Dzieci nie z tej Ziemi…

Szanowni Państwo! Dziś jest 21. marca – osiemdziesiąty dzień 2010 roku i… Światowy Dzień Osób z Zespołem Downa. (Ponieważ, jak zapewne wszyscy wiedzą, są to osoby, które urodziły się z dodatkowym, trzecim genem na 21. chromosomie – a przynajmniej tak mi się wydaje 😉 Niech obecni tu lekarze mnie poprawią, jeśli coś pokręciłam…).

Jakiś czas temu obiecywałam Wam z tej okazji omówienie niezwykłej książki Anny Sobolewskiej „Cela. Odpowiedź na zespół Downa.” (wyd. WAB 2009), ale i tak myślę, że lepiej, byście ją sami przeczytali.

Jest to bez wątpienia najbardziej niesamowita rzecz, jaką czytałam na ten temat. Po zakończeniu lektury można niemal pożałować, że nasze dziecko NIE MA takiego Zespołu…;)

Małgorzata Domagalik, którą trudno raczej podejrzewać o szczególnie „prokatolickie” czy też konserwatywne poglądy, napisała: „Ludzie, przeczytajcie tę książkę, a dowiecie się, kim jesteście!”

A kiedy ja sama to czytałam, przyszło mi do głowy, że osoby dotknięte (a może raczej „obdarzone”?) tym syndromem muszą czuć się między nami jak „Obcy między swymi.”

Sobolewska trafnie zauważa, że właściwie Zespół ten powinniśmy zwać nie tyle „Down” co „Up” Syndrome, ponieważ (to już moja interpretacja:)) osoby takie wszystkiego mają trochę „za dużo”: za dużo genów, za dużo dziecięcej wrażliwości, za dużo ciepła, za dużo empatii i wyobraźni…

Wiele z nich w sprzyjających warunkach mogłoby rozwinąć swoje specyficzne talenty artystyczne – np. malarskie lub aktorskie (jak choćby znany u nas z roli w serialu „Dzień za dniem” Amerykanin Chris Burke. Notabene, jego matce, gdy się urodził, życzliwie oznajmiono, że właśnie urodziła „roślinkę”, która najprawdopodobniej nigdy nie będzie chodzić ani mówić – choć w rzeczywistości u ludzi dotkniętych tą przypadłością naprawdę ciężkie upośledzenia zdarzają się rzadko: większość z nich jest niepełnosprawna intelektualnie w stopniu lekkim do umiarkowanego) – jednakże nasza cywilizacja, która wartość człowieka przelicza głównie wedle „zysków i strat” materialnych, jakie dana jednostka jest w stanie ewentualnie przynieść,rzadko potrafi to docenić.

Bo wartości, które „Downy” wnoszą na ten świat, bardzo trudno jest przeliczyć na pieniądze…

Paul Singer, „guru” modnej ostatnio etyki utylitarystycznej (i zwolennik idei, aby „selekcję prenatalną” dzieci kontynuować bez przeszkód także przez jakiś czas po porodzie) najpierw obłudnie rozpływa się w zachwytach, jakimi to „sympatycznymi” ludźmi są osoby z trisomią 21, po czym zimno stwierdza, że i tak są oni dla społeczeństwa zupełnie „zbędni.” No, tak – my tu na Ziemi nie lubimy „Obcych…”

Już w latach 50. i 60. XX w. (a więc jeszcze przed wprowadzeniem prawa do aborcji) w USA istniała niepisana zasada postępowania dla lekarzy, pozwalająca (na życzenie rodziców) pozostawiać takie dzieci własnemu losowi, aby umarły…

Strach zatem jest przeogromny – i to we wszystkich warstwach społecznych, od rodzin patologicznych (ostatnio media znów uraczyły nas historią o chorym mężczyźnie, którego rodzina wstydząc się przez lata ukrywała w domu, a wreszcie zadręczyła na śmierć…), aż po niektóre „światłe feministki.”

Te ostatnie wprawdzie bardzo dużo i chętnie mówią o prawie do „wolnego wyboru” kobiety, ale wydaje się, że w obliczu takiej „potworności” jedyny, zdaniem WSZYSTKICH, „wolny wybór” godny szacunku to wybór aborcji… (I nikt przy tym, zdaje się, nie zauważa, że częstsze niż dawniej występowanie tego schorzenia, to po części także skutek uboczny tego, że kobiety coraz później decydują się na macierzyństwo. No, cóż – jeśli nawet istnieją jakieś zagrożenia związane z „wyzwoleniem” kobiet – to się je usunie z drogi. Dosłownie…).

Anna Sobolewska wspomina, że po urodzeniu córeczki jedyne, o co pytali ją lekarze, to: dlaczego ona, kobieta światła i wykształcona (i, dodajmy, NIE-katoliczka!), nie zrobiła sobie badań prenatalnych. Zdaje się, że w powszechnej świadomości z dwojga złego LEPIEJ by już było urodzić dziecko bez rączek i nóżek, niż z tym „strasznym Downem.”

Sądzicie pewnie, że znowu przesadzam? Niestety, chyba nie tym razem.

Według Wikipedii w przeglądzie literatury dotyczącej wybiórczych aborcji z 2002 roku wykazano, że 91–93% ciąż z rozpoznaniem zespołu Downa zostaje przerwanych. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że aż tyle…

Kiedyś usłyszałam w telewizji wstrząsające oświadczenie, jakie odczytała w tej sprawie pewna dorosła już poetka, żyjąca z Downem. I utkwiły mi z niego z pamięci takie słowa: „Jeśli nadal będziecie nas wyrzucać ze swojego społeczeństwa, Wasz strach przed nami będzie coraz większy.”

Tymczasem, jak przyznaje Sobolewska, nawet w krajach, gdzie (jak np. w Izraelu) osoby z trisomią mają zapewnione lepsze warunki bytowania i rehabilitacji, niż w Polsce – wciąż mogą liczyć raczej na dożywotnie miejsce w wygodnym hostelu, niż na normalne (oczywiście na ile to możliwe) życie.

W niektórych kulturach (które lżymy mianem „prymitywnych”) takie osoby zwano „dziećmi gwiazd.”  Bo one są „z innej planety.” Z innej. Z tej trochę bardziej LUDZKIEJ.

  

61 odpowiedzi na “Dzieci nie z tej Ziemi…”

  1. Myślę, że jednak trochę przesadzasz. Od niedawna zabieram mojego synka do „izby zabaw” w mieście, żeby mi dziecko na dzikusa nie rosło. W grupie jest jedna dziewczynka chyba z Downem (nie jestem lekarzem, więc nie wiem jaki to rodzaj „inności”). I dosłownie nikt, kto tam ze swoimi pociechami przyszedł nie traktuje jej jako gorszej. Nikt, nie widziałam nawet lekkiego skrzywienia na widok tej małej :)Na pewno są środowiska, w których inność budzi strach. Nie można jednak ograniczać tego do patologii lub „postępowych feministek”. Kiedyś pracowałam w zakładzie, gdzie cała „wierchuszka” miała fioła na punkcie RM. Jadąc do urzędu z dokumentami dostawałam „przy okazji” do wysłania przekazy dla o. Rydzyka. Serio. Na biurkach jedna pani „wiła” ołtarzyki (nie tylko na swoim!). Kierownik zbierał datki na Licheń według imiennej listy podwładnych. Nie muszę dodawać, że mnie tam raczej traktowano jak raroga, bo ODWAŻYŁAM się „głosić herezje”, że ofiarę to dam wtedy kiedy zechcę i tak, że nikt o tym wiedzieć nie musi… i wiele innych. I w tym właśnie środowisku panował olbrzymi strach przed jakąkolwiek innością (już nie mówię, że całemu złu winni byli: Żydzi, komuchy i pedały – w tej kolejności). Mam nieodparte wrażenie, że w przypadku niepełnosprawności ci ludzie byliby gotowi właśnie „ukrywać wstyd” wszelkimi sposobami. A gdzieniegdzie „pokutują” jeszcze poglądy, że dziecko z Downem to „kara Boża” (sama coś takiego słyszałam).Piszesz o przerażającym odsetku aborcji – a w jakiego państwa dotyczą te statystyki? Polski? Chyba nie, skoro aborcja jest u nas NIELEGALNA. I jeszcze jedno – czy ta statystyka dotyczyła procentu ciąż usuniętych w stosunku do wszystkich ciąż „z Downem”, czy procentu przypadków „z Downem” wśród ogólnej liczby aborcji z różnych powodów?

    1. Barbaro, statystyka którą przytoczyłam (możesz to sama sprawdzić w odpowiednim artykule Wikipedii – „Zespół Downa”) dotyczy OGÓLNYCH szacunków WHO na temat wybiórczych aborcji na świecie – i sądzę (w każdym razie JA tak zrozumiałam użyte tam sformułowanie) że 91-93% wykrytych ciąż z Downem podlega usunięciu. Przeczytaj sama i oceń, czy się pomyliłam…

      1. Czyli jak rozumiem, chodzi o przypadki stwierdzone w trakcie badań prenatalnych (u nas to chyba badania te są częste jak białe kruki). Pasowało by zastanowić się nad tym DLACZEGO ci, którzy po badaniu dowiedzieli się o zespole Downa decydują się na aborcję. Bo, skoro wspomniałaś o latach wcześniejszych, kiedy to (nazwijmy po imieniu) zabijano takie dzieci już PO URODZENIU, problem nie ma nic wspólnego z aborcyjną wojną między Kościołem a feministkami.Hasłami o selekcji naturalnej, prawie dżungli itp. jesteśmy karmieni w wielu domach od małego, niezależnie od politycznej prawicy lub lewicy. W dodatku do ułomności fizycznej już się przyzwyczailiśmy, ale psychiczna „inność” to nadal tabu. Kto by się dobrowolnie przyznał, że chyba potrzebuje rozmowy z psychiatrą?Zastanów się jeszcze nad tym, że każdy z nas w szkole „przerabiał” temat mitów grecko-rzymskich. Czy ktoś z nas nie zna opowieści (nie istotne ile w tym faktu a ile mitu) o pozbywaniu się kalekich, chorych, słabych dzieci w starożytnej Sparcie? Czy ktoś słyszał z tej okazji opinię, że w ten sposób społeczeństwo wiele straciło? Ja nie słyszałam. Z wiekiem przychodzi, albo i nie przychodzi refleksja, ale młodzi są zafascynowani silnym państwem, doskonałymi wojownikami… Potępiamy Hitlera, który w celu stworzenia rasy nadludzi eksterminował całe narody… Ale gloryfikujemy Spartan, o których jesteśmy przekonani, że eksterminowali „nieudane” dzieci.Potem w obliczu realnego „problemu” mózg gdzieś otwiera odpowiednią szufladkę, człowiek sobie racjonalizuje jak umie (wstyd, kara Boża, zbędność dla społeczeństwa (!))… W końcu takim samym złem jest dokonanie aborcji jak i trzymanie w klatce aż do śmierci głodowej. Przecież we wspomnianym przez Ciebie przypadku LATAMI człowiek był więziony i zaniedbywany i NIKT się nim nie przejmował (nawet ksiądz, który przychodził po kolędzie uważał, że nie może wypytywać o „prywatne, WSTYDLIWE sprawy”). Patologia w domu, owszem, ale gdzie była dalsza rodzina, gdzie byli sąsiedzi, gdzie instytucje świeckie i Kościół? A założę się, że gdyby wszystkich „zainteresowanych” zapytać to pewnie NIE POPIERAJĄ ABORCJI…

        1. Ps. Nie wiem czy dobrze jest „straszyć” późnym macierzyństwem – przecież to „późne” oznacza najczęściej około 30-tki, a nie spotkałam się u żadnego lekarza z opinią, żebym w tym wieku miała większą „szansę” na wady genetyczne potomstwa. Czy wyobrażasz sobie teraz powrót do schematu, że dziewczyny rodzą w wieku 16-19 lat, czyli kończą naukę na etapie GIMNAZJUM? Nie chciałabym żyć w takim społeczeństwie 🙁

          1. Co do późnego macierzyństwa, to skąd pomysł, że kogokolwiek potępiam czy „straszę”? Po prostu na użytek niniejszego artykułu poczytałam trochę o różnych trisomiach – i wychodzi mi, że prawie WSZYSTKIE są wyraźnie skorelowane z wiekiem partnerów. Oczywiście zbyt wczesne macierzyństwo (rodzicielstwo) jest niekorzystne ze względów społecznych (i nigdy bym tego nie chciała), ale zbyt późne niesie za sobą pewne ryzyko biologiczne – i należy po prostu być tego świadomym. Tylko tyle. A nie z góry zakładać, że „poczekamy do czterdziestki, a jakby co – to jest przecież legalna aborcja w takich przypadkach – nawet w naszym zacofanym kraju!” Z ostrożności już tylko dodam, że nie jestem przeciwniczką badań prenatalnych (jak przystało na 'fanatyczną przeciwniczkę aborcji’ :P). Nawet, gdyby nasze kolejne dziecko (z racji naszego wieku) miało być chore, chcielibyśmy o tym WIEDZIEĆ. Pisałam już tutaj o tym. (Zob. „Prawo, by wiedzieć.”)

          2. Z wyjątkiem kilku „gwiazd” (które oprócz tego nieraz zadziwiały różnymi pomysłami) nie słyszałam o tym aby ktoś CHCIAŁ czekać do 40-tki… I to wcale nie ze strachu przed wadami genetycznymi, zwykle „tylko” z powodu aby mieć jeszcze siły i dłużej towarzyszyć swojemu dziecku w jego życiu 🙂

        2. Ty pytasz „dlaczego” – a mnie się w tym przypadku odpowiedź nasuwa spontanicznie (zaznaczam, nie wiem, czy jest prawidłowa…): po prostu dowiedzieli się – z różnych źródeł, od prawa do lewa, o których wspomniałaś – że urodzenie „takiego” dziecka to NAJGORSZE, co ich może w życiu spotkać. Myślisz, że moi rodzice CHCIELI bym była taka, jaka jestem? Nie! Przecież wiadomo, że CHCIEĆ tego może tylko ktoś niezupełnie zrównoważony (jak niektórzy niesłyszący, którzy życzą sobie od lekarzy mieć głuche dzieci…) Dla mnie moja niepełnosprawność nie jest wielkim problemem, ale i tak nigdy bym nie życzyła tego mojemu synkowi. A przecież wiadomo, że niepełnosprawne dziecko to jest 'coś’, „co się zdarza tylko innym” – prawda?:) Wiesz, NIE BRONIĘ tamtych ludzi, którzy nie interweniowali, kiedy powinni (włącznie z księdzem) – wiem jednak, że BARDZO TRUDNO jest pomóc komuś, kto tej pomocy wcale nie chce i nie szuka… A SOBOLEWSKA z goryczą wspomina pewien numer feminizujących „Wysokich Obcasów” w których pisano o „zaślinionych Downach i ich udręczonych matkach.” I dodaje, że w pierwszym okresie życia Cecylki nie znalazł się NIKT, kto by umiał jej podać choć jeden pozytyw posiadania dziecka z Downem. Wszyscy mieli do niej jedynie pretensje że nie rozwiązała problemu przy pomocy badań, które (jak widać) w przypadku Downa są prawie wyłacznie „wstępem do aborcji.” Ponieważ NIE ISTNIEJE żaden „cudowny lek” na tę chorobę. Sądzisz, że to zachęca kobiety do rzeczywiście wolnych decyzji?

          1. Wydaje mi się, że poglądy, które wpływają na wybór w takiej sytuacji wynikają z tego co nauczyliśmy się w RODZINNYM DOMU JAKO DZIECI, a nie od dysputy na temat legalności aborcji… bo w dyspucie nigdy nie zauważyłam, aby ktokolwiek zmienił strony. Jeśli matki dzieci z zespołem Downa są udręczone – to przede wszystkim przez swoje otoczenie, które w ich dzieciach nie chce widzieć ludzi.Mówisz o tym, że ciężko przyjść z pomocą temu, kto jej nie chce – ale tam przede wszystkim wymagał pomocy uwięziony chłopak, a nie matka, która ze wstydu nie chciała nikogo do niego dopuścić. On nie mógł prosić o pomoc, a wszyscy mieli na względzie tylko to, co mówiła jego matka – w nim też NIE WIDZIELI OSOBNEGO CZŁOWIEKA.

  2. dzieci są owocem miłosci ,wiec nie lękajmy się ze nie damy rady,bo z Bogiem jezusem damy radę i pokonamy problemy codziennego nia zob jezus-jest-droga.blog.onet.pl

    1. Tak, Uleńko, dla mnie i dla mojego męża KAŻDE nasze dziecko, także chore, byłoby takim samym owocem naszej miłości jak Antoś – i kochalibyśmy je tak samo.

  3. Ta statystyka, którą podałaś, jest rzeczywiście przerażająca – też nigdy bym nie przypuszczał, że to aż tyle:(Jesteśmy wolnymi ludźmi, śmiało korzystamy z wolności, którą dał nam Bóg

    1. Ze statystykami jest jeden poważny problem – często są zupełnie niewiarygodne. Pamiętam jak pisałam sprawozdanie na studiach i jednym z podtematów było zebranie i analiza pewnych danych… okazało się jednak, że albo urządzenie popsute, albo potrzebne gdzie indziej… prosiłam, łaziłam, nic z tego… a tu pracę trzeba kończyć mając ok 1/10 tego co było założone… jak trwoga to do profesora… I co mi poradził – zrób analizę procentową. Dobrze, że to było tylko „dodatkiem” do zasadniczej części pracy. Jakoś teraz niezbyt ufam sondażom w procentach 😉

      1. No to widzę Barbaro, że ta statystyka zrobiła na Tobie duże wrażenie. Skoro tak podważasz tę statystykę, choć nie masz do tego podstaw (a w końcu Alba się powołuje na WHO), to znaczy, że w Twojej głowie się nie mieści, iż taki wynik badania prenatalnego w praktyce oznacza skazanie na śmierć tego dziecka. Okazuje się po prostu, że szatan doskonale potrafi wykorzystać lęki ludzi, że sobie nie poradzą, że to lepiej dla dziecka…(pamiętaj, że on zawsze stara się wmówić człowiekowi, że wybiera dobro, choć tak naprawdę wybiera zło) Daleki jest od tego, by uznać, iż ta statystyka jest dowodem na to, jak bardzo staliśmy się wygodniccy – świadczy tylko o tym, że rodzice takich dzieci nie uzyskują odpowiedniego wsparcia – podejrzewam wręcz, że nawet nie szukają wsparcia, bo nawet nie mają pomysłu, gdzie by go szukać. Wydaje mi się, że stanowisko kościoła w sprawie badań prenatalnych uwzględnia po prostu to, jaka jest praktyka, na zasadzie „nie wódź nas na pokuszenie”.

        1. Owszem, w głowie się nie mieści. Podważam, bo przeczytałam artykuł z wikipedii, na który powołuje się Alba (jego autorzy z kolei powołują się na WHO). Potem próbowałam dotrzeć do źródła informacji (podanego w wykazie literatury). Niestety, nie dało się, bo trzeba wykupić subskrypcję. Aż tak mi nie zależy 😉 Jednak jestem takim niewienym Tomaszem, że jeśli nie dostanę konkretów w formie: zbadano tyle i tyle przypadków, w takim a takim czasie, tu i tu… to samym procentom nie wierzę. Wierzę natomiast w to, że te przerażające statystyki zostały przytoczone w wikipedii w dobrym celu – żeby uwrażliwić ludzi na problem społecznej nieakceptacji „inności”.Napisałeś: „Wydaje mi się, że stanowisko kościoła w sprawie badań prenatalnych uwzględnia po prostu to, jaka jest praktyka, na zasadzie „nie wódź nas na pokuszenie”. Też się z tym zgodzić nie mogę. Na tej samej zasadzie winno się pogrzebać wiele osiągnięć medycznych (lub technicznych – w tym internetu) bo „mogą wodzić na pokuszenie”.

          1. Barbaro, ja jestem historyczką i mnie wbito do głowy krytyczny stosunek do źródeł – tak więc wcale mnie to nie dziwi ani nie oburza. Niemniej spotykałam i takich zawodników, którym przytaczałam cały wykaz przeprowadzanych badań w jakiejś sprawie – a i to ich nie przekonywało. 🙂 Niemniej, pomyśl, jaki miałabym interes w tym, żeby epatować tymi wynikami? Przecież nawet gdyby stosunek zabitych dzieci z Downem do tych żywo urodzonych wynosił 1:1 to i tak byłoby to dostatecznie „szokujące.” Zamieściłam te dane WYŁĄCZNIE dlatego, że 1) chciałam wiedzieć, czy w ogóle istnieją jakieś badania, szacujące skalę zjawiska 2) zdziwiłam się, że wynik „in minus” jest aż tak wysoki. Nic więcej”! Nie przyświecał mi w tej mierze żaden „ukryty cel propagandowy”. W kwestii badań prenatalnych. NIGDY nie traktowałam ich w kategoriach „pokusy do grzechu” raczej jako źródło WIEDZY, do której mam prawo. W moim (naszym!) przypadku inny wybór, niż wybór życia dziecka nie wchodzi w grę. Niemniej zastanów się, czy wobec tego, że PRAWIE WSZYSTKIE kobiety, które poddały się badaniu „na Downa” podjęły potem decyzję na „nie!” – pewna nieufność wobec tych badań ze strony ludzi tak prawych, jak Leszek (bo nie mówimy tu o fanatykach!) nie jest aby uzasadniona? Czy lekarzom i pielęgniarkom, którzy przychodzili do pokoju Sobolewskiej (umieszczono ją zresztą z „takim dzieckiem” w separatce, aby „nie denerwować innych kobiet” – jak w takim klimacie miała poczuć miłość do córeczki?!) i pytali do znudzenia o badania prenatalne, chodziło o to, że: „gdyby pani zrobiła te badania, można byłoby jakoś dziecku pomóc”? Dobrze wiesz, że nie – bo NIE MA „leku na Downa.” Takie pytanie to po prostu bardziej elegancka forma zapytania: „Dlaczego, durna, nie dałaś się wyskrobać?” Już nie wspominając o tym, że w jakimś procencie (niechby nawet bardzo małym!) badania te dają wynik fałszywie pozytywny – co oznacza, że NIEKTÓRE dzieciaki giną wyłącznie ZE STRACHU ich matek…

          2. A jaka była odpowiedź pani Sobolewskiej na te, jak najbardziej NIESTOSOWNE, pytania? Ludzie często plotą bzdury, bo zwyczajnie NIE MYŚLĄ, a nie dlatego, że myślą „czemu się nie wyskrobałaś” 🙁 Czy wydaje Ci się, że każda z tych pytających o badania osób sama w podobnej sytuacji by się „wyskrobała” – gdyby kogoś to bezpośrednio dotknęło to by musiał POMYŚLEĆ, a wtedy by tak szybko nie rozsądzał.Pisałam, że w grupie, do której zabieram synka, jest dziewczynka z Downem (jak poczytałam artykuły jestem prawie pewna, że to Down) i ŻADNYCH durnych pytań ani komentarzy NIE MA… dlatego mi się wierzyć nie chce, że może być (był?) przypadek, który spotyka się TYLKO z wrogością i niezrozumieniem. A może trzeba się cieszyć, że następuje widoczna poprawa sytuacji…Intencje przytoczenia statystyki insynuowałam nie Tobie, tylko autorom z wikipedii – cały artykuł odbierałam jako próbę „dotarcia” do czytelnika z przesłaniem społecznym 🙂 I nic w tym niestosownego nie ma, zastanawiam się tylko, czy ci autorzy widzieli dane, czy także zacytowali statystykę z innego źródła… tamto znowu z innego itd. A dane może dotyczą czegoś, co w tej chwili nie jest już miarodajne.

          3. Ona była wtedy zbyt przybita, żeby sensownie odpowiadać – zresztą napisała, że skutkiem tego czuła się także „sama sobie winna”, a nawet chciała, by jej dziecko umarło…

          4. No to ja Ci opowiem inny absurd – mój syn urodził się przez cesarkę (była konieczna, bo dusił się, dostał po wyjęciu tylko 3 punkty). Otóż teraz panuje taki trend anty-cesarkowy, że usłyszałam od paru osób, że „PRZECIEŻ TY GO NIE URODZIŁAŚ”… Cesarka = wygoda wychuchanej paniusi – tak się teraz myśli. Coś takiego boli, ale nie zmienia faktu, że głupota pozostaje głupotą. Pomyśl, że gdyby mama Celi zrobiła badania prenatalne, sama się z sytuacją wcześniej oswoiła, a potem szykując się do porodu wcześniej uprzedziła personel, że jej córeczka ma zespół Downa, to pewnie tych głupich pytań by nie usłyszała. Badania prenatalne to taka sama szansa dla wielu dzieci, których schorzenia da się leczyć, jak cesarka, która ma ratować życie dziecka a nie być „wygodą” .

          5. Ona tłumaczyła, że – będąc buddystką (a u nich „poprzeczka” szacunku wobec każdego życia jest jeszcze wyżej postawiona, niż w chrześcijaństwie – o czym się chętnie zapomina, atakując jedynie katolików za sprzeciw wobec aborcji) ŚWIADOMIE zrezygnowała z badań, ponieważ nie chciała przeżywać „męki wyboru.” Jej starsza córka była już wtedy prawie dorosła, tak więc sądzę, że wspólnie z mężem po prostu liczyli się z takim ryzykiem. To był ICH wybór – dlaczego go nie uszanować?Co do „uprzedzania” kogokolwiek – przepraszam, ale jak to sobie wyobrażasz? „Przepraszam, jestem Anna Sobolewska, za chwilę (być może) urodzę dziecko z Downem, ale nie życzę sobie żadnych głupich komentarzy”? A to nie powinno być zrozumiałe samo przez się? Ps. Co do „histerii antycesarkowej” – też słyszałam komentarze typu: „Ty nie wiesz, co to poród!”- ale to jeszcze nic, w porównaniu z tym, że synka koleżanki mojej bratowej uduszono, odmawiając jej prawa do cięcia…

          6. Tak po kolei: 1) Buddystów się w temat aborcji nie miesza, bo oni nie rozgrzebują politycznie tego tematu – ich wiara i sumienie nie dopuszcza takiej ewentualności, więc jakie znaczenie ma dla nich legalność w świetle państwowego prawa? Prawo sumienia jest ważniejsze. Trzeba się raczej zastanowić dlaczego w kraju gdzie ludzie deklarują się jako katolicy trwa tak ostry spór? Osobiście uważam, że aby nie było aborcji trzeba właśnie dzieci od początku uczyć szacunku do wszelkiego życia… Jeśli ktoś potrafi darować życie muchom, nie kopać grzyba, zabrać z jezdni żabę, wykarmić porzuconego kota… to własnego dziecka z pewnością też nie zabije.2) Jeżeli Sobolewscy świadomie zrezygnowali z badań licząc się z ewentualnością wad genetycznych to skąd to poczucie winy później? Mając wyniki badań nie trzeba byłoby obwieszczać faktu, tak jak sobie to wyobrażasz – o ile wiem w szpitalu papiery królują i cała dokumentacja medyczna jest skrupulatniej obserwowana niż człowiek. Może personel w tak grubiański sposób maskował swoje zmieszanie, może też czuli się w jakiś sposób winni, albo zaskoczeni (a tego zwykle bardzo nie lubią)?

          7. Ps. Czasem wystarczy zupełnie błahy powód, aby czuć się winnym: znam przypadek kiedy kobieta chciała zostawić dziecko z tego powodu, że była to piąta córeczka, a mąż czekał na syna. Kiedy szok minął okazało się, że ojciec kolejną córkę też pokochał i wszystko się dobrze skończyło. Ale jaka musiała być wcześniej presja otoczenia, że matka chciała chyłkiem uciec, a dziecko porzucić 🙁 W tej rodzinie w końcu było 6 córek i syn i wszystkie córki, które już dorosły mają same córki – niezły babiniec 🙂 To moi dawni sąsiedzi :):):)

          8. Sobolewska przytacza przykłady odrzucenia dzieci przez rodziców z takich powodów, jak właśnie „nieodpowiednia” płeć czy liczba – opisuje przypadek kobiety, która nie chciała odebrać jednego z bliźniąt, ponieważ „ona nie zamawiała dwóch.” A kto „zamawiał” dziecko z Downem czy z innymi wadami?:) Samo nazewnictwo też jest symptomatyczne: mówi się o „płodach uszkodzonych” – jakby chodziło o przedmiot, a nie o żywy organizm… Czy O MNIE powiedziałabyś, że jestem „uszkodzona”? 🙂

          9. Wiele terminów medycznych bardziej kojarzy się z techniką niż człowiekiem. Mnie lekarz przepraszał, że używa słowa „płód” zamiast „dziecko”. Czemu przepraszał, nie wiem, może kiedyś trafił się ktoś tak przewrażliwiony, że go „objechał”. Ja nie widzę nic zdrożnego w samym nazewnictwie – każdy zawód ma swój żargon… czy trzeba się oburzać na prawnika, dla którego jestem „podmiotem fizycznym”?

          10. Tak – tylko że mnie chodziło w tym wypadku o uwypuklenie pewnego rodzaju „handlowego” stosunku do dzieci – jeśli trafił mi się, przypadkiem, „wadliwy egzemplarz” to mam pełne prawo go wyrzucić i wymienić na nowy. Nie jest to zresztą tylko problem związany z aborcją (nie chciałabym wyjść na osobę, która cierpi na jakąś antyaborcyjną obsesję – choć nie przeczę, że zamierzam przedstawiać swoje stanowisko w tej sprawie tak często, jak to tylko będzie konieczne). Jedna z moich sąsiadek, prosta kobiecina, adoptowała chłopca, którego cały personel Domu Dziecka jej odradzał, bo był (rzekomo) „za brzydki.” Kobieta nie wytrzymała i zapytała: „To co to, do k… nędzy, jest? Dom Dziecka, czy sklep z zabawkami?!”

          11. Tu trafiasz w samo sedno – takie handlowe ocenianie dotyczy dzieci i nie tylko. „Za brzydkim” można też się nagle okazać do pracy…

          12. Nie są to sytuacje równoważne – życie jest wartością najwyższą, a więc to „wodzenie na pokuszenie” jest zupełnie inne, niż „wodzenie na pokuszenie”, jakie ma miejsce w przypadku internetu.

          13. Miałam na myśli to najbardziej ponure oblicze internetu – choćby pedofilia, handel dziećmi, nazizm, strony z poradami o samobójstwie – jak widzisz porównywalne ZŁO 🙁

          14. Nie – bo nie ma takiej korelacji. Od propagowania faszyzmu do jakiś linczów rasowych jest jeszcze daleka droga.

          15. Te badania wykazują, że właśnie bardzo krótka. Jak byś trafiła na jakąś stronę nazistowską, to szatanowi byłoby trudno wmówić Tobie, że Żydów trzeba wymordować. Jeśli jednak Twoje badania prenatalne wykażą, że Twoje dziecko ma dodatkowy chromosom, to jak wykazują te statystyki, będzie mu łatwo wmówić Tobie, że decydując się na aborcję, uchronisz swe dziecko od nieszczęścia, jakie go czeka na tym świecie.

          16. Tutaj się zupełnie mylisz. Gdybym przypadkiem trafiła na strony nazistowskie lub pedofilskie zastanowiłabym się raczej czy zaraz nie spisać adresu i w najbliższym czasie nie poinformować policji. A gdybym zrobiła badania, które wykazałyby jakieś wady u dziecka – szukałabym informacji, grup wsparcia, placówek integracyjnych i funduszów na to wszystko, a nie myślała o aborcji. Uważam, że przekonania wynosi się z domu, z przykładu bliskich. Człowiekowi dorosłemu (a w przypadku badań mówimy o matkach po 35 roku życia!) bardzo trudno już cokolwiek wmówić. Czy Ty byś dał sobie wmówić, że aborcja jest dobrym wyjściem???

          17. Jak ten szatan od rana do wieczora podsuwa Ci takie myśli, że sobie nie dasz rady, jak zacznie Ci wypominać, że nie dałaś sobie rady ze znacznie mniejszymi problemami (będzie Ci przypominał konkretne wydarzenia, o których już dawno zdążyłaś zapomnieć), gdy będzie przed Tobą roztaczał wizję, w której rówieśnicy Twojego dziecka wyśmiewają się z niego, który podpowiadałby Ci, że ci z tych grup mówią, że to wielkie szczęście tylko dlatego, bo co mają mówić? – to klasyczna racjonalizacja, szybko mogłoby się okazać, że mimo, że teraz deklarujesz, iż staniesz po stronie życia, zupełnie niespodzianie dla siebie samej, mogłabyś zdezerterować. Ja w każdym razie bardzo ostrożny jestem w zapewnieniach, że czegoś nigdy bym nie zrobił. Jestem wdzięczny Bogu, że mnie zbytnio nie doświadcza, bo to tylko przez to unikam takich strasznych grzechów.

          18. Jestem samotną mamą. Szatan mi codziennie podsuwa myśli, że nie dam rady, że czegoś nie przeskoczę. A jeszcze nie pomyślałam o tym, żeby dziecko oddać do bidula. Ciągle spotykam też ludzi, którzy mi „dobrze radzą” aby uśpić zwierzaki, które mam w domu – bo przecież opieki i finansów wymagają – od lat nie dałam się namówić na coś takiego… Stąd mój sąd, że na aborcję też by mnie nie namówili.

          19. To dobrze, że jesteś tego pewna:) Sam jednak nie byłbym tego taki pewien w odniesieniu do siebie (nie doświadczyłem tego).

          20. No to zadaj sobie pytanie, czy uważasz dziecko z zespołem Downa za tak samo wartościowego człowieka jak każde inne dziecko? Jeśli jesteś o tym przekonany, na pewno niełatwo byłoby Ci wmówić, że Z UWAGI NA ZŁY ŚWIAT lepiej jest człowieka zabić…

          21. A czy Ty sądzisz, że tak wielki procent ludzi uważa te dzieci, za mniej wartościowe? Jestem pewien, że gdybyś o to spytała tych ludzi na rok przed ich decyzją o aborcji, to 90 kilka procent odpowiedzi byłaby zgodna z Twoją odpowiedzią. A jednak później, zapewne w wielkim zaskoczeniu dla siebie samych, uznali, że tak będzie lepiej..

          22. Odpowiedzi „publiczne” może byłyby takie jak myślisz, ale co kto sądzi „w sercu” to już inna sprawa. Znam ludzi, którzy są naprawdę dobrzy dla otoczenia, dbają o rodzinę, pomagają znajomym… a jak zobaczą człowieka „brzydkiego” to odwracają się ze wstrętem. Spotkałam się nawet ze zdaniem, żeby natychmiast wyłączyć TV (przypadkowo trafiliśmy na „BrzydUlę”) – bo mój synek „spaczy” sobie wizerunek kobiety (!). Zatkało mnie wtedy na amen 🙁

          23. Zajrzyj, Barbaro, pod kolejny post… Przerażają mnie te zdania typu: „piszesz tak, bo jesteś zakompleksiona i zawistna!” Jestem? A, licho wie, może i jestem… 🙁

          24. Internet jest jak dla mnie przykładem porównywalnym – bo jeśli ktoś w nim szuka dobra – znajdzie dobro, a jeśli szuka zła – i tego ma pod dostatkiem. Kto decyduje się wykonać badania aby wiedzieć i się przygotować, ten nie weźmie pod uwagę zabicia dziecka w razie choroby, kto robi badania z myślą o możliwej aborcji – temu wystarczy byle jaka wada, żeby się na aborcję zdecydować.

          25. W teorii masz rację. Ale tylko w teorii. I po poprzednim komentarzu mam nadzieję, że już to wyczuwasz.

          26. Odnośnie poprzedniego komentarza, to mogę powiedzieć, że trudno uwierzyć jest w to, co słyszałam na temat ŻYDÓW, kiedy pracowałam ponad dwa lata z czytelnikami „Naszego Dziennika” (gazetka prawicowa i niby chrześcijańska). Wprawdzie do pogromów bali się chyba otwarcie nawoływać, za to ze słowem ŻYD zawsze był połączony obraźliwy lub dehumanizujący przymiotnik („francowaty” było bodaj najłagodniejsze) 🙁 To coś tak jak „uszkodzony płód” nieprawda?

          27. Piszesz o innych. Pisz o sobie. Jeśli mamy dojść do jakiś wniosków, pisz tylko o sobie. Staraj siebie umieszczać w jakiejś sytuacji i szukaj odpowiedzi na pytanie, jak Ty byś się zachowała.

          28. No to napiszę. Mnie to dotyczyło też, bo szef kazał kserować artykuły i roznosić sąsiadom, a ja powiedziałam, że owszem przeczytałam, nie zgadzam się z tym co tam piszą i nikomu rozdawać takiej nienawiści nie będę. O dziwo, szef przyjął tłumaczenie i więcej mi nie kazał agitować – ale widzę, że podobnie jak tamten szef tendencje do zamordyzmu wykazują też ludzie Kościoła. Zobacz choćby na tą dyskusję. Przypadki zespołu Downa służą jako argument za stanowiskiem Kościoła w sprawie badań prenatalnych. A ja bym wolała, żeby w kościele nie mówiono mi co mam myśleć o badaniach, tylko żebym zobaczyła niepełnosprawnego ministranta lub lektora. Przykład, przykład i jeszcze raz przykład, a nie zamordyzm.

          29. PS. Bardzo ładnie piszesz o swoich przyjaciołach 🙂 Ale co do wspomnianego ogłoszenia, to chyba nie ma się czym przejmować. Pomyśl, że w szkołach językowych są często zatrudniani tzw. native speakers. Szukając takiego nauczyciela szkoła zamieści ogłoszenie: poszukujemy Anglika, lub: poszukujemy Francuza. A za granicą może być: poszukujemy Polaka. To tylko przykład, mogą być pewnie jeszcze inne charakterystyczne funkcje, gdzie potrzebny byłby np. „młody człowiek pochodzenia żydowskiego”. Czytelnicy „Naszego Dziennika” mi absolutnie nie przeszkadzają. Przeszkadzało mi to, że swoje poglądy próbowali narzucać innym wykorzystując zależności służbowe. Nie przeszkadza mi, jeśli ktoś mówi „nie lubię Żydów”, ale przeszkadza mi jeśli muszę w pracy wysłuchiwać niecenzuralnych obelg, wszystko jedno czy odnośnie Żydów, Polaków, katolików, ekologów czy feministek 🙁

          30. Ogłoszenie nie mówiło o znajomości języka hebrajskiego, lecz o pochodzeniu żydowskim. Nb. nawet stawianie wymagań dotyczących języka bywa uznawane za niepoprawne politycznie, czego przykład miałaś w „Londyńczykach” – ten wątek był oparty na faktach (autentycznym wyroku sądowym). Można się zastanawiać, czy gdyby nie takie takie zamknięcie środowisk żydowskich, Żydzi przetrwaliby w diasporze, ale fakt pozostaje faktem, że środowiska żydowskie są zamknięte. Natomiast stosuje się podwójne kryteria przy ocenie tego zjawiska – wszystko zależy kogo to dotyczy.

          31. Nie oglądałam „Londyńczyków”. Natomiast wymagania językowe są w co drugim ogłoszeniu o pracę 🙂 Np. angielskim native speaker nie może być Szwed czy Polak mówiący po angielsku – musi być z kraju gdzie językiem narodowym jest angielski. A niedawno oglądałam debatę o problemie wolności słowa w sprawie aborcji. Dziwiło mnie że koronnym zarzutem wobec „lewicy” było to, że podają do sądów katolickie gazety lub działaczy za „mowę nienawiści”. Argumentem było, że w gazecie „Nie” też jest mowa nienawiści. Otóż to, chciałoby się powiedzieć, prawo jest jedno dla wszystkich – ci, którzy czują się urażeni przez Urbana też mogą podać go do sądu. Czemu tego nie czynią, tylko robią z siebie męczenników atakowanych przez „wredny świat”? Podzielam zdanie, że aborcja jest zabójstwem dziecka, ale postawa „obrońców życia” mnie od tych ruchów wręcz odstręcza.Chciałabym, aby „obrońcy życia” rozmawiali raczej z kobietami w trudnej sytuacji (a nie żarli się z „lewakami”) i to nie w tonie zakazów i nakazów, ale w tonie przyjaźni i pomocy.

          32. W „Londyńczykach” była historia, w której sąd nakazał przyjęcie do pracy Anglika w firmie polskiej, w której zatrudnieni byli polscy kierowcy w większości nie znający języka angielskiego – ów Anglik starał się o stanowisko dyspozytora i zaskarżył wymaganie znajomości języka polskiego (nie znam oryginalnej sprawy, ale wiem, że scenariusz tylko wykorzystał autentyczny przypadek). Przy czym jeszcze raz podkreślam, że w ogłoszeniu w Życiu Warszawy nie było mowy o znajomości języka, lecz był stawiany wymóg pochodzenia żydowskiego.

          33. To mnie akurat ani tak bardzo nie oburza, ani nie dziwi, Leszku – pamiętam z lektury przedwojennych ogłoszeń, że rodziny żydowskie szukały np. pomocy domowych tegoż wyznania.

          34. Przed wojną takie podziały narodowościowe były uznawane za naturalne. Dziś jednak stawianie jakichkolwiek barier narodowościowych uchodzi za niedopuszczalne. Jestem przy tym całkowicie pewien, że gdyby podobne ogłoszenie stawiało wymóg pochodzenia polskiego, zrobiłby się z tego skandal w prasie światowej.

          35. Ale żeby nie było, że uchylam się od tego tematu, to Ci powiem, że tak się ciekawie ułożyło w moim życiu, że wszyscy moi przyjaciele (z jednym tylko wyjątkiem) byli Żydami. Gdy dobierałem przyjaciół, dobierałem ich ze względu na to, kim byli, jacy byli – dopiero później mówili mi o swoim pochodzeniu. O mnie można było mówić wręcz, że byłem filosemitą. A jednak, gdy w latach 90-tych przeczytałem w Życiu Warszawy ogłoszenie o pracy, w którym poszukiwano młodego prawnika POCHODZENIA ŻYDOWSKIEGO, poczułem się jakoś dziwnie. Czy potrafisz sobie wyobrazić, co by się działo w całej prasie światowej, gdyby w owym ŻW pojawiło się ogłoszenie, w którym byłby warunek, iż nowo zatrudniony będzie POLAKIEM? Tymczasem tamto ogłoszenie nie wywołało jakiejkolwiek reakcji. Pokolenie „Naszego Dziennika” jest pokoleniem na wymarciu, a więc nie ma co wyolbrzymiać jego znaczenia; pamiętaj przy tym, że ci ludzie mogli mieć więcej takich doświadczeń, jak to moje z lektury ogłoszeń. Współcześni Żydzi są zasymilowani, szukają tego co wspólne w naszych kulturach, ale przed wojną w dzielnicach żydowskich nie miałaś najmniejszych szans na to, by się dogadać po polsku, mówiło się wyłącznie w jidisz (nb. kiedyś czytałem Singera po niemiecku – kapitalne doświadczenie, gdzie zdania w jidisz były obok tłumaczone na niemiecki), a starsze pokolenie nawet nie znało polskiego. Wszyscy wielcy Żydzi, którzy się zapisali w naszej wspólnej historii, to Żydzi zasymilowani („Księgę Rodzaju” do dziś najchętniej czytam w tłumaczeniu Artura Sandauera), ale obraz przedwojennego Żyda tworzyli nade wszystko ci, którzy nie czuli z nami jakiejkolwiek wspólnoty. W żadnym wypadku nie namawiam Cię, byś przejmowała poglądy czytelników „Naszego Dziennika”, ale postaraj się ich zrozumieć. Można nie podzielać czyiś poglądów, ale można starać się zrozumieć. Mecz do jednej bramki zawsze jest jakimś oszustwem.

          36. Jeszcze jedna mała dygresja. Ludzie, o których pisałam mieli 45 – 60 lat, nie wydaje mi się aby pamiętali przedwojenne dzielnice żydowskie 🙁

          37. I tutaj masz rację także w praktyce, Barbaro – bo czytałam, że we Francji przeprowadza się tzw. „aborcje ze wskazań medycznych” nawet w dość błahych przypadkach, które można byłoby skutecznie leczyć przed lub po urodzeniu – jak. np. rozszczep wargi u dziecka. Innymi słowy: zagrożony może być każdy, kto nie będzie ABSOLUTNIE DOSKONAŁY. Tyle że ja nie wiem, czy to akurat jest argument ZA badaniami prenatalnymi. 🙂

          38. Według mnie jest to argument ZA tym, aby podkreślać dobrą stronę badań i skłaniać ludzi aby decydowali się na badania właśnie z dobrych pobudek. Czyli żeby jasno określać, że wady można leczyć, a z niektórymi po prostu trzeba się oswoić, bo nie przekreślają człowieka. To o czym napisałaś nie wskazuje zła badań prenatalnych – tylko zło w zbyt szerokim określeniu „medycznych wskazań do aborcji”.

  4. Był to paskudny dzień i miałam totalnego doła z powodu, którego nawet nie pamiętam… Pamiętam za to, że do tramwaju, którym jechałam, wsiadła para nastolatków z zespołem Downa. Rozmawiali przez cała drogę, wysiadając chłopak powiedział do dziewczyny: „trzeba mieć nadzieję”.Poszli sobie, a ja jechałam dalej. Z nieco mniejszym dołem. Bo dotarło do mnie, że jestem młoda, zdrowa, nie siedzę w więzieniu, nie jestem głodna… wiec czym tu się dołować? w każdej innej sprawie należy mieć nadzieję, że się w końcu poprawi 🙂

    1. Bardzo piękny, optymistyczny wpis – dziękuję! Wiesz, kiedy to przeczytałam, pomyślałam, że może właśnie po to są na świecie ci ludzie z innym od naszego genotypem – żeby nas nauczyć innego spojrzenia na świat, innej perspektywy. Bo tych rzeczy, które my uważamy za najistotniejsze w świecie (jak sława, uroda czy pieniądze) oni często nie uważają w ogóle za ważne (i dlatego Singer twierdzi, że są nam „niepotrzebni” – ośmielę się powiedzieć, że nie są bardziej „zbędni” dla ludzkości, niż on sam). Za to zwracają większą uwagę na rzeczy, które my czasem pomijamy: miłość, dobroć, wiarę i nadzieję…

  5. Co zajrze na ten (skadinad sympatyczny) blog, dowiaduje czegos nowego o tej paskudnej Ameryce. Mozna wiedziec z jakiego zrodla tym razem pochodza oskarzycielskie rewelacje?

    1. Ilekroć mnie odwiedzasz, Wife, dowiaduję się czegoś paskudnego o SOBIE SAMEJ – mianowicie, że pałam nienawiścią (niechęcią? uprzedzeniem?) do „the glorious America.” Mniejsza o to, że to całkowita nieprawda. 🙂 Ale skoro już zostałam wywołana do odpowiedzi…Brian Stratford Zespół Downa,Przeszłość Teraźniejszosć i przyszłość; Tomasz P. Terlikowski Apologia bioetyki katolickiej. Widziałam także kilka filmów AMERYKAŃSKICH o tym, jak ewoluowała w USA opieka nad ludźmi z trisomią. Warto tu dodać (co być może trochę osłabi w Twoich oczach obraz mojej osoby jako „baby dziwnie uprzedzonej do Stanów”), że:1) „przenoszenie tych dzieci w tryb opieki komfortu” jak to się wtedy mówiło eufeministycznie – odbywało się w owych czasach zapewne NIE TYLKO w Stanach. Wystarczyło np. NIE OPEROWAĆ takich dzieci w przypadku wad serca czy jelit (które zdarzają się często). Zapewniano im tylko jedzenie, ciepło i wodę oraz ewentualnie środki przeciwbólowe i CZEKANO żeby dziecko zmarło. (Zajrzyj też na http://www.zakatek21.pl). Obecnie „problem z Downem” można rozwiązać – tak w USA jak i wszędzie indziej (również w „zacofanej Polsce”) dzięki prawu do aborcji. 2) Obecnie USA mają chyba najlepszy na świecie system integracji społecznej osób z Zespołem Downa – choć nie wiem, czy to prawda (to podaję za Sobolewską), że osoby takie nie mogą np. uzyskać prawa jazdy – co, jak wiadomo, jest jednym z wyznaczników dorosłości i samodzielności. Czy choć trochę się zrehabilitowałam?:)

      1. Zadnej z sugerowanych inwektyw nigdy nie sformulowalam, nie przyszlyby mi nawet do glowy. Blog (co zreszta napisalam) uwazam za sympatyczny i ciekawy, czego nie moglabym powiedziec o pisarstwie Tomasza P. Terlikowskiego – i z tego powodu nic wiecej o nim nie powiem.Tak sie sklada, ze swietujemy dzisiaj epokowe dla Ameryki wydarzenie, jakim jest ustawa reformujaca ubezpieczenia zdrowotne, ktora dotad skutecznie blokowala chrzescijanska (w deklaracjach) prawica. Ze zwyklej ciekawosci zadam sobie trud sprawdzenia, jak zareagowaly na to amerykanoznawcze autorytety, wsrod nich wspomniany T.P. Terlikowski.

  6. Bo my, szumnie nazywający sie człowiekiem rozumnym istoty, boimy sie wszytskiego, co inne, a im bardziej rózne od „ustalonego wzorca” tym bardziej sie tego boimy. mój kolega miał okazję ostatnio przebywać trochę z dziećmi z osrodka specjalnego. jego podsumowanie mówi samo za siebie: <>. pozdrawiam

  7. Każdy ma inne doświadczenia. I to właśnie te doświadczenia życiowe każą nam coś rozumieć w te a nie inny sposób. Każde dziecko jest specjalnym darem dla swoich rodiców i uważam nawey, że każde jest naszym nauczycielem. Niestety dusza która uczy drugą to ucząc czegoś jednocześnie uczy tego siebie. Małe dziecko uczy swoich rodziców miłości.Gdy tę miłość otrzymuje bezinteresownie to samo będzie znało ją taką. Gdy będzie otrzymywało milóść interesowną to takiej się nauczy ( przykładowo karmię dziecko teraz aby na starość mnie dało strawę-takie wychowanie i dawanie miłości powoduje właśnie najczęściej to co rodzice nazywają niewdzięcznością.) Tymczasem Jezus zalecał uczniom „darmo otrzymaliście darmo dawajcie”/I teraz przejdę do meritum. Dzieci z zespołem Downa naprawdę są szczególne ponieważ ofiarowana im miłość jest bezinteresowna i otrzymują ja tylko szczególni rodzice.Ps Kobiety w późnym wieku rodzą też grniuszy nie tylko dzieci w Dounem.

Skomentuj ~Barbara Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *