Poligamia wyzwolona?

Jestem świeżo po lekturze wstrząsającej książki Irene Spencer, kobiety, która – sama wychowana w rodzinie poligamicznej – przeżyła 28 lat jako jedna z dziesięciu żon swego męża, rodząc mu trzynaścioro dzieci.

Opisuje ona życie w niepewności (bo cała ta ogromna rodzina musiała się ciągle przeprowadzać) i biedzie, ale nade wszystko w wielkim emocjonalnym cierpieniu i braku prywatności.

Od dobrej mormonki wymagano, by asystowała przy kolejnych ślubach swego małżonka, z uśmiechem oddając mu rękę następnej wybranki. Kobietom wpajano, że zazdrość o męża jest bardzo ciężkim grzechem, a pomiędzy żonami winna panować zgoda i siostrzana miłość.

Wbrew więc temu, co się może niektórym wydawać, także nasza współczesna „poliamoria” wcale nie jest nowym wynalazkiem. Nihil novi sub sole. Różnica polega tylko na tym, że w poligamii albo mężczyzna może mieć wiele żon, albo kobieta wielu mężów (mówimy wówczas o poliandrii), natomiast poliamoria daje prawo do posiadania więcej, niż jednego partnera obojgu płciom.

Poliamoria, lub inaczej polyamory, to określenie stworzone w oparciu o grecko-łacińskie sformułowanie oznaczające wiele miłości. Słowo to (często skracane do poli) czasami tłumaczy się także jako „wielomiłość” lub „wielokochający.” Związki tego typu opierają się na romantycznych i seksualnych relacjach więcej niż dwóch osób w tym samym czasie za zgodą i wiedzą wszystkich zainteresowanych.

Układy poliamoryczne mogą być bardzo zróżnicowane, odzwierciedlając wybory i filozofie zaangażowanych osób. Czasami są to trójkąty. Może to być również małżeństwo, gdzie każdy z małżonków ma swojego jednego lub więcej dodatkowych partnerów. Ci z kolei również mogą być zaangażowani w kolejne związki.  I tak dalej, i tak dalej… Możliwe są właściwie wszelkie konfiguracje, również pod względem płci, gdyż „wielokochający” mogą być zarówno homo- jak i hetero- czy biseksualni.

Poliamoryści twierdzą, że ich związki opierają się przede wszystkim na miłości (W odróżnieniu od par „swingujących”, którym ma chodzić głównie o seks). Ich zdaniem prawdziwie kochać można więcej niż jedną osobę, a skoro tak, to nie ma żadnego powodu ograniczać się do związku monogamicznego, gdy swoją miłością można obdzielić tak wielu ludzi. Inne ważne aspekty to wzajemne zaufanie, szczerość (czyżby tego ideału nie dało się osiągnąć w „nudnym” układzie 1+1?), równouprawnienie wszystkich członków związku, a przede wszystkim brak zazdrości o innych partnerów naszego ukochanego.

I choć dla niektórych takie rozwiązanie wydawałoby się na pierwszy rzut oka idealne (nie ma zdrad, zazdrości, rozwodów – gdy chcesz się związać z jakąś osobą,to po prostu to robisz…) to tego typu związki wcale nie są łatwiejsze od tych monogamicznych, a być może nawet trudniejsze. Wymagają o wiele więcej czasu i energii. Borykają się także z własnymi kłopotami

„Mam tak od kilku lat – pisze Ewa – Na początku było trudno – pojawiła się zazdrość, jednak poradziliśmy z tym sobie. Niewątpliwie jednak taki związek trudniej utrzymać w dobrej kondycji. Ilość problemów należy pomnożyć przez ilość zainteresowanych osób.” – pisze Anita Zasońska  na portalu www.matkapolka.pl

Bardzo w to wierzę – Irene Spencer pisała, że mimo tego, że od dziecka wpajano im, że to poligamia jest dobra i naturalna, a nawet „wyzwala” kobiety – ponieważ kobieta może poślubić każdego mężczyznę, który jej się podoba, nie przejmując się tym, że ów jest już żonaty (oczywiście za zgodą poprzednich żon) – a zazdrość i związana z nią monogamia jest godna piekła ognistego, nie potrafiła się wyzbyć dojmującego pragnienia posiadania męża „tylko dla siebie.” Być może nie jest to zatem kwestia jedynie społecznych i kulturowych uprzedzeń wobec poliamorii?

Trudno mi sobie np. wyobrazić męża, który – angażując się zgodnie ze swoim „świętym prawem” – w kolejny związek uczuciowy, wyjeżdża na umówione spotkanie z kolejną swoją wybranką/wybrankiem – a ja, jako kochająca żona, powinnam się tylko cieszyć z tego, że mój ukochany jest aż tak bardzo zdolny do „miłości”, mimo że dziecko mi gorączkuje, a zlew przecieka? Bo przecież chyba nie mam prawa wymagać szczególnych „względów” dla siebie, ani ograniczać go w jakikolwiek sposób?:)

Współcześni poliamoryści zresztą również zdają się dostrzegać ten problem, twierdząc, że związek, złożony z więcej niż 6-8 osób, „rodzi już zbyt wiele komplikacji.”  Może więc ta „wyzwolona poligamia” nie jest znów aż tak bardzo wyzwolona?:)

Czytałam kiedyś o podobnie nowoczesnej „Rodzinie” J.P Sartre’a, do której zresztą „naganiała” nowe osoby płci obojga jego długoletnia „stała” partnerka. Otóż ona na łożu śmierci wyznała, że być może robiła to wszystko jedynie po to, by JEGO zadowolić – i być może nawet nie był to najlepszy sposób życia, jaki można było wybrać (tym bardziej, że jedna z młodych kobiet, zaangażowanych w ten nowatorski „projekt społeczny” popełniła w końcu samobójstwo…).

Jeśli o mnie chodzi, to zgadzam się w zupełności z Irene Spencer, która napisała że ta głęboka, ludzka potrzeba absolutnego połączenia z jedną osobą nie jest zła i nie zasługuje na potępienie.” W innych układach, jak mi się wydaje ZAWSZE prędzej czy później ktoś będzie cierpiał, mniej lub bardziej. (Choćby to była tylko jedna osoba, która „nie byłaby w stanie” docenić zalet ofiarowanej jej wielomiłości…) I niech będzie, że tym razem jestem trochę „nietolerancyjna.”

 
  

 

53 odpowiedzi na “Poligamia wyzwolona?”

  1. Witaj, Albo. w tym, co napisałaś, rzucił mi sie w oczy zwłaszcza ten obraz kiedy żona zostaje w domu z przeciekającym zlewem i chorym dzieckiem, bo mąż jedzie do tej nastepnej. myslisz, ze w monogamicznych małzeństwach to sie nie zdarza? ja myslę, ze tak, tylko mąż nie mówi, ze jedzie do innej tylko w delegację, albo ma duzo pracy w firmie, bo przeciez zona o tej drugiej nie wie. to wcale nie zalezy od rodzaju związku, tylko od rodzaju człowieka: monogamista tez może byc draniem.pozdrawiam P.S.długo mnie nie było u Ciebie, bo byłam mocno zapracowana. ale już jest lepiej i dzis przeczytałam wszystkie „zaległe” teksty. podobał mi sie zwłaszcza „Kosciół dla początkujących” i „Nie tylko Ojcowie Pustyni”. 🙂

    1. Tak, tylko różnica jest taka, że w związku „tradycyjnym” winny takiej sytuacji jest mąż, a w poliamorycznym – żona, która jest zaborcza, zazdrosna i nie rozumie uczuciowych potrzeb męża. 🙂 Ten sam błąd, który (być może) popełniłam, popełniają również „poli” kiedy twierdzą, że u nich jest ciekawiej i bardziej twórczo. Rozumiem zatem, że monogamia to WYŁĄCZNIE nuda i bylejakość…:) Czyli, jak zawsze – każda pliszka swój ogonek chwali…

      1. A zatem NIE MA dobra ani zła, wszystko jest jedynie subiektywne, jest kwestią przyjętych zasad. 🙂 W takim razie jednak nie do końca rozumiem, za co skazano zbrodniarzy hitlerowskich – wszystko, co robili, było przecież zgodne z ich przekonaniami, a nawet z ustanowionym przez nich prawem. Na jakiej więc OGÓLNEJ podstawie społeczność międzynarodowa ośmieliła się ich osądzać? Dlaczego powiedziano: „To, co robili było ZŁE.” ? A jeżeli społeczność jako całość ma prawo do wyrażania (przede wszystkim za pośrednictwem przepisów prawa) własnych przekonań etycznych – czemu, w imię przesadnej poprawności, jednostka (nawet taka jak ja) ma być tego prawa pozbawiona? W czym krzywdzą innych moje subiektywne opinie (które są tylko jednymi z miliona innych subiektywnych opinii jakie można wyrazić na każdy temat) dopóki nie nawołuję do tego, by stały się obowiązującym wszystkich PRAWEM?

  2. Zastanawiam się także, czy naprawdę jedyne „zło” zdrady tkwi w tym, że się o niej nie mówi partnerowi? Inaczej mówiąc: czy gdybym miała kochanka, a mój mąż wiedziałby o wszystkim, mogłabym czuć się usprawiedliwiona przez to, że „przecież nikogo nie oszukuję”? Ciekawa też jestem, na czym polega wierność czy lojalność w takim „otwartym” związku? Czy te pojęcia w ogóle mają tam rację bytu? I czy istnieje gdzieś granica „rozwoju” takiego związku? Irene Spencer pisała, że choć była głęboko przekonana, że poligamia jest drogą do zbawienia, problemy zaczęły się wraz z trzecią żoną (nie mówiąc już o kolejnych).

  3. Mnie uczyli, że poliandria właściwie nie istnieje, że jest tylko poligynia względnie monogamia seryjna. Ale ja się nie znam i krzywo sikam.Jak ktoś uważa, że poliamoria jest fajna, to czemu nie? Ja byłabym w stanie wydrapać oczy za mojego mężczyznę, ale ja jestem wredna, zaborcza zła baba. I nie mam potrzeby kochania trzech osób na raz. Jak ktoś umie nie zazdrościć i w zgodzie żyć w piątkę, na dodatek mając wobec wszystkich ciepłe uczucia, to bardzo pięknie, niech żyje jak mu się podoba. Krzywdy nikomu nie robi.

    1. Poliandria istnieje. 🙂 Nie tylko wśród niektórych „dzikich plemion” ale także np. w Chinach, gdzie w skutek błędnej polityki ludnościowej (selektywne, wymuszone aborcje dziewczynek) brakuje już kilku milionów kobiet. A jeśli ktoś uważa, że poligamia NIE JEST fajna, to na pewno znaczy, że jest wredny, zacofany i nie rozumie potrzeb innych ludzi?:) Czy aby zasłużyć na miano „tolerancyjnego” i nowoczesnego (największe komplementy znane naszej cywilizacji…) należy z uśmiechem AKCEPTOWAĆ wszystko, cokolwiek ludzie robią? Naprawdę inaczej nie można?:) Jeśli o mnie chodzi, wydaje mi się, że NIE DA SIĘ „tak samo” kochać dwóch, trzech, dziesięciu osób.Zawsze ktoś będzie pokrzywdzony – nawet kiedy ma się dużo dzieci, trudno zachować taką „równowagę” między nimi, choć miłość rodzicielska jest w pewnym sensie „łatwiejsza” niż związek z drugą dorosłą osobą, bo w pewnej mierze instynktowna. (To dlatego NIEKTÓRE kobiety mówią „dziecko tak – facet nie!” – łatwiej jest pokochać dziecko, które jest „tylko moje” i które kocha mnie bezwarunkowo – niż mężczyznę, który ma własne przyzwyczajenia i niełatwo poddaje się „wychowaniu.”:)). Zauważ też, że nie oceniałam LUDZI zaangażowanych w takie związki ani ich motywacji, które mogą być nawet bardzo szlachetne. Nigdzie nie napisałam: „Ci ludzie są pozbawieni zasad i wszelkiej moralności.” Oceniałam wyłącznie zjawisko jako takie.

      1. Hmm, ciekawe, czyli że rząd chiński zalegalizował małżeństwa poliandryczne poza Tybetem? Gdzie o tym czytałaś, muszę wiedzieć koniecznie! (:Jeśli się pytamy już tak bezpośrednio, nie chciałabym uczestniczyć w związku poligamicznym. Co nie znaczy, że mam ochotę go piętnować i wytykać. Z historii i doświadczenia wiemy, że ludzie lubią decydować sami o swoim życiu i jeśli ktoś chce, a do tego ma partnera który chce być w takim związku, to jest to ich sprawa. Ja nie byłabym chyba zdolna do zaakceptowania, że mój partner kocha kogoś innego, bo do kochania dwóch osób jednocześnie – już bardziej. Rozumiem że tak można, ale nie chcę w tym uczestniczyć. Tak jak rozumiem gejów czy umiarkowany fetyszyzm (podkreślam – umiarkowany!).Ludzie często żyją w chorych, toksycznych monogamicznych związkach, ale to jest nagminne więc nikt się nie czepia. To, że życie poliamoryczne mnie się wydaje niemożliwe, to nie znaczy że nie jest. Związek buduje się razem, i jeśli ze wszystkich stron występuje dobra wola, to czy tak ważnym jest czy strony są dwie czy pięć? Tym bardziej że poly zakłada nie tylko mnogość partnerów seksualnych, ale też dobre stosunki pomiędzy osobami, które nimi nie są. Problemów ewentualnych może być więcej, ale to jest sprawa wybitnie nie nasza. Nakład pracy w związku poly na pewno jest większy, bo każda bliska relacja kosztuje pracę i czas. Poza tym: czy ten cieknący kran i mąż uciekający do innej, to nie jest czasem sytuacja zdrady w postaci czystej? Naprawdę myślisz że poly to nic więcej niż zdrada na legalu?Ale oczywiście, najłatwiej powiedzieć, że geje nie, bo są obrzydliwi, poly nie, bo to nienormalne i krzywdzące, fetysz stóp nie, bo to zboczenie, i w ogóle każdy kto nie uprawia koitalnego seksu w trwałym, monogamicznym, heteroseksualnym związku to jakiś zboczeniec. Tylko że jakoś dopóki nikomu nie dzieje się krzywda lub na tę krzywdę świadomie się godzi – nie mamy prawa wtykać tam nosa.Nie istnieje coś takiego jak krytyka zjawiska samego w sobie. Krytyka zjawiska jest jednoczesną krytyką ludzi którzy w nim uczestniczą.

        1. „Ale oczywiście, najłatwiej powiedzieć, że geje nie, bo są obrzydliwi, poly nie, bo to nienormalne i krzywdzące, fetysz stóp nie, bo to zboczenie, i w ogóle każdy kto nie uprawia koitalnego seksu w trwałym, monogamicznym, heteroseksualnym związku to jakiś zboczeniec.” (Nawiasem mówiąć, czy mogłabyś mi wskazać choć jedno miejsce na tym blogu, gdzie używam takich ślicznych sformułowań w odniesieniu do upodobań innych ludzi?:) Te Twoje wszystkie „nie” odebrałam jako bolesny przytyk do moralności (nie tylko chrześcijańskiej I nie tylko mojej) która „ma (bez)czelność twierdzić, że cokolwiek, co robią ludzie, jest dobre lub (o zgrozo!) złe. Jeśli jednak w żadnym przypadku nie mamy prawa tego mówić, ani nawet pomyśleć (a, fe!) to ZA CO sąd w Niemczech skazał tego faceta, który „zamówił sobie” w Internecie desperata z którym najpierw współżył a potem (również za obopólną zgodą) zabił i zjadł? Przecież (wg Twojej definicji) nikomu nie stała się żadna krzywda?:) Nawiasem mówiąc, DLA MNIE powiedzenie komuś „to, co robisz, budzi we mnie wątpliwości” NIE JEST tym samym co powiedzenie: „Ty sam jesteś wstrętnym, obrzydliwym zboczeńcem, złym człowiekiem.” Może dla Ciebie jest to to samo. Według mnie naprawdę nietolerancyjny jest TYLKO ten, kto zamierza innym zrobić krzywdę za to, że w jego mniemaniu postępują nienajlepiej. I tak, sądzę, że poli, tak samo jak swing, to może (choć może nie musi) być rodzaj zalegalizowanej zdrady – widzę ładne „ciacho” – więc WOLNO mi po nie sięgnąć. A teraz wybacz – idę naładować fuzję kulami dum-dum i strzelać do wszystkich którzy nie kochają się po ciemku w pozycji klasycznej i bez prezerwatywy. Bo tak chyba mnie postrzegasz.:) Ps. Jeśli to ma w zaistniałym kontekście jeszcze jakiekolwiek znaczenie – MNIE dotyka, kiedy widzę, że ludzie żyją w toksycznych związkach. (Ostatnio znalazłam w Internecie bardzo mądrą wypowiedź o Knotza, który stwierdził, że każda osoba, która doświadcza przemocy w związku, powinna uciekać od dręczyciela jak najszybciej – dla dobra własnego i dzieci. Myślę, że takie słowa powinny częściej padać z ust duchownych.) Nawiasem mówiąc, te „toksyczne” bywają NIE TYLKO układy „mono-hetero” ale i WSZELKIE inne, jakie ludzie mogą sobie wymyślić. Jak we wszystkim innym także w miłości „więcej” (więcej, więcej, coraz więcej…:)) czy „inaczej” niekoniecznie musi znaczyć „lepiej”. Prawda?

          1. Ps2: Pewnie nawet nie zauważyłaś, że używając określenia „akceptuję umiarkowany – podkreślam – umiarkowany – fetyszyzm” również używasz sądu wartościującego: wszystko, co przekracza Twoją subiektywną granicę „umiaru” już nie jest takie całkiem „w porządku”, prawda?:) Nie przejmuj się – nie sposób tego uniknąć. Robią to także ci, którzy uważają się za maksymalnie tolerancyjnych – choćby wtedy gdy mówią: „Ci, którzy twierdzą, że homoseksualizm jest grzechem, postępują ŹLE.” 🙂 To też jest jakiś rodzaj osądu moralnego, tak więc także coś takiego jak „moralnie neutralna edukacja seksualna” nie istnieje – bo nawet jeśli mówisz uczniom: „Źle jest uprawiać przypadkowy seks bez prezerwatywy” albo „Gwałt na randce jest czymś złym.” – dokonujesz ocen natury moralnej. Zupełnie neutralnie byłoby jedynie wówczas, gdybyśmy powiedzieli uczniom: „Słuchajcie, takie rzeczy jak zdrada, gwałt czy przemoc ZDARZAJĄ SIĘ w związkach między ludźmi. Każdy z Was musi jednak sam zdecydować, czy uważa te zjawiska za coś złego czy dobrego. Szkoła, ani nikt inny, nie ma prawa podpowiadać Wam żadnego osądu moralnego w tych kwestiach. Nikomu nigdy na to nie pozwólcie.”

          2. Dobrze to w takim razie: to co robisz, budzi we mnie wątpliwości, ponieważ ksiądz nie powinien mieć kobiety i dziecka, jest wykształcony do bycia księdzem więc nic wielkiego w życiu zawodowym poza Kościołem nie osiągnie, składał śluby celibatu. Poza tym nie wiem, czy to dobry materiał na męża, bo nie jest godny zaufania, skoro nie dotrzymał obietnicy danej Bogu. Budzi we mnie wątpliwości głównie to, że spowodowałaś jego odejście z posługi i was oboje skazałaś na wykluczenie z pełnego uczestnictwa w wierze, co również wskazuje na Twoje niezrównoważenie i popędliwość. Po prostu chciałaś, to wzięłaś sobie faceta, nie patrząc na to czy możesz o niego zabiegać czy nie. Poza tym moje wątpliwości budzi to, że jako osoba niepełnosprawna zdecydowałaś się na dziecko. Już nawet mniejsza o jego chrzest, bo to pewnie któryś ze znajomych księży ochrzcił je wbrew generalnej myśli w jakiej udziela się chrztu dziecku. Bo nie ma co się łudzić, żyjecie bez ślubu a w dodatku jedno z was jest byłym kapłanem: nie macie szans wychować dziecka z katolickimi klapkami na oczach. To właśnie budzi moje wątpliwości w waszym związku.Nadal uważasz że „budzi we mnie wątpliwości” tak bardzo się różni od „to jest złe”?Prywatnie – Twoja sytuacja jest wybitnie Twoją sprawą. Nie uznaję wartości celibatu, Twoja potrzeba macierzyństwa jest dla mnie zrozumiała i myślę, że jesteś świetną matką. Rozumiem też motywację Twojego męża i na Twoim miejscu pewnie też układałabym życie w ten sposób. Wykrywam nawet pewne podobieństwa między naszymi sytuacjami związkowo-życiowymi, tylko moje są mniej jaskrawe.Mnie też dotykają toksyczne związki, jeden czy dwa nawet bezpośrednio. Nigdy nie słyszałam krucjat przeciw toksycznym związkom, kiedy kampanie przeciw homoseksualistom to chleb powszedni.Granicą umiaru jest to co nie szkodzi. Formy fetyszyzmu takie jak pedofilia czy ekshibicjonizm szkodzą, więc jestem na nie. Inne relacje i pomysły seksualne – jeśli nie ma w nich wyrządzania krzywdy, trwałego okaleczania itp. – mają swoje miejsce w cudzym łóżku i w cudzych gaciach. Nie mam w zwyczaju się im przyglądać.Moralny osąd jest nam potrzebny, ale naprawdę, dlaczego czepiać się ludzi tylko za to, w jaki sposób zaspokajają swój popęd? Zastosujmy to w zaspokajaniu głodu: lody malinowe są okej, ale golonka i barszcz – niedopuszczalne!Ach, i przypadkowy seks bez gumki jest po prostu niebezpieczny dla zdrowia, a gwałt na randce jest krzywdą wyrządzaną zgwałconej kobiecie. Więc to pierwsze jest po prostu nierozsądne, a to drugie złe. I tak powinna wyglądać edukacja neutralna.Ocena moralna „osoby mówiące że homoseksualizm jest zły są złe” też są częścią tej zasady. Homofob krzywdzi swoją postawą homoseksualistę, który mu przecież nic nie jest winien, chce tylko mieć prawo do kochania się jak chce i z kim chce.

          3. Ufff… Od początku…. Twoja „przykładowa” ocena mojej sytuacji nie dotyka mnie w najmniejszym nawet stopniu (wiele osób komentujących tego bloga pisało mi podobne rzeczy nawet w ostrzejszym tonie i ja nie pisałam: „Jesteście nietolerancyjni, wstrętni, zacofani, i nie macie najmniejszego prawa myśleć o mnie tak, jak myślicie!”), dopóki mówisz – „to co robisz budzi WE MNIE wątpliwości natury moralne”)j” – bo to TWOJE wątpliwości (i Twój – a nie mój – ewentualnie problem- jeśli problemem można nazwać to, że się ocenia jakieś zjawisko w kategoriach etycznych) – co więcej uważam, że każdy ma do nich prawo w odniesieniu do dowolnego zjawiska, tak długo, dopóki nie krzywdzi tych, których te jego wątpliwości dotyczą. Ty zaś mówisz: „NIE MASZ PRAWA mieć takich wątpliwości, ponieważ już przez sam fakt tego, że tak myślisz, krzywdzisz ludzi, którzy żyją tak a nie inaczej.” I to jest właśnie różnica w naszym pojmowaniu „tolerancji.” 🙂 Powtarzam, pojęcie „umiaru” jest bardzo subiektywną oceną – do której zresztą, jak każdy, masz prawo.:) Zresztą, jeśli ktoś się nie zgadza z moją oceną jakiegokolwiek zjawiska, w którym uczestniczy, nic nie stoi na przeszkodzie, by mi pokazał inną stronę tego zjawiska, której ja, być może, nie dostrzegam. Zresztą podobnie sama próbuję postępować z tymi, którzy mają (uprawnione!) wątpliwości co do mojego sposobu życia. Daruj, ale ja do upadłego będę bronić mojego prawa do mówienia „nie!” nawet jeśli w dobrym tonie będzie wołać zgodnym chórem „Tak, tak, tak!” (albo odwrotnie).

          4. Ufff… Od początku…. Twoja „przykładowa” ocena mojej sytuacji nie dotyka mnie w najmniejszym nawet stopniu (wiele osób komentujących tego bloga pisało mi podobne rzeczy nawet w ostrzejszym tonie i ja nie pisałam: „Jesteście nietolerancyjni, wstrętni, zacofani, i nie macie najmniejszego prawa myśleć o mnie tak, jak myślicie!”), dopóki mówisz – „to co robisz budzi WE MNIE wątpliwości natury moralne”)j” – bo to TWOJE wątpliwości (i Twój – a nie mój – ewentualnie problem- jeśli problemem można nazwać to, że się ocenia jakieś zjawisko w kategoriach etycznych) – co więcej uważam, że każdy ma do nich prawo w odniesieniu do dowolnego zjawiska, tak długo, dopóki nie krzywdzi tych, których te jego wątpliwości dotyczą. Ty zaś mówisz: „NIE MASZ PRAWA mieć takich wątpliwości, ponieważ już przez sam fakt tego, że tak myślisz, krzywdzisz ludzi, którzy żyją tak a nie inaczej.” I to jest właśnie różnica w naszym pojmowaniu „tolerancji.” 🙂 Powtarzam, pojęcie „umiaru” jest bardzo subiektywną oceną – do której zresztą, jak każdy, masz prawo.:) Zresztą, jeśli ktoś się nie zgadza z moją oceną jakiegokolwiek zjawiska, w którym uczestniczy, nic nie stoi na przeszkodzie, by mi pokazał inną stronę tego zjawiska, której ja, być może, nie dostrzegam. Zresztą podobnie sama próbuję postępować z tymi, którzy mają (uprawnione!) wątpliwości co do mojego sposobu życia. Daruj, ale ja do upadłego będę bronić mojego prawa do mówienia „nie!” nawet jeśli w dobrym tonie będzie wołać zgodnym chórem „Tak, tak, tak!” (albo odwrotnie).

          5. W mojej opinii „wątpienie” w czyjąś moralność, podczas kiedy się samemu żyje w nie do końca „czysty” sposób i do tego ma za sobą inne, „ciekawe” seksualne doświadczenia, jest czymś złym. Nie sądź i domagaj się by i Ciebie nie sądzono; potępiając innych nawet w charakterze „bo mnie się wydaje” wyrządzasz im krzywdę. Jeśli ktoś zarzuca mi czyny niemoralne, to mogę tylko powiedzieć rób po swojemu, to zobaczymy czy taki jesteś święty. Uważam że krytyka nawet w wydaniu „bo ja myślę” jest krzywdząca. Mnie zawsze krzywdziło twierdzenie, że robię coś źle, nawet jeśli byłam tego bardzo pewna. Staram się nie myśleć o upodobaniach, których nie podzielam i o ludziach którzy jednak tak. Widzisz pułapką samego myślenia jest to, że samymi myślami blokuje się ustawy pozwalające na związki partnerskie. To krzywdzi obywateli tego teoretycznie wolnego kraju, w którym wszyscy są teoretycznie równi; tylko że jednym wolno kochać tych, których chcą, a innym nie. Rzuć mentalnym kamieniem w każdego, kto nie odpowiada Twojej wizji świata – z takich kamieni rodzi się uprzedzenie, a z uprzedzenia prześladowanie. Tolerancja jest przecież tradycyjnie polska, rodzima, nasza! Gdyby nie potop szwedzki i katolickie (tak!) zadęcie, to prawdopodobnie takim krajem byśmy pozostali. W obecnym kształcie tolerancja jest wynalazkiem świata po Holocauście. Tam gdzie nietolerancja i stereotypy spotkały się z podatnym gruntem, błyskawicznie wyrosły instytucje do zabijania. Nadal będziesz bronić powrotu do starego porządku, gdzie można było nienawidzić kogokolwiek, bo miał pejsy, paraliż nóg, ciemną skórę, złe pochodzenie albo kochał własną płeć? To śmieszne, że weszliśmy w fazę krytyki poprawności politycznej, bez wejścia w samą poprawność.Pojęcie umiaru spotyka się blisko z pojęciem krzywdy. Kto nie czyni innym szkody, zna umiar. Natomiast coś czuję, że w Twoim pojęciu poza umiarem i budzące wątpliwości jest wszystko, czego nie chciałabyś w życiu zaznać. Ostatecznie przecież Twoja jest racja, i to święta racja… a nawet jak jest nie Twoja, to i tak Twoja jest twojsza.

          6. Wybacz, ale od „mentalnych kamieni” (cóż za piękne, precyzyjne określenie, swoją drogą – WSZYSTKO da się pod to podciągnąć, tak samo, jak pod „mowę nienawiści” – gdzie dostrzegłaś NIENAWIŚĆ w tym, co napisałam?:)) – do prawdziwych W MOIM wydaniu jest jeszcze baaaardzo daleka droga. Naprawdę tego nie zauważasz? Gdyby było tak, jak mówisz, należałoby skazać za usiłowanie zabójstwa i tych, którzy niosą transparenty z napisem „Geje do gazu!” i tych, którzy na „tęczowych” demonstracjach noszą tolerancyjne hasła w stylu „Rzuć granat na tacę!” Słowo nie zawsze „staje się ciałem.” To po pierwsze. A po drugie, WSZYSCY, chcąc nie chcąc, oceniamy ludzi i zjawiska. Domagać się całkowitej rezygnacji z tego, to apelować do ludzi, by przestali myśleć samodzielnie, zdając się całkowicie na zmienne wyroki „poprawności politycznej”, które przecież zmieniają się pod wpływem mód. Przykład: z pewnością powiesz, że „pedofilia jest zła” (klasyczny osąd o charakterze etycznym:)) – tymczasem 100 lat temu to stwierdzenie wcale nie było aż tak bardzo oczywiste. I skąd wiadomo, że będzie tak nadal za 100 lat, skoro NIE MA żadnych moralnych pewników?:) A po trzecie – jest różnica pomiędzy ocenianiem a potępianiem. Przykład wzięty z sufitu: Przypuśćmy, że NIE PODOBA MI SIĘ, że ludzie noszą kolczyki w nosie. Sam fakt wyrażenia takiego stanowiska nie oznacza, że MUSZĘ od razu zacząć nawoływać do nienawiści (czy karania) tych, którzy te kolczyki noszą. Prawda? Aha, i po czwarte: jeśli samo wyrażenie stanowiska krzywdzi ludzi, wszelka publicystyka (o blogach już nawet nie wspominając) traci rację bytu, podobnie jak każda dyskusja. Taki świat przypominałby windę, w której stałby nagi człowiek, a wszyscy inni umówiliby się (a poprawność polityczna jest właśnie taką umową), że będą się zachować, jakby go nie zauważali. 🙂 Daruj, ale ja – jak ten chłopiec z baśni Andersena – chcę mieć prawo do stwierdzenia, że „król jest nagi” jeśli właśnie tak uważam. A jeśli ktoś sądzi, że się mylę, niech mi pokaże swoje racje. I tyle. Ps. Chciałabym się doczekać np. w „NIE” takiej „mowy nienawiści” jaka (rzekomo) panuje na tym blogu. 🙂

          7. 1. O ile wiem, hasła nawołujące do nienawiści są w tym kraju karane, więc za „geje do gazu” itp. powinno się wyciągać konsekwencje. A nawiasem „rzuć granat na tacę” jest o tyle bezsensowny, że Kościół wystarczająco szkodzi sobie sam, nie potrzebuje pomocy.I oczywiście, nigdzie nie wzywasz do nienawiści wobec poly. Rzucasz tylko garść oskarżeń, stereotypów i domysłów, opatrzonych autorskim komentarzem: nie lubię. Spróbuj napisać podobny tekst o ortodoksyjnych Żydach: że każą sobie płacić za wszystkie drobne usługi, że są skąpi i na dodatek wszędzie się wcisną i wszystko sobie załatwią; nie zapomnij wyrazić zwątpienia wobec tych sposobów postępowania. Na koniec może jeszcze dodaj że sami są winni zagłady.Mentalne kamienie niefortunne rzeczywiscie, ale same kamienie jakoś nie wydawały mi się odpowiednie. Doceniam fakt, że nie żądasz kary za inny od Twojego pomysł na życie; szkoda, że próbujesz udowodnić iż nie jest on właściwy i równie dobry jak inne, a praktykujący go ludzie cierpią.2. Myśleniu samodzielnemu wielkie tak! Niech każdy myśli za siebie i wstępuje w taki związek jaki będzie dla niego dobry. Po co rozmyślać o cudzej zdolności do homoseksualizmu, z obrzydzeniem stwierdzając „przecież to paskudne”? Jeśli ktoś to robi, to znaczy że lubi, a to znaczy, że równie dobrze możemy mu tłumaczyć że tylko lody waniliowe są smaczne.Ach, że nie ma moralnych pewników? Spoko, od jutra wprowadzam modę na zabijanie, szczególnie własnej rodziny, i kazirodztwo. Poza tym wiesz, kiedyś była moda na leczenie uzależnienia od morfiny heroiną. Nie sądzę żebyśmy wrócili do tego etapu. W kwestiach seksualnych (i nie tylko) ocena według krzywdy jest dla mnie na tyle pewna, że nie muszę mnożyć uprzedzeń.3. Jest różnica pomiędzy ocenianiem a potępianiem, głównie taka, że można powiedzieć „ładna kiecka” i to też będzie ocena. Przykład z kolczykami jest o tyle bardzo trafny, że jeśli Ci się nie podobają, nie robisz sobie kolczyka. Ty natomiast postanowiłaś oznajmić światu na poczytnym blogu, że kolczyki są nieładne, niezdrowe, niepraktyczne i nawet nie zasługują na rangę ozdoby, a na dodatek noszące je osoby muszą cierpieć i im samym też z pewnością się nie podobają. Niby nie nawołujesz do czynów karalnych, ale niesmak pozostaje.4. Nie każda publicystyka krzywdzi i dobrze o tym wiesz. Publicystyka w guście „jako mężczyzna uważam, że bierny seks analny jest traumatycznym przeżyciem” to jak dla mnie majstersztyk w udawaniu, że nie chciałoby się tych biednych, omamionych ludzi uwolnić i pokazać im jedynego słusznego modelu.

          8. Jeśli aż tak bardzo irytuje Cię mój ograniczony i pełen uprzedzeń sposób myślenia to – przepraszam bardzo, po co się nim katujesz. Nawiasem mówiąc, czy możesz z ręką na sercu powiedzieć, że nigdy w żadnej sprawie i sytuacji, nie żywiłaś wątpliwości w stosunku do sposobu życia który wybrali inni ludzie? Oczywiście, mogłabym napisać post w stylu :”Poly? Ach, jakie to ciekawe, podniecające, mądre piękne i cudowne. A niektórzy wredni, zacofani i nietolerancyjni ludzie ośmielają się sądzić inaczej!” Jestem pewna, że wówczas zasłużyłabym w Twoich oczach na same superlatywy. Ale wiesz, co, ja nie umiem pisać wbrew sobie. I powiem Ci szczerze, że liczyłam na to, że przyjdzie tu jakaś wielokochająca osoba i spróbuje mi powiedzieć: „Wiesz, NIE JEST tak, jak myślisz – kochamy się wszyscy ogromnie i jest cudownie!” Albo nawet „Rani mnie to, co napisałaś.” Wtedy szczerze bym przeprosiła.Podobnie zresztą było gdy pisałam o CDD. Nadal jestem sceptyczna wobec takiego stylu życia, niemniej ludzie którzy tak żyją przekonali mnie, że można i w tym znaleźć szczęście (choć ja bym tego dla siebie nie wybrała). A jednak punktem wyjścia do rozmowy MUSI być szczere wyrażenie swojego stanowiska. W imię czego mi tego zabraniasz? I jak udowodnić, że się krzywdzi kogoś samymi „niepoprawnymi” myślami? Bardzo bliska jest mi definicja tolerancji Woltera: „Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale będę bronił Twego prawa do mówienia tego.” Boję się świata, w którym wszyscy będą MUSIELI myśleć, mówić a nawet czuć tak samo.

          9. Nawiasem mówiąc, Doris, wydaje mi się, że LEPIEJ jest powiedzieć „nie podoba mi się to, bo…” niż stwierdzić „nie- bo nie!” albo „to wstrętne odrażające, grzeszne” (gdzie napisałam coś takiego?). Zauważ że gdybym napisała tekst „pozytywny” z uzasadnieniem: „ponieważ…” byłabyś zachwycona otwartością mego umysłu. 🙂 Ale to już bez znaczenia, bo i tak wcisnęłaś mnie już do własnej mentalnej szufladki z napisem” „ograniczona i zakłamana baba, która wszystkich usiłuje przerobić na własne podobieństwo.” Skoro zaś KAŻDYM poglądem można kogoś zranić lub o9burzyć, lepiej nie mieć żadnych poglądów, albo – i tak robi większość ludzi w dzisiejszych czasach – mówić, pisać i myśleć tylko to, co „wypada.” (Dziękuję, że mi uświadomiłaś cały bezsens prezentowania moich „niesłusznych” poglądów na tym blogu.) Przykład: biednego Jerzego Skoczylasa uznano swego czasu za „Homofoba roku” tylko dlatego, że „ośmielił się” powiedzieć, że jego prywatnym zdaniem „małżeństwo” to jest „chłop i baba.” Cóż za ładunek „nienawiści” w tej wypowiedzi! 🙂 Nawiasem mówiąc, „zło” kazirodztwa czy dzieciobójstwa też już dziś nie jest takie oczywiste. W Niemczech skazano niedawno brata, który kochał (jak kobietę) swoją siostrę – ale się wysterylizował, żeby nie było z tego (więcej) chorych dzieci. Jego obrońcy powołali się tu na art. konstytucji, który mówi,że „każdy ma prawo do wyboru takiej formy życia prywatnego, jaką uznaje za najodpowiedniejszą dla siebie.”:) Natomiast wielebny guru Singer, wychodząc ze słusznego, moim zdaniem, założenia, że nie ma żadnej wyraźnej różnicy pomiędzy płodem a noworodkiem postuluje, by decyzję o życiu lub śmierci nowonarodzonych pozostawić również całkowicie w rękach ich rodziców. Prawda, że piękne?

          10. Obawiam się że tę dyskusję faktycznie trzeba skończyć, bo osiąga już szczyty jałowości. Mogę Ci napisać jeszcze miliard Bardzo Mądrych Komentarzy, na co Ty mi odpowiesz miliardem jeden Bardzo Mądrych Odpowiedzi, co generalnie wniesie tylko tyle że zaczniemy odwoływać się w dyskusji o poly do aborcji, eutanazji, praw zwierząt i pokoju na świecie.I nie, wcale nie uważam Cię za zakłamaną, wredną itp. babę, bo w gruncie rzeczy nie o to chodzi. Nigdy w życiu nie widziałaś ani nie znałaś nikogo kto byłby w jawnym związku poly, przeczytałaś jedną relację z takiej formy związku, osoby która została do niego zmuszona. I już wiesz, że jest to z pewnością krzywdzące, już wiesz że to tylko legalizacja zdrady, ze to wygodnictwo i zaspokajanie niskich instynktów. I oczywiście mówisz, że to tylko Twoje zdanie, ale to jakby mało istotne.Tak samo zadziałałby na mnie recenzja iPada, pisana na bazie cudzej recenzji iPoda, bez kontaktu i z jednym i z drugim. „Czytałam wczoraj recenzję iPoda. Jak wspominał recenzent, iPod to tylko mp4 z dużym ekranem, zbyt małym by wygodnie oglądać klipy, zbyt dużym na odtwarzacz. Dodatkowo jest bardzo awaryjny i szybko kończy mu się bateria. Nigdy nie widziałam iPoda, ale w całej rozciągłości się z tym zgadzam, jest beznadziejny. Z tego wnoszę, że iPad to również produkt nieudany. Nie wyobrażam sobie na przykład czytania na nim książek. Ekran musi być zbyt jasny i na pewno psują się od tego oczy. A tak w ogóle iPad został stworzony, by wyciągać pieniądze za aplikacje specjalnie dla niego stworzone. Nie polecam.”Mnie to po prostu drażni, tym bardziej, że nawet w świetle nauki (a konkretnie seksuologii), jeżeli coś nie szkodzi i jest akceptowane przez obie osoby w związku, to nie ma potrzeby się w to wtrącać.

          11. ZazdrośćŻeby mówić o poligamii trzeba najpierw zastanowić się nad tym, czym jest zazdrość, i skąd się bierze. Otóż w naszej kulturze utarło się, że to mężczyzna zapewnia dobrobyt rodzinie, co stanowi pewna gwarancje bezpieczeństwa. Z drugiej strony, wierzymy w geny, w dziedziczenie naszych własnych cech, i chcemy wychowywac własne dzieci. Tak wcale nie musi być.Są miejsca na Ziemi, gdzie to kobiety swoja pracą utrzymują rodzinę. Mężczyzna jest gadżetem, wcale nie gwarantujacym powodzenia materialnego. W takich społecznosciach nie istnieje zazdrość kobiet. Podobnie, w społeczenstwach wierzących w reinkarnację, nie istnieje zazdrość mężczyzn. Po prostu nie są ważne geny dziecka, wazne jest kto się w niego wcielił. Jestem przekonany, że za 20 – 30 lat zazdrość zniknie; tylko czy taki świat będzie lepszy?

      2. Poliandria w Chinach? Była w Tybecie, ale po 51 roku została zabroniona. Poza tym, polegała ona na tym, że 8 – 10 letnia dziewczynka „poślubiała” cała rodzinkę braci, a jeżeli tatuś (tatusiowie) był wdowcem, to również jego. Chodziło o to, że był zakaz podziału ziemi i wszystkie dzieci były wspólne, a rządfził najstarszy lub najmadrzejszy.Do osiągniecia dojrzałości płciowej „żona” tylko sprzątała i gotowała, a póxniej obsługiwała wszystkich meżczyzn w rodzinie. Czy ma to coś wspólnego z Twoim blogiem?Wracam do tych Chin. Po co kobiecie w Chinach wielu mężów, skoro może mieć tylko jedno dziecko?

        1. Wyjaśniam: związki poliandryczne w Chinach są nieformalne (i nie zalegalizowane) – wynikają po prostu z „potrzeby chwili” – z rosnących dysproporcji pomiędzy liczbą mężczyzn i kobiet.

        2. Dzięki, Bilobil, bałam się że to ja jestem niedoinformowana. Czy tam czasem nie występowała też poligynandria, w sensie w niektórych klasach bracia z ojcem do spółki kupowali sobie więcej niż jedną żonę?

  4. Abstrahując od nauk kościoła. Odstawmy na chwilkę to, co on głosi:) Jest tak, że znajdą sie tacy, którzy będą poli … coś tam zachwalać i będzie im z tym dobrze. Na ich sposób dobrze. Znajda sie też tacy, którzy będa głosić, że monogamia jest cacy i tylko w czyms takim znajduje się źródło prawdziwej miłości. Skoro cos takiego jak poli… coś tam istnieje, czyli sa ludzie potrzebujący tego….Czy to dobre, czy to złe? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, byc może są tacy, którzy znajdują w tym spełnienie i czuli by sie koszmarnie i nieszczęśliwie gdyby ktoś zamknął ich w jednym, dożywotnim związku. Autorka omawianej przez Ciebie książki nie odnalazła się w tym. Ale też wielu nie odnajduje sie w monogamii.A teraz prywatnie. jestem za monogamią. Uważam że jesteśmy w tym miejscu po to aby pracować nad swoimi emocjami i uczuciami. Żazdrośc, mój ci on, złość , zaborczośc to nie są dobre uczucia. To są uczucia desktrukcyjne. Pewnie, że moga pojawiac sie w zxwiązku, ale…. trzeba nad tym pracować. I teraz układ poligamiczny jest fe kiedy facet, albo kobieta biora ślub ukrywając swoje zapatrywania na to jak widzą zxwiązek i póżniej serwują niespodziankę partnerowi-partnertce i chca, domagają się trójkatów, czworokątów i innych układów grupowych. Natomiast kiedy wsio jest jasne, nie ma kłamstwa… wiemy z kim mamy do czynienia to tylko i wyłącznie nasz wybór… wolna wola. Spotkałam tylu ludzi z „dziwnymi” przekonaniami i zapatrywaniem na życie, że gdyby chciano ich wsadzić w jedyne prawdziwe i ” przynoszące szczęście” „szablony” to by chyba byli najnieszczęśliwszymi ludźmi na tym globie:)Pozdrawiam.

  5. Chociaż z drugiej strony…skoro wiem, że wszyscy mamy tendencje do uznawania swojego sposobu na życie za najlepszy (pamiętam, jak oburzył mnie pewien poliamorysta, który nie mógł się nadziwić, że pewna dziewczyna, która mu się spodobała, nie chciała wejść z nim w związek, dowiedziawszy się, w jakim układzie on żyje, twierdząc, że ona nie mogłaby tak żyć – bo on powiedział „a dla mnie to monogamia jest chora!”) to MUSZĘ również zakładać, że mnie to też dotyczy.:) I jeśli ludziom dobrze jest żyć np. w siódemkę, to teoretycznie nie powinno mnie to obchodzić. Ale… jeśli człowiek jest istotnie „naturą otwartą” – tzn. że jego życie może się realizować na setki różnych sposobów, to czy MUSZĘ także koniecznie zakładać, że wszystkie one są równie dobre? Nie jestem pewna, ale myślę, że takie założenie wcale nie jest konieczne. Chcąc nie chcąc wszyscy oceniamy przekonania innych (choćbyśmy się zarzekali, że jest inaczej). Przyszło mi jeszcze do głowy, że przy każdym kolejnym ślubie swego męża Irene słyszała (pozornie) „logiczny” argument: „O co Ci chodzi, kochanie? Ona Ci w niczym nie zagraża! To niczego między nami nie zmieni!” Myślę, że to nieprawda. Pojawienie się nowej osoby w związku ZAWSZE „coś” zmienia – nawet jeśli jest to zmiana tak „naturalna” jak narodziny dziecka. Chociażby w tym sensie, że ludzie muszą odtąd inaczej dzielić swój czas. Prawda?

    1. Nie musisz zakładać, że są dobre. Twoje wnętrze to kompas i tym się kieruj, ale…. czy wszyscy powinni lub też muszą mieć taki sam kompas? Czy istnieje jeden tylko słuszny kierunek i droga życia? Gdybyśmy odwrócili teraz wartości. Załóżmy, że żyjemy w świecie gdzie normą jest poligamia i ktoś naucza, wmawia, że tylko w ten sposób, tylko tak jest najlepiej.Po Bożemu, prawdziwie…..itd. A tu kurcze trafia sie kilku którzy chcą z jednym i tym samym do końca. I ich teraz reszta „prostuje”, naprowadza, wymadla tą jedyną słuszna drogę….Zawsze się zmieniaja relacje kiedy wchodzi ktoś na trzeciego, czwartego, piątego …. w związek. Co tu duzo… zmieniaja sie relacje w małżeństwie kiedy pojawia sie dziecko… iluz to panów czuje się osamotnionych, bo dla żony pierwsze miejsce to tylko dziecko. I co? I ilu panów godzi sie na „drugorzędna ” role w związku. A jak jeszcze pojawia się tych dzieci więcej to w ogole czy ci ludzie mają czas dla siebie? W tych związakach poligamicznych i poli różnych rodzajów…. moze sa sytuacje kiedy partnerzy potrafią się jakos sobą „rozsadnie” dzielic? Moze kobieta ma tak dosyc, bo umęczona jest opieką nad dziećmi, ze w duchu marzy aby partner znowu sie ozenił, wziął sobie nową seksualną pożywke, a ja w spokoju zostawił, zadbał tylko o pełny garnek dla nich i potrzebne rzeczy ….. ? Skoro komuś poligamia nie odpowiada to dla tego kogos jest zła i się w to nie wcghodzi, albo się z tego wychodzi jak sie weszło. Skoro istnieją ludzie którzy w tym się spełniaja to , co tu im nawijać o cierpieniu innych, tym bardziej, że znajdują tych innych chetnych na tego typu związki…. Czy oby oni na pewno cierpiący( tylko nie czujący lub nieswiadomi) … nie wiadomo. Może byc też i tak, że są bardzo świadomi, a cierpieliby być może gdyby ich w ramki monogamii wsadzić.

  6. dziękuje za podsunięcie ciekawej książki:) już ją namierzyłam w bibliotece, ale jest wypożyczona. To nic. Poczekam. być może jest to uwarunkowane kulturowo, ale ja nie wyobrażam sobie tego: dzielić się mężczyzną. Nie! Absolutnie. A tak w ogóle… ciekawe czemu, jeśli mowa o poligamii, to zwykle mężczyzna ma wiele żon, a nie kobieta wielu mężów?

    1. A to już było uwarunkowane historycznie (a po części także biologicznie). Dobry myśliwy mógł polować dla wielu kobiet i one same często chętnie przyłączały się do niego. O ile jednak kobiecie zależy na tym, by mężczyzna angażował wszystkie swoje zasoby w nią i jej dzieci – o tyle mężczyzna jest zainteresowany tym, żeby wszystkie dzieci, które wychowuje były jego (choć według badań i tak ok. 10% panów bezwiednie wychowuje nie swoje biologicznie dzieci). A to znacznie łatwiej osiągnąć w monogamii lub wielożeństwie, niż w poliandrii. Prawie wszystkie gatunki zwierząt, które są poligamiczne, zachowują model: jeden samiec i kilka samic. Z tego wniosek, że taki wzorzec jest bardziej korzystny ewolucyjnie, niż przeciwny.

      1. To proste. Jeden samiec może zapłodnić wiele samic, ale wiele samców mając „do dyspozycji” tylko jedną samicę… hmm, tylko jeden samiec ją zapłodni, a reszta będzie musiała czekać dziewięć miesięcy na swoją kolej:)

  7. Aby „ktoś cierpiał” w związku wystarczy tylko aby ktoś pierwszy się „odkochał” niezależnie od tego czy wygodniej jest tej „odkochanej” osobie odejść czy zostać… i niezależnie od tego do kogo lub czego odchodzi.

    1. Wiem, Barbaro – ale w także w tym kontekście wydaje mi się, że poliamorystom może być „łatwiej” utrzymać „wysoką temperaturę” w związku. Po prostu, jeśli moja pierwsza żona się roztyła, druga chodzi w papilotach a trzecia zrzędzi – po prostu ZAKOCHUJĘ SIĘ w kolejnej – młodej, ślicznej i uroczej. Tak samo, jeśli moja żona uważa, że ja jej nie rozumiem lub/albo nie zaspokajam jej potrzeb finansowych, duchowych, seksualnych… – nic nie stoi na przeszkodzie, by znalazła sobie kogoś, kto to zrobi lepiej, niż ja. Jednego do szczerych rozmów, drugiego do pomocy w domu, a trzeciego do sypialni… Pascal kiedyś napisał, że człowiek jest pełen potrzeb – i ceni sobie tylko tych, którzy są w stanie zaspokoić je wszystkie. A ponieważ trudno jest znaleźć osobę, która by spełniała dokładnie wszelkie nasze oczekiwania – mnożymy partnerów.

      1. Nie takie to proste – skoro pomnożymy sobie partnerów to i wzrośnie liczba potrzeb jakie SAMI musimy spełniać. A to o czym piszesz – to chyba zwykłe „skakanie z kwiatka na kwiatek”. Jeśli ktoś faktycznie kocha kilka swoich żon (lub mężów) to nie pojedzie do innej (innego) jeśli „dziecko gorączkuje i zlew przecieka”… chyba że u tej drugiej przecieka dach i dziecko jest w szpitalu 😉

        1. Gdybym była poliamorycznym mężczyzną, w zaistniałej sytuacji zaprzyjaźniłabym pierwszą żonę z moim kolegą pediatrą (cóż to za cenny nabytek dla naszej rodziny – on ma takie świetne podejście do dzieci!:)), a drugą z moim znajomym dekarzem, z którym chodziłem do podstawówki (świetny fachowiec, a do tego zabójczo przystojny – spodoba jej się!:)) a sam, idąc do dziecka do szpitala, zapoznałbym się bliżej z sympatyczną pielęgniarką, upewniwszy się wcześniej, że potrafi ona naprawić kran (mając na uwadze potrzeby pierwszej żony:)).

          1. Tylko żeby potem nie przespać się przez pomyłkę z dekarzem i nie wyswatać żony z panią doktor… trzeba mieć pokaźny kalendarzyk albo super pamięć ;):):)

          2. A dlaczego nie?:) Tak byłoby nawet jeszcze ciekawiej i bardziej twórczo… 😉

  8. Bardzo długo nie mogłam zgubić zbędnych kilogramów, aż do momentu gdy trafiłam na witrynę o zaskakującej treści. Zastosowałam się do wskazówek zawartych na http://www.blyskawiczna.wop.pl . Wynik był piorunujący, udało mi się schudnąć w ekspresowym tempie, co mnie zszokowało. Pierwszy raz poczułam się szczęśliwa.

    1. A będziesz jeszcze szczęśliwsza, gdy Ci zapłacą za tę reklamę – a więc jej nie skasuję. 🙂 Ja naprawdę nie mam nic przeciwko uszczęśliwianiu ludzi. 🙂

  9. Rany kto by wytrzymał z dwoma a może trzema kobietami. Jestem przeciw, żaden mężczyzna tego nie wytrzyma. I jeszcze gromada dzieciaków oooo nigdy – teraz w kryzysowych czasach to samozagłada.

    1. Zawsze można znaleźć sobie jakieś „wyjście awaryjne.” 🙂 Polecam film „Och, Karol” (1988) – wbrew pozorom jest to całkiem niegłupia historyjka o człowieku, który autentycznie kochał wszystkie kobiety (a one, na jego nieszczęście, kochały jego:))

  10. Witam, to o czym piszesz nazywa sie Sodoma i Gomora. Rozpusta i jeszcze raz rozpusta, po co hamować swoja chuć , skoro można zyć jak zwierzęta.

    1. Nie, no – tak bym nigdy nie powiedziała. To są ludzie, tacy sami jak my – nawet jeśli to, co robią, budzi we mnie wątpliwości.

      1. Albo co ty piszesz, że to ludzie tacy jak my ? ….. )))Kazdy z kazdym i wszędzie, to jak psy lub koty Znalam takich, jedna kobieta, maz i kochanek mieszkali razem.Co drugie dziecko miało nazwisko kochanka. Fajna rodzinka, nie…… Patologia.

        1. No, cóż – tacy jak my również w tym sensie, że wszyscy jesteśmy grzeszni i polegamy podobnym pokusom, jak oni. Różnica jest tylko taka, że „my” uważamy, że należy walczyć z takimi pragnieniami, oni – że można im ulegać. 🙂 Wiesz, swego rodzaju układy „poli” były bardziej popularne (choć nieoficjalnie) w czasach, gdy małżeństwo zawierano bez miłości – wówczas kobieta (czy mężczyzna) miał(a) jednego męża „z obowiązku” a drugiego – dla „miłości”. Wydawałoby się, że w miarę rozwoju monogamicznych związków partnerskich zjawisko to będzie zanikać (bo wydaje mi się, że monogamia najbardziej sprzyja zbudowaniu głębokiej więzi) – a jednak… 🙂 Sama znałam mężczyznę, który wychowywał kilkoro nie swoich dzieci – i, mimo wszystko, bardzo kochał żonę. Człowiek to skomplikowana istota. 🙂

  11. Temat ciekawy. Dwa wątki podejmę krótko1. Mormonizm sie juz „ucywilizował” i jego zasadniczy nurt odrzuca juz wielomałżeństwo (za Boga nie wiem czemu).2. Trudno sie nie zgodzić z poglądem autorki że wszystkie wersje „poli” trącą jakims oszustwem. Rada ma taka: albo zgromadzenie zakonne – mozna (przynajmniej teoretycznie) obdarzać miłością ( platoniczną czyli tą prawdziwą) swoich współbraci/współsiostry do bólu, albo wykupic karnet w burdelu i dawać upust chuciom do woli i bez emocjonalnych problemów zazdrościom itp…Polączenie tego moznaby sądzić występuje w niebie czyli rzeczywistości nieziemskiej, niestety.. seks czyli jakaś forma emanacji instynktów prokreacyjnych nie ma tam zastosowania..

    1. Bubo – co do punktu 1) to Kościół Świętych w Dniach Ostatnich nie tyle sam zrezygnował z poligamii co raczej został do tego zmuszony – ponieważ poligamia wg prawa jest przestępstwem. Wciąż jednak żyją grupy osób wiernych pierwotnym objawieniom J. Smitha – głównie w Nowym Meksyku. Irene Spencer była jedną z takich ortodoksyjnych mormonek. Jeśli chodzi o punkt 2, to zakładając (i cytując BVI) że istotnie zmartwychwstaniemy wraz z ciałem – może dopiero „tam” będziemy się zastanawiać, jaki jest głębszy sens naszej seksualności?:) Któż to wie? Pamiętasz tę historię z żoną siedmiu (kolejno) braci, którą saduceusze opowiadają Jezusowi, żeby Mu wykazać absurd idei zmartwychwstania? Jezus mówi jedynie, że „tam” nie będziemy się już żenić ani wychodzić za mąż – ale co do reszty więzi międzyludzkich…? Jedna wielka niewiadoma. 🙂

  12. Jedno zastrzeżenie, a może bardziej wyjaśnienie: Poligamia – ogólne określenie związków przedstawiciela jednej płci (nieistotne której) z wieloma przedstawicielami płci przeciwnej.Poligynia (gr. „wiele żon/kobiet”) – jeden mąż ma więcej niż jedną żonęPoliandria (gr. „wielu mężów/mężczyzn) – jedna żona ma wielu mężów.Mylisz poligynię z poligamią, a tą drugą z „poliamorią”, która raczej nie jest naukowym czy też ogólnie przyjętym terminem na tego rodzaju związki.

  13. kobieto, naprawdę nie masz większych zmartwień… No chyba, że napisałaś ten tekst na zamówienie…

    1. Wiesz, co – ja już jakaś taka jestem, że lubię się zastanawiać nad rzeczami, nad którymi inni mało myślą… 🙂

  14. Aha, Doris – jeszcze jedno – oczywiście nikt z nas nie jest bez grzechu, i nigdy nie twierdziłam, że ja jestem. I jeśli domagam się dla siebie prawa do osądzania zjawisk, przyznaję innym to samo prawo w odniesieniu do mojej osoby. Tak więc, jeśli tak czujesz, masz prawo bez skrupułów uważać mnie za zakłamaną hipokrytkę, którą zapewne jestem. Wierz mi, że staram się nigdy nie tracić z pola widzenia belki, która tkwi w moim własnym oku. Czy z faktu, że jestem żoną księdza (czyli w swoim najgłębszym pojęciu zrobiłam coś, co jest grzechem) wynika, że nie powinnam wypowiadać się więcej na żaden temat (na zasadzie: „siedź cicho, bo Ty też masz niejedno za uszami!”)? Gdyby jednak prawo do tworzenia tekstów przysługiwało tylko „zupełnie czystym”, publicystykę mogliby uprawiać wyłącznie aniołowie. 🙂 Przykład: prof. Religia np. prywatnie wyznawał opinię, że papierosy nie szkodzą (i ta wiara w końcu go zabiła) – czy jednak nie miał prawa mówić swoim pacjentom, że palenie im nie służy?

    1. Parafrazując słowa Syracha ze Starego Testamentu, człowiek mądry upomniany przez bliźniego przyjmie to upomnienie z pokorą i pożytkiem dla siebie, a człowiek głupi będzie się oburzał i obrażał jak mała dziecko. Jestem kierowcą i zdarza się, że widzę naprzeciwko auto nie oświetlone. Często mam dylemat czy zamrugać mu czyli dać znać, żeby zapalił reflektory, aby nie stanowił zagrożenia dla SIEBIE I INNYCH, czy nie. Może sobie pomyśli, że jestem nadgorliwa?, bo może on ma gdzieś przepisy ruchu drogowego w myśl zasady 'hulaj dusza, policja jest daleko’. Może się obrazi, bo baba nie będzie mu przypominać i dyktować co ma robić, a może właśnie podziękuje mi, bo wyjechał roztargniony i zapomniał i zdaje sobie sprawę, że to dla jego dobra mu mrugam i parę zeta w kieszeni też zaoszczędzi na domniemanym, a nie otrzymanym mandacie.Dlaczego naszło mnie na motoryzację?, nie wiem.

Skomentuj ~usb Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *