MOJE DOMOWE REKOLEKCJE. Wiara „jawnogrzesznicy.”

Ponieważ jest bardzo mało prawdopodobne, aby udało nam się w tym roku odbyć „normalne” rekolekcje wielkopostne, postanowiłam zakupić pewną niewielką książeczkę z ułożonymi tematycznie fragmentami tekstów Jana Pawła II – i rozważać sobie codziennie jeden jej rozdział.


Następnie przyszło mi do głowy, że mogłabym się nimi dzielić z Wami tu na blogu – bo może komuś z Was te moje przemyślenia także przyniosą jakiś pożytek? Ci, których moje życie duchowe zupełnie nie obchodzi, proszeni są o pominięcie wyrozumiałym milczeniem tych „wielkopostnych” fragmentów bloga.

Dzień 1: WIARA

W co ja właściwie jeszcze wierzę? W co wierzę? I czy już dawno nie zrobiłam sobie z chrześcijaństwa rodzaju „duchowego supermarketu”, z którego wybieram sobie tylko to, „co mi się podoba” – beztrosko pomijając całą resztę?

I jak mogę być dla kogokolwiek „autorytetem w sprawach wiary”, jeśli nie wiem nawet, czy udało mi się zachować własną (mimo, że walczę o to z całych sił…)? Przecież wiadomo, że z próżnego to i Salomon nie naleje…

Z nauczania Jana Pawła II: „Trzeba ponownie odnaleźć i ukazać prawdziwe oblicze chrześcijańskiej wiary, która nie jest jedynie zbiorem tez wymagających przyjęcia (…). Jest natomiast poznaniem Chrystusa w wewnętrznym doświadczeniu, [jest] prawdą, którą trzeba ŻYĆ. (…) Istnieje zatem pilna potrzeba, by chrześcijanie ponownie odkryli nowość swej wiary oraz jej moc osądzania kultury, dominującej w ich środowisku.” (Encyklika Veritatis Splendor)

Szczerze mówiąc, jest to rzecz, z którą zawsze miałam pewien problem – bo nigdy nie wiem, gdzie leży ta delikatna granica pomiędzy uzasadnionym i słusznym OCENIANIEM ludzkich poglądów i postaw, z którymi się spotykam (bo przecież NIE JEST tak, że jako chrześcijanka mogę jedynie bez zastrzeżeń i z łagodnym uśmiechem na ustach zaakceptować wszystko, cokolwiek robią czy mówią inni ludzie…), a ich nieuprawnionym POTĘPIANIEM.

Z dzisiejszych czytań mszalnych: „[Jezus im odpowiedział]„Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach.”(Mt 21,42).

I muszę się przyznać, że bardzo często czuję się właśnie w ten sposób – jak „bezużyteczny kamień”, który budowniczowie Kościoła ze wstrętem odłożyli na bok…

Tym bardziej więc za każde najmniejsze dobro, jakie Bóg chce mimo wszystko czynić przez moje ręce i moje słowa – Jemu niech będą dzięki!

(Wyjątki z tekstów papieskich cytuję za: Domowe rekolekcje z Janem Pawłem II, Wydawnictwo M, Kraków 2005).

50 odpowiedzi na “MOJE DOMOWE REKOLEKCJE. Wiara „jawnogrzesznicy.””

  1. Albo, piszesz „I muszę się przyznać, że bardzo często czuję się właśnie w ten sposób – jak „bezużyteczny kamień”, który budowniczowie Kościoła ze wstrętem odłożyli na bok…” – oj, pogrywasz, pogrywasz… Ale niezależnie od tego, jestem pewien, że jesteś wspaniałym narzędziem w rękach Pana.

    1. Nie, Leszku, nie „pogrywam” (tym razem nie – już nie…). Naprawdę się tak czuję – zresztą wcale nie wypieram się tego, że prawdopodobnie sama sobie w pełni na to „odłożenie na bok” zasłużyłam. JESTEM w Kościele (bo przecież ani nie podpisałam aktu apostazji, ani nie obłożono mnie publiczną ekskomuniką…) – a jednocześnie jakoby wcale mnie tam nie było… Ani mnie, ani wielu innych osób w podobnej sytuacji życiowej. Po prostu nie istniejemy…

      1. Wszystko zaczęło się od waszej decyzji, którą podjęliście w całkowitej wolności. Decyzję podjęliście świadomie.. Tymczasem tu piszesz w takim tonie, jakby wszystko było wobec was zewnętrzne. Jeszcze raz chcę to bardzo wyraźnie podkreślić, że w sytuacji, która się rozwinęła, podjęliście wspaniałą decyzję – tak właśnie trzeba było; ale nie traktuj wszystkiego, jakby nie wypływało to z waszych decyzji. Wybraliście trudniejszą drogę, ale wspaniałą:) I mocno wierzę w to, że właśnie dokładnie na waszą miarę! (oboje znamy przykłady, gdy podobna sytuacja przerosła ludzi – was nie przerosła!)Trzymajcie się cieplutko): – zima wraca.

        1. Wiem, wiem, że nic tu się nie stało „bez nas”:) – i pewnie nawet zaczęło się od grzechu – niemniej jednak nie potrafię się oprzeć wrażeniu, że stało się także jakoś „poza nami” (ponad?:)). Jest taki wiersz ks. Twardowskiego, który bardzo lubię: „Ten, co rozdziela i łączy – zaczyna bez nas i kończy…” – tak to zawsze odbierałam. Mogłam wybrać prostszy los?:) Na pewno mogłam. Tylko, że… jeśli istnieje coś takiego, jak „szczęśliwa wina” to jest CHYBA nasz przypadek (chyba – bo do końca pewni tego „po tej stronie” nigdy nie będziemy – i ta myśl niezmiennie napełnia mnie niepokojem: „A co, jeśli my także się mylimy?”). Pisałam tu już kiedyś o tym, ale baaardzo dawno, tak więc powtórzę – nasza historia często kojarzy mi się z opowieścią o Dawidzie i Batszebie. Tam także „na początku” był grzech, a nawet DWA ogromne świństwa – bo cudzołóstwo i zabójstwo męża. A jednak, gdyby nie to wszystko, nigdy nie byłoby króla Salomona, który zbudował Panu świątynię w Jeruzalem…

          1. Oczywiście tym bardziej ja nie mogę mieć pewności, ale również wg mojego rozeznania to CHYBA jest Wasz przypadek:) Tylko błagam nie dopuszczaj do siebie myśli, że coś jest zewnętrzne – jest taki jeden, który w ten sposób chce zatruć Twoje myśli. Jego cel jest jasny – on nie chce, by to była SZCZĘŚLIWA/BŁOGOSŁAWIONA wina.

          2. Masz rację – bo jeśli coś jest „zewnętrzne” wobec mnie, to znaczy, że tak naprawdę ja za nic nie odpowiadam. ) Tak samo czasami maniakalni mordercy tłumaczą się, że to przecież nie oni, tylko „coś” kazało im to zrobić.To by znaczyło, że nie jestem WOLNA – tymczasem nawet jeśli (w co głęboko wierzę) wszystko, co się nam przydarzyło, wynikało z „woli Bożej”, to i tak mogliśmy ją przyjąć albo odrzucić. (Mam ciotkę, która opowiadała, że w młodości czuła bardzo silne powołanie do zakonu – zignorowała jednak ten głos wewnętrzny, i to nie znaczy, że jest teraz nieszczęśliwa w małżeństwie. Ksiądz Twardowski słusznie napisał, że jeśli Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno.”:)) Niedawno na blogu polecanym w kategorii „wiara i Kościół” pewien neopoganin udowadniał, że właściwie nie ma różnicy pomiędzy chrześcijańskim „charyzmatem” a pierwotnym (magicznym) transem czy zawładnięciem przez duchy. Otóż jako osoba, która ma za sobą doświadczenia charyzmatyczne, muszę powiedzieć z całą mocą, że taka różnica istnieje. Charyzmatyk w każdym momencie zachowuje pełną świadomość i wolną wolę. Nawet, jeśli robię coś (z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora) bardzo „dziwnego”, to w każdej chwili mogę PRZESTAĆ to robić zwykłym aktem woli.

          3. Bardzo mnie cieszy, że Cię sprowokowałem do tych myśli.Ale jednocześnie zapowiadam, że to koniec – Ty do mnie nie przychodzisz (i to mimo, że ja piszę znacznie mniej, niż Ty), to ja też przestaję.

          4. NO, PROSZĘ CIĘ, LESZKU, NIE RÓB MI TEGO…:((( Przyjaciele tak nie postępują. Będzie mi tu bardzo Ciebie brakowało!

          5. Ostatnie dwie moje notki należą to takich ważniejszych i bardzo chciałem, bys m.in. Ty je przeczytała i wypowiedziała się na ich temat. A tu nic!

          6. Przepraszam Cię, Leszku, ale ostatnio mam prawdziwe urwanie głowy – pracująca matka dwulatka to może nie był najszczęśliwszy pomysł (choć Magdalena Środa twierdzi, że dzieci nie szanują „niepracujących” matek:)). Lecę kąpać…(wspólnie z P., oczywiście:)). Obiecuję, że nadrobię zaległości, gdy skończę tłumaczenia.

  2. Bardzo dobry tekst – wiara jest w pierwszym rzędzie relacją (o czym się dzisiaj bardzo czesto zapomina). I z tego też powodu nie można jej chyba „zdobyć” raz na całe życie. wydaje mi się, że to raczej proces, droga. przecież, idąc za Liebertem, „raz wybrawszy codziennie wybierać muszę…”sprawa druga, bycie autorytetem w sprawach wiary. niebezpieczna, jak mi się wydaje, rzecz, która niestety też mnie w jakiś sposób dotyczy. dobrze mieć wiedzę, świetnie jak to jest poparte jakimś własnym doświadczeniem i osobistą relacją, widać podoba się Panu Bogu posługiwać nieużytecznymi narzędziami… tylko co, jeśli przez jeden krok, jeden wybór ktoś zaneguje jednocześnie wszystko co zostało powiedziane? oby nigdy tak się nie stało.I na koniec znowu mocny akcent – dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych! uczyni cokolwiek zechce. to, co jest głupstwem i zgorszeniem u ludzi On przemieni w coś pięknego i dobrego. czyż to nie jest niesamowite? Bóg zaskakujący, Bóg paradoksów. Jemu chwała na wieki!

    1. No, właśnie, Estel – ja się CAŁY czas zastanawiam nad tym, czy przez ten jeden mój wybór o fundamentalnym znaczeniu (którego nie mogłam ani się wyprzeć ani też ominąć…) – nie przekreśliłam prawdziwości wszystkiego, co tu wypisuję – i w co wierzę. Mówiąc prościej: czy nie jestem po prostu HIPOKRYTKĄ? Ale jest (dla mnie) oczywiste, że Ten, który potrafi przemieniać wodę w wino, może także – „w tych wyjątkowych okolicznościach przyrody” (jakie stanowi Internet) posługiwać się również kimś takim, jak ja – i przemienić nawet mój „jawny grzech” (i równie bezwstydnie jawną miłość:)) na swoją chwałę…

      1. Przecież wiesz dobrze, że nie potrzebują lekarza zdrowi 🙂 świętym i bezgrzesznym Pan Bóg nie jest do niczego potrzebny, oni przecież zbawią się sami… nie wiem jak jest w Twoim przypadku, ale ja widzę, że cała ta sytuacja bardzo, bardzo uczy mnie pokory (aż drżę na myśl, że to może jedyny cel całej tej „przygody”… Boże kochany, oby nie, oby nie…) cała nadzieja w Nim, w Jego miłosierdziu. wiara nie polega na wypełnieniu przykazań bo NIKT z nas nie jest bez winy i to jest niemożliwe ze względu na ludzką skażoną grzechem naturę, ale na przyjęciu Tego, który ma moc zbawić. to jest dopiero wspaniała nowina :)i rzecz najważniejsza – skoro Pan Bóg nie przekreśla człowieka nigdy, bez względu na wszystko, to i Ty nie rób tego w stosunku do siebie. myślę, że masz wiele znaków potwierdzających, że to wszystko jest częścią Jego planu, którego pełnia objawi się pewnie dopiero w przyszłości. a wiesz, ostatnio olśniła mnie szczęśliwa myśl – przecież On jest naprawdę specjalistą od beznadziejnych, niemożliwych po ludzku spraw. nie z takimi rzeczami już sobie radził… i ze wszystkiego potrafi wyprowadzić Dobro…

        1. Tak – najbardziej zadziwia mnie w tym wszystkim, że Bóg potrafi z mojej „historii niemoralnej” (wybacz, ale wciąż mi dudni w uszach słowo, powtarzane na tym blogu wielokrotnie przez niejaką 'córkę marnotrawną’ – osobę, która kiedyś przeżyła jakiś „zakazany romans” , ale później się opamiętała i nawróciła: „jawnogrzesznica!jawnogrzesznica!jawnogrzesznica!”) wyprowadzić jakieś dobro w życiu tak wielu ludzi. Dla mnie to nie jest „zakazany romans” – to po prostu moje życie i moja (niezwykła) droga..A twierdząc, że to wszystko jest TYLKO „złem i grzechem” obraziłabym Tego, który mi dał ten DAR…

          1. Co za bzdura nad bzdury. Kochać się i żyć przykładnie (jak w Twoim przypadku) to grzech i zło, a tkwić w „legalnym” małżeństwie, pozwalać się bić i niszczyć psychicznie przez znienawidzonego tyrana i fundować dzieciom piekło, „bo ślubowałam” to jest super, tak?

          2. Nie jestem pewna, czy żyję „przykładnie” – ale któż może tak o sobie powiedzieć?Dlatego staram się również nie osądzać życia innych – bo z zewnątrz bardzo trudno to zrobić DOBRZE.

  3. Ciekawie, nietuzinkowo, spostrzegwaczo… Bardzo dobry blog, poruszający ważne kwestie. Na pewno jeszcze tu zajrzę. I to nie raz.Czy mogę dodać Cię do linków?Pozdrawiam i dziękuję za wpis u mnie na blogu.kacikowo.blog,onet.pl

    1. Oczywiście, że możesz. A za wpis dziękować nie musisz – komentuję tylko te posty, które mnie czymś zaciekawiły.

      1. Tym bardziej się cieszę. Już jesteś w linkach:) Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę udanego weekendu!mala_lady

  4. Piękna notka, a słowa Jana Pawła II – genialne.Spadek po tym człowieku jest niewyobrażalnie wielki..Pozdrawiam i życzę owocnego przeżycia WP. Masz takie same obowiązki wobec wiary jak ja czy inni katolicy. Czasami odnoszę wrażenie, że ciężko Ci z powrotem wrzucić siebie wora z normalnymi ludźmi, zwykłymi, przeciętnymi.Każdy taki jest w obliczu Boga, Twoje życie jest równie piękne jak moje – jest poświęcone przez Najwyższego..Trzymaj się dobra kobieto!

    1. Masz rację, Robercie – a takie stałe przeświadczenie o własnej „inności” czy wyjątkowości może zrodzić we mnie straszną pychę. Może więc lepiej myśleć, że jestem zupełnie ZWYCZAJNĄ dziewczyną, która znalazła się w niezwykłej życiowej sytuacji. 🙂

  5. Ja tego tematu – sedna wiary – od wielu lat już nie mogę ogarnąć. Czasem zastanawiam się czy lepszy jest ten co „ślepo” wierzy w całość nauczania Kościoła, czy ten co poszukuje i (jak to nieładnie zabrzmiało) „wybiera”… Chrześcijaństwo tyle razy się podzieliło… Choćby Luter też kiedyś „wybrał”… Jako historyk wiesz zapewne dużo lepiej niż przeciętny zjadacz chleba ile spraw narosło wokół pierwotnego nauczania Jezusa i Jego uczniów… A ja nie wiem – tylko po omacku błądzę i czuję się coraz dalsza od KK 🙁 Wierzę tak trochę po „pogańsku” – czyli przede wszystkim według dziesięciorga przykazań… Ale czy to dobrze NIE WIEM.

    1. Przepraszam, że odejdę od tematu. Chciałam się zapytać o źródła opowieści o Ojcach Pustyni. Znalazłam tą historię z kobietą przeniesioną przez mnicha na drugi brzeg rzeki – tylko że w wersji mnichów buddyjskich. A gdzie jeszcze mogę poszukać?

      1. Barbaro, na temat „przygód” Ojców Pustyni napisano setki książek – polecam zwłaszcza „Humor Ojców Pustyni” a przed chwilą wśród zakończonych aukcji na Allegro znalazłam książkę „Święci przestępcy. Przedziwne historie Ojców Pustyni” Hansa Conrada Zandera. Jest też książka o… zapomnianych nieco Matkach Pustyni (bo i takie też były!:)). Planowałam sobie ją przeczytać i na Dzień Kobiet przedstawić Wam w poście – niestety nie zdążę. Mam dużo pracy, a na dodatek dziś jeszcze okazało się, że Antoś ma anginę.:( Natomiast wzajemnym wpływom chrześcijańsko-buddyjskim bym się nie dziwiła. Od powstania chrześcijaństwa kontakty (zwłaszcza w Azji) były ożywione i liczne, do tego stopnia, że niektórzy przypuszczali (moim zdaniem bez większych podstaw) że sam Jezus przebywał przez jakiś czas w jakimś aśramie w Indiach. Na pewno jednak Ojcowie Pustyni wykazują wiele podobieństw do swoich wędrownych braci – ascetów hinduskich czy buddyjskich. Pamiętam historię o jednym, który – by dać zatrudnienie próżnującym dłoniom – za dnia splatał koszyki, a z wieczora je rozplatał, aby podkreślić znikomość wszelkiego ludzkiego trudu. Czy nie przypomina Ci to owych mnichów buddyjskich, którzy latami układają obraz z piasku, a potem go niszczą jednym dmuchnięciem?:)

        1. No tak 🙂 Powiązania są bezsprzeczne 🙂 Książek poszukam… bo chociaż mam sporo słowa drukowanego w domu, akurat na Ojców Pustyni się wcześniej nie natknęłam… może o Matkach napiszesz w dzień matki, skoro trzeba trochę lekturę odłożyć 🙂 Będę czekać na temat, bo sądząc po Ojcach WARTO :):):)Życzę szybkiego powrotu do pełni sił Twojemu Synkowi 🙂

    2. Wiesz, myślę, że prawdziwa wiara zawsze opiera się na samodzielnym „poszukiwaniu” Boga – jeśli jest ślepa i bezkrytyczna wobec swoich autorytetów, łatwo może zmienić się w fanatyzm. Z tym, że samodzielność poszukiwań zawsze rodzi ryzyko popełnienia błędu, a nawet relatywizmu (czytałam o człowieku, który z Dziesięciorga Przykazań wybrał sobie DWA które uznał za „sensowne” – a mianowicie nie zabijaj i nie kradnij – ale nie sądzę, żeby to wystarczyło, żeby można było o sobie powiedzieć, że jest się „człowiekiem przyzwoitym” – „nikogo przecież nie zabiłem ani nie okradłem”;) a tym bardziej CHRZEŚCIJANINEM). Wydaje mi się jednak, że Pan Bóg, dając nam rozum i wolną wolę poniekąd zgodził się na to ryzyko. A co do „sedna wiary” to myślę, że jest nim ZAUFANIE Bogu – tak, jak małe dziecko (wiem to z doświadczenia:)) ufa swoim rodzicom. I dlatego np. grzechem PRZECIWKO WIERZE jest uczęszczać do wróżek – boimy się przyszłości, tak więc próbujemy ją poznać i jakoś się przed nią zawczasu zabezpieczyć. Tymczasem zarówno nasza przeszłość jak i przyszłość należą (jeszcze albo już:)) do Boga, który na pewno „chce dla nas dobrze” (tylko problem w tym, że my w to nie wierzymy:)) i pomoże nam przejść nawet przez (ewentualne) trudne doświadczenia. Jedyne, co tak naprawdę od nas zależy to nasza teraźniejszość, w której mamy żyć i działać. Pokazuje to przy okazji, że zaufanie do Boga (a więc wiara) nie oznacza wcale życiowej bierności na zasadzie: „takim mnie Panie Boże stworzyłeś i takim mnie masz” albo (jak często ludzie sądzą): „dał Pan Bóg dzieci, to da i NA dzieci!” Chyba św. Ignacy Loyola jest autorem tego mądrego powiedzenia: „Módl się tak, jakby wszystko zależało tylko od Boga – ale dokładaj starań tak, jakby wszystko zależało tylko od Ciebie.” Myślę, że w benedyktyńskiej zasadzie „módl się I pracuj” najważniejszy jest ten spójnik „i”. 🙂 To na pewno jest jedna z możliwych odpowiedzi na to, co jest „sednem wiary” – ale na pewno można znaleźć jeszcze wiele innych, np. że jest to ta miłość Boga i bliźniego, o której mówił Jezus. Zauważ, że On nie pyta ludzi o to, w co (teoretycznie) wierzyli, ale raczej o to, co ROBILI. „Wiara bez uczynków jest martwa.” -powie św. Jakub w liście, który Luter początkowo chciał wyrzucić z kanonu Pisma św. bo nie umiał go pogodzić ze SWOJĄ koncepcją zbawienia przez „samą tylko wiarę.” Tak też robimy i dzisiaj – jeśli coś w wierze za bardzo nas „uwiera”, szukamy sposobu, żeby to znieść, unieważnić. Wierność małżeńska? Przeżytek, w dodatku nieludzki (czemu mam być wierna komuś, kto mnie zdradza?:)) i psychologicznie nieumotywowany.:) I tak dalej, i tak dalej. A wiesz, czego się boję najbardziej? Takiej wiary, która „nie boli”, która już niczego ode mnie by nie wymagała… Więc dobrze – niech mnie boli, że P. nie może mnie poślubić zgodnie z prawem Kościoła – bo tego wymagała ta droga wiary (=zaufania Bogu) którą wybrałam… Przecież wierzę i wiem (mam na to namacalne dowody:)) że Pan Bóg chciał dla nas DOBRZE. I tutaj nasunęła mi się jeszcze refleksja, że ten grzech, który Kościół nazywa „pierworodnym” (początkowym, pierwotnym:)) polegał na tym samym: Adam i Ewa zwątpili, że Pan Bóg chce dla nich dobrze, zaczęli Go podejrzewać o niecne zamiary. Czyli – utracili wiarę!:)

      1. Zgadzam się z tym co napisałaś 🙂 Czasem mam wrażenie, że o wierze nie świadczą „wyznania wiary” ani zaznaczenie odpowiedniego kwadracika w formularzu – tylko własne czyny – przykład jaki dajemy innym. Co z tego, że ktoś będzie najgłośniej śpiewał w pierwszej ławce na mszy, jeśli po mszy idzie ze znajomymi do supermarketu i po drodze obgaduje wszystkich nieobecnych… 🙁 A znam takie przypadki. Dziesięć przykazań ma dla mnie tak podstawowe znaczenie… Chociaż też nie biorę ich dosłownie… np. „nie pożądaj żony bliźniego swego”… dzisiaj chyba czegoś w nim brakuje… bo przecież cudzego męża nie można podciągnąć pod „ani żadnej rzeczy, która jego jest”… 🙂 A przy „bogach cudzych” zawsze myślę o pieniądzu i innych wartościach materialnych. Dekalog zawiera także to, co wspólne jest wielu religiom… właśnie receptę miłości bliźniego.Zresztą, chyba wszelkich idei dotyczy zasada czynu i własnego przykładu. Kiedyś byłam „wojowniczym” ekologiem -marsze, ulotki, protesty… gdzieś po drodze gubiło się sens, a już na pewno zbyt wiele było nienawiści. Teraz staram się po prostu samą siebie pilnować… gdzie co wyrzucam, co wkładam do pieca, czy nie zniszczę bezmyślnie rośliny, nie przejdę obojętnie obok rannego, brudnego zwierzaka… Nie potrzeba byłoby żadnych spektakularnych akcji gdyby każdy zrobił tylko to, co do niego należy DOBRZE 🙂

        1. Kiedyś gdzieś przeczytałam: „Spróbuj choć raz sam(a) zrobić dobrze to, co według Ciebie inni robią niedostatecznie dobrze.” I staram się tego trzymać w życiu, choć od czasu do czasu (np. przy okazji Wielkiego Postu) robię sobie porządny rachunek sumienia z tego, jak NAPRAWDĘ mi to wychodzi…

          1. Raczej chodziło mi o to, żeby np. dokładnie kosić własny trawniczek zamiast patrzyć czy u sąsiada mlecze rosną 😉

  6. Albo, Twoja niezbywalna potrzeba bycia niezwykla (lub chocby tylko znajdowania sie w niezwyklej sytuacji) sama w sobie nie jest niczym grzesznym. Problem jest znacznie bardziej subtelny, niz zagrozenie popadniecia w pyche (ktora Ci raczej nie grozi, jak dlugo jestes takiego zagrozenia swiadoma). Zagrozeniem, ktorego zdajesz sie nie zauwazac, jest nieszczerosc deklarowanych pragnien i duchowych cierpien samozwanczej (badz, co na jedno wychodzi, enuzjastycznie akceptujacej to miano) 'jawnogrzesznicy’, [czujacej sie] 'jak „bezużyteczny kamień”, który budowniczowie Kościoła ze wstrętem odłożyli na bok…’Jesli maja to byc prawdziwec, a wiec szczere, rekolekcje, o rozwazenie prosi sie (co sugerowal juz w pierwszym komentarzu 'Leszek’) Twoje rozpoznawalne – lecz moze tylko przez innych? – upodobanie w stanie rzeczy, ktory (nie nazbyt wiarygodnie) przedstawiasz jako zrodlo – niezwyklego, rzecz jasna – cierpienia.Nie jest moim zamiarem urazic Cie, chociaz zdaje sobie sprawe, ze ten komentarz moze byc odebrany bolesnie. Ale sama zapraszasz do wspolnych wielkopostnych rekolekcji, a ja wierze w Twoje poczucie humoru…Tak sie sklada, ze laczy nas wiele podobienstw: fizyczna niepelnosprawnosc, 'ryzykanckie’ zycie duchowe i… wlasnie ta niezbywalna potrzeba 'innosci’. Obie jestesmy enneagramowymi 'czworkami’, czego rozwijac tu nie bede, natomiast polecam lekture chrzescijanskiej interpretacji enneagramu (np. niemieckiego franciszkanina, Richarda Rohra, dostepnej w polskim tlumaczeniu). Przy okazji studnia pisarskich tematow gwarantowana.

    1. Richard Rohr, Andreas Ebert: Enneagram, Dziewięć typów osobowości.Wydawnictwo WAM, 2004.Znakomita rzecz na rekolekcje. Polecam!!!!!!!!!!!

  7. „Ponieważ jest bardzo mało prawdopodobne, aby udało nam się w tym roku odbyć „normalne” rekolekcje wielkopostne” – ja wiem, że to nie moja sprawa, ale dlaczego? Przecież łatwo jest pójść po prostu do kościoła na rekolekcje – nawet jeśli nie będzie się w stanie przyjąć Ciała Chrystusa z powodu trwania w grzechu.Mam nieodparte wrażenie, że często tutaj czy w komentarzach występuje takie usprawiedliwianie siebie:- bo to było trochę jakby zewnętrznie narzucające się (a przecież nasz wybór to nasz wybór i w każdej chwili go popełniamy, jeśli trwamy w grzechu)- bo może to „błogosławiona wina” (Bóg z każdej winy potrafi coś dobrego wyciągnąć, ale to dosłownie Żaden argument usprawiedliwiający – nie odwracajmy logiki)- że przecież Bóg świadomie dał wolną wolę, więc możliwość pójścia za swoim mniemaniem a nie nauką Kościoła (Bóg dał wolną wolę nie po to, żeby usprawiedliwiało to złe, grzeszne czyny i wybory, jak odrzucenie Ciała Chrystusa – Kościoła, i Biblii, ale żebyśmy w ogóle mogli kochać Boga, bo nie ma miłości bez wolności, bez możliwości jej odrzucenia. I to znowu nie usprawiedliwia wyboru zła)- że wiara to nie tylko przyjęcie jakichś tez (to co napisał JP2) – nie wyciągajmy z takiego zdania, że wiara to nie przyjęcie tez, bo to by było zaprzeczeniem tego zdania (bo tam jest „nie tylko”, „nie jest jedynie”, a więc wiara to przyjęcie jakichś tez, jak istnienie Boga, ale też coś więcej)Polecam artykuł „Gdy sumienie się waha” o tym co robić, gdy sumienie nam mówi co innego niż Kościół:http://prasa.wiara.pl/?grupa=6&art=1267731001&dzi=1117648028Moim zdaniem bardzo dobry artykuł.I jeszcze bym zapytał: jak sobie „radzisz” (to pytanie też do innych osób) z koniecznością do zbawienia przyjmownia Ciała Chrystusa? Mam na myśli słowa Jezusa o tym, że kto spożywa Jego Ciało ma życie wieczne, a kto nie spożywa nie ma życia wiecznego. Jak to odbierasz w stosunku do siebie oraz co z tym robisz, jak to wpływa na Ciebie i Twoje działanie?(jeżeli za dużo pytań lub zbyt osobiste, to nie musisz odpowiadać)

    1. Niestety, Jumiku, nie wszystko jest takie proste, jak się wydaje (chociażby z tego względu, że jestem niepełnosprawna i wielu swoich decyzjach, choćby tak „prozaicznych” jak pójście do kościoła – uzależniona od pomocy, a więc i decyzji, innych ludzi). A co do reszty – to wierz mi, że z całej duszy próbowałam zaprzeczyć głosowi swego sumienia i postąpić zgodnie z tym, czego mnie nauczono, ale nie potrafiłam. Jeśli chcesz, możesz uważać, że „uległam słabości” czy pokusie – ale Pan Bóg wie, że nie uległam bez walki. Co do „błogosławionej winy” – jakże mogłabym uważać inaczej, skoro widzę owoce tego, co się stało? (A najpiękniejszym jest niewątpliwie nasz syn, którego bez tego wszystkiego nigdy by nie było. Sądzisz, że Pan Bóg NIE CHCIAŁ jego narodzin, skoro nieraz „przychyla się” w tej kwestii nawet do woli gwałciciela? Skąd wiesz, jaką drogę przygotował Bóg mojemu dziecku? Wielu świętych narodziło się w „grzesznych” rodzinach…). Jezus powiedział, że po owocach poznaje się drzewo… Brak Eucharystii jest w tym wszystkim najtrudniejszy – traktuję to jednak jak mój osobisty „czyściec”, pustynię, pokutę – i wierzę głęboko, że nie będzie trwała wiecznie. Ps. Nawet Kościół niekiedy się mylił w kwestii rozeznania winy konkretnych osób. Tylko Bóg zna serce człowieka.

      1. Co do błogosławionej winy, to wkładasz mi słowa, których nie powiedziałem. Nie zaprzeczam, że dziecko jest dobrem. Z resztą… z in-vitro też powstaje dziecko, które jest dobrem (mimo zabicia kilku innych). Ale to dobro, które wyszło z złego czynu ANI TROCHĘ nie usprawiedliwia złego czynu. To już zasługa Boża, że coś dobrego udało Mu się wyciągnąć nawet z naszego bagna grzechu. Więc Twoje dziecko (które jest dobrem!) nie usprawiedliwia grzeszności czynu jaki popełniłaś i w którym tkwisz. To dobro nie jest zasługą grzechu, ale Boga. Mówisz, że po owocach się poznaje drzewo, ale zapominasz wyznać wszystkich owoców tego drzewa (swojego czynu) – trwanie w grzechu być może śmiertelnym, w Twoim (i osoby z którą jesteś) odłączeniu od spożywania Ciała Chrystusa, nie wspominając o zgorszeniu. To, że w sytuacji grzesznej jeszcze bardziej wzmaga się łaska Boża ani trochę nie usprawiedliwia samego grzechu. Tłumaczy to św. Paweł:”Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska (…) Cóż więc powiemy? Czyż mamy trwać w grzechu, aby łaska bardziej się wzmogła? żadną miarą! Jeżeli umarliśmy dla grzechu, jakże możemy żyć w nim nadal?” (Rz 5:20;6:1-2)

        1. Przepraszam, że się wtrącę…Zainteresowłao mnie pojecie „błogosławiona wina” co właściwie ono ma oznaczać?

  8. Nie wiem, jakim cudem trafiłam na Twojego bloga, ale cieszę się, że tak sie stało.Podobnie do Ciebie postrzegam świat, mam podobne poglądy i także jestem osobą, żyjącą wyłącznie z „alimentów od państwa”.Jeśli chcesz poznać mój świat, zapraszam na : http://psotypsotki.blogspot.com/Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i życzę wszelkiego dobra.Ps. Jeszcze dokładnie nie zapoznałam się z Twoim blogiem, ale zauważyłam relację, która mi także jest bliska……Przytulam mocno.

    1. No, to na początek drobne sprostowanie, Psotko – ja już nie żyję WYŁĄCZNIE „z państwowej kasy.” Miłej lektury!

  9. Nie rozumiem jednego: po co? Co daje „wiara”? Po co wierzyć że gdzieś na chmurce siedzi staruszek z synem-hipisem i nas obserwuje? Czym różni się to od wiary w Yeti? Czy „wierni” są tak słabi że bez wizji kary/nagrody nie są w stanie funkcjonować – czy zachowywać się moralnie?

    1. Nie, Ciekawski – DLA MNIE wiara nie jest kwestią kary i nagrody, „kija i marchewki” („Ja paciorek – Ty mi zdrowie”). Jest kwestią MIŁOŚCI do Osoby, ĸŧóra moim zdaniem realnie istnieje – w którą, czy raczej KTÓREJ wierzę.

      1. W takim razie już dokładnie wiem dlaczego ja nie mam tego problemu. Dla mnie wszystkie mity i ich postacie, nie ważne, greckie, egipskie, czy chrześcijańskie – to tylko mity, równie realne jak Buka i Gumisie. I tam było od kiedy pamiętam – nawet jako dziecko nie wierzyłem w baśnie

        1. Wiara nie musi być „problemem” – dla mnie jest SIŁĄ. Dla wierzących NIE JEST również tym samym, co mity i baśnie (nie znam nikogo, kto KOCHAŁBY Czerwonego Kapturka:)). Wielu ludzi zaczyna wierzyć w Boga w dojrzałym wieku – a nie słyszałam o nikim, kto by nagle zaczął wierzyć w krasnoludki. Wiem jednak, że ateistom bardzo trudno jest to zrozumieć (kiedyś sama byłam niewierząca) ponieważ wiara opiera się nie tylko na przyjęciu za prawdziwą pewnej „opowieści” (którą Ty nazywasz bajką czy mitem) ale przede wszystkim na DOŚWIADCZENIU pewnej realnej Obecności. Ja jej doświadczyłam – i nie mogłabym temu zaprzeczyc, nawet, gdybyś mnie zabił. Wiem, czego doświadczyłam. Inaczej musiałabym uznać, że jestem – a żeby się tego wyprzeć, musiałabym zrobić sobie lobotomię…:)

    2. Może powoduje mniej stresowe życie, upraszcza to co wydaje się skomplikowane w nas i wkoło nas, uspakaja, buduje twardy charakter oraz klarowne, wartościowe i pełne miłości relacje miedzy ludźmi, może mówi o rzeczach ukrytych od założenia świata, mądrości wieków i doświadczeń wszystkich ludzi od początku ich powstania, może daje odpowiedź jak zmieniać stosunki miedzy nami, by ludzie o różnych poglądach zebrali się ze sobą i odnaleźli to co nas wszystkich łączy? Ja wiem, wiem, brzmię jak nawiedzony, każdy jest inny, każdy inaczej odbiera prawdy i ludzi, ja odpowiadam Ci swoim świadectwem, i zapewniam mimo tego wszystkiego co czuje i myślę, nie spotkałem osobiści Boga, a zajmując się psychologią i socjologią, wątpię czy taki Bóg istnieje jako osoba. Jednak świat jest wielki a ja mały. Ale dobrze pytasz „po co?”, ja też zadaje pytanie po co to wszystko? Jak widzę te babinki ciągnące do kościoła tłumami, gdzie można sobie poplotkować, albo odpowiedzi : „bo tak wypada”, albo „Bóg tak każe” to też się zastanawiam w co Ci ludzie wierzą, jaki Bóg którego nigdy nie spotkałem, albo jakie piekło czy niebo, którego nie umiem sobie nawet wyobrazić? i odpowiadam „człowieku co ty mi wkładasz do głowy, czym mnie straszysz, myślisz że jak będę trzaskał 7 razy dziennie przed ołtarzem pokłony to coś zmieni się w moim życiu?” Dla mnie wiara zaczęła mieć znaczenie gdy odkryłem plusy z dyscypliny umysłowej jaką dają proste prawdy „miłuj bliźniego swego jak siebie”. Chociaż dziś zbyt często spotykam się z twierdzeniem „bo tak” w buddyzmie przynajmniej dyscyplina umysłu ma przynieść pewne wymierne skutki i spojrzenie na swiat z innej strony, to znalazłem też w naukach syna hipisa 🙂 Budda i Jezus to naprawdę bliscy kumple. Czasami mam wrażenie, że to pierwotne przesłanie, które miało wyzwalać ludzi z okowów świata, cierpienia i ciemności, stało się jakieś wyblakłe, przerobione na tradycjonalną modłę i podporządkowane jednej instrukcji. Czasami mam wrażenie że nikt nie szuka prawdy, bo każdy ją zna, albo zna kogoś kto to wie, a ten ktoś najczyściej twierdzi ze wie wszystko i trzeba go słuchać. A na świecie nadal mordy, gwałty i nienawiść. pozdrawiam 🙂

      1. Rashu, masz rację – ja jednak jestem PEWNA że gdyby – jak chce Richard Dawkins i inni fundamentaliści ateistyczni – „uwolnić świat od zarazy Boga i religii”, świat nie stałby się od tego ani na jotę lepszy. Pewne problemy z człowiekiem (które religia określa mianem naszej „grzeszności”, skłonności do zła, etc.) będą istniały niezależnie od tego, czy się w nie WIERZY czy nie. Wczoraj oglądałam genialny odcinek serialu „South Park”. Jeden z małych bohaterów, nie mogąc się doczekać na wymarzoną zabawkę, poddał się hibernacji, z której wybudzono go dopiero po 500 latach. I co zobaczył? Zobaczył świat bez religii, w którym Dawkins był czczony jako „zbawiciel ludzkości w imię Rozumu” – a jednak i w nim istniały dwie zwalczające się cywilizacje (ludzi i wydr) które toczyły wojny o to, która interpretacja Ateistycznej Nauki Dawkinsa jest jedynie słuszna i prawdziwa. Mędrca, który nieśmiało zasugerował, że „niektóre wydry chciałyby w coś wierzyć” zlinczowano (Choć powiedział tylko, że „być może wierząc w Boga sprawimy, że ZAISTNIEJE?”). Bardzo podobało mi się przesłanie odcinka: „Powiedz ludziom, że może istnieć WIĘCEJ NIŻ JEDNA dobra odpowiedź.”

        1. Z pewnością istnieje więcej niż jedna dobra odpowiedź, zgadzam się w pełni. Wydaje mi się że człowiek ma ten problem iż odpowiedź brata czy siostry właśnie inna, obca może zburzyć jego własny świat, chyba dlatego tak broni swojego przekonania nawet za cenę wolności drugiego człowieka. Wymieniłem plusy wiary (nie tylko w Boga, ale wiary jako przekonania w coś), ale są także minusy, jednym z nich jest to, że wiara może nam się kojarzy z betonem, zastygnąwszy ma przynieść spokój i niepodważalność a kto choćby samym słowem niesie cień młota udarowego temu miecz i piekło na wieki. Przyznaje że fajny przykład z South Parku, zdaje mi się człowiek lubi być betonem w taki czy inny sposób XD Zresztą sam na tym się łapię nieraz buahahahhahahaha

  10. autorce tego bloga polecam:Anthony de Mello-Przebudzenie, Śpiew ptaka, Modlitwa żaby-przeczytaj , bo Życie jest cudem.pozdrawaimZbyszek

  11. Duchowy hipermarket? ja nie zgadzam się ze wszystkim tym co słyszę w kościołach czy poza nimi, kiedy należałem do katolickiego kościoła, często słyszałem ze nie można traktować go jak hipermarketu, słusznie, kościół jako organizacja ma swoje prawa, które wierny powinien wypełniać, tak przecież jest w każdej organizacji. Ale nie wszystko co jest tradycją trzeba zachowywać bo to tylko tradycja, ja nigdy nie lubiłem tego całego hałasu ze świętami, rekolekcjami, wyznaczonymi terminami, prawami kościelnymi itd. za to dojrzewałem wedle własnego rytmu, które do mnie przychodził który poznawałem, z Chrystusem z miłością którą objawił. Sama wiesz, wstajesz i pokonujesz siebie, dla siebie i innych a zaświadczasz czynami. Jak w tym cytacie Jana Pawła, odkrywać Boga żywego w każdej chwili. Dziś jak inni czuje czasami pustkę, czasami zwątpienie, czasami lęk, ale moje przekonanie zostało, bo miłość spotykam codziennie, co dzień jest praca i budowanie woli, która szuka miłości, zaś uczucia dobre czy złe mijają jak mija sztorm, czy burza, pozostaje za to twierdza. Dziś choć bardziej skłaniam się ku ateizmowi, Boga z ewangelii spotykam na co dzień. Boga, który jest miedzy jednym a drugim człowiekiem i jest On naprawdę realny. Przypowieści, one wszystkie w moim życiu się dzieją, doświadczam ich i słów Jezusa na co dzień. Spytasz dlaczego ateizm skoro odkrywam Boga chwila po chwili? Taki jestem, do takich wniosków dochodzę, co nie zmienia realności Boga. Spytasz co z sumieniem jak wierzyć w Boga i nie wierzyć zarazem, ahaha to już moja osobista relacja z Nim. Każdy takowa posiada, a co do poczucia winy, jedno Ci powiem człowiek można wpaść w ostra depresję jak się przesadzi z winą, bo ona może stać się jakimś „demonem” zatruwającym życie i odciągającym od miłości, zrób trochę miejsca dla łaski jaką Bóg daje słabym i „grzesznikom”, a daje ją darmo, nic tak nie przypomina o miłości jak darowanie winy i uwierzenie że Bóg wybaczył i wybaczać będzie. W końcu „sprawiedliwy jego będzie żył dzięki wierze” 🙂 a Jezus często mówił do chorych i grzeszników, „niech Ci się stanie jak uwierzyłeś”.

    1. No, cóż, Rashu – ja mocno wierzę w to, że „każda dusza to inny świat” – każdy ma swoją własną, niepowtarzalną relację z Bogiem i pewnie można w Niego „wierzyć i nie wierzyć” równocześnie, jak ks. Oszajca który napisał, że „nawet z niewierzącymi próbuje nie wierzyć – i odnajduje Go istniejącego i nieistniejącego na wszelkie możliwe sposoby.” Także o. Leon Knabit, którego bardzo lubię, mówi, że ciągłe „szukanie i tracenie z oczu” Boga to takie zajęcie, którego wystarczy nam na całe życie. Tak więc myślę, że dojrzała wiara to taka, która jest raczej ciągłym SZUKANIEM odpowiedzi, niż zarozumiałym poczuciem, że się ją już znalazło.

  12. Bardzo małozdajemy sobie sprawy z tego co powoduje nasz osąd drugiego człowieka. Jak ważne jest nie osadzanie można zobaczyć w tekście jaki Jezus mówił do żydów: Sw Marka (5,22-25) „A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: Bezbożniku, podlega karze piekła ognistego. (23) Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, (24) zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!”.Słowa te, są powiedzine w ten sposób-tak drastyczny przecież< ze wzgledu na to, że Bóg widzi nas jako jedno ( i o tą jedność prosił Jezus abyśmy nią byli). Szatan bowiem dokonuje bezustannej manipulacji i klamstwa tak abyśmy odwracali swój wzrok od tego czym jest miłość i co ona powoduje.Jezus mówił o sobie ,że jego ciało jest świątynią Boga-nota bene Boga, który jest wszechobecny! 🙂 zatem jeżeli przez jakieś szaleństwo wydaje się nam ,że może istnieć coś po za Bogiem, to istitnie może to być jakaś szaleńcza wizja. Zatem przyjmowanie komunii powinno nas połaczyć z Bogiem. Bo sa oni jednością do ktorej jesteśmy zapraszani. I my róznież stajemy się świątynią. Swiątynia w której kazdy osąd skazujący na piekło drugiego człowieka, skazuje na to piekło również nas. Czy mamy zatem przymykać oko na to co złe? Absolutnie NIE! Ponieważ w inych słowach powiedział, ze jezeli ktoś greszy należy go sekretnie upomnieć. A czy możemy to zrobić dobrze skoro w jeszcze innych słowach powiedział;że każdy widzący zło w bracie ma najpierw wyjąć belkę ze swego oka...Czym zatem jest ta belka? Jest zwykłym brakiem miłości. Bo będąc w jedności z Bogiem źródłem miłości nie będziemy chcieli osądzać swojego brata a raczej będziemy błagać Ojca( który jest wszechmocny) o pomoc w tym aby brat nasz zmienił swoje serce. Jeżeli zatem stworzycie jedność z Jezusem to jest was 2 a tu już ojciec chętnie wysłucha tej prośby zwłaszcza ,że ma na celu przywrócenie dziedzictwa przysłowiowemu zagubiomemu bratu.Co ciekawe polecał również abyśmy szukali prawdy o sobie. I obiecał, że prawda ta nas wyzwoli. Dzięki Mu za te słowa.

Skomentuj ~emigrantka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *