Kościół dla początkujących.

Niedawno głośno było o kolejnej artystycznej prowokacji – ustawionym na ulicy „grzechomacie” w który należało wstukać swoje przewinienia, aby w zamian otrzymać „pokutę” w postaci paragonu…

No, cóż – w dzisiejszych czasach modna jest każda „sztuka” która choćby pośrednio dotyka tematu wiary – a zwłaszcza tego „znienawidzonego” chrześcijaństwa. (Bo o buddyzmie, na przykład, ludziom kulturalnym nie wypada mówić inaczej, jak tylko z sympatią i szacunkiem:)). Paradoksalnie wydaje mi się zresztą, że to dobrze – bo to oznacza, że te sprawy wciąż nie straciły dla ludzi na ważności. A taki „grzechomat” pozwala się np. zastanowić nad sensem wiary mechanicznej – w duchu „ja Ci dziesięć Zdrowaś Mario – a Ty mi, Boże, zdrówko!” Albo wiary sprowadzonej do cennika usług duchowych. („Co łaska, ale nie mniej, niż…” ) Normalnie: w jedną dziurkę wrzucasz, inną otrzymujesz…:)

No, bo ludzie, niestety, przyzwyczaili się do tego, że Kościół to coś w rodzaju „teatru”, czy innego „cyrku” w którym odpowiednio przeszkolony „aktor” (ksiądz) produkuje się dla nich, zazwyczaj biernej i znudzonej „publiczności” – która łaskawie przyszła na „przedstawienie.” (E, tam, ten nowy ksiądz – nic nowego/nic szczególnego nam nie powiedział/nie pokazał!).

Ewangelia to jest Dobra Nowina – a problem z nami jest taki, że (czasami po obu stronach ołtarza!) – dla nas to już często ani dobra, ani tym bardziej, nowina…A jak mnie uczył pewien ksiądz, niestety już nieżyjący – odpowiedzią na wyuczony „wierszyk” z jednej strony może być tylko inny wierszyk z drugiej… I tak się przerzucamy tymi wierszykami, w które od dawna już nie wierzymy – i świeccy i duchowni… Na ambonie, w konfesjonale, w kościele, na kolędzie, na rekolekcjach… Nauczyliśmy się reagować mechanicznie, jak pieski Pawłowa – wstać, uklęknąć, usiąść. Powiedzieć amen, przeżegnać się, wydukać podziękowania dla rekolekcjonisty albo dla biskupa, dać co łaska… Wyjść. Odetchnąć z ulgą.

A jaka na to wszystko rada? Ano, myślę, że przede wszystkim księża powinni mówić bardziej „od siebie” z własnego doświadczenia (wiary), niż nawet z najmądrzejszych książek. To od razu widać, kiedy człowiek mówi o czymś, co jest dla niego autentycznie ważne.Jak mają „zapalać” innych ci, którzy sami ledwo „kopcą”?:)  To po pierwsze.

A po drugie – myślę, że należy w większym niż dotąd zakresie pozwolić ludziom „mówić własnym głosem” w kościele – co by się stało, na przykład, gdyby formą niedzielnej modlitwy powszechnej była prawdziwa „modlitwa wiernych” , np. odczytywana z karteczek  składanych anonimowo w skrzynce intencji przez cały tydzień? Myślę, że Kościół by się od tego nie zawalił. 🙂 A nawet i od tego, gdyby to świeccy od czasu do czasu wyszli na ambonkę i powiedzieli OD SIEBIE, z czym im się skojarzył usłyszany tekst Pisma Świętego. Dzięki temu może poczuliby się bardziej „uczestnikami” niż „widzami” – no, i być może bardziej doceniliby potem trud kaznodziei.:)

Miałam szczęście zetknąć się w życiu z takim Kościołem (np. we wspólnotach  Drogi Neokatechumenalnej i Odnowy w Duchu Świętym) – i jestem głęboko przekonana, że chrześcijaństwo jest piękną i pełną życia religią, trzeba tylko ją taką ZOBACZYĆ. A nie wszyscy, niestety, mieli  taką możliwość… 

 

Ostatnimi czasy mam wrażenie, że – rozpaczliwie starając się nie stracić mojej wiary – szukam Boga w książkach, czytając zachłannie wszystko, co tylko wpadnie mi w ręce. Wracam myślą do miejsc i ludzi, wśród których dane mi było Go spotkać – i wśród których byłam szczęśliwa (Chociaż takie powroty zawsze są trochę bolesne). Czuję się dosyć samotna w mojej wierze – bo dawni przyjaciele odwracają się ode mnie nawet w moich snach… No, cóż – taka pewnie jest cena za to, że poszłam swoją drogą… Chodzę po własnych duchowych ścieżkach i depczę po własnych śladach…  

12 odpowiedzi na “Kościół dla początkujących.”

  1. Hm… jestem w podobnej sytuacji. Myslę, że „teoretyzowanie” kościoła juz nie działa. Ludzie chcą zobaczyć, że to co kapłan na kazaniu mowi to i potem w życiu czyni. Nie wystarcza stwierdzenie typu: ” Przecież to sa też ludzie”. Ale tu jest pewne pomieszanie z poplątaniem. Z jednej strony ludź, a z drugiej trochę taki nadludź…Moje poczatki wiary to byly zetknięcia z kaplanami absolutnie nie czyniącymi tego co w niedzielę na ambonie wygłaszali. Poczatek nawrócenia i od razu kubeł zimnej wody na glowę. Ja wygłosiłem- taki miał styl moj proboszcz- a wy robcie to co trzeba. Ja juz swoje zrobiłem. Oj chwiało sie we mnie mocno…. ale jakos to przeszłam. A ilu nie przeszlo, bo nie chciało znaleźć sie w nastepnej instytucji? Kościól jest „stary”. Dzialają w nim odnowowe wiatry, ale…. pamietam po Mszy Odnowy w Duchu Św. – starsze panie biegaly do kaplanów z lekiem , że jak to można bylo na takie „szatańskie” rytuały w kościele pozwolić. Przerazila je modlitwa językami……. A poniewaz to one w wiekszości w mniejszych mieścinach i wsiach pomykaja do kościoła, więc kościól jest ich.Może pora na reformy? A nie na czekanie, ze Duch Św. cos z tym wszystkim zrobi?www.maran-89.blogspot.com

    1. W Kościele ZAWSZE jest pora na reformy – niestety, ludzie, którzy nim rządzą, nie zawsze są na nie gotowi… Przypomina mi się tu historyjka (podobno autentyczna) o pewnym bardzo tradycjonalistycznym proboszczu, do którego przyszły dwie charyzmatyczki i zapytały, czy mogą się za niego pomodlić. Proboszcz zatrząsł się z oburzenia: „Jak wy, świeckie, i do tego kobiety, chcecie się modlić za mnie, kapłana?! W głowach wam się poprzewracało, durne baby! Przecież to ja w sakramencie kapłaństwa otrzymałem wszystkie dary Ducha Świętego! Szczyt bezczelności! Sekciary jedne!” Na to jedna z kobiet zapytała cicho: „No, dobrze – a więc czy możemy się modlić o to, żeby to, że Go ksiądz otrzymał, zaczęło być wreszcie widoczne?”:) I jeszcze druga opowiastka, chyba Amicisa, o upośledzonym chłopcu, który wychowywał się na plebanii u wujka-księdza. Otóż mały pewnego dnia podpatrzył, jak smutni i zniechęceni ludzie przystępowali do komunii. I po mszy zapytał: „Wujku, a dlaczego ty im rozdajesz takie gorzkie pigułki?” No, właśnie – myślę, że my mamy ten sam problem z Kościołem. Zamiast NAJPIERW głosić Radosną Nowinę, mówić o nadziei i miłości Boga do wszystkich ludzi, od razu od wejścia faszerujemy ich „gorzkimi pigułkami” nakazów i zakazów („największym grzechem jest współżycie młodych przed ślubem, a para, która zdecydowała się na in vitro to zwyczajni mordercy!”) – które dla ludzi, którzy jeszcze nie doświadczyli Boga w swoim życiu są właściwie nie do przełknięcia. Tym zaś, którzy Go spotkali żadne takie pouczenia i straszenie piekłem nie są już potrzebne – bo wiele rzeczy rozumie się po prostu intuicyjnie…

      1. Lekko zbaczasz ze swoimi wartościami, coraz miej pogody i optymizmu w Twoich wypowiedziach. Zmień lektury. Pozdrawiam.

        1. Stale zmieniam lektury 🙂 – szukając czegoś, co podniosłoby mnie na duchu… Nie dziw się moim kryzysom – wierzyć w mojej sytuacji to trochę tak, jakby wspinać się na Mount Everest bez zabezpieczeń. Nie martw się, to mi przejdzie. Co się natomiast tyczy „zbaczania z drogi” to ja ZAWSZE uważałam, że bez WIARY wszystkie nauki Kościoła stają się martwe, jałowe i bez sensu.

      2. Albo, ale właśnie ten pożądany przez Ciebie kierunek jest bardzo widoczny – już takiego proboszcza, jak tego z anegdoty, to dziś ze świecą szukać.

        1. Niestety, obawiam się, że jesteś zbytnim optymistą – w parafiach, które odwiedzam, dostrzegam coraz częściej raczej kierunek przeciwny. Ale może to wina złych duchowych „okularów.”

      3. Wczoraj była u nas znajoma, bardzo wierzaca i praktykująca. Stwierdziła że ją o mały włos w kościele szlag nie trafił – ksiądz kazał sie modlic ….zeby Kaczyński został prezydentem. Sami sobie strzelają w kolano.

        1. Nie da się ukryć. I dlatego cieszę się, gdy mogę wybrać sobie inny kościół albo obejrzeć mszę świętą z niegłupim kazaniem w Religia.tv. Wiesz, ale to jest cały czas ten sam problem: tacy księża często nie wierzą już w Ewangelię jako taką, więc sprowadzają chrześcijaństwo do moralności (głównie seksualnej:”pamiętajcie, ludzie, że in vitro to piekło, a współżycie przed ślubem – najcięższy grzech!”) albo do polityki. Tymczasem ono nie jest ani jednym, ani drugim. Jest siłą, zdolną przemienić człowieka.

  2. też byłem na spotkaniu (nie jednym) odnowy w DŚ:) w kulminacyjnym punkcie ktoś z tyłu puścił hasło „Matko Boska daj mi żelazko”. To była moja ostatnia wizyta. Nie lubię bezsensownie wydawać na psychiatrę:)

    1. Wiesz, to jest to, o czym mówił już św. Paweł – że na publicznych spotkaniach trzeba bardzo uważać na to, co się mówi, bo inaczej „czyż ludzie nie powiedzą, że szalejecie?” 🙂 Osobiście nie bałabym się prosić Boga o spełnienie także moich jak najbardziej „przyziemnych” potrzeb (chociaż na to, by prosić Go o „żelazko”, przyznaję, do tej pory nie wpadłam…:)). Robiłam tak wielokrotnie i zwykle pomagało (choć ilekroć proszę o pieniądze, zazwyczaj dostaję jakąś robotę do wykonania – aż strach prosić, bo pracowita obłędnie nie jestem:)). Niemniej zawsze robiłam to w domowym zaciszu i raczej w głębi serca. Inaczej czułabym się tak, jakbym wywieszała listę żądań w miejscu publicznym: „W sprawie modlitwy nr 1294 chciałabym donieść, że zamówiony ekspres do kawy nadal nie dotarł!”:)

        1. Ja też nie – jednak rozumiem, że ludzi, którzy przychodzą „z zewnątrz” (a spotkania Odnowy mają charakter zupełnie otwarty), często z wizją Boga „odległego” (który może i „gdzieś jest, lecz nie wiadomo, gdzie”:)) takie zawołania mogą szokować a nawet zniechęcać. W tego rodzaju „poufałość” z Bogiem powinno się wchodzić stopniowo i z własnej woli. Św. Paweł słusznie doradzał, by podczas publicznych zgromadzeń unikać wszystkiego, co mogłoby gorszyć ludzi – „aby nie bluźniono Słowu Bożemu.” Ten zaś, kto mówi pod wpływem Ducha Świętego „niech mówi [to] sobie samemu i Bogu.” Myślę, że Pan Bóg i tak odpowiedziałby na prośbę tej kobiety.

Skomentuj ~Luc Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *