomiast chłopiec wychowywany przez dwie mamy..wiadomo.Dwpóch gejów wychowujących dziewczynkę.. chłopca. Nie wiem..naprawdę.

    1. Sądzisz więc, że tak właściwie ojciec jest dziewczynie do niczego niepotrzebny?:) (Z chłopakiem, wiadomo, może jeszcze w piłkę pograć – ale mamunia i córunia…mają swój własny, „kobiecy świat” i to im wystarczy…). „Badania naukowe” 🙂 nie potwierdzają tego – wygląda raczej na to, że dziewczyna wychowywana bez ojca częściej ma problemy w relacjach z mężczyznami. Często brak „męskiej czułości” w dzieciństwie przekłada się u nich na zbyt wczesne czy nieudane związki. To ogólnie znany fakt, że np. córki alkoholików częściej wybierają sobie takich samych partnerów – po prostu nie znają innego „wzorca męskości.” A jako osoba, która zawsze miała lepszy kontakt z tatą, niż z mamą (i której do dzisiaj łatwiej się porozumieć z mężczyznami niż z kobietami) będę bronić roli ojca do upadłego. 🙂

      1. Niech mi nikt nie udowadnia, że nauka ma coś wspólnego z Kościołem, bo jak widać wszystkie najnowsze „osiągnięcia” z socjologii, psychologii, inżynierii genetycznej itd. uderzają w rodzinę chrześcijańską.A propos Waszej rozmowy, doświadczyłem tego jak dziewczynie potrzebny jest ojciec. Gdy wchodziłem w jakąś poważniejszą relację z dziewczyną, która nie miała „wzoru ojca”, to zawsze pojawiały się poważne problemy. Choć doświadczenie mam niewielkie, ale mnie to przekonało do tego, że brak ojca wpływa tak samo źle (choć inaczej się objawia) na syna jak i córkę.www.hipokamp.blog.onet.plLuc

        1. Twoja ignorancja jest porażająca! Cytuję: „niech mi nikt niczego nie udawadnia…”. To stwierdzenie usuwa Cię nieodwołalnie z grona ludzi myślących raz na zawsze! Oczywiście pisząc te głupoty dałeś dowód, że Twoja inteligencja nie istnieje. W takim razie dyskusja z Toba jest zbędna, bo niczego z niej nie zrozumiesz. Zamilknij na wieki.

          1. Daruj, mój drogi, ale to JA (jako właścicielka tego bloga:)) samowolnie decyduję, jakie wypowiedzi są tutaj akceptowane – i nie Ty będziesz zamykał usta moim Czytelnikom. Zresztą, o ile mnie pamięć nie myli, Luc napisał: „Niech mi nikt nie udowadnia, że…” – a to nieco zmienia sens jego zdania.

      2. Albo! Zapewniam Cię, że wsród dziewczyn, które znałam z tzw. pełnych rodzin -rzadko która doświadczała czułości ojca ( polecam zresztą znowu książkę Eichelberga „Zatrzymaj się” i drugą wstrząsającą'”Zdradzony przez ojca”. Ja swoje rozważania snułam w kontekście rodzin homoseksualnych. W czasach powojennych wiele było rodzin w których rolę obojga rodziców pełniła kobieta/kobiety. Nie mam jednoznacznej odpowiedzi co do wychowywania przez rodziców homoseksualnych dzieci. Ale przecież rodziny heteroseksualne też są bardzo często toksyczne dla dzieci. To jest bardzo złożony problem.

        1. Wiem, że to bardzo niedobrze – takie dziewczyny często wikłają się w „toksyczne” związki tylko dlatego, że ojciec ich nigdy nie pochwalił, nie przytulił (wiadomo nie od dziś, że ojciec jest „pierwszym mężczyzną” w życiu dziewczynki i jego wpływ może być przeogromny, tak w dobrym, jak i w złym sensie) – a nawet jeśli się nią „interesował” to w niezdrowym sensie. Przez wieki uważano, że dziecko to „babska sprawa”, a współczesny feminizm, ze swoim kultem kobiecości i „samowystarczalności” („dajcie nam tylko Waszą spermę, ze wszystkim innym same sobie poradzimy!” – krzyczą) niestety jeszcze ten CHORY stan rzeczy utrwalił. Powszechna histeria antypedofilska (a „wiadomo” że ojciec to ten, co nie tylko pije, bije ale i molestuje też) także dołożyła swoje do tego demonicznego obrazu mężczyzny. (Mam wrażenie, że i Eichelberberger wpisuje się niekiedy w tę retorykę: „Kobiecość jest święta, a męskość jest zła, tralalala…” – choć to pewnie tylko moje subiektywne odczucie.) Nasze czasy są wybitnie ANTYOJCOWSKIE. Nikt nie uczy młodych chłopaków, co to znaczy być dzisiaj mężem i ojcem. Są (w najlepszym razie) „nieobecni duchem”, wycofani – choćby nawet nie odeszli fizycznie. A w świecie, gdzie rozpada się nawet co drugi związek (homoseksualiści wcale nie są w tym względzie lepsi od hetero, a konkubinaty od małżeństw!), trudno o dobre wzorce. W rezultacie prawie wszyscy jesteśmy dziś w jakimś sensie „półsierotami” – i jeszcze sobie wmawiamy, że to tak właśnie jest DOBRZE i „nowocześnie.” Smutne.

          1. To NIE dzisiejsze czasy są ANTYOJCOWSKIE (Przez wieki uważano, że dziecko to „babska sprawa”). Współczesny SKRAJNY feminizm („dajcie> nam tylko Waszą spermę, ze wszystkim innym same sobie> poradzimy!”) jest tak samo marginalny jak i dawna świta Jego Wysokości Korwina – UPR. Histeria antypedofilska z reguły dotyka raczej nauczycieli, księży, otoczenie – niż samą rodzinę (ojca) czego dowodem jest długotrwałość trafiających się czasem patologii (jak w przypadku Fritzla). To właśnie dzisiaj debatuje się nad stronniczością (na korzyść matek) w sądach rodzinnych, dziś zachęca ojców do bycia z potomkiem od samego urodzenia, postuluje udział mężczyzny w opiece i wychowaniu dziecka (podkreśla rolę wczesnego kontaktu i więzi). Związki rozpadają się, bo nie ma już przemożnej społecznej presji na utrzymanie ich „za wszelką cenę” (znamienne, że właśnie związki patologiczne, gdzie tradycyjna rola ojca „pana i władcy” funkcjonuje w wynaturzonej wręcz formie – trwają). A „weselej” już być półsierotą, niż latami patrzeć na horror jaki urządził ojciec dla matki (lub matka dla ojca – bo i takie przypadki się przecież trafiają).

  3. Zauważalna tendencyjność tak z jednej jak i drugiej strony. Przecież w każdej grupie społecznej są dobrzy i źli, można dyskutować jedynie o procentach. kolejne bicie piany temat zastępczy z powodu braku nowych idei,(koncepcji na życie). Nauki humanistyczne bezpłodne, By nie powiedzieć że nie istnieją, ugrzęzly w popłuczynach przeszlości .

    1. Coś w tym jest, Berenice… W takich samych „tematach zastępczych” ugrzęzła chyba nasza lewica, skoro (podobno) wydawanie „Trybuny” zawieszono do 1 lutego przyszłego roku z racji problemów finansowych… Nawet żałuję – zawsze znalazło się tam coś, z czym można było podyskutować…

      1. Myślę tak o wszystkich kierunkach całym tzw .intelektualnym wiecie.Poważnie, zdegenerowane demokracje wg. mnie zastąpią jakieś łagodne dyktatury będą bardziej sprawne w zarządzaniu, już w niedalekiej przyszłości!!!

        1. Wiesz, ja nie jestem pewna, czy pojęcie „łagodnej dyktatury” nie jest sprzeczne samo w sobie (ale może i nie…). Oczywiście, że jeden człowiek zawsze zarządza „sprawniej” niż wielu (wiedzieli o tym już starożytni Grecy i dlatego na czas wojny powoływali sobie „dyktatorów”), co niekoniecznie jednak musi zawsze oznaczać „lepiej” i „sprawiedliwiej.” (Z podobnym „kryzysem republiki” mieliśmy zresztą już do czynienia np. w Cesarstwie Rzymskim przełomu er). Demokracja nie jest z pewnością ustrojem idealnym, ale „większość” jednak myli się rzadziej, niż jednostka (a przynajmniej mam taką nadzieję:)). Nie należy się jednak obrażać na „przypadkowe społeczeństwo” (jak to ostatnio zrobiła pewna pani minister w Szwajcarii) jeśli zagłosuje inaczej, niż by tego po nim oczekiwano. Bardziej, niż niebezpieczeństw dyktatury i niedoskonałości demokracji obawiam się współcześnie takiego „dyktatu poprawności politycznej”, który by sprawił, że wszyscy MUSIELIBY pod groźbą kary mówić i myśleć tak samo. Bodajże na terenie Wielkiej Brytanii nakazano chrześcijańskim agencjom adopcyjnym przekazywać dzieci rodzinom homoseksualnym pod groźbą odebrania licencji na działalność. Wychodzi więc na to, że nikomu NIE WOLNO już dziś uważać, że posiadanie rodziców różnej płci może być dla dziecka z jakichś względów korzystniejsze (a przeciwnie, i owszem). To chyba mniej więcej tak, jakby nakazać wegetariańskim restauracjom serwowanie dań mięsnych pod groźbą zamknięcia. 🙂 I to ma się nazywać „pluralistyczne społeczeństwo”?:)

          1. Widzę, doskonale zrozumiałaś mój punkt widzenia, Łagodna jako antonim totalna. Maluczkim 80-90%ludności pozwoli się bałwanić (fikać) do woli a dyktatura będzie trzymać mocno przy pomocy pieniądza i przywilejów pozostałą część. Zresztą zaczątki widzimy w USA i CHINACH. To nieuniknione K.Marksto przewidywał. W USA Marksa intensywnie studiują !!!

          2. tak nawiasem to dyktature w formie despocji urzedniczej mamyjak najbardziej i to zdefiniowana juz przez monteskiusza

  4. Przyczynek z czym kojarzy się krzyż .Zaczęłasię elementarna nauka Jasia. Ojciec posłał go do szkoły publicznej. Pomiesiącu nauczycielka wzywa ojca Jasia i mówi mu, że Jasiu jest diabłemwcielonym, wszyscy się go boją, dziewczynki nie mogą spać po nocach pojego wybrykach i w związku z tym usuwa Jasia ze szkoły.Ojciec,więc zapisał Jasia do szkoły prywatnej. Po miesiącu nauczycielka wzywaojca i opowiada podobną historię jak poprzednia nauczycielka Jasia:oznerwicowanych kolegach i koleżankach, o połamanych meblach w szkoleitp. Nauczycielka zasugerowała przeniesienie Jasia do innej szkoły.Ojciecpodumał, podumał i wymyślił żeby Jasia zapisać do szkoły Jezuitów (Bógto ostatnia deska ratunku dla Jasia). Jak wymyślił tak i zrobił.Pomiesiącu wzywają Jezuici ojca Jasia na wywiadówkę. Ojciec przygotowanyna najgorsze przychodzi i słyszy, że dawno takiego porządnego ucznia jakJasiu nie mieli. Pomaga kolegom, zawsze jest przygotowany, uczy siępilnie itp. Ojciec w szoku, że syn takiej przemiany doznał, więcpostanowił Jasia zapytać,co spowodowało że nagle stał się zupełnie innym dzieckiem.Jaś mu mówi:-Ojciec,bo tam jest tak: wchodzisz do szkoły a tam na korytarz-człowiek nakrzyżu, idziesz na stołówkę-wisi człowiek na krzyżu, udyrektora-człowiek na krzyżu. Ojciec, tam się z ludźmi nie pierdulą…Pogodnego usmiechu troszeczke prosze ;-)))

    1. 🙂 A żebyś nie myślała, że jestem osobą, która do wszystkiego podchodzi z przesadną powagą, i ja Ci coś opowiem. Koniec XIX wieku, katolicka szkoła dla dziewcząt. Na jednej z lekcji nauczycielka pyta uczennice, kim chciałyby zostać, kiedy dorosną. I, jak zwykle w takich razach, padają rozmaite odpowiedzi. Judith marzy o tym, by zostać słynną modystką, Ruth chce być nauczycielką, Eva pielęgniarką. W końcu przychodzi kolej na małą Mary. „A ty, Mary, kim chciałabyś zostać?” „Ja, proszę siostry, zamierzam zostać prostytutką!” „Kim?” ” PRO-STY-TU-TKĄ.” „Moje drogie dziecko, myślę, że ta klasa to nie jest odpowiednie miejsce, by o tym rozmawiać, więc pójdziesz teraz ze mną do siostry dyrektorki i wytłumaczysz nam dokładniej swoje życiowe plany.” W gabinecie dyrektorki. „Co się stało, Mary?” „Proszę siostry, siostra Angelica pytała nas, kim chciałybyśmy zostać, kiedy dorośniemy. No, to ja powiedziałam, że chcę zostać prostytutką. Na to siostra Angelica zmieszała się, zaczerwieniła i kazała mi przyjść do siostry na rozmowę.” „Ach, Mary! – roześmiała się dyrektorka – Zaszło tu straszne nieporozumienie. Nie bierz sobie tego do serca, dziecko! Siostra Angelica z pewnością pomyślała, że zamierzasz zostać PROTESTANTKĄ.”

      1. Tak to jest, trzeba mieć otwarty umysł jak siostra przełożona. Gdyby była mężczyzną mogłaby zostać Papieżem, wszak był już 13-letni nieomylny Papież

        1. No, nie, Air, ten 13-letni (zresztą chyba nie papież, a kardynał, Ferdynand Medyceusz) nie mógłby być „nieomylny” z tej prostej przyczyny, że ten dogmat ogłoszono dopiero w roku 1870 – wcześniej nawet najpotężniejsi „władcy” Stolicy Apostolskiej (jak papież Innocenty III) nie rościli sobie tego prawa. A w XIX w. już takich ekscesów nie bywało…

          1. Syn cesarza niemieckiego, czytałem bardzo dawno dokładnie nie pamiętam.Zresztą w porywach było i trzech papieży jednocześnie ale jakie to ma znaczenie dla tej zakłamanej korporacji finansowej . (dogmat filioque) wprowadzony w 1054r Oficjalna data powstania rzym.- kat. odłamu itd.same zakłamania.Data nieomylności nie wiem ale co to ma za znaczenie, dzisiaj omylny a od jutra już nieomylny bo jakaś złota rybka tak powiedziała to dobre w bajkach dla dzieci ale nie dla ludzi myślących, zresztą teraz jakoś to chyba zmodyfikowano nie interesuje się tak bardzo tymi sprawami. Cały czas mówię o instytucji nie o wierze. Wiarę szanuję i sam stosuję się do zasad uniwersalnych.http://berenice-airborne.blogspot.com/ To jeden z moich blogów może się pośmiejesz trochę na Youtube stworzenie świata Adama Evy itd.

  5. Nie ma czegoś takiego, jak rola rodzica; jest rola ojca i rola matki. I to nie jest tylko kwestia nazewnicza – obie role są od siebie odmienne. A skoro tak, to pary homoseksualne już na samym stracie są w gorszej sytuacji.

    1. No, wiesz, problem – wbrew pozorom – nie dotyczy jedynie homoseksualistów. Znam wiele „zwykłych” rodzin, w których mamy, ciocie i babcie, tak szczelnie „obstawiły” dziecko, że mężczyzna nie ma szans się do niego dotknąć: „Zostaw, idź sobie, nie widzisz, że dziecko się Ciebie boi; jak Ty go trzymasz, jeszcze mu krzywdę zrobisz!” Później taki facet występuje tylko w roli „straszaka” („Poczekaj, niech no tylko przyjdzie ojciec!”), albo bankiera, który dodatkowo wysłuchuje jeszcze wymówek, że „nie interesuje się dzieckiem” i „nic go nie obchodzi.” Czytałam też jednak o dwóch siostrach bezhabitowych, które wspólnie stworzyły rodzinę zastępczą dla zaniedbanej dziewczynki z ADHD – i one twierdzą, że irytowały je pytania o to, która z nich zamierza zastąpić małej ojca. Problem nie jest mimo wszystko błahy, jak przekonali się twórcy Wiosek Dziecięcych – samotne „ciocie” – opiekunki, którym na mocy kontraktu nie wolno mieć własnych rodzin, przelewają wszystkie swoje uczucia na wychowanka (i np., tak, jak bywało w Siedlcach, sprzeciwiają się jego adopcji). Zauważono też wyraźny brak męskiego wpływu w takich ośrodkach – i stąd mój P. otrzymał kiedyś propozycję pracy w takim miejscu. Ten eksperyment pedagogiczny powinien nam wszystkim dać do myślenia – tymczasem my się nadal upieramy, że nie ma żadnego problemu…

      1. Oczywiście jak najbardziej się z Tobą zgadzam, że problem nie dotyczy tylko homoseksualistów. Dlatego pisałem jedynie o gorszej pozycji startowej – sam fakt bycia hetero nie zapewnia jeszcze wypełniania w danej rodzinie obu ról.

        1. No, właśnie, Leszku – w wielu rodzinach (niestety) to kobieta musi „nosić spodnie.” Ale nie mówmy, proszę, że „tak też jest dobrze” – bo NIE jest. Jest jedynie trochę lepiej, niż w sytuacji, gdyby dziecko w ogóle nie miało rodziców.

          1. A ja myślę, że:Rolą matki i ojca jest pokazać dziecku miłość i szacunek do siebie nawzajem i do niego (choć jest słabsze i mniejsze). Rolą matki i ojca jest zapewnić swojemu dziecku bezpieczeństwo (także emocjonalne). Rolą matki i ojca jest utwierdzić dziecko w przekonaniu, że jakąkolwiek drogę obierze w przyszłości (pod warunkiem że nie będzie budowało swego życia na krzywdzie innych) – będzie kochane i będzie „Kimś”. W dodatku rolą matki i ojca jest przekazanie dziecku tego co każde z osobna wie o swojej płci, tego co czują jako kobieta i mężczyzna. Co ma znaczyć określenie, że „kobieta nosi spodnie”? Że pracuje, zarabia? Że rządzi? Że wykonuje „męskie” prace? Bo jeśli to, że pracuje, majsterkuje lub np. gra w drużynie piłki nożnej – to całkowicie NIE zgadzam się aby było to złe. Prawdziwie dobra rodzina powinna umożliwiać każdemu z jej członków rozwijanie indywidualnych talentów, nawet jeśli talentem tatusia będzie sztuka kulinarna a mamusi sporty ekstremalne 🙂

          2. Barbaro, NIE CHODZIŁO mi o tzw. „tradycyjny podział ról w rodzinie” – jeśli poczytałaś już trochę mojego bloga, to pewnie wiesz, że sama nie wychowywałam się w takiej. Chodziło mi raczej o mężczyzn aż tak „wycofanych” że są, a jakoby ich nie było. I wtedy kobieta ma wszystko na głowie, choć wcale tego NIE CHCE, a o mężu mówi per „ten mój fajtłapa, niczym się nie zajmie, jak on by sobie beze mnie poradził?” Prawdziwym problemem nie jest zresztą fakt, że dwie „ciocie” wychowają wspólnie dziecko (bo od niepamiętnych czasów takie przypadki się zdarzały), ale to, że – w erze naszej „niby-równości” istnieją kampanie zachęcające kobiety do studiowania „męskich” dyscyplin, ale NIKOGO jakoś nie niepokoi fakt, że w zawodach związanych z wychowaniem dzieci mężczyźni stanowią znikomy procent. KOBIETY towarzyszą małemu człowiekowi od narodzin – poród odbiera PANI położna, opiekuje się nim pani pielęgniarka i pani przedszkolanka, w szkole same panie nauczycielki. (P. opowiadał mi, że w szkole, w której uczył było tylko 2 mężczyzn: on- ksiądz (jak byliście uprzejmi zauważyć, „to nie jest żaden autorytet dla współczesnej młodzieży”:)) oraz wuefista.) A w domu wspaniale wychowuje go samotna mama (a nawet dwie mamy, bo co dwie głowy to nie jedna). Kobiety, kobiety, wszędzie same kobiety. I nie równoważy tego żaden „wpływ ojca” bo go coraz częściej po prostu NIE MA… Nikt mi nie wmówi, że to ZDROWO.

          3. Właśnie, święta racja. Bardzo niedobrze się dzieje, że NADAL mamy prawie same panie przedszkolanki, panie nauczycielki, panie pielęgniarki. Tylko, że jest to rezultat pokutujących jeszcze bardzo mocno „tradycji” a nie lewicowej propagandy. Mężczyźni nie garną się do „babskich” zawodów właśnie dlatego, że pracując w nich często byliby postrzegani właśnie jako „fajtłapy”. Ale powoli się to zmienia – urlopy „tacierzyńskie”, akceptacja dla ojców na wychowawczym, zaproszenie do programów telewizyjnych panów pracujących np. w przedszkolu (widziałam taki program), mówienie o samotnych ojcach…

          4. Basiu, nie chcę być monotematyczny i za bardzo się powtarzać, ale to mama kształtuje rolę ojca – ojcem w oczach dziecka żaden ojciec sam się nie stanie; wykreować go może tylko mama (bo na początku cały świat dziecka to mama i reszta świata; a skoro tak jest, to tylko mama może dziecku odsłaniać najważniejsze elementy tego świata, których dziecko samo nie widziało). A skoro tak, to jest dokładnie tak, jak mówi Alba – odwrócenie ról nigdy nie będzie możliwe. Bo to mama karmi i daje ciepło. I czyni to zawsze (to też należy do jej roli) – miłość mamy jest bezwarunkowa. Miłość ojca, jako pochodząca z tego świata dalszego, bezwarunkowa nie jest – ojciec jest pierwszym zwierciadłem społecznym. I to jest właśnie najważniejsze w jego roli. Takie bezmyślne powtarzanie przez mamę „Zobaczysz, jak ojciec wróci, to…”, jest bez sensu; jeśli jednak za tym kryje się konkretna treść, to właśnie to odpowiada modelowemu podziałowi ról. Jeśli tych ról w danej rodzinie nie ma, lub jeśli są odwrócone, to dzieci, gdy już dojdą do tego wieku, w którym wychodzą poza rodzinę, w świat będą wchodzić mocno skrzywione.

          5. Szanuję poglądy innych i mam mocne poczucie tego, że każdy ma prawo szukać własnego modelu szczęścia, także w rodzinie. Jeśli oboje małżonków jest szczęśliwych w opisanym przez Ciebie tradycyjnym modelu – to zapewne dzieci wychowają właściwie i dobrze. Ale są też inne modele i wcale nie gorsze, po prostu inne. Zdarzają się np. przypadki kiedy mama karmić naturalnie nie może – wtedy rolę karmiciela noworodka może też przejąć druga osoba. I racją jest, że w pierwszych miesiącach życia dziecka mama jest dla niego prawie całym światem, co nie znaczy, że ojciec ma być częścią „społeczeństwa” (a nie rodziny?). Ojciec może z każdym dniem stawać się dla dziecka kimś bliższym i ważniejszym, a dla kilkulatka może już być przecież równie ważny jak mama. Pytanie tylko czy chce tego, czy woli rolę „straszaka” – „bo jak ojciec przyjdzie to…” (proszę mnie źle nie zrozumieć – „tradycyjny” podział ról, gdzie ojciec jest częściej poza domem i zarabia, a mama opiekuje się dzieckiem stale, nie oznacza zaraz, że tato jest „postrachem” lub „katem” – zależy jak się zachowuje kiedy już z rodziną przebywa 🙂 )

          6. Basiu, ja nie piszę o jakichkolwiek modelach – piszę jedynie o naturze i o tym, co z niej wynika. Jeszcze raz podkreślam, że w roli matki leży miłość bezwarunkowa (i karmienie piersią nie jest tu warunkiem koniecznym – mówisz tak, jakby wcześniejsze 9 miesięcy nie miało żadnego znaczenia), a w roli ojca bycie pierwszym zwierciadłem społecznym. Mama ma zawsze okazywać swoją miłość – co by się nie działo, a ojciec ma przygotować dziecko do życia w społeczeństwie. I ten rozkład ról obowiązuje zawsze – niezależnie od tego, czy związek między rodzicami jest partnerski, czy nie.

  6. Niedawno był poruszony na Twoim blogu temat „faktów medialnych”… I teraz przytoczony artykuł z Trybuny (zresztą przedruk z gazety angielskiej) jest przykładem wybiórczych, nierzetelnych medialnych informacji. W dodatku okraszonych szokującym tytułem, żeby przyciągnąć uwagę. Nie wiem tylko, czemu sądzisz, że właśnie lewica odsuwa ojców od wychowania dzieci, lub też uważa, że są oni niepotrzebni.Ja mam wręcz odwrotne wrażenie. To lewica postuluje zaangażowanie ojca w wychowanie, pomoc partnerce, równość w prawach i obowiązkach. A prawica głosząc „tradycyjne” wartości zrzuca cały trud wychowawczy na kobietę – ojciec ma tylko przynosić pieniądze (i oczywiście „rządzić” – bo skoro ona nie pracuje pozostaje wraz z dziećmi na łasce „pana i władcy”).

    1. Lewica DEKLARUJE pomoc w „wyrównywaniu ról” (proponując np. „urlopy tacierzyńskie”, które zresztą popieram) – ale JEDNOCZEŚNIE… utrwala negatywny stereotyp ojca (właśnie jako owego „pana i władcy”). NIGDY nie słyszałam, by jakaś feministka wypowiedziała się w obronie praw rozwiedzionych ojców (p. Środa, gdy była odnośną pełnomocniczką, potrafiła oskarżać KK o promowanie przemocy wobec kobiet – słusznie wtedy ironizował konserwatywny poeta Wencel: „idziemy dziś z moją Żoną do opery – oczywiście, gdy tylko ona, katoliczka, zdąży zamaskować stylowym makijażem sińce pod oczami…” – ale kiedy pytano ją o te kłopoty rozwiedzionych mężczyzn, odparła, że problem… nie istnieje, ponieważ ona sama nigdy się z nim nie zetknęła. Z takim samym stopniem pewności ja mogłabym twierdzić, że problem rozwodów w Polsce jest wyolbrzymiony, gdyż w moim otoczeniu nie ma NIKOGO, kto by się rozwiódł.:)), za to twierdzą np. że mężczyzna NIE MA równych praw do „płodu” który jego żona nosi w łonie – choćby nawet sam był owego „sprawcą.” Trudno, drogie panie: NIE MOŻNA JEDNOCZEŚNIE domagać się od mężczyzn pomocy i współodpowiedzialności i mówić, że w jakiejś sprawie nie powinni mieć „prawa głosu” (a nawet jeśli, to głos KOBIET powinien liczyć się podwójnie…). To nieuczciwe.

      1. A porównując – prawicowy poseł p. Piłka postulował zakaz pracy dla kobiet („póki nie odchowają dzieci” – co najmniej trójki pewnie 😉 ), prawicowa posłanka p. Sobecka twierdziła na mównicy sejmowej, że Niemcy chcą wytruć polskich emerytów sprzedając w niemieckich aptekach (oczywiście chodziło o apteki w POLSCE) niemieckie trucizny. Pani Środa też omylnym człowiekiem jest, chociaż oczywiście uważam, że piastując urząd powinna się „przygotować do lekcji”. Zapewne dzisiaj już by tak nie powiedziała. Jak napisałam w komentarzu do wcześniejszych wypowiedzi, nie można utożsamiać pojedynczych osób lub też skrajnych „skrzydeł” z cała lewicą albo z całą prawicą (bo przecież i prawica to nie tylko panowie Piłka, Jurek, Korwin-Mikke lub np. UPR). Co do problemu aborcji – nie popieram ani stanowiska lewicy ani prawicy – wypracowany kompromis jest dobry i lepiej żeby już nikt przy nim nie „majstrował”. A w przypadkach, w jakich jest dozwolona aborcja moim zdaniem chyba nie powinno być sporu o rolę ojca w procesie decyzyjnym: 1. Gwałciciel raczej nie powinien decydować o losie ofiary, nawet jeśli ona nosi jego dziecko. 2. W przypadku zagrożenia życia matki – TYLKO ONA może podjąć decyzję czy chce się poświęcić czy nie. 3. W przypadku ciężkich wad genetycznych dziecka – ojciec powinien mieć prawo zadeklarować, że on sam chce dziecko wychować i opiekować się nim, a wcześniej zapewnić jego matce właściwą opiekę medyczną – i wtedy nie powinno być zgody na aborcję – tylko np. zrzeczenie się praw rodzicielskich matki na rzecz ojca po urodzeniu (oczywiście takie rozwiązanie powinno mieć jakąś formę prawną aby gorliwemu tacie nie „odwidziało” się gdy już dziecko przyjdzie na świat).

        1. Rety… Ja właśnie JESTEM z rodziny, w której była trójka dzieci (i tę trójkę odchowywał głównie tata) – więc powinnam się już czuć mastodontem, czy jeszcze nie?;) Posłanka Sobecka, prawa ręka o. dyrektora, zasłynęła niegdyś powierzeniem,że „seks nie zbliża do siebie ludzi” – więc to całkiem nie moja bajka. 🙂 Ciekawa też jestem Twojej opinii na temat przypadku, który tu już kilkakrotnie przywoływałam. Pewien młody Anglik rozstał się z dziewczyną, a wkrótce potem musiał poddać się terapii, która go uczyniła bezpłodnym. W tym samym czasie jego „była” odkryła, że jest z nim w ciąży, więc zgodnie z przysługującym jej „świętym prawem” , postanowiła się pozbyć tego „spóźnionego owocu tzw. miłości”. Jej były chłopak walczył przed sądem o prawo do wychowywania tego dziecka (SWOJEGO dziecka!), jednak, w imię „wyłącznego prawa kobiety do decydowania” odmówiono mu tego. Co o tym sądzisz? Moim zdaniem spotkała go wielka niesprawiedliwość (a jego „płód” jeszcze większa – to dziecko mogło mieć przynajmniej JEDNEGO kochającego rodzica…).

          1. O TRÓJCE dzieci napisałam tylko dlatego, że jeśli dobrze kojarzę to taka liczbę wymienił wtedy p. Piłka.A co sądzę o takim przypadku jaki przytoczyłaś – już napisałam w jednym z wcześniejszych komentarzy 😛 Otóż sądzę, że aborcja „na życzenie” nie powinna wcale mieć miejsca. Taki kompromis między skrajnymi poglądami, jaki został wypracowany w Polsce (nie znam prawa angielskiego) jest dobrym rozwiązaniem i nikt już nie powinien przy nim „majstrować”. Mnie akurat wychowali praktycznie dziadkowie i muszę się przyznać, że właśnie dziadek był dla mnie wzorem, nauczył mnie wielu rzeczy, „zaraził” przyrodniczymi pasjami… Babcia niestety pokazała rolę kobiety w najgorszym świetle – „przymusowa męczennica”, która MUSI się poświęcić dla męża i dzieci (wnuków) – a oni oczywiście czują, że są odpowiedzialni za jej nieszczęście. Może dlatego wybrałam „męskie” studia, popieram feministki (ale nie ten skrajny odłam, który postuluje „wojnę z mężczyznami”!), skłaniam się raczej na lewo niż prawo 🙂 I przede wszystkim postaram się przekazać mojemu dziecku, że MOŻE szukać własnego szczęścia, a nie poddawać się narzuconym rolom i stereotypom. Staram się kierować zasadą – aby NIE UOGÓLNIAĆ. Cokolwiek myślę na temat danej jednostki nie powiem nigdy „faceci to świnie” ani też „kobiety są głupie”, ani „kobiety są lepsze”…

          2. 🙂 A o tej „trójce” to Piłka mówił być może dlatego, że w Cesarstwie Rzymskim, kiedy kobieta urodziła trzech synów, mogła „wyjść” spod władzy mężczyzny – tak, tak, emancypacja to termin rzymski i nie wymyśliły tego ani XIX-wieczne sufrażystki, ani (tym bardziej) pani Szczuka i spółka. Zresztą sądzę, że znacznie bardziej niż wszelkie ruchy „feministyczne” do wyzwolenia kobiet przyczynił się rozwój przemysłu (fabryki nie mogły się obejść bez ich pracy) oraz…dwie wojny światowe. Kobiety, które w czasie wojny sprawdziły się w typowo „męskich” rolach, trudno było potem zapędzić z powrotem „do kuchni”. Nawiasem mówiąc: 1) „Przedszkolankiem” był w pewnym momencie także wspomniany już tutaj Marcinkiewicz. 2) Analizując sytuację kobiet np. na Śląsku można dość do kłopotliwego (dla skrajnych feministek) wniosku, że to nie one służyły pokornie swemu „panu i władcy” tylko…na odwrót. Nawet na starych fotografiach dobrze wyglądającym Ślązaczkom towarzyszy zwykle wymizerowany mąż. W chłopca nie opłaciło się inwestować, był przeznaczony do kopalni i szybkiego wyniszczenia, to dziewczynki kształcono i dbano o nie. Bracia nie mogli się nawet ożenić, nim nie „wywianowali” sióstr. Młodemu Ślązakowi wszystkie pieniądze zabierały matka i babka, a starszemu – żona (wydzielając jedynie niewielkie kieszonkowe na tytoń czy piwo). Kazimierz Kutz wspominał, że w jego domu twardą ręką rządziła babcia, która zresztą zdecydowała, że Kazio nie pójdzie do kopalni lecz (wbrew tradycji) będzie się uczył dalej. Za wszystkie swoje trudy i upokorzenia Ślązak nie mógł nawet liczyć na rekompensatę w sypialni, bowiem światłe Hanyski, stosując się do rad ówczesnych lekarzy, nader oszczędnie szafowały swymi wdziękami (zwykle „dopuszczając” do siebie mężczyznę raz w tygodniu, w sobotę – ale było i wiele takich, które dawały ślubnym dodatkowe pieniądze na wódkę, by wykręcić się i od tego „obowiązku”:)). Niektórzy badacze sądzą, że obserwowany po II wojnie światowej wzrost przemocy wobec kobiet na Śląsku (i stąd wszyscy mamy utrwalony w głowach stereotyp „tradycyjnej śląskiej rodziny” w której żona na kolanach myje nogi mężowi, a on wali w stół żelazną pięścią :)) to po prostu reakcja mężczyzn, którzy po raz pierwszy poczuli się „wyzwoleni” spod kobiecej dominacji.

          3. Nie wiem czy p.Piłka jest historykiem 🙂 – w przeciwnym razie nie posądzam go o znajomość tej rzymskiej zasady. Raczej mu trójka wyszła z rachunków, aby doprowadzić do wzrostu demograficznego :)A Ślązaczki – piękny przykład – przykład na stare twierdzenie „mężczyzna głową a kobieta szyją… co tą głową kręci”. Dobrze by było, żeby nikt nie musiał nikim „kręcić” tylko aby się wzajemnie SZANOWALI.

          4. Była tesciowa mojej córki to Ślazaczka co prawda w pierwszym pokoleniu a górnika widziała chyba na obrazku ale najchetniej widziałaby synowa jak jej drogiemu synkowi nogi myje.Mąż ma pracować, zona siedziec w domu i usługiwać a jak nie to…..

      2. Nic z tego nie rozumiem, co maja feministki do lewicy a do tego co to w końcu sa feministki? Te które palą biustonosze czy te które sa wykształcone, pracują, nie sa zalezne od pana i władcy, nie daja soba pomiatać i uważają że jak mąż zgotuje obiad czy pomyje okna to mu korona z głowy nie spadnie? Co mają do rzeczy poglady polityczne z poglądami na zycie i na role ojca?

        1. Wbrew pozorom mają, Olu, i to sporo – każdy ideolog tych partii (czy to z lewa, czy z prawa) Ci to powie. 🙂 Jeśli natomiast pojmujesz kobietę – nie-feministkę jako zastraszone i głupie stworzenie, które tak się boi „pana i władcy” (oraz księdza) że służy mu na dwóch łapkach, to trudno, muszę to przyznać – sama jestem „feministką.” Ale tylko w takim sensie. Nie postrzegam mężczyzn jako „innego” który jest zagrożeniem dla mojej wolności, ani też kobiet jako „z natury” lepszych, wrażliwszych, mądrzejszych…Nie sądzę, żeby świat rządzony przez kobiety miał być rzeczywiście lepszy od tego, którym „rządzą” mężczyźni, ani, że „w gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy tacy sami, a płeć to tylko narzucony nam schemat społeczny” (w takim razie wszystko jedno, czy dziecko ma dwie mamusie, czy np. trzech tatusiów, bo liczy się tylko żeby w ogóle KTOŚ je kochał…). Mój „feminizm” jest zbudowany na akceptacji różnic między ludźmi (które lewica chce zupełnie zniwelować, a prawica – zbudować zasieki, żeby tylko nie zniknęły:)). Wiem, że mężczyźni kochają swoje dzieci INACZEJ niż kobiety i nie widzę powodu, by w imię odgórnie przyjętej ideologii („wszyscy mają PRAWO do dziecka”) jakiekolwiek dziecko miało być z założenia pozbawione jednej z tych miłości. Wiem, wiem, że zdarzają się różne LOSOWE przypadki – mam np. mieszane uczucia co do kobiet, które chcą dać się zapłodnić spermą byłego męża. Czy to też z góry nie zakłada, że dziecko nigdy nie pozna swego taty? Ale tutaj można przynajmniej mu o nim opowiedzieć – inaczej, niż wtedy gdy „tatuś” jest dawcą z banku nasienia…

          1. Ale dalej nie wiem jak to jest z ta feministka, jak ty widzisz typowa feministkę? A ojciec, mówia ze nie ten ktory zrobił a ten który wychował bo zrobic to każdy głupi potrafi a wychować juz nie kazdy

          2. Według mnie prawdziwa feministka to osoba, która uważa, że i kobieta i mężczyzna są po prostu ludźmi 🙂 I należy się im równy szacunek, równe traktowanie w pracy, w domu, w towarzystwie (bez parytetów, bez różnych kryteriów, bez narzucania ról). Oczywiście równość nie oznacza – identyczności 🙂 Tak samo może być feministką kobieta, która czuje, że jej powołaniem jest opieka nad dziećmi, zajęcie się domem – pod warunkiem, że świadomie dokona takiego wyboru, a nie pod presją męża lub dalszego otoczenia. A krzykacze (krzykaczki) siejący wrogość do drugiej płci wypaczają wszelkie idee 🙁

          3. Dokladnie tak samo uwazam i nie rozumiem dlaczego jak sie mówi „feministka” to czuc taki jakis negatywny ton.

  7. Zgoda, Barbaro – bywają sytuacje, kiedy lepiej się rozejść, niż „latami patrzeć na horror”, jak to określiłaś. Ale, niestety, powoli zaczyna dominować podejście, że ZWIĄZKI (w ogóle) to „horror” i „przeżytek” – a rozwód z rozwiązania OSTATECZNEGO (którym w moim „zacofanym” przekonaniu powinien pozostać) staje się wolniutko rozwiązaniem najlepszym, a nawet (tak, jak wszystko inne) zabawą – istnieją już specjalne 'divorce party’, na których ludzie świętują ten jakże radosny moment (moim zdaniem, powinni się raczej zastanowić, jaki BŁĄD popełnili). Widziałaś ostatnio jakiś film pokazujący SZCZĘŚLIWĄ rodzinę?:) Ale 30-50% rozwodów…czy naprawdę aż tyle jest wśród nas nieznośnych patologii (tylko że wcześniej o tym nie wiedzieliśmy, bo państwo i Kościół zgodnie trzymały wszystkich za pysk)? Czy może mówi to jednak TAKŻE coś o naszej niedojrzałości, nieumiejętności porozumienia się i wzajemnych roszczeniach? Może dawniej ludzie nie rozwodzili się NIE TYLKO ze strachu przed „opinią publiczną” i (w przypadku kobiet) nędzą, ale TAKŻE i dlatego, że dane SŁOWO więcej znaczyło dla nich, niż dla nas? Wygląda też na to, że to, co powinno być NORMĄ (tak, jak 38 lat małżeństwa moich rodziców i 15 lat stażu mojego brata) jest pewną „patologią” – miło wiedzieć, że się żyje w „rodzinie patologicznej.”;) Warto być może w tym miejscu wspomnieć, że 1) nie tylko związki alkoholików i masochistek są przedziwnie trwałe, ale także osób głęboko wierzących – uwaga: to nie to samo, co „dewoci” – różnych wyznań zresztą. W tej grupie wskaźnik rozstań wynosi 2% – i to zapewne znowu nie TYLKO ze strachu przed „grzechem.” Może to jest jakiś dowód na to, że – podobnie jak trudno wyjść z nałogu bez wiary w jakąś Siłę Wyższą, tak też trudno bez tej wiary wytrzymać z drugim człowiekiem? Na tym tle rzeczywiście szczęśliwy i zgodny związek dwóch kobiet może wydawać się „mniejszym złem”… (Ale czy rzeczywiście pary homoseksualne rozstają się rzadziej?) 2) Ostatni „antyojcowski” pomysł naszej lewicy to wniosek, by refundować in vitro także osobom „samotnym” – jest to nie tylko założenie, że jeden rodzic może (jeśli zajdzie potrzeba) wychować dziecko równie dobrze, jak dwoje, ale przyzwolenie na to, że niektóre dzieci Z GÓRY pozbawione zostaną dwójki (pal już sześć płeć i orientację tej dwójki…) rodziców – tylko dlatego, że mamusia nie znosi związków międzyludzkich, ale mimo to chce mieć „kogoś do kochania”… To może niech sobie lepiej pieska kupi?

    1. Nikt nikogo nie musiał trzymac „za pysk” tylko mentalność była inna. Jak mąż zdradzał to się mówiło – musi sie wyszumieć, jak pił to argumentowano ze kazdy pije, jak bił to zgodnie z powiedzeniem – jak sie baby nie bije…..no i ludzie trwali w takich chorych zwiazkach, nienawidzi sie, nie rozumieli, nie rozmawiali ze soba i uwazasz ze to było w porzadku? Zyli jak pies z kotem, w niedzielę pod rączkę do kościoła i było ok. no bo co by ludzie powiedzieli i ksiadz proboszcz.A co do przykładowych małzeństw z długim stazem – mało to przypadków że i ze stażem 40 letnim się rozwodza, ot mężczyzna wejdzie w „drugą młodość” i po sprawie. A jak było z Marcinkiewiczem – przykładny katolik, przykladny mąż, ojciec 4 dzieci a mu odbiło.Myslisz ze on jeden? znajomi się rozwodzili po 46 latach małżeństwa.

      1. Zgoda, Olu, ale KTO (lub co) kształtuje tę „mentalność”? Czy nie my sami czasem?:) Dawniej mówiło się „musisz z chłopem być, choćby bił i pił” – a teraz mówi się (często już przy pierwszej poważniejszej kłótni czy problemie) „głupi(a) on(a), że się z nią/nim męczy!” Poświęcenie, nadzieja, walka o związek – nie są w cenie. Koleżanka mojej koleżanki rozwiodła się po 6 tygodniach trwania małżeństwa – natomiast koleżanka mojej mamy (bardzo piękna i wykształcona osoba, nie żaden „ciemny tłuk”) latami wyciągała męża z alkoholizmu, przechodząc wraz z nim wszystkie kręgi piekieł, aż…go wyciągnęła. Dziś są bardzo szczęśliwym małżeństwem, a on całuje ją po nogach… Która z tych dwóch kobiet zasługuje na przymiotnik „głupia”?:)

        1. Jezeli chodzi o mentalność – inna jest mentalność starszej osoby z wioski zabitej dechami a inna młodej, wykształconej kobiety a takich jest coraz więcej. Ze sie rozwiodła krótko po slubie – to może lepiej, jeszcze nie ma dzieci., kredytów, wspólnych inwestycji więc łatwiej. Zreszta powód musiała jakis mieć – jak dla niej istotny. A ta druga – a co by było jakby mąż nie dał się wyciągnąć z nałogu? przegrałaby zycie i tyle.

          1. Ale nie poszła na łatwiznę – i wygrała. 🙂 Takie kobiety trzeba podziwiać, a coraz częściej się je wyśmiewa. „Twój mąż leży w bagnie? To go w nim utop! TY masz prawo DO WŁASNEGO SZCZĘŚCIA.” A te rozwody po 20 a nawet więcej latach to się zdarzają TAKŻE (choć nie wyłącznie i nie zawsze!) dlatego, że ludzie stawiają „swoje szczęście” (czasami chwilowe) ponad wszelkimi innymi wartościami. Co mi tam cierpienie męża, żony, dzieci… JA mam prawo być szczęśliwy i już! Przypomina mi się tu historia tej kobiety, która wyszła za mąż, urodziła syna a potem doszła do wniosku, że nie jest w stanie żyć dłużej jako kobieta i zmieniła płeć. Do dziś prześladuje mnie płacz jej męża: „Moja żona nie umarła…ale jednak odeszła…już jej nie ma.” W czym ten człowiek zawinił, że „stanął na drodze do szczęścia swojej żony”? A jej syn? Czy ktoś go pytał, czy zamiast MAMY chce mieć „wujka Michaela”? Wydaje mi się, że nikt nie ma prawa być szczęśliwy kosztem szczęścia innych ludzi.

          2. Uwazasz ze człowiek nie ma prawa do szczęścia? Kazdy jest kowalem swojego losu. Jezeli ktos spartaczył swoje zycie to drugi juz ma do smierci cierpieć za nie swoje winy? Przepraszam, to zona temu panu wódkę do gardła wlewała czy co? Człowiek dorosły chyba wiedział co robi i wiedział że konsekewncje ponieść musi.A zdrada jednej strony (co potępiam) musi powodowac ze druga strona ma to znosic , udawać ze nic się nie dzieje i tkwic w takim małzeństwie? a w imię czego?

          3. Olu, GDZIE ja coś takiego napisałam? Jeśli nie pamiętasz, co sądzę o tkwieniu w małżeństwie złym „nie z własnej winy” wróć do posta o „rozwodach kościelnych.” Stwierdziłam jedynie, że człowiek nie ma prawa być „szczęśliwy” za KAŻDĄ cenę – a to różnica. Kilka drastycznych przykładów, żebyś lepiej zrozumiała: pewna Amerykanka tak bardzo chciała mieć dziecko, że (pod pozorem pomocy) zwabiła do swojego domu ciężarną bezdomną i próbowała wyciąć jej dziecko z macicy. Można powiedzieć, że też nie chciała nic złego – chciała tylko być szczęśliwą matką… A w zamożnym domu dziecku byłoby na pewno lepiej, niż z jakąś tam bezdomną… 🙁 Czytałam też o kobietach, które są w stanie zadzwonić do żony swego „lubego” i powiedzieć jej: „Pani ma za sobą 12 lat szczęśliwego małżeństwa – teraz moja kolej!” albo „Niech pani popatrzy do lustra! Jakbym miała taką twarz, jak pani, to bym się powiesiła! On zasługuje na coś lepszego, niż pani!” „Dzieci? No, i co z tego, że macie dzieci? Też je będę miała.” Urocze, prawda? Te kobiety nic innego przecież nie robią, tylko walczą o swoje „szczęście.” Moi rodzice zawsze mi powtarzali: „Żyj tak, aby nikt przez Ciebie nie płakał.” Ale i ta zasada widocznie jest „nieżyciowa.” Trudno.

          4. Dlaczego ty zawsze argumentując musisz wyciągać jakieś skrajności, przeciez takie argumenty sa bez sensu. Jeden przypadek na wiele milionów to nie jest żaden argument. Równie logicznie mozna powiedzieć – jestem przeciw inseminacji zwierzat to a Stanach był przypadek ze się urodziło cielę z trzema głowami. Tłumaczyć mi prostych rzeczy jak chłop krowie na miedzy nie musisz bo taka ciemna to chyba nie jestem.A gdzie napisałaś? troszkę wyżej i to duzymi literami

          5. Olu, miałam jedynie na myśli, że człowiek nie ma prawa być szczęśliwy kosztem szczęścia innego człowieka. A już na pewno nie za wszelką cenę.

          6. Owszem, nie ma prawa być szczęsliwym cudzym kosztem – kochanka odbiera zonie męża i to że zone unieszczęsliwiła jej wisi i powiewa -ale zdradzona zona też ma prawo do szczęścia – zdradliwego męza moze pogonic, rozwieść się , znależć innego partnera i zyć długo i szczęsliwie. Podobnie z alkoholikiem, damskim bokserem , zwyczajnym zulem a nawet z takim z którym nie ma żadnego porozumienia. W końcu nie każda kobieta ma zadatki na męczennice i ma sie męczyć do smierci tylko nie wiem w imie czego.

        2. Moim zdaniem żadna z tych przedstawionych kobiet nie zasługuje na miano „głupia” – każda z nich poszła swoją drogą tak jak chciała i umiała. Może obie są teraz zadowolone ze swoich wyborów 🙂

    2. Nie wiem czy dawniej dane SŁOWO znaczyło więcej niż dziś – trzeba by przeanalizować problem nie tylko na przykładzie przysięgi małżeńskiej ale również w innych sytuacjach (sojusze, interesy, przyjaźń itd.). Pomysł lewicy z in vitro dla singli jest jakiś dziwny i moim zdaniem zupełnie chybiony (jak wiele równie dziwacznych – w drugą stronę – pomysłów prawicy). Za to popieram adopcje dzieci przez osoby samotne – lepiej żeby dziecko już narodzone i w wyniku nieszczęśliwego losu pozbawione rodziny miało choćby jednego kochającego rodzica i własny dom niż żadnego.Co do rozwodów, masz rację, nie powinny być normą a ostatecznością. Niestety ludzie ogólnie nie potrafią przyznać się do błędu i dlatego nie szukają rozmowy, w razie potrzeby pomocy (psycholog, terapia) aż jest za późno – i dochodzi do rozwodu lub jeszcze gorszych tragedii z zabójstwem (albo samobójstwem) włącznie 🙁 Przyczynę widzę też w braku umiejętności i chęci porozumienia między małżonkami – czemu sprzyja właśnie ROZDZIELENIE świata mężczyzn i kobiet niemal od kołyski (od różnego koloru ubranek do wpajania stereotypów -„chłopcy są niegrzeczni”, „dziewczyny są głupie”).

  8. Oczywiście, Barbaro, masz rację, że NIE MOŻNA utożsamiać danej opcji politycznej z jej „najgłośniejszą” częścią – Chińczycy mają takie mądre powiedzonko, że „puste naczynia najgłośniej brzęczą” – ale jednak bardzo trudno tego uniknąć, skoro to właśnie takie osoby stają się „twarzami”, „głosami” a nierzadko i „piórami” (jak poseł Palikot, czy panie Szyszkowska, Senyszyn i Środa) swoich partii. To one właśnie tworzą ich medialny wizerunek. PODOBNIE zresztą lewicowi antyklerykałowie stawiają znak równości pomiędzy „katolikiem” a „moherowym beretem”, prawda?:) Puste naczynia…

    1. A co sądzisz o twarzach i glosach prawicy? Mnie się szalenie taki jeden głos podobał. Przed wyborami pewien wielce pobozny pan, prawicowiec jakich mało na banerach miał hasło – najwazniejsza jest katolicka rodzina i takie tam slogany. Cały dowcip polegał na tym , ze ów pan to był stary kawaler, wybitnie preferujący młodych chłopaków (teraz miedzy innymi za deprawowanie siedzi)

      1. Glosy i twarze prawicy też mi się, Olu, wybitnie nie podobają – i dlatego nikt mi nie może zarzucić, że jestem „zmanipulowana” przez jakąkolwiek ideologię. Jeśli coś piszę (nawet rzeczy, które doprowadzają Ciebie lub innych do białej gorączki) to wyłącznie dlatego, że naprawdę tak myślę. 😛

        1. I naprawdę myślisz, że za odsunięcie ojców od wychowania dzieci ponosi winę lewica? Bo mi się zdaje, że wina jest po stronie tak samo prawego jak i lewego „betonu”, zastępującego logiczne myślenie sloganami w wypranym mózgu 😛

          1. Też tak myślę – zarówno „tradycyjne” myślenie, że „dzieciaki to babska sprawa i facet się do tego nie może dotykać” jak i (skarnie?) lewicowe, że „kobieta sama może WSZYSTKO (nie może się, biedna, tylko sama zapłodnić:))” dołożyły jakiś swój kamyczek do tego ogródka – tym niemniej sądzę, że duży wpływ na współczesną sytuację miały także LEWICOWE pomysły postrzegające wszelkie zjawiska społeczne (a więc i rodzinę!) jedynie w kategoriach „władzy i ucisku”, który należy z siebie zrzucić. Tradycyjne marksistowskie pojęcia „klas wyzyskiwanych” i „wyzyskiwaczy” bardzo łatwo dały się zastąpić kategorią „płci ciemiężącej” i „uciemiężonej” (i nieważne, że te kategorie nie zawsze pasują do sytuacji historycznej:)). Istnieją nawet ruchy lewicowe (szczególnie silne w Szwecji) – które głoszą, że ostatnią „klasą uciskaną” we współczesnym świecie są dzieci, które należy koniecznie wyzwolić spod władzy rodziców (ciekawe, jak oni sobie wyobrażają taką „wolność” dla dwulatka?:)). Według szwedzkiego prawa dziecko nie jest nawet „własnością” swoich rodziców, lecz należy do całego społeczeństwa (sama nie wiem, co gorsze – brrr…) a więc „państwo” ma prawo im je odebrać zawsze, gdy uzna, że „źle” się nimi opiekują. Swego czasu głośna była sprawa kobiety, która samotnie wychowywała syna chorego na epilepsję – urzędnicy Jego Królewskiej Mości uznali, że jest wobec niego „nadopiekuńcza” i przekazali opiekę nad nim samotnemu mężczyźnie, który nigdy nawet nie miał własnych dzieci. Biologicznej matce nie pozwolono go nawet widywać. W końcu zaniedbywany i nieleczony nastolatek zmarł… No, ale przynajmniej został „wyzwolony”, prawda? Jeszcze inną kwestią związaną w tym kontekście bardziej z lewicą jest myśl, że płeć jest nie tyle faktem biologicznym, co kulturowym – rodzajem sztywnych ram, w które nas siłą wciska „to nietolerancyjne społeczeństwo.” Inaczej mówiąc – jeśli dostatecznie długo będziesz powtarzać chłopcu, że jest dziewczynką i tak go właśnie traktować (albo odwrotnie:)), to on się w końcu nią stanie. Taka koncepcja płci zrodziła się w latach 60. i 70.-tych XX w. i niestety w pewnych kręgach jest żywa do dziś. Tymczasem różnica biologiczna pomiędzy mężczyznami a kobietami nie występuje jedynie w obrębie narządów płciowych (choć i tę skrajne feministki kwestionują, organizując np. kursy siusiania na stojąco dla kobiet – pozycja siedząca ma być podobno „odzwierciedleniem społecznej niższości”:)), lecz dotyczy całego człowieka – każda nasza komórka jest „kodowana” jako męska lub żeńska. Pewnego profesora matematyki z USA feministki wywaliły z roboty za „seksizm” bo odkrył, że w mózgu kobiet, rozwiązujących zadania aktywne są nieco INNE obszary, niż u mężczyzn. Straszna zbrodnia przeciwko równości, prawda?:)

          2. Te przykłady jakie tu przytoczyłaś świadczą o wypaczeniu idei równości. Bo dla ludzi, którzy myślą logicznie nigdy samiec samicą albo samica samcem nie zostanie 😛 (oczywiście kwestią zupełnie inną jest trafiające się czasem obojnactwo). Równość nie powinna oznaczać identyczności. Co złego jest w tym, że różne obszary mózgu pracują przy rozwiązaniu zadania matematycznego – ważny jest wynik! Faktem jest, że skrajnie feministyczne ruchy przynoszą więcej szkody niż pożytku prawdziwym zwolennikom równości płci 🙁 Co ja osobiście myślę na ten temat – mogę powiedzieć na własnym przykładzie: na studiach miałam również (jako dość ważny przedmiot) WF – na basenie. Jednym z zaliczeń było nurkowanie. Oburzające dla mnie były kryteria oceny – chłopcy na piątkę musieli przepłynąć 25 metrów pod wodą, a dziewczyny tylko 20… To nieuczciwe i krzywdzące dla obu płci. Mi zależało na dobrej ocenie więc przepłynęłam cały basen (25 m) – gdyby się nie udało, sama poprosiłabym wuefistę aby wstawił mi czwórkę, bo wtedy nie zasługiwałabym na 5! Skoro wybiera się studia (zawód, pracę) należy spełnić OBIEKTYWNE kryteria i nabyć potrzebne umiejętności bez taryf ulgowych. Parytety są tak samo nieuczciwe, jak i np. odgórne nie przyjmowanie gdzieś kobiet (lub mężczyzn).

  9. Świat zwariował jak słucham czytam to wszystko to włosy dęba stają,… wcale by mnie ten szybki koniec swiata nie zdziwił co ludzie jeszcze wymyślą by ulepszyć świat stworzony przez najlepszego ojca, co jeszcze będą chcieć zmienić A może by tak w końcu należało siąść na swoich „siedzeniach” i dać sobie spokój z tworzeniem chorego świataBóg stworzył kobietę i mężczyznę i to ich uczynił rodzicami, jak by lepiej było żeby to dwie kobiety, czy dwaj mężczyźni tworzyli rodzinę i wychowywali dzieci to by tak zrobił. Albo od jakiegoś czasu czytam Twoje zapiski, i bardzo ważne kwestie życia poruszasz , tylko tak czytając komentarze ludzi zastanawiam się co będzie na tym świecie za parę lat… z jednej strony kliniki leczące niepłodność, zabiegi in vitro a z drugiej kliniki dokonujące ABORCJI, EUTANAZJI… z jednej rodziny chcące dobrze wychować swoje dzieci, z zasadami, rodzice którzy czasem ukarzą swe nieposłuszne dziecko, a z drugiej instytucje nadzoru, które za klaps głośne zwrócenie uwagi będą odbierać dzieci rodzicom bo ci rzekomo znęcają się nad nimi, powiększające swą liczebność domy dziecka a tam pracownicy bijący dzieci …., skomplikowane przepisy adopcyjne ,…. itp. Nie wiem jak długo taki świat będzie mógł istnieć … świat w którym ludzie sami nie wiedzą czego chcą…

    1. No, właśnie, Maju – przecież SĄ w przyrodzie gatunki zwierząt wychowywanych przez dwie samice (np. delfiny) przez samą matkę, albo tylko przez samca (np. koniki morskie). Gdyby któryś z tych „naturalnych” (bo występujących w naturze) alternatywnych modeli rodzicielstwa był rzeczywiście tak zbawienny dla ludzkiego potomstwa, to tak by właśnie było. Stwórca (czy, jak kto woli, Matka Natura) zawsze wybiera najlepsze z możliwych rozwiązań…

  10. Oczywiście, ludzie mają większą od zwierząt swobodę wyboru sposobu życia i wychowania dzieci – mój mądry spowiednik do znudzenia mi powtarzał, że „ludzie mają naturę otwartą” tzn. że trudno jest z całą pewnością powiedzieć, co dla człowieka jest zachowaniem „naturalnym” (wynikającym z natury). Mogą się zatem wśród ludzi zdarzać wszystkie znane ze świata zwierząt modele rodziny. A jednak nie jestem pewna, czy sam fakt, że się zdarzają, wystarczy, żeby je wszystkie uznać za „równie dobre.”

  11. No tak ojcowie zbędni są w wychowaniu dziecka – to Lewicowa Feministyczna Prawda Objawiona. Szkoda, że gdy przychodzi do płacenia alimentów wtedy ci sami ludzie biadolą o braku Pomocy ze strony tych niepotrzebnych Ojców.Hipokryci i tyle

  12. Z jednym nie można się nie zgodzić – w typowej, przecietnej rodzinie dzieci SĄ dziełem przypadku. Wiadomo – ciąża, szybki ślub, rodzina. Oczywiście po latach dorabia się do tego ideologię, ale czy to dziecko naprawdę było od początku CHCIANE?

    1. Ciekawe, że mówisz to w dobie edukacji seksualnej, antykoncepcji, i tym podobnych rzeczy. Sugerujesz więc, że tylko homoseksualiści naprawdę PRAGNĄ mieć dzieci, pozostali po prostu „wpadają”?:) Nasza rodzina może i nie jest „typowa” – ale nasze dziecko OD SAMEGO POCZĄTKU było upragnione i kochane…

  13. Niezla manipulacja, ale zarazem ohydna, wstretna i obrzydliwa… Próba wpojenia, na zasadzie „oburzenia”, ze jak ktos moze twierdzic, ze tzw. rodzice „homoseksualni” mogą być lepsi od heteroseksualnych, aby dojść do wniosku, ze przecież i tamci i tamci to przecież to samo… Nie ma rodzicow homoseksualnych!!! W sensie dwóch matek czy dwóch ojców!!! Moze być tylko OJCIEC I MATKA!!! Tak było, jest i będzie!!! Nie ma 2 matek, ani nie ma 2 ojców!!! Jest jeden ojciec i jedna matka!!! W sensie biologicznym oczywiście….

    1. Do czasu, socjologu, do czasu… Obawiam się, że w (niedalekiej już) przyszłości klonowanie i manipulacje genetyczne, a także przemiany społeczne umożliwią posiadanie biologicznie „własnych” dzieci jednej osobie (klon)… albo na przykład czterem lub pięciu (ludzkie hybrydy). Człowiek to jest taka istota, że jeśli tylko coś fizycznie DA SIĘ zrobić, to on prędzej czy później na pewne to zrobi. A dopiero później będzie szukał dla tego czegoś usprawiedliwień i (pseudo)naukowych uzasadnień. „W końcu dla dziecka to tylko lepiej” jeśli będzie miało np. jedną mamusię i trzech tatusiów, prawda?;)

  14. jako hetero-rodzic nie mam kompleksów a widzę że mają je ci co wymyślają nowe teorie to ludzie którzy udowodnią wszystko za odpowiednią cenę choć wykształceni a jednak intelektualne miernoty które koją swoje kompleksy destrukcją wszystkiego co ich przerasta tak więc nie mniej kompleksów bądź poprostu sobą poprostu sobą wyrzuć to co wciskają ci jako żekomy postęp cywilizacyjny

  15. Bo świat się chory robi. Ja tam bym dwóch matek czy dwóch ojców (absurd jakiś!) mieć nie chciała. Obrzydliwe.

    1. Tyle, że na ogół nikt DZIECI o zdanie nie pyta (zresztą, podobno, „rodziców się nie wybiera”, prawda?) – „prawo do dziecka” dotyczy jedynie RODZICÓW. Rzadko się zastanawiamy nad tym, czy czasami każdy z nas nie ma prawa do miłości OBOJGA rodziców (i nie dotyczy to bynajmniej wyłącznie homoseksualistów, ale także np. kobiet, które zakładają z góry: „chcę mieć dziecko, ale nie partnera!” albo osób rozwiedzionych)? Tak tylko pytam…

  16. Istotny argument na NIE!! żadna para HOMOSEKSUALNA NIE JEST W STANIE SPŁODZIĆ POTOMSTWA, natura się przed tym zabezpieczyła, widocznie ktoś ważniejszy uznał że DLA ZDROWEGO WYCHOWANIA CZŁOWIEKA POTRZEBNI SĄ OJCIEC I MATKA, bo gdyby tak nie było to HOMO by się rozmnażali a tak to Z GÓRY SĄ SKAZANI NA WYMARCIE.. Więc co niektórzy nie PISZCIE BZDUR I NIE SZERZCIE CIEMNOGRODU.

    1. A co jest z pannami z dzieckiem, takimi ktore nawet nie wiedza kto im to dziecko zrobił albo i wiedza tyle tylko ze ojciec jest jak to się okresla „tatuś z DNA” ?dziecko nie ma pełnej rodziny czyli ojca i matki a jednak bywa że jest wychowane na pełnowartościowego człowieka

      1. To jest fakt. Bywa też tak, że rodzice się rozwiedli, z ojcem kontaktu w ogóle nie ma, a kobieta czy mężczyzna wyrastają na normalnych, zdrowych mentalnie ludzi, którzy potrafią tworzyć trwałe związki. Tak samo jak syn/córka małżeństwa, które jest ze sobą 40 lat, może mieć problem z poukładaniem więzi. Przeciwnicy posiadaniu dzieci przez pary homoseksualne wyciągają argumenty, że niby są „tacy”, bo tak wychowani, bo nikt im wzorca nie pokazał. To ciekawe, że moja dobra koleżanka jest lesbijką, chociaż wychowała się w tradycyjnej, kochającej, katolickiej rodzinie. Piątka dzieci, czworo hetero i jedna homoseksualna.Moja dobra przyjaciółka jest biseksualna, chociaż także miała pełną rodzinę złożoną z kochającej mamy i ojca.To nie są nastolatki, które „uległy modzie”, jak wielu przeciwników twierdzi. To kobiety przed 30-stką, które wiedzą, czego chcą i kim są.Orientacja nie zależy od wychowania, a to jest – zdaje się – koronny argument ludzi, którzy są przeciw adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Gdyby tak było, obie moje koleżanki, praktykujące katoliczki (!) wychowane w pełnych rodzinach, byłyby dziś w pełni heteroseksualne. A nie są.Dla mnie nie ma znaczenia, czy rodzicami są osoby tej samej płci czy nie. Ważne, czy potrafią dać dziecku miłość i wychować je na prawego, dobrego człowieka. To się w życiu liczy, a nie sypialnia i płeć rodziców.Dobrze Olu piszesz o pannach z dzieckiem, ja dodałam jeszcze rozwód. Jest też tak, że matka zginęła i ojciec sam wychowuje dziecko. Nie wszyscy wychowują się w pełnych, matko-ojcowskich rodzinach, a mimo wszystko nie są ani skrzywieni moralnie, ani w relacjach związków partnerskich.Wszystko zależy od tego, CO się dziecku przekazuje, a nie KTO je wychowuje.

        1. Obawiam się jednak, że w środowiskach zamkniętych MOŻE się zdarzyć tak, że homoseksualni rodzice przekażą dziecku swoistą „heterofobię” – nie da się bowiem ukryć, że wszyscy ludzie mają naturalną tendencję do traktowania WŁASNEGO sposobu życia jako najlepszego z możliwych – i homoseksualiści też z pewnością nie są od tego wolni. Ja np. nie wiem, co bym odpowiedziała dziecku, które by mnie zapytało: „Mamo, a dlaczego ja nie mam TATUSIA?” („Nie martw się, przecież masz ciocię Zosię i mnie, i my TEŻ Cię kochamy?”) To nie chodzi o to, że dwie kobiety „mniej” kochają swoje dzieci, Sentis – jednak jestem przekonana, że żadna matka NIE POTRAFI kochać dziecka tak jak ojciec, bo to są po prostu dwie RÓŻNE miłości. I gdybym była homoseksualna, to chyba zastanowiłabym się poważnie, czy w imię mojego NATURALNEGO (bo przypisanego każdej istocie ludzkiej) pragnienia posiadania dziecka wolno mi je czegoś (jednak) pozbawić. Tylko tyle.

          1. Wypaczyłaś w tym momencie sens mojej wypowiedzi. Ja nie piszę o tym, czy będą hetero- czy homofobami, bo na chwilę obecną wiele HETEROSEKSUALNYCH rodziców też jakoś przekazuje homouprzedzenia swoim dzieciom, choć homoseksualistę widzieli tylko na zdjęciu w gazecie.Sens wypowiedzi był taki, że dzieci często wychowują się bez drugiego rodzica i nie dotyczy to tylko rodzin homoseksualnych. I te dzieci nie są gorsze od innych, bo wszystko zależy od tego, co się dziecku wpaja, a nie kto jest rodzicem. Po prostu jest to sytuacja poniekąd analogiczna do sytuacji, gdy jedno z rodziców umiera, nie ma go w ogóle (patrz: przykład Oli o pannach z dzieckiem) itd. „Mamo, a dlaczego ja nie mam TATUSIA?” – to pytanie nie jest zadawane tylko w homoseksualnych rodzinach, dobrze o tym wiesz.”I gdybym była homoseksualna, to chyba zastanowiłabym się poważnie, czy w imię mojego NATURALNEGO (bo przypisanego każdej istocie ludzkiej) pragnienia posiadania dziecka wolno mi je czegoś (jednak) pozbawić.”Możesz je pozbawić nawet będąc hetero. Poza tym kwestia egoizmu wcale nie jest taka jednoznaczna. WSZYSCY rodzice są egoistami, o czym pisałam w poście o ciężarnych. Dzieci są często pozbawiane drugiego rodzica np. w przypadku śmierci, rozwodu, wyjazdu rodzica na stałe zagranicę itd. Też są czegoś pozbawione. Czy to oznacza, że nie powinno się takiej parze pozwolić na bycie rodzicami?

          2. Sentis, przecież napisałam, że WSZYSCY ludzie mają tendencję do idealizowania własnego stylu życia – i własne uprzedzenia. Heteroseksualni mają je również. Tylko że w „przypadkach losowych” takich jak np. śmierć partnera czy rozwód nie zakładamy z GÓRY że dziecko będzie się wychowywać w „rodzinie „niepełnej – jak to się dzieje np. w w przypadku kobiet, które twierdzą: „Dziecko- tak, facet-nie!” Ja nie znoszę płci przeciwnej – więc zakładam z góry, że i mojemu dziecku taka osoba jest do niczego niepotrzebna. To subtelna różnica, ale jednak różnica…

      2. Ale bywa, że i nie jest… Warto byłoby to jednak prześledzić statystycznie – bo często się zdarza, że dzieci, wychowane w niepełnej (albo nawet „pełnej” ale niezdrowej) rodzinie powielają błędy swoich rodziców. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że ponad 90% kobiet wychowywanych bez ojców ma jakieś problemy w nawiązywaniu relacji z mężczyznami. Nie wierzę bezkrytycznie statystyce, ale chyba jednak coś w tym jest. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, jak silny wpływ mają na nas wzorce przekazane przez rodziców. Znam wiele żon alkoholików, które były również córkami alkoholików, i wiele córek, które nie wyszły za mąż w obawie przed powtórzeniem błędów matki. Daniel Olbrychski, którego rodzice się rozwiedli, zarzekał się, że „nigdy nie zrobiłby tego swoim dzieciom” – i co? I słowa nie udało mu się dotrzymać. Zastanawiający jest też wysoki odsetek dzieci z Domów Dziecka wchodzących w konflikty z prawem czy też po prostu „nie umiejących ułożyć sobie życia.” To też jest jakiś dowód na to, że POZYTWNE WZORCE rodzicielskie są dla młodego człowieka bardzo istotne – i chyba nie zdoła tej luki zapełnić nawet najlepszy nauczyciel, trener czy wychowawca (tym bardziej, że – jak już mówiliśmy – mężczyzn w takich zawodach jakby coraz mniej.)

        1. Z tego zresztą wynika, że – z dwojga złego – LEPIEJ już mieć dwójkę kochających, homoseksualnych opiekunów, niż nie mieć żadnych.:) I w to też głęboko wierzę. A poza tym w Polsce ok. 20 tys. dzieci już jest wychowywanych przez rodziców o orientacji homoseksualnej – i nie od rzeczy byłoby zapytać, jak im się w życiu wiedzie… Czy jest tak „różowo” jak chcą tęczowe organizacje, czy też tak „strasznie” jak chcą konserwatyści? Zapewne ani tak ani tak. Każde zjawisko ma więcej niż jedną stronę…

        2. Troche też na ten temat czytałam i wyczytałam jedno. Trudności w pózniejszym ułożeniu sobie zycia maja chłopcy wychowani bez ojca. Po pierwsze nie maja żadnego wzorca małżeństwa (chyba że zyja w pobliżu dziadków, zonatych braci czy przyjaciół będących w zwiazkach) .Po drugie matka niejako przelewa całą miłość na syna a nie dzieli miłości między syna i męża.Stąd właśnie częste przypadki maminsynków, syn dla matki jest najważniejszy (jedyny mężczyzna w jej zyciu), zona syna to złodziejka która jej syna ukradła a z kolei matka dla syna jest najwazniejsza bo sama go wychowała (a takie kobiety potrafią tak podkreslać swoje poświęcenie że szok) a zona gdzies tam z tyłu kolejki.

          1. Dziewczynki mają podobne problemy, Olu, tylko że u nich manifestują się one na dwa różne sposoby (i może dlatego trudniej nam je zauważyć). Bywają takie, które są przesadnie „śmiałe” i przylepne w stosunku do mężczyzn – dziewczyna szuka ojca, męskiej czułości, a zyskuje kochanka (a czasem drugiego, trzeciego… – czasami myślę, że nie od rzeczy byłoby sprawdzić, jaki procent prostytutek czy nimfomanek miał zaburzone relacje z ojcem lub całkowity brak takich relacji). Albo też przeciwnie – są w stosunku do mężczyzn bardzo chłodne i wycofane, być może w przekonaniu wpojonym (świadomie lub nie) przez matkę, że „wszyscy faceci to świnie.” Znałam kobiety należące do obydwu typów.

          2. Pewnie ze maja ale u mężczyzn występuje to w wiekszym nasileniu, wiecej rozwodów jest z powodu maminsynków jak mamusicóreczek (nie wiem jak to sie prawidłowo nazywa). Ten temat mam dość dobrze opanowany, mój ex zięc był ksiązkowym przykładem maminsynka więc na wszelkie sposoby starałam sie ten temat zgłębic, choćby po to by zrozumieć motywy jego postępowania.

          3. No, tak – a ja jednak znam więcej „córeczek mamusi”, Olu – i wydaje mi się nawet, że to jest bardziej społecznie akceptowane od „maminsynka” (bo, kobiety, podobno, powinny „trzymać się razem” a mąż czy zięć ma siedzieć cicho się nie sprzeciwiać). Jest bardzo wiele kobiet, które z każdym, najmniejszym problemem (nie tylko małżeńskim czy wychowawczym) lecą do mamusi i nikogo to nie gorszy. Widzisz, jak zwykle dyskusja rozbija nam się o nasze odmienne doświadczenia życiowe.

          4. Pewnie tak ale (nie mam sie zresztą czym chwalić), moje doświadczenie zyciowe jest chyba dwa razy dłuższe jak twoje.Jakbyś 34 lata przepracowała przewaznie wśród kobiet (wolałabym pracować z dziesięcioma mężczyznami jak z jedna kobieta) to bys sie tyle nasłuchała, tyle napatrzyła ze juz by ciebie nic nie zdziwiło.

    2. Coś w tym niezaprzeczalnie jest. Przecież SĄ w naturze gatunki rozmnażające się bezpłciowo – widocznie rozdzielnopłciowość była dla Homo sapiens lepszym rozwiązaniem… Nawet dwie bardzo kochające kobiety to zawsze tylko dwie matki…

  17. Dziękuję za odwiedziny na moim blogu…Naukowcy starają się coś udowodnić, jednak nie zawsze ich „udowadnianie” jest racjonalne…Mam znajomych Gejów i jeden z nich ma syna…wychowują go razem, bo matka tego chłopca go porzuciła. Na pozór dziecko jest szczęśliwe jednak pewnego razu zapytało mnie :”I. dlaczego jesteś z W, przecież macie coś innego”-osobiście mnie zamurowało. Moi znajomi zapomnieli lub uważają ze jest jeszcze za mały by wiedzieć, że mój stan z W.jest ujmowany w świecie jako normalny, a jego „rodzice” wręcz odwrotnie. Oczywiście moi znajomi nie mieszkają w pl bo tu już im by dziecko odebrali. Każdy przecież może normalnie wychowywać dzieci i nie ma podziału na lepszych czy gorszych rodziców.Igrek <http://orzeeszek.blog.onet.pl>

    1. No, właśnie – KAŻDY człowiek ma tendencję do ujmowania samego siebie w kategoriach „normalności” – podobnie dla dziecka „normalne” jest zawsze to, co obserwuje we własnym domu, dopóki inni ludzie nie uświadomią mu, że może być inaczej. Czytałam o dziewczynce molestowanej przez rodziców i ich „znajomych”, która, gdy trafiła do rodziny zastępczej, pytała swoich nowych opiekunów: „Ciociu, czy Ty nie kochasz swoich dzieci? Bo nie robisz im „tego”…” Sama trochę się boję chwili, kiedy mój mały synek dorośnie na tyle, że zacznie stawiać pytania w rodzaju: „Mamusiu, a dlaczego inne mamy nie chodzą tak, jak ty?” I ciekawe, że środowiska homoseksualne namawiają wszystkich, by jak najwcześniej uświadamiać dzieci w kwestii istnienia różnych stylów życia (p. Biedroń napisał nawet specjalną bajeczkę o kochających się pingwinkach…) – a sami, jak widać, czasami zaniedbują to wobec własnych…

      1. Cały problem chyba nie polega na przekazywaniu czy nie przekazywaniu stylu zycia bo jakby tak było to dzecko rodziców heteroseksulanych musiałoby byc też hetero ale na tym ze dziecko par jednopłciowych miałoby w dzisiejszym społeczeństwie zupełnie przechlapane. Wyobrazasz sobie w szkole, w małym miasteczku gdzie wszyscy sie znaja dziecko majace dwóch tatusiów czy dwie mamy? Już dziecko nie chodzace na religię nie ma zycia a co dopiero dziecko takiej pary

        1. Wiesz, w społeczeństwach zachodnich „tolerancja” (przynajmniej zewnętrznie okazywana) jest normą nakazaną prawnie, ale i tam toczą się żywe dyskusje na temat plusów i minusów wychowywania dzieci w różnych „alternatywnych” układach. Bo rzecz NAPRAWDĘ nie w tym, w jaki sposób żyje dwoje, troje, czy siedmioro dorosłych ludzi (bo zwolennicy związków typu „poli” też przecież mogą mieć dzieci:)) – ale, czy DZIECKO w takich układach będzie zdrowe i szczęśliwe. Jeśli tak – to wszystko OK. Ale jeśliby istniał choć cień szansy, że nie, moim zdaniem należy się powstrzymać od poszukiwania „własnego szczęścia” jego kosztem. I tylko tyle. Podobnie zresztą sądzi mój brat, który jest agnostykiem i zwolennikiem związków partnerskich – żeby znów nie było oskarżeń, że „moher mi z butów wyłazi .” 🙂

          1. A w małżenstwach normalnych , hetero wszystkie dzieci są szczęśliwe? Więc według tej teorii płodzernie dzieci w „typowych” związkach też powinno byc zakazane?

          2. Nie – powinno być zakazane WSZĘDZIE tam, gdzie może dziać im się krzywda.

          3. No to mi wytłumacz jak to poznać zachodząc w ciążę, bywa że na poczatku wielka euforia, dobre małżeństwo a potem zaczyna byc byle co. A wychowanie maminsynka to nie jest robienie dziecku krzywdy, a uważanie że moje dziecko jest najmądrzejsze, najładniejsze i rozpuszczanie jak dziadowski bicz to nie jest robienie krzywdy? To tak jak z małżeństwem – najpierw jest cudownie a potem bywa że wielka kicha i nikt tego nie jest w stanie przewidzieć.

  18. Albo podobają mi się Twoje notki a szczególnie trafność w doborze tematów. Podpisuję się obydwoma rękami pod Twoimi poglądami, a z tego wniosek, że mam podobne zdanie do Twojego. Jeśli znajdziesz czas, proszę zajrzeć na mój blog; dopiero zaczyna funkcjonować; pozdrawiamhttp://ziarno.blog.onet.pl

    1. Dziękuję. 🙂 Staram się – i mam nadzieję, że mi tych tematów nigdy nie zabraknie, bo piszę po prostu o tym, co mnie samą interesuje lub bulwersuje…

  19. jak już wszyscy się tu tak rozpisali to i ja dorzucę swoje trzy grosze. na pewno rodzinie homoseksualnej jest trudniej, chociazby ze wzgledu na to, co ich dzieci może spotkac w środowisku. ale myslę, ze zarówno homo- jak i heteroseksualne pary maja takie same szanse wychować dzieci dobrze. i tu nie chodzi o to, zeby generalizować, ale chyba jednak zgodziłabym się, że homoseksualne pary maja więcej „dobrych chęci”. chociazby dlatego, ze ich „droga” do dziecka jest trudniejsza. pozdrawiam

    1. Shaak, myślę, że to jest trudniejsze chociażby ze względu na naturalną skłonność wszelkich „mniejszości” do zamykania się tylko (lub głównie) we własnym gronie – Romowie lubią przebywać wśród Romów, Świadkowie Jehowy wśród innych Świadków, niepełnosprawni z niepełnosprawnymi. Ale „trudniejsze” nie oznacza jeszcze „niemożliwe” – wymaga jednak odwagi wyjścia poza własne poglądy, uprzedzenia, grupę czy środowisko. Ci, którzy takiej otwartości nie posiadają, będą wychowywać dziecko w „getcie” (z którego ono zresztą prawdopodobnie wcześniej czy później ucieknie).

  20. Jasne, że homo rodzice nie są lepsi – są po prostu tacy sami. Wszystko zależy od ich charakterów i zdolności wychowawczych. Btw, dzięki za wizytę, odpisałam Ci na blogu. Jestem u Ciebie już któryś raz z rzędu i za każdym razem jestem pod miłym wrażeniem. Pozwolę sobie dodać Twój blog do 'moich odwiedzanych’ Pozdrawiam

  21. Właśnie przyszedł mi do głowy jeszcze jeden powód, dla którego tego typu badania porównawcze mogą nie być wiarygodne. Jeżeli ludzi pyta się WYŁĄCZNIE o ich orientację seksualną, a nie, na przykład o aktualną sytuację rodzinną i społeczną, to oczywiste jest, że zgodna para dobrze sytuowanych lesbijek wypadnie lepiej, niż heteroseksualna kobieta, samotnie wychowująca dzieci po rozwodzie z mężem alkoholikiem. Chociaż NIE WIERZĘ, że takie pary w ogóle się nie rozstają. Znany aktor, Jacek Poniedziałek (który sam jest homoseksualistą), kiedyś stwierdził, że skoro mówi się, że mężczyźni są z powodów „biologicznych” bardziej skłonni do zdrady, to w przypadku par gejowskich można by tę naturalną skłonność pewnie pomnożyć przez dwa. Z podobnych względów związki dwóch kobiet są zazwyczaj nieco bardziej stabilne. A chyba właśnie „stabilizacja” (emocjonalna i materialna) jest tym, co dla dziecka w rodzinie jest najważniejsze…

  22. a ja sądzę,że temat jest banalny i nudny.po co bulwersować się nad czymś,czego i tak nigdy nie zrozumiesz…?

    1. Dziękuję za tak dogłębną ocenę i posta i jego autorki. 🙂 A może zechciał(a)byś jednak mnie, ciemną, oświecić? A, zapomniałam, że według Ciebie jestem „beznadziejnym przypadkiem.” Bardzo mi miło. Czekam także na propozycje bardziej interesujących tematów.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *