Mezalianse, mezalianse….

Oczywiście, to zapewne prawda, że „podobne przyciąga podobne” i najlepiej, gdy partnerzy odpowiadają sobie pod każdym względem – wychowania, kultury, statusu społecznego. A przeciwieństwa, jeśli się przyciągają, to raczej tylko na krótką metę.

Ogólnie jest chyba tak, że większość z nas (choćbyśmy się nie wiem jak zarzekali, że jest inaczej!) najwyżej ceni tych, którzy są do nas podobni. Śmiem twierdzić, że biały chłopak w Harlemie wcale nie zostałby powitany cieplej, niż jego ciemnoskóra dziewczyna w domu jego konserwatywnych rodziców…

Wydawałoby się, że w naszych liberalnych czasach pojęcie „mezaliansu” powinno już dawno odejść do lamusa, a jednak…

Zdarzają się rodziny, gdzie „grzechem” jest wyjść za osobę z innego regionu kraju, o innym statusie materialnym czy poziomie wykształcenia, a nawet pochodzącą ze „złej” rodziny (dziecko alkoholika czy samobójcy). Problemem może być też odmienny od „normalnie przyjętego” światopogląd – i to zarówno w przypadku rodzin ateistycznych, jak i głęboko religijnych – albo… różnice w przekonaniach politycznych. Wciąż ostrzegani jesteśmy przed związkami z rozwodnikami – albo byłymi duchownymi. 😉 Problemem może być wiek, wzrost, tusza, nazwisko a nawet…kolor włosów. („Synku, rude są wredne!”:)) Najlepiej zatem ABSOLUTNIE NICZYM SIĘ NIE WYRÓŻNIAĆ…:)

O tej prastarej potrzebie znalezienia kogoś „z naszej sfery” mówi nawet rosnąca popularność profili randkowych i różnego typu „partnerskich testów osobowości.” Cóż to jest, jeśli nie elektroniczna forma starej, dobrej swatki?:)

Inna sprawa, że nasze czasy (poczynając od XIX w.) wmówiły nam, że „prawdziwa” miłość to TYLKO ta gwałtowna jak burza z piorunami.  Wcześniej zdecydowaną większość małżeństw zawierano kierując się raczej „rozumem” niż sercem – i nie da się powiedzieć, że wszystkie były ZŁE i niedobrane. Obecnie zaś większość małżeństw zawiera się (podobno) „z wielkiej miłości” – i co, i wszystkie są takie szczęśliwe?

     

25 odpowiedzi na “Mezalianse, mezalianse….”

  1. Napisałaś „Ogólnie jest chyba tak, że większość z nas (choćbyśmy się nie wiem jak zarzekali, że jest inaczej!) najwyżej ceni tych, którzy są do nas podobni.”, ale z drugiej strony właśnie przekonanie o tym, że jesteśmy tacy sami, jest miarą zakochania! A więc nawet wtedy, gdy zewnętrzny obserwator powie – „Tu mamy do czynienia z klasycznym mezaliansem”, tych dwoje będzie mówić – „To niesamowite, jak jesteśmy do siebie podobni”.

    1. Rzeczywiście, Leszku, coś w tym jest – choć zaobserwowałam także zjawisko „upodabniania się” do siebie zgodnych małżeństw (także w sensie fizycznym!). Nie raz zdarzało się, że ja i P. byliśmy brani za rodzeństwo… („Pan to tak ładnie się opiekuje siostrzyczką!”:))

  2. Jeśli chodzi o czasy współczesne – większość małżeństw, które znam są ze sobą bo kobieta zaszła w ciąże, a rodzina nie wyobrażała sobie dziecka bez hucznego ślubu. Zresztą jedna moja znajoma z tego powodu jest już drugi raz mężatką – pierwszy huczny ślub okazał się po kilku latach niewypałem. Opinia, że teraz to głównie sami zainteresowani wybierają jest mocno przesadzona. Wesela i pogrzeby robi się głównie dla dalszej rodziny. I nadal najważniejsze jest, co ludzie powiedzą.

    1. No, to ja mam szczęście – nie dość, że nie miałam hucznego wesela i sukni za 10 tysięcy złotych (nigdy zresztą czegoś takiego nie chciałam) – to jeszcze wyszłam za mąż z wielkiej miłości…

  3. Osobiście najbardziej cenię uczucie, które przychodzi z czasem – nie właśnie te „pioruny” i fajerwerki. Przekonałam się, że z tych fajerwerków często (choć oczywiście nie zawsze!) pozostaje tylko popiół, a jeśli uczucie rodzi się z wielomiesięcznej/wieloletniej przyjaźni jest trwalsze – i to wcale nie oznacza, że brak w tym uczuciu namiętności czy pożądania, jest to dla mnie wtedy jakby… głębsze? Mam w otoczeniu kilka par, które pobrały się właśnie szybko po tym „uderzeniu pioruna”, a dziś (nie mając nawet 25 lat!) są po rozwodzie. Rekordzistka wyszła za mąż w wieku lat 18, rozwódką była już rok później. Może jestem dziwna, bo wiele kobiet marzy na „dzień dobry” o tej wielkiej iskrze, ale ja wolę, aby ta iskra przyszła z czasem, po kilku miesiącach spędzania razem czasu, poznawania się jako przyjaciół, niż po 10 randkach i bum! jesteśmy parą. Ale to tylko moje osobiste preferencje :)Przez Ciebie (:P) zaczęłam się teraz zastanawiać nad inną rzeczą: co by było, gdybym związała się z katolikiem – jak wiesz jestem ateistką. Co by było, gdyby nalegał na ślub kościelny? Mogłabym powiedzieć: „powinien uszanować mój światopogląd!” – ale to działa w obie strony, on mógłby tego samego oczekiwać ode mnie. Dla mnie ten ślub nie miałby wymiaru duchowego ani trochę, bo wciąż przysięgałabym wierność i miłość mojemu mężczyźnie, a dla niego byłoby to ważne. To sytuacja całkiem hipotetyczna, ale kto wie co mnie spotka?A Ty Albo co o tym myślisz?

    1. Sentis droga, nie wiem, czy zauważyłaś, ale katolicka przysięga małżeńska NIE ZAWIERA bezpośredniego odwołania do Boga – małżonkowie ślubują SOBIE NAWZAJEM, a nie Bogu. Problemem może być zobowiązanie do wychowania dzieci „po chrześcijańsku” – ale myślę, że i to da się rozwiązać na drodze wzajemnego poszanowania. Myślę, że nie jest źle, jeśli dziecko ma okazję poznać więcej niż jeden światopogląd, kulturę czy język… Czytałam o małżeństwie chrześcijanki i Żyda – oni wspólnie obchodzą wszystkie święta obydwu religii – i myślę, że jest w tym coś bardzo pięknego.

      1. Tekst brzmi”zaczyna Pan Młody:Ja …(imię Pana Młodego) biorę Ciebie…(imię Panny Młodej) za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.Następnie te same słowa powtarza Pani Młoda…przy wymianie obrączek Pan Młody mówi:…(imię Panny Młodej) przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. te same słowa powtarza Pani Młoda… „Dokładnie chodzi mi o tę część: „Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący (…)” – zastanawiam się po prostu, czy nie byłaby to ogromna hipokryzja (a tego nie lubię, choć wiadomo, że w każdym z nas jest odrobina hipokryzji – tutaj jednak to chyba nie jest już „odrobina”) odwoływanie się do pomocy Boga, w którego nie wierzę. Tak mi się po prostu nasunęło :)A co do wychowywania dzieci to tutaj rozpętałoby się piekło na milion procent w moim przypadku. Poznawanie kultur, religii – jak najbardziej, dziecko może uczęszczać do meczetu, kościoła itd. Ale na pewno nie do jednego kościoła, czyli katolickiego i nie mam zamiaru chrzcić mojego dziecka – będzie pełnoletnie, samo wybierze. Tutaj na ustępstwa na pewno nie pójdę, dlatego obawiam się, że poza tym malutkim „poddaniem się” w przypadku ślubu, potem mogłoby być gorzej 🙂

        1. Aha, napisałam coś, co może wprowadzić w konsternację 🙂 – o tym „nie do tego jednego kościoła” nie mam na myśli, że „może chodzić do każdego, Z WYJĄTKIEM tego”, tylko że może chodzić do wszystkich, a nie zostać przypisane do jednego i tylko tam uczęszczać. To tak na marginesie 🙂

        2. Ateista nie musi dodawać tej części. 🙂 „Będzie pełnoletnie, samo wybierze” – mówisz. A TY byłaś pełnoletnia, kiedy wybrałaś ateizm?:) Edyta Stein miała tylko 12 lat, gdy wybrała go całkiem świadomie. 🙂 Różnie to bywa, wiesz? Ja bym uległa i wtedy, gdyby moje „niewierzące” dziecko w wieku 7 lat powiedziało mi: „Mamusiu, ja chcę być ochrzczony/a” jak i wtedy, gdyby mój ochrzczony syn w tym samym wieku powiedział mi: „Mamo, nie pójdę więcej do kościoła!” – oczywiście w obydwu przypadkach starałabym się wniknąć w powody decyzji. Bo widzisz, mówić sobie: „Nie, nie, w tej kwestii NA PEWNO nie ustąpię!” to zakładać, że mój i tylko mój światopogląd jest tym jedynie słusznym.

          1. Nie sądze że uległabys dziecku 7 letniemu bo to by nie miało zadnego sensu. Czym siedmiolatek uzasadniłby swoja bądż co bądz poważna decyzję? Ze kolega jest ochrzczony a on nie? ze babcia tak powiedziała? że mu sie akuratnie zaczyna podobać w kościele a najbardziej opowieść o raju i Adamie i Ewie?Racja jest ze dorosły człowiek powinien podejmowac takie decyzje i to po zapoznaniu się z innymi religiami a nie jedynie ta która wyznaja rodzice i ktora mu wpajają. Jak się niemowlę niesie do kościoła a potem się mówi ze 95% Polaków to katolicy to efekt jest taki jaki jest – kościoły pustoszeja, dzieci na religii graja w okręty, komunia sprowadza się do sukienki z falbankami, balu i prezentów, prawie połowa małżeństw się rozwodzi. Jakby dorosły człowiek podejmował decyzję to chyba nie miałby wszystkiego gdzieś tylko by się stosowal – na zasadzie moja świadoma decyzja więc się zasady „gry” oczywiste.

          2. Ja wiem, że bym uległa, jeżeli umiałoby mi podać istotny powód swojej decyzji. 🙂 Natomiast, Olu, chrzest nie jest równoznaczny z tym, że ktoś MUSI być katolikiem, bo już nie ma innego wyjścia. Każdy, ochrzczony czy nie, musi kiedyś SAM określić własny światopogląd. Dla mnie, „nietolerancyjnej katoliczki”, chrzest jest tylko rodzajem „zadatku” który dałam mojemu dziecku, ponieważ uważam, że chrześcijaństwo jest czym ważnym i pięknym. Nie obrażę się jednak, jeśli ono nie będzie chciało z tego „zadatku” skorzystać i wybierze dla siebie coś innego. Jako osoba wierząca sądzę, że każdy ma własną drogę do Boga – i u niektórych ta droga wiedzie także przez ateizm. Ja też miałam w życiu taki okres – i wcale tego nie żałuję.

          3. Oj, poczekaj jak twój syn bedzie miał 7 lat i jakie istotne będzie podawał powody. No chyba że w tym wieku będzie juz po przeczytaniu Biblii, poznaniu dokładnie zasad wiary….ale sądze ze watpię

          4. Olu identycznie myślę co Ty – to ma być ŚWIADOMA decyzja i jeśli po osiągnięciu pełnoletności moje dziecko zażyczy sobie wstąpić do Kościoła Biegających Maratony Po 10 KM to niech tak zrobi. Do 18-stki niech poznaje wszystkie kościoły jakie chce, ale formalnie nie będzie należał do żadnego.Jeszcze Albo odpowiedź na Twoje pytanie 🙂 A ILE MIAŁAM LAT, JAK MNIE OCHRZCILI BEZ MOJEJ ZGODY??? I dlaczego tyle lat zasilałam szeregi KK bez mojej zgody? No właśnie. To już JEST wybór, a ja mojemu dziecku wyborów nie narzucę – wybierze jak dorośnie. A jeszcze napisałaś o światopoglądzie… Oczywiście, że uważam, że JEST SŁUSZNY. Dlaczego? Bo po to się wybiera światopogląd dla siebie samego – gdybym nie uważała go za słuszny, wybrałabym inny.Jasne, że wolałabym wychować dziecko na ateistę, ale jeśli mój mąż-katolik chciałby, aby dziecko uczęszczało do kościoła, niech chodzi – nie bronię. Ale formalności (bo przyjęcie sakramentu to jest oficjalna przynależność) typu chrzest, bierzmowanie itd. – nie zgadzam się na nie. Ustępstwo już z mojej strony zostałoby poczynione – czyli na siłę nie narzucam dziecku ateizmu, ale też nie pozwolę go „za małego” przypisać do jakiegokolwiek kościoła, bo to ma być świadome i dojrzałe uczestnictwo w wierze, a nie dziecinne – jak to Ola świetnie ujęła moim zdaniem – „bo babcia mówi o Aniołkach” a „Franek dostał prezenty na komunię”.

    2. Mądrze piszesz. Kiedys ktoś mądry powiedział ze wybierając męża nalezy sobie zadać pytanie – czy chciałabym mieć takiego przyjaciela – samo uczucie wybucha jak ogień i jak ogień szybko zagasnie. A co do małżeństw „mieszanych”, moja córka jest agnostyczka, były zięc katolikiem, bardzo poboznym i bardzo praktykującym. Slub był konkordatowy (nie ze wzgledu na suknie i długaśny welon), ona poprostu poszła na ustepstwo (jego by na to nie było stac). Efekt byl taki ze każda niedziela zaczynała sie jęczeniem z jego strony – dlaczego nie idziesz do kościoła, jestes beton i takie tam – w sumie niedzielę mieli z glowy. Dla zięcia wyniesienie smieci w niedziele było grzechem ale rozwód jakos grzechem nie był tak samo jak jego drugi slub i dwójka dzieci ze związku niesakramentalnego.Taki związek mieszany ma sens ale jedynie w przypadku kiedy oboje sa tolerancyjni i jeden potrafi zrozumiec punkt widzenia drugiego.

      1. Właśnie to miałam na myśli – bo, jak ja to nazywam, „burza hormonów” ustaje i pozostaje często bagno. Różowe klapki spadły i jest szok. Ja tam wolę powolutku, powolutku poznać wady (a nie przymykać z miejsca na nie oko, bo mi hormony wariują i endorfiny rządzą mózgiem), zalety, przyzwyczajenia i oczywiście przekonać się o tym, o czym Ty Olu napisałaś – czy ten mężczyzna jest moim przyjacielem. Przy wybuchu tej burzy hormonów nie myśli człowiek racjonalnie już od pierwszego momentu, wszystko wydaje mu się idealne, więc jednak wolę związki rodzące się z przyjaźni, gdzie już znamy te wady i zalety (na chłodno – bo wpierw był przyjacielem, dopiero potem został miłością), wiemy co nam pasuje, a co nie. Jeśli chodzi o związek Twojej córki, to niestety przypuszczam, że tak samo byłoby w moim przypadku, a że do kościoła nie chodzę (jedynie do zabytkowych, żeby je podziwiać ze względu na architekturę) to już od tego mogłoby być pierwsze spięcie. Drugie i pewnie finałowe nastąpiłoby w momencie, gdy on chciałby chrzić dzieci, na co ja się zdecydowanie nie zgadzam. Nie zabronię dziecku uczęszczania do różnych kościołów, poznawania innych rzeczywistości niż tylko mojej – ateistycznej, ale dziecko będzie przynależeć do jakiegokolwiek kościoła dopiero po osiągnięciu pełnoletności, wcześniej się nie zgodzę. „Tylko” do tego punktu sięga moja tolerancja w tym przypadku – czyli nie bronię, ale chrzczone i przypisywane do konkretnej religii nie będzie aż do dorosłości, póki samo nie wybierze. I na tym by się pewnie mój związek zakończył :)))

        1. Wiesz, pewna Hinduska (swoją drogą, tamtejsza kultura ma własne problemy i daleka jestem od tego, by ją przesadnie gloryfikować) bardzo trafnie ukazała różnicę w podejściu do małżeństwa między Wschodem a Zachodem: „Wy, na Zachodzie, zachowujecie się tak, jakbyście stawiali rozgrzany do czerwoności garnek na zimnej płycie – i on sobie na niej powoli stygnie. My, odwrotnie: stawiamy zimny garnek na gorącej płycie i on się wolniutko rozgrzewa…” W naszym ulubionym serialu („Dr House”:)) pewien ortodoksyjny Żyd pyta lekarza: „Panie doktorze, kocha pan żonę?” „Oczywiście – odpowiedział tamten – Kocham ją tak samo, jak w dniu naszego ślubu!” „To błąd! – uśmiechnął się Żyd – Po dwudziestu latach powinien pan kochać ją bardziej!” Podobnie mój spowiednik zawsze mówił, że w miejscu, gdzie kończą się wszystkie bajki („i żyli długo i szczęśliwie”:)) prawdziwe życie powinno się dopiero ZACZYNAĆ. A przecież tak często to, co powinno być dopiero początkiem wspólnego życia (ślub) staje się początkiem…końca.

          1. Bardzo ładnie ujęte, sama prawda. Najpierw właśnie czerwony wrzątek, a potem zimno, zimno, coraz zimniej. Wszystkie pary jakie znam, które pobrały się szybciutko zaraz podczas „burzy hormonów” (naukowcy twierdzą, że trwa ona ok. 2 lat) rozpadają się z takim hukiem, że aż ziemia się trzęsie – z kolei te, które zaczekały, są ze sobą przez lata. Oczywiście nie ma reguły, bo i pierwsze, i drugie może „szlag trafić”, ale zdecydowanie częściej są to te pierwsze.W mojej rodzinie jest przypadek dziewczyny głęboko wierzącej, która popełniła jeden błąd – poszła ze swoim facetem do łóżka. Wg jej zasad jest to niewybaczalne (co rozumiem i szanuję, chociaż moje zdanie jest inne), ale to, co się dzieje sprawia, że włos mi dęba staje. On pije, niszczy ją psychicznie, jednym słowem toksyczny związek i nieraz już ją wyciągałam za uszy z dołków, w które ją wpędził, a ona mimo to nalega na ślub – bo powinna mieć tylko jednego partnera seksualnego, a skoro już popełniła „błąd” i TO zrobiła, to musi z nim zostać i powinni zalegalizować związek, choć są ledwo rok ze sobą. Rozumiem jej zasady, naprawdę, ale szkoda mi jej, bo wiem jak będzie to wyglądało dalej – jej się wydaje, że po ślubie on się zmieni. Taaaa, na pewno… To tak już bez związku z ogólnym tematem – po prostu zastanawiam się co można zrobić w takiej sytuacji, bo chciałabym jej naprawdę pomóc, a z drugiej strony ona nie chce go zostawić, choć ta „miłość” – zamiast dawać jej szczęście – niszczy ją. I to tylko dlatego, że uprawiała z nim seks…

          2. Powiedz jej, że Jezus zawsze wyżej stawiał DOBRO CZŁOWIEKA niż bezwzględną wierność zasadom – grzech jest grzechem, a chwila słabości to tylko chwila słabości, jednak, jeśli dręczy ją sumienie w związku z błędem, który popełniła, powinna po prostu iść do spowiedzi – i będzie znów (prawie – no, bo dziewictwa przecież nie odzyska, ale, na miłość Boską, przecież nie ten fragment błony śluzowej jest w człowieku najważniejszy!!!!) tak, jakby to się W OGÓLE nie wydarzyło. Naprawdę nie powinna za to „pokutować” całe życie w złym małżeństwie. Znam księży, którzy doradzają dziewczynom, które się spieszą do ślubu będąc „na musiku”, żeby raczej zaczekały z tym na kogoś, kto naprawdę pokocha je i ich dziecko. A jeśli Ci nie uwierzy, poproś, żeby porozmawiała o tym z jakimś księdzem, do którego ma zaufanie. Najprawdopodobniej usłyszy od niego to samo.

  4. znam kilka małżeństw gdzie oboje wydają się różnić od siebie wszystkim i dziwne, że tyle ze sobą wytrzymali 😉 jedno z nich to małżeństwo księdza (któremu rodzina po wielu latach ciągle nie bardzo chce wybaczyć..) pewnie są to wyjątki, ale po prostu w sprawach zasadniczych nie mają wątpliwości, co jest najważniejsze, dlaczego chcą być ze sobą. taka miłość bez względu na wszystko i wbrew wszystkiemu. bardzo piękne, bo pokazuje, że w dzisiejszym świecie to możliwe.

    1. 🙂 Moja mama ma przyjaciółkę, która różni się od swojego męża jak ogień od wody – ona jest żywiołowa, gadatliwa i towarzyska, a on spokojny, małomówny i zamknięty w sobie. A jednak od 30 lat są szczęśliwym małżeństwem, bo on rozumie, że jeśli ona wyszła „tylko na 20 minut”, to najprawdopodobniej wróci po 2 godzinach, a ona nie próbuje go siłą wyciągać na imprezy, na które on nie ma ochoty… I kiedy tak na nich patrzę, przypominają mi się te wszystkie rozwody z powodu „niezgodności charakterów – i myślę sobie, że gdyby chcieć znaleźć osobę idealnie do nas „dopasowaną” trzeba by się chyba sklonować. A i to nie wiadomo, czy umielibyśmy wtedy ze sobą wytrzymać – przecież wiadomo, że najbardziej u innych irytują nas wady, które posiadamy sami.

      1. Chyba nie chodzi o taką różnice charakterów bo małzonkowie o podobnym charakterze to też nic dobrego – dwoje flegmatyków umarłoby z nudów, dwoje narwańców pewnie by sie pozabijało. Przy rozwodzie wystepuje przede wszystkim jako powód – zdrada, nałogi, przemoc lub niezgodność charakterów (najwiekszy procent) a to obejmuje juz wszystko – różnice w poziomie intelektualnym, róznice swiatopogladowe, róznice w postrzeganiu roli małżonków, w sposobie wychowania dzieci, patrzenia na świat , uzależnienie od rodziców np. maminsynek i wiele innych. Moja córka z zięciem ani sie nie bili, ani nie kłócili, ani nie zdradzali, ani nie wyzywali…..a rozwód dostali na pierwszej rozprawie własnie z powodu niezgodności charakterów.

        1. Czyli właśnie – mezalians.:) Innymi słowy: ta cała „niezgodność charakterów” to jest taki worek bez dna, do którego można wrzucić absolutnie WSZYSTKO co się chce – nawet i to, że po prostu „znudziło mi się” małżeństwo – a to już nie jest poważny powód… Nawet wspólna praca wymaga dostosowania się do siebie w wielu kwestiach – a co dopiero wspólne życie… Kogoś IDEALNIE pasującego do nas samych nigdy nie znajdziemy, dlatego wspólne życie zawsze nastręcza trudności. (Czy to w związku z drugą osobą, czy z wieloma osobami – np. w zakonie) Słusznie powiedział Soren Kierkegaard – „w małżeństwie to nie droga jest trudna, ale trudności są drogą.”

          1. Własnie , to jest taki worek do którego mozna wszystko wrzucić. Powód – małzenstwo sie znudziło…..tez jest posrednim powodem. On zamiast patrzeć jej w oczeta i trzymać za raczkę gna z kolegami na piwo, zamiast spędzać z nia wolny czas spędza z wędkami, zona jest nie partnerem i przyjacielem a kucharka i sprzataczką, traci w jego oczach na atrakcyjności, dzieci mu graja na nerwach, nie tak sobie małzenstwo wyobrażał, działa na zasadzie nie goni sie tramwaju do ktorego sie wsiadło…..i rozwód gotowy.

  5. Ja zrodziłem się z mezaliansu- a co najlepsze – mezalians ten trwa szczęśliwie od czterdziestu lat:))

    1. No, i ku chwale ojczyzny… :))) Właśnie rozwiązałam jakiś sieciowy „test zgodności partnerskiej” czy coś takiego – i myślałam, że się zakrztuszę ze śmiechu, bo mi wyszło, że z moim mężem stanowimy parę świetnych kumpli, ale zupełnie sobą nie zainteresowanych… :))) No, cóż – wychodzi na to, że mam dziecko ze swoim najlepszym przyjacielem – wstyd, panie, normalnie wstyd!;)

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *