Bezpieczny seks i inne takie…

Nieuchronnie zbliżają się wakacje, i z pewnością, jak co roku, wielu nastolatków straci dziewictwo pod namiotem – i równie wielu edukatorów będzie im zachwalać bezpieczny seks.

Na pewno znowu narażę się komuś tym tekstem (i po co mi to było – nie lepiej to nie ujawniać się ze swymi zaściankowymi poglądami?:)) – chociaż NAPRAWDĘ nie mam nic przeciwko uświadamianiu młodzieży oraz uczeniu jej odpowiedzialności – ale…

Nic nie poradzę na to, że na hasło „bezpieczny seks” moja przekorna wyobraźnia nieodmiennie podsuwa mi obraz Leslie Nielsena w filmie z serii „Naga broń” – wraz ze swoją partnerką owiniętego od stóp do głów w gigantyczną prezerwatywę – i z komentarzem: „Uznajemy tylko bezpieczny seks!” 🙂

Wiem, wiem, że prezerwatywa znacznie zmniejsza (choć nie eliminuje całkowicie!) ryzyko zarażenia wirusem HIV i innymi chorobami przenoszonymi drogą płciową – o które niezwykle łatwo w naszym świecie, gdzie o „przypadkowy seks” jest łatwiej, niż kiedykolwiek.

A jednak musicie mi wybaczyć, że jest mi zwyczajnie i po ludzku smutno, kiedy czytam, że WHO zaleca stosowanie jakiejś bariery ochronnej podczas wszelkiego typu kontaktów seksualnych. Ciekawe, czy kiedyś będziemy się musieli nawet całować „higienicznie” przez specjalne maseczki (takie, jak te, których już dziś używają ratownicy przy metodzie „usta-usta”), a dotknięcie partnera „niezabezpieczoną” ręką będzie uchodziło za niebezpieczną ekstrawagancję (albo rzadki luksus)?

Myślę, że popularność pigułki antykoncepcyjnej można po części przypisać i temu, że ludzie (a zwłaszcza mężczyźni) pragnęli się pozbyć tego problemu – stąd zresztą wynika konieczność przypominania kobietom o potrzebie używania prezerwatyw, nawet jeśli równocześnie stosuje się pigułkę. Wiele bowiem z nich, czując się „bezpiecznie” (przecież wiadomo, że niechciana ciąża to najgorsze, co się może kobiecie w wyniku przygodnego seksu przytrafić – AIDS przy niezaplanowanym dziecku to już doprawdy mały pikuś!:)) chętnie zapomina poprosić partnera o założenie prezerwatywy…

(I możliwe, że jednym z dowodów na to, że ludzie nie czują się wcale komfortowo w towarzystwie swojej lateksowej ochrony, jest również istnienie specjalnego Dnia bez Prezerwatywy -28 maja…Przerażają mnie też na różnych młodzieżowych forach wątki typu: „Czy sama pigułka bez prezerwatywy to dobry wybór?” NIE! To z pewnością nie jest mądry pomysł…)

Tymczasem wiadomo, że idąc z kimś do łóżka, zapraszamy jednocześnie do naszej sypialni wszystkich jej/jego partnerów (czasami musi tam zatem panować niezły tłok…) – i smutno mi jeszcze bardziej, gdy pomyślę, że wobec tego najpiękniejszym „dowodem miłości” narzeczonych powinno być wspólne wykonanie przed ślubem testu na HIV tudzież inne choroby weneryczne. („Nie bój się, patrz, jestem zdrowy! Możesz mnie dotykać bez żadnych zabezpieczeń!”) Przecież nikomu (choćby wcześniej był księdzem!:)) nie można wierzyć w żadne zapewnienia w tej kwestii.

Tylko medycyna może nam dziś wystawić wiarygodne świadectwo moralności… czy może raczej certyfikat bezpieczeństwa…

Zgoda, być może seks z tymi wszystkimi kondomami, pigułkami i implantami jest zachowaniem nieco bezpieczniejszym, ale czy jest także ZAWSZE mądrzejszy, lepszy i szczęśliwszy? Śmiem wątpić. Bo czy jakakolwiek prezerwatywa jest w stanie uchronić ludzi (a szczególnie tych młodych i wrażliwych) przed emocjonalnymi następstwami przypadkowego seksu?

Nigdy nie zapomnę rozmowy z pewnym seksoholikiem, który mi wyznał, że jedyne chwile, kiedy czuje „dotknięcie czegoś większego, niż on sam” to te, w których uprawia seks. Zrobiło mi się go wtedy szczerze żal. Kto wie, może większość z nas w rzeczywistości szuka w życiu szczęścia i spełnienia? Zbyt szybko przekonujemy się jednak, że seks jest na tym świecie znacznie tańszym towarem – i zadowalamy się nim, nierzadko biorąc go za miłość, albo, co gorsza, próbując „kupić” sobie trochę ciepła w zamian za seks. Jak nigdy pragniemy bliskości – a w rezultacie często jesteśmy dziś od siebie dalej, niż kiedykolwiek…

64 odpowiedzi na “Bezpieczny seks i inne takie…”

  1. najlepsza metoda jest abstynencja 🙂 ale na powaznie, chyba bezpieczenstwo powinna gwarantowac dojrzalosc psychiczna , emocjonalna…

    1. Niestety, sluciku, obawiam się, że wielu ludzi, rozpoczynających współżycie, nie jest do tego przygotowanych ani psychicznie, ani emocjonalnie (ile jest dziewczyn, które źle wspominają swój „pierwszy raz” jako przypadkowy, nieprzemyślany czy nieprzyjemny?). A my idziemy z dziewczynką do ginekologa, żeby zapisał jej pigułki, a chłopcu kupujemy prezerwatywy – i czujemy, że wypełniliśmy swój obowiązek jako dorośli…

      1. ostatnio slyszalam, ze obecnie mlodzi ludzie rozpoczynaja wspolzycie, bawia sie w oral, anal…a wstydza isc do ginekologa! oczywcsie, ze jest to wstyd! ale kurcze isc do lozka pierwszy ra zto nie wstyd 🙂 chociaz teraz ta granica wieku tak sie obniza, ze trudno sobie w ogole wyobrazic stan psychiki tych osob…

        1. No, tak, coraz więcej ROBIĄ a coraz mniej o tym WIEDZĄ – już tu gdzieś pisałam o mojej dyskusji z pewną 17-latką, która sądziła, że miesiączka to „pęknięcie jajnika”. Na moją uwagę, że to całkiem nie tak, odparła, że ona nie musi tego wiedzieć, tylko lekarz, który jej zapisał pigułki. Niedobrze, gdy ludzie myślą, że antykoncepcja zwalnia ich od myślenia…

          1. szczegolnie, ze antykoncepcja w formie tabletek zabezpiecza TYLKO przed ciaza a oczym juz komletnie mlode osoby chyba nie mysla…bo ciaza to nie choroba…

          2. Kiedyś na którymś z blogów znalazłam taki zapis rozmowy dwóch nastolatek w poczekalni do lekarza: „Wiesz, zapomniałam wziąć pigułkę!” „Nie przejmuj się – następnym razem weź dwie!” Regularne stosowanie środków antykoncepcyjnych sprawia nastolatkom większe problemy, niż w przypadku innych grup wiekowych, więc i wskaźnik zawodności jest nieco wyższy. Jeśli chodzi o choroby przenoszone drogą płciową, młodzi ludzie rzeczywiście mało o tym myślą.

  2. Od dawien dawna byli ludzie stali w uczuciach i „skaczący z kwiatka na kwiatek”. Po pierwsze trzeba się zdecydować do jakiego typu chcemy należeć. Po drugie – jeśli wybieramy typ II – poczytajmy lepiej o „bezpiecznym seksie” 😉 Tu się nie ma co oburzać – wiedza nie jest zła, tylko UŻYTEK z tej wiedzy możemy zrobić różny.

    1. „Od zawsze” byli też złodzieje, mordercy, itp.:) Argument, że jakiekolwiek zjawisko istnieje „od zawsze” nie oznacza automatycznie, że jest DOBRE i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko się z tym pogodzić.:) Jeśli chodzi np. o palenie papierosów, mówimy młodym ludziom, że mogą (a nawet powinni) powiedzieć „nie” – natomiast w sprawach seksu przyjmujemy taką postawę, jak street walkerzy, którzy rozdają narkomanom czyste igły i strzykawki: „Wiemy, że i tak będziecie to robić, więc przynajmniej róbcie to bezpiecznie.” W obecnych czasach istnieje ogromna presja na młodzież, żeby uprawiać seks (16-17-latki, które jeszcze tego nie robiły, są wyśmiewane i rozmyślają, jak by się pozbyć tego piętna), ale ile z nich potem żałuje tego, co zrobili? Ile jest dziewczyn (a myślę, że i chłopaków), które, gdyby mogły, cofnęłyby swój „pierwszy raz” bo był dość traumatycznym przeżyciem (a nie powinien być pięknym)? Ich cierpienie nas nie obchodzi – najpierw mówimy: „Rób to, co sam(a) uważasz za słuszne.” a potem zostawiamy ich samych z emocjonalnymi konsekwencjami tego faktu. Ponieważ obchodzą nas wyłącznie konsekwencje fizyczne – dopóki nie ma dziecka, a nasza pociecha nie złapała jakiejś infekcji, możemy uważać, że odnieśliśmy „sukces”. Ale czy rzeczywiście? Sądzę, że w dzisiejszych czasach jest bardzo wiele nastolatków, które wiedzą już „wszystko” o fizycznych aspektach uprawiania seksu, natomiast bardzo niewiele o tych, które wykraczają poza czysto biologiczny akt. Na pytanie „co to jest miłość?” często odpowiedzią jest milczenie albo wzruszenie ramion. Jak myślisz, jacy partnerzy i jacy rodzice wyrosną z tak wyedukowanych młodych ludzi? A to dlatego, że całą dyskusję o miłości i (prawdziwej) odpowiedzialności za drugiego człowieka sprowadziliśmy do „neutralnego moralnie” zalecenia: „Rób, co uważasz za stosowne, tylko przedtem się zabezpiecz!” (Już nawet nie wspominając o tym, że wielu nastolatków NIE WIE, że środki antykoncepcyjne NIE SĄ stuprocentowo skuteczne – i potem, po wakacjach, bywa wieka rozpacz: „No, jak to – jesteś w ciąży?! Przecież się zabezpieczaliśmy!” No, jasne – a miało być tak pięknie! Ci młodzi są zwyczajnie wpuszczani w maliny – powiedziano im (niczym szatan w raju;)) „załóż gumę, a NA PEWNO nic Ci się nie stanie!” Oczywiście, w razie „wpadki” usłużni edukatorzy mogą również proponować „wyjście awaryjne” – „Aborcja to dramatyczna decyzja, ale nie możesz przecież zmarnować sobie życia przez jeden głupi błąd!” Nikt przy tym, naturalnie, nie dostrzega, że być może tym błędem, którego nie należało popełnić, jest wejście do śpiwora niewłaściwej osoby (w niewłaściwym czasie). Ale nie, nie – tego wszystkiego nie możemy powiedzieć, ponieważ nie możemy nikomu niczego narzucać. Tak więc zachowujemy się tak, jakbyśmy mówili: „Postępując zgodnie z własnym przekonaniem, na pewno postąpisz słusznie” – ale jednocześnie nie ośmielamy się dawać młodym ludziom żadnych wskazówek odnośnie tego, co JEST słuszne. Już gdzieś pisałam o tym, że gdyby taka „zupełnie neutralna” edukacja gdziekolwiek na świecie dała pozytywne efekty, pierwsza bym jej z entuzjazmem przyklasnęła. Ale niestety tak się nie dzieje. W Wielkiej Brytanii, gdzie taki model jest ogólnie przyjęty, wcale nie spada ani liczba ciąż, ani aborcji wśród nieletnich. A przecież podobno o to miało chodzić? („Żeby dzieci nie rodziły dzieci.”) Oczywiście, jeśli już ktoś decyduje się na „niebezpieczne” zachowania seksualne (a ten post był, wbrew pozorom o tym, że skutkiem ubocznym rewolucji seksualnej jest to, że KAŻDE zbliżenie może być potencjalnie niebezpieczne dla życia i zdrowia – czy to nie smutne?) – dużo lepiej jest, jeśli założy prezerwatywę i zminimalizuje złe skutki swego postępowania. Nigdy też nie miałam nic przeciwko używaniu nieszkodliwych dla zdrowia środków antykoncepcyjnych w stałych związkach, jeśli istnieją ku temu POWAŻNE przyczyny. A jednak wątpię, czy pocieszyłoby mnie szczególnie, gdyby P. mi powiedział: „Wiesz co, kochanie – zdradziłem Cię. Ale nie martw się, jestem odpowiedzialnym człowiekiem – znasz mnie przecież – i użyłem prezerwatywy!” Bo seks ma nie tylko te „widoczne gołym okiem” skutki fizyczne, które możemy zwalczyć pigułką lub antybiotykiem – ale także znacznie głębsze skutki emocjonalne…Ps. Jasne, że w dawnych czasach również bardzo młodzi ludzie rozpoczynali współżycie seksualne, ale wówczas byli już gotowi do pełnienia innych swoich ról społecznych. Dziś natomiast mamy do czynienia z sytuacją, gdy dziewczyna jest „za młoda” by być matką, ale nie jest za młoda na to, by uprawiać seks – i żeby mieć skrobankę…

      1. Wczoraj bezskutecznie próbowałam zamieścić komentarz, może uda się teraz.Po pierwsze, trudno porównywać romansowanie z morderstwem lub kradzieżą, a już szczególnie jeśli chodzi młodzieńcze miłostki :(Po drugie, mam wrażenie, że nie zauważasz w tym temacie, że od „rewolucji seksualnej” minęło już parę lat. Zmieniły się nie tylko same pigułki antykoncepcyjne, ale zmieniło się też podejście do nauczania w tym temacie. Piszesz: Ci młodzi są zwyczajnie wpuszczani> w maliny – powiedziano im (niczym szatan w raju;)) „załóż> gumę, a NA PEWNO nic Ci się nie stanie!” Oczywiście, w> razie „wpadki” usłużni edukatorzy mogą również proponować> „wyjście awaryjne” – „Aborcja to dramatyczna decyzja, ale> nie możesz przecież zmarnować sobie życia przez jeden> głupi błąd!” Niby kto mówi, że środki antykoncepcyjne są na 100% skuteczne – skoro w każdej ulotce przeczytać można co innego? Kto twierdzi, że jak się założy gumkę to można się puszczać na lewo i prawo? Kto jeszcze naucza seksualnego „róbta co chceta”? I kto twierdzi, że aborcja to jest jak zażycie aspiryny? Ci „usłużni edukatorzy” to zazwyczaj własna rodzina, nierzadko matka (a babcia nieurodzonego dziecka!).Może został gdzieś jakiś beton, tak samo jak dalej egzystuje beton uprawiający „kalendarzyk”, albo zgoła gusła mające chronić przed niechcianą ciążą. Jakoś w temacie naturalnych metod widzisz postęp, a tutaj nie. Skąd taka stronniczość? 🙁 Piszesz: Sądzę, że w dzisiejszych> czasach jest bardzo wiele nastolatków, które wiedzą już> „wszystko” o fizycznych aspektach uprawiania seksu,> natomiast bardzo niewiele o tych, które wykraczają poza> czysto biologiczny akt. Na pytanie „co to jest miłość?”> często odpowiedzią jest milczenie albo wzruszenie ramion.> Jak myślisz, jacy partnerzy i jacy rodzice wyrosną z tak> wyedukowanych młodych ludzi? A ja się pytam – jacy rodzice doprowadzili to tego, że ich dzieci nie wiedzą co to jest miłość, czułość i odpowiedzialność? To się nie wzięło z powietrza ani ze szkoły, która jest WTÓRNYM środowiskiem. Dlaczego młodzi muszą szukać informacji w szmatławych gazetkach lub w internecie? Dlaczego ich rodzice NIE POTRAFIĄ ROZMAWIAĆ? Może dlatego, że „super moralne” wychowanie dawniej zakładało, że ciało od pasa w dół zupełnie nie istnieje? Może dlatego, że okazywanie emocji traktowano jako zło lub głupotę? Dlaczego młoda dziewczyna jest „za młoda na matkę, ale nie za młoda na skrobankę” – może dlatego, że nastoletnią matkę wyzywa się od dziwek a jej dziecko od bękartów (i to w najbardziej „świętych” środowiskach), dlatego – bo taki „owoc wstydu” się wyrzuca z domu? Hipokryzja wielu osób, które uważają się za wzorce moralne jest niebotyczna. Pracowałam kiedyś w takim środowisku, więc mam pewne pojęcie jak działa – i trzeba być faktycznie „hardym” żeby się wśród nich nie złamać 🙁

        1. Barbaro, podpisuję się obiema rękami pod tym, co mówisz o pierwszorzędnej roli rodziców w wychowaniu swoich dzieci DO MIŁOŚCI – ale myślę, że nauczyciel, który mówi dzieciom „Nie pozwólcie, by ktokolwiek narzucał Wam swoje wartości w dziedzinie seksualności… Jeśli nie chcesz urodzić dziecka, zwróć się do kliniki planowania rodziny (Twoi rodzice nie muszą nic o tym wiedzieć) – tam Ci pomogą.” (Autentyczne fragmenty ulotki, adresowanej do dziewczyn przez hiszpańskie ministerstwo edukacji:)) – może im tak samo utrudnić to zadanie, jak i ksiądz (mam nadzieję, że jest takich coraz mniej), widzący wszędzie zło i grzech. Obawiam się, że model pośredni, oparty na dyskusji i racjonalnym przekonywaniu do określonych zachowań, wszędzie stanowi rzadkość. Wszyscy (mnie nie wyłączając:)) łatwo popadamy w jedną lub drugą skrajność. Przepraszam, jeśli ten tekst przez to wygląda na stronniczy Bardzo bym sobie życzyła, żeby zamiast jedynie na wakacyjnych akcjach rozdawać prezerwatywy (pod hasłem „Seks na szóstkę!”:)) prowokować młodzież do myślenia nie tylko o tym, JAK to się robi – ale i DLACZEGO. (Inaczej prezerwatywa staje się tylko „ostatnią deską ratunku.” Natomiast te wszystkie drastyczne porównania nie oznaczają, jakobym uważała seks za jakąś zbrodnię, a dawne czasy za „super ekstra moralne.” Chciałam tylko przez to powiedzieć, że seks jest czymś ważniejszym, niż zwykła rozrywka bez znaczenia – i ma poważniejsze następstwa.Co do Twoich doświadczeń – to tylko potwierdza moją intuicję, że im mniej miłości, tym więcej przypadkowego seksu… I im więcej hipokryzji, tym mniej MIŁOŚCI. Ale jeśli nie nauczymy dzieci, że seks jest czymś, na co warto POCZEKAĆ, żeby przeżyć go z tym, z kim chcieliśmy i wtedy, kiedy byliśmy na to gotowi – jak możemy potem od nich wymagać, np. by były wierne swoim partnerom? („Kochanie, zdradziłem(am) Cię, ale nie możesz mieć mi za złe – przecież nie było Cię AŻ miesiąc – kto by tyle wytrzymał?!”:)) Ps. Coś złego się dzieje z moim blogiem. Pańskie oko konia tuczy?:)

          1. A owszem, złych nauczycieli nie brakuje, tak samo jak złych lekarzy, złych księży… Mówisz o przykładzie Hiszpanii. Też się zastanawiam, jak się ma do dzisiejszej sytuacji niegdysiejszy reżim moralny w tym kraju. Może z całym narodem dzieje się to, co można zauważyć jednostkowo np. w akademiku – najwięcej szaleją (alkohol, seks, imprezy itp) ci, co w domu byli trzymani na bardzo krótkiej smyczy. Nawet mówi się, że zakazany owoc najlepiej smakuje, albo że zakaz to najlepsza propaganda. Czemu, do pierona, tak trudno jest znaleźć złoty środek?

          2. Ponieważ już i tak zostałam uznana za „nietolerancyjną katolkę” odpowiem Ci tak, jak na takową przystało: ponieważ sądzę, że w większości przypadków coś takiego jak „złoty środek” nie istnieje. Rzeczy (zjawiska) rzadko są moralnie neutralne – i na ogół bywa tak, że z mniejszego dobra wynika potem większe dobro, a z mniejszego zła – większe zło. Przykład: we WSZYSTKICH krajach, gdzie wprowadzono legalizację rozwodów, aborcji, eutanazji lub dowolnych innych rzeczy, które nawet ateiście trudno uznać za ZAWSZE (tj. obiektywnie, o ile takie słowo w ogóle jeszcze istnieje) słuszne, dobre i zbawienne – zaczynało się od „drobnych kroczków” – np. przedstawiano historię człowieka tak nieszczęśliwego, że w jego przypadku „po prostu grzech byłoby nie pozwolić.” A potem tę jednostkową, dramatyczną sytuację, rozciągano na inne możliwe sytuacje. I tak wszystko to, co było (i powinno pozostać!) wyjątkiem, staje się powoli REGUŁĄ. Ludzie po prostu bardzo rzadko (nigdy?) wiedzą, kiedy się zatrzymać (zauważ, że JEDNA bomba zrzucona na Hiroszimę nikogo nie powstrzymała przed zrzuceniem drugiej, choć wtedy już nikt nie mógł się tłumaczyć – jak Oppenheimer – , że „nie wiedział, co z tego wyniknie”). Nie mam najmniejszego powodu, by sądzić, że tak samo nie będzie ze wszystkim, co w przyszłości zechcemy uznać za „mniejsze zło”: jak np. klonowanie ludzi („Ależ Albo, Ty bezduszna, nietolerancyjna i głupia babo, pomyśl o szczęściu, jakie to przyniesie milionom rodziców, którzy stracili swoje dzieci – dzięki nauce będą mogli je znów odzyskać!”). Równia pochyła jednak istnieje – i wszyscy możemy się po niej stoczyć. Wiesz, kiedyś czytałam dość makabryczną historyjkę o tym, jak ugotować żywą żabę. Gdybyś próbowała wrzucić to zwierzątko do wrzątku, ono natychmiast wyskoczy, bo zadziała jego instynkt samozachowawczy. Żaba jest jednak stworzeniem zmiennocieplnym i da się ten fakt wykorzystać w celu „bezbolesnego” zrobienie jej krzywdy (błagam, NIE RÓBCIE tego!). Wystarczy otóż włożyć żabkę do garnka z zimną wodą i powolutku podgrzewać. Kiedy temperatura wody podniesie się, ciało płaza łagodnie się do tego przystosuje – i tak dalej, aż do osiągnięcia przez żabę jej własnej „granicy tolerancji”, którą będzie, niestety, temperatura ścinania się białka. Otóż ja twierdzę, że Hiszpanie (tak jak wcześniej, być może, byli trzymani w okowach przez specyficzny system polityczno-religijny) zostali uśpieni bajeczką o „otwartości na świat” i ugotowani na miękko. Jak ta żaba. Z czego teraz dopiero zaczynają sobie zdawać sprawę, bo lewicowy (podobno) rząd do tej pory zbyt był zajęty przyznawaniem wszystkim (niezależnie od płci i wieku) należnych im praw seksualnych, że chyba zapomniał, że ludzie to nie ryjówki i OPRÓCZ seksu potrzebują do życia jeszcze tak tradycyjnych lewicowych wartości jak praca i chleb… Chociaż, może to i jest jakieś wyjście: czym mniej ludzi, tym mniej GŁODNYCH ludzi. W takim sensie, „podstawowe ludzkie prawo do śmierci” powinno się stać fundamentem nowoczesnych społeczeństw. Jak nie ma obywateli, to i władza nie ma z nimi problemów. Najmniejszych.

          3. Nie lubię zbiorowej odpowiedzialności więc przykro mi z powodu, że sugerujesz mi używanie zwrotów w stylu „nietolerancyjna katolka” 🙁 Mam wrażenie, że aż tak się nigdy nie zapędziłam, nawet jeśli czasem tracę wyczucie „złotego środka” i napiszę kilka ostrzejszych słów. A już na pewno nie zarzucałam Ci nigdy bycia „głupią babą”!Masz rację, że złe zjawiska społeczne narastają i można to porównać do „gotowania żabki”. Nie znaczy to jednak, że „złotego środka” nie ma – tylko, że ludzie nie potrafią go znaleźć, albo utrzymać. Co więcej ludziska „przeginają” raz w jedną, raz w drugą stronę. Mówiąc obrazowo, najpierw się powoli gotuje żabkę prawie do śmierci, potem zmienia garnek „ratuje żabkę” i zaczyna powolne zamrażanie znów prawie do śmierci 🙁 Fanatyzm religijny prowadzi do buntu, udany bunt przekształca się w rozpasanie, rozpasanie rodzi bunt – który z kolei prowadzi powoli do fanatyzmu. A czemu społeczeństwo nie potrafi się zatrzymać gdzieś w połowie drogi – to już przekracza moje pojęcie 🙁 Może kiedyś to się zmieni.

      2. Droga Albo,Czy Ty przypadkiem nie mitologizujesz na temat poważnych skutków emocjonalnych? Bo ludzie są naprawdę różni i niekoniecznie podchodzą do seksu tak uczuciowo jak Ty. A propos skuteczności nauczania Wychowania seksualnego. Czytałam artykuł na temat badań przeprowadzonych w Stanach. Najlepszy efekt (czyli późniejsze rozpoczynanie współżycia, mniejszy odsetek nieletnich ciąż) nie przyniosło wychowanie do abstynencji ani sucha wiedza na temat antykoncepcji. Najlepsze efekty przyniosły zajęcia na których rozmawiano z dzieciakami o odpowiedzialności, że warto poczekać i uczono samoakceptacji, wraz z wiedzą o metodach zapobiegania ciąży.

        1. Jeżeli podchodzą do seksu „na zimno” czy „na sucho” to tym gorzej dla nich – bo moim zdaniem tracą w ten sposób jakąś cząstkę swego człowieczeństwa. Było mi bardzo smutno czytać wywiad z pewną „galerianką” która zapytana, czym jest seks, powiedziała, że jest to coś, co trzeba zrobić, żeby dostać telefon – odpowiedzią na pytanie o „miłość” było wzruszenie ramion. Jeśli chodzi o programy nauczania, obawiam się, że o ile u nas na topie jest zachęcanie do abstynencji (która zresztą wcale nie jest taka głupia, zwłaszcza gdy się ma 10, 12, 15 lat… Bo co mamy jako alternatywę? 10-latków gwałcących młodszą koleżankę, bo nikt im nie powiedział, od kiedy mogą zacząć „bawić się w zabawy dorosłych”? Gdybyś zapytała jakąkolwiek galeriankę, co by poradziła swojej młodszej siostrze, która jest jeszcze dziewicą, prawdopodobnie większość odpowiedzi brzmiałaby „żeby jeszcze zaczekała.”) o tyle na Zachodzie nauczanie ogranicza się głównie do zachęcania do używania antykoncepcji. Obie skrajności jak widać marnie się sprawdzają. Masz rację, że najlepiej byłoby z młodzieżą szczerze rozmawiać – ale „po co?” – prościej postraszyć AIDS (albo grzechem, w zależności od przyjętych zasad) – lub kupić prezerwatywę, zaprowadzić do ginekologa. Natomiast co do mitologizowania… Moja droga… Ileż ja się nasłuchałam opowieści typu: „Mój pierwszy raz był koszmarem”; „Zrobiłam to, bo chłopak bardzo nalegał.”; „Gdybym mogła cofnąć czas…” I owszem, wydaje mi się, że w dawnych czasach ludzie musieli się jednak trochę bardziej potrudzić zabiegając o swoje względy – seks był często ukoronowaniem starań, nagrodą. Dziś wystarczy zapytać: „Pójdziemy do mnie?” – i oto cała sztuka kochania… W którymś z krajów Zachodu nastolatki jeszcze uprościły ten system – wystarczy mieć odpowiednią bransoletkę… Niebieska, zdaje się, oznacza, że ktoś lubi seks oralny. Nawet mówić nic nie trzeba. 🙁 Wszystko dzieje się coraz szybciej, nie lubimy na nic czekać, więc i seks mamy błyskawiczny – jak hamburgery… Zauważyli to zresztą nawet zupełnie „świeccy” psychologowie – do niedawna tak zachwyceni absolutną wolnością seksualną. Teraz wszyscy już mówią, że nie wystarczy kochać się „dużo” – trzeba to jeszcze robić „inteligentnie.” :)Ps. Seks jest ludzkim PRAGNIENIEM a nie potrzebą, jak jedzenie czy picie. Nigdy nie słyszałam, by ktoś umarł z powodu abstynencji seksualnej.;) A jeśli dla kogoś jest niezbędny do życia, to być może rekompensuje sobie tak braki w innych dziedzinach (ileż to niekochanych dziewczyn wpada w objęcia pierwszego faceta, który się nimi zainteresuje?) – a może nawet jest od niego uzależniony.

          1. Wiedziałam, że powiesz, że od braku seksu się nie umiera:D Ja za to rozmawiałam dużo z pewnym starszym panem, którego lata młodości przypadały na okres przedwojenny i wojenny (lata 30 i 40) i mówił, że może ludzie bardziej się kryli, ale byli tak samo rozpasani jak teraz, albo i bardziej. Ja straciłam dziewictwo później niż moje babcie, które miały już w tym wieku pierwsze dziecko.Masz rację – łatwiej dać prezerwatywę niż rozmawiać, ale rozmawiać powinni raczej rodzice, a nie szkoła czy lekarz. A rodziców, którzy wychowują swoje rodzice a nie tylko chowają jest wbrew pozorom niewielu, więc siłą rzeczy nie będą z dziećmi rozmawiać o seksie, jeśli o niczym innym nie rozmawiają. Ja nadal uważam, że jeżeli dwie dorosłe osoby chcą uprawiać seks, bo mają na to ochotę to ich sprawa. Ważne żeby wiedziały że tylko seks i nic poza tym

          2. Wiesz, przygotowując ten tekst natrafiłam też na myśl Jeana Ganeta – „Gdy się widzi, jak nasze czasy pysznią się odkryciem seksu, można się dziwić, że ludzkość nie wymarła przed wiekami.”:) Śmieszą mnie zwłaszcza stwierdzenia o tym, jak to rewolucja seksualna dała kobietom prawo do orgazmu – z faktu, że dawniej ludzie tyle o tym nie MÓWILI nie wynika, że tego nie ROBILI. 🙂 W kwestii dorosłych ludzi masz rację, ale wydawało mi się, że mówiliśmy o nastolatkach?:) Mimo wszystko uważam, że seks nie jest zabawą dla dzieci (a produkuje się już prezerwatywy w rozmiarach XXS, bo te męskie są czasami za duże dla nastoletnich chłopców). Inna sprawa, że o ile w średniowieczu ludzie dojrzewali wcześniej (i tzw. „wiek sprawny” wynosił w niektórych wypadkach dla kobiet 12, a dla mężczyzn 14 lat), o tyle oziębienie klimatu między XVI a XVIII wiekiem spowodowało zahamowanie tego procesu. Teraz zaś mamy znów cieplejszy okres (oraz dobrobyt, hormony w żywności, itp.) i coraz więcej dziewczynek przechodzi pierwszą miesiączkę w wieku 10 lat, a nawet wcześniej. Stawia to przed nami nowe problemy wychowawcze, bo chociaż jej ciało „już by chciało” to jednak umysł jest dalekooo w tyle. A wiadomo, że dla rodziców na „takie” rozmowy jest zawsze za wcześnie, a dla dzieci – zawsze za późno.

  3. Droga Albo!Musiałam z dwa razy przeczytać, żeby zrozumieć o co Ci chodzi i chyba nadal nie łapię tego. Stosowanie prezerwatywy jest dla mnie tak naturalne, że nie bardzo rozumiem dlaczego ludziom tak one przeszkadzają. Być może chciałaś podkreślić dewaluację seksu w dzisiejszym świecie? Piszesz, że dzisiaj o to szczególnie łatwo – a kiedy nie było łatwo? Jak dla mnie seks jest czymś więcej niż tylko współżyciem, ale znam ludzi dla których jest jak jedzenie – potrzebny w codziennym życiu, nie tak znowu ważne z kim. Te zalecenia są dla dorosłych ludzi (ewentualnie nabuzowanych hormonami nastolatków), którzy po prostu chcą uprawiać przygodny seks, bo taki mają kaprys – żeby nie zapominali o swoim bezpieczeństwie i swojej przyszłości. Nie mnie oceniać czy to smutne czy nie, choć jeśli kryje się za tym niespełniona potrzeba bliskości czy akceptacji i ucieczka przed samotnością to jest to jak najbardziej smutne

    1. Co kto woli, Anulko 😉 – ja np. nie wyobrażam sobie stosowania prezerwatyw – ilekroć próbowałam, było to dla mnie przykre doświadczenie – i cieszę się, że mogę mieć „dzień bez” przez 365 dni w roku…

  4. Nie za bardzo rozumiem przytyk. Temat Twoich najnowszych wynurzeń również. Co ma stosowanie prezerwatyw do emocjonalnej strony seksu? Czemu z kondomów robisz gumowe szatany, a z pigułek zabójców uczucia, jakby to nie były produkty dla ludzi, i jakby nie od ludzi zależało co z nimi zrobią. Masz jeszcze jakąś grupę osób, której możnaby pogrzebać w gaciach dla rozrywki i gimnastyki umysłu?Ale oczywiście: Twoja jest racja. Tylko dziewictwo do ślubu jest gwarantem tego, że nie staniemy się zimnymi egoistami, i tylko kalendarzyk uchroni nas przed uprawianiem pożądliwości w miejsce miłości.

    1. Ja natomiast rozumiem przytyki aż za dobrze – jeśli kiedykolwiek żywiłaś cień szacunku dla moich poglądów, już dawno go straciłaś (i to z pewnością moja wina, bo uparcie nie myślę tak, jak trzeba…). Nie przejmuj się – Ty jesteś z pewnością po stronie światła i postępu, a ja ciemnoty i uprzedzeń. To, że nigdy nie propagowałam „kalendarzyka” nie ma już w tym kontekście żadnego znaczenia. Trzeba było dawno zakończyć tę żałosną quasi-publicystykę, która nikomu nie przynosi żadnego pożytku poza pogłębianiem wzajemnych urazów. Żałuję, że nawet w tej decyzji nie potrafię być konsekwentna. Przykro mi, że narażam tak światłą osobę na kontakt z takimi intelektualnymi śmieciami. Wybacz mi. Już więcej nie będę.Serio.

      1. Nie bardzo rozumiem o co sie tak złościsz, Doris ma rację, mysli tak jak większość. Prezerwatywa zła, antykoncepcja zła więc co w koncu jest dobre? jedynie watykańska ruletka czy szklanka zimnej wody?a moze rodzenie dzieci na zasadzie co rok prorok?

        1. Nie napisałam, że prezerwatywy to samo zło, tylko że: 1) smutno mi z tego powodu, że nikomu już dziś nie można ufać – i stąd należy zabezpieczać się przed skutkami intymnego kontaktu właściwie z każdym, kto regularnie się nie bada (bo jaką, właściwie, ja-głupia mam gwarancję, że mój mąż nie chodzi na boki? Oczywiście- żadnej, poza własnym idealizmem:)); 2) rozdawanie prezerwatyw nie rozwiązuje wszystkich problemów, jakie wynikają z przypadkowego seksu. I tylko tyle chciałam przez to powiedzieć Nie złoszczę się, po prostu jestem zmęczona. Jeśli myślę, jak „większość” – jestem cacy, jeśli inaczej – jestem nietolerancyjna, głupia, grzebię ludziom w majtkach, itd. Trudno, niechaj i tak będzie. WSZYSCY lubią słuchać tylko piosenek miłych dla własnego ucha.

          1. Dlaczego akuratnie dziś nie można ufać? a kiedyś to chorób wenerycznych nie było czy co? Były i to nagminnie i wcale tak znowu nie były ukrywane. Wiesz ilu „wielkich Polaków” na to cierpiało?

          2. Wiem, Olu (cierpiał na to np. brat Mikołaja Kopernika oraz królowa Marysieńka). Były też i inne dziwne obyczaje w kwestii „edukacji seksualnej” – w niektórych rodzinach dorastającego chłopca prowadzono do domu publicznego, by tam „nabrał doświadczenia”, a w innych – przymykano oko na romans panicza z kobietą „niskiego stanu” (do tego stopnia było to powszechne, że nawet św. Ambroży pisał, że ważnym momentem w rozwoju młodego człowieka jest ten, kiedy zdecyduje się on odprawić swoją konkubinę) – jednocześnie pilnie dbając o dziewictwo własnych córek i narzeczonych dla synów. Ale jednak i tak sądzę, że odsetek ludzi, którzy byli dla siebie jedynymi partnerami, był w przeszłości nieco większy niż obecnie. No, a choroby weneryczne to problem znany na Starym Kontynencie dopiero od odkryć geograficznych, przy czym żadna z nich nie była aż tak groźna, jak AIDS – Marysieńka mimo kiły dożyła starości, aczkolwiek przypłaciła chorobę (którą jej przekazał pierwszy mąż, Zamoyski, mający zasłużoną opinię opoja, brutala i starego satyra) śmiercią kilkanaściorga (!) dzieci. Jej przypadek może być zresztą dowodem na to, że młode dziewczęta zarażają się łatwiej, niż dorosłe kobiety – Maria miała zaledwie 14 lat, gdy ją wydano za mąż. Oni mieli jednak „tylko” francuską chorobę – my mamy jeszcze wirus HIV (syfilis umiemy już leczyć antybiotykami, więc przestał istnieć jako zagrożenie…) Czy to nie wystarczający powód, by stwierdzić, że dzisiaj bardziej, niż kiedykolwiek można obawiać się kontaktu seksualnego z drugim człowiekiem?

          3. – Przed odkryciami też znali świerzba, wszawicę, grzybice i inne takie i zaznaczam że to są choroby weneryczne, choć fakt, że się na nie nie umiera.- Gdybyś nie napisała tekstu wychwalającego NPR, kolejnego jadącego z góry na dół po pigułkach i co jakiś czas nie wspominała o braku skuteczności gumek, to może bym się dała nabrać, że nie promujesz żadnej metody. Ale to szczegół właściwie – promuj sobie co zechcesz, zresztą odrobina edukacji nikomu nie zaszkodzi. Zresztą tekst o NPR był naprawdę niezły i nie wykluczam obadania tej metody… szczególnie kiedy będę się starać o dziecko.- „WSZYSCY lubią słuchać…”? Obawiam się że zbiór „wszyscy” obejmuje zarówno lewacką McDoris jak i katolską Albę.- Ufać absolutnie stały partnerom można i nawet trzeba. Tylko jak już wspomniałaś – nosimy ze sobą choroby wszelkich swoich byłych partnerów. Jeśli nie mam pewności że jestem 100% zdrowa (bo np. mój były partner mnie zdradził/ miałam jakąś przygodę) to w akcie miłości i opieki badam się przed podjęciem współżycia, żeby nie zarazić – to przynajmniej świadoma postawa. „Ufać” nowym partnerom nie można już od XV w. Czy to jest tak trudno zrozumieć?- rozdawanie prezerwatyw absolutnie nie likwiduje problemów z przygodnym seksem. Problemy te, a właściwie przygodny seks bez zabezpieczeń, likwiduje tylko wychowanie w poszanowaniu pewnych wartości (i nikt mi nie wmówi że zakazy coś tu zmieniają). Jeśli już ktoś jest do dojrzałego współżycia niewychowany, to seks przygodny będzie uprawiać tak czy inaczej, ale gdyby dostał do ręki prezerwatywy i zrobił z nich właściwy użytek, istnieje szansa na osiągnięcie tej dojrzałości na zasadzie prób i błędów lub też nie osiągnięcie niczego, ale przynajmniej w dobrym zdrowiu i bez niechcianej ciąży.- Myślenie „tak jak trzeba” nie polega mimo wszystko na popieraniu większości, bo jak widzimy po sondażach wyborczych, połowa większości jest dzisiaj katolicka, narodowa i wielodzietna, a druga połowa katolicka, narodowa i w żałobie. I nie sądzę żeby ta „większość” ujęła się za poly, gejami, szeroką edukacją seksualną, dostępem do eutanazji, równouprawnieniem, ruchem feministycznym, ekologią itd. itp., czyli generalnie maksymalną wolnością jednostki. Nie – aktualnie większość jest właśnie po Twojej stronie jeśli chodzi o światopogląd. Jeśli chodzi o model życia, to przykro mi – większość bardziej akceptuje seks przedmałżeński w stałym związku niż żonę księdza. Ale chyba nie o model życia chodziło, prawda? Przyjmij po prostu że dla większości to ja jestem oszołomem. A Ty jesteś po prostu nietolerancyjna, i to właśnie jak większość.

          4. Dziękuję, że wreszcie mi powiedziałaś,na co NAPRAWDĘ o mnie myślisz – być może zasłużyłam na tak surowe „zjechanie z góry na dół” (oczywiście w duchu tolerancji i przyjaznego stosunku do wszystkich ludzi, bez względu na to, jak „uwierające” nas mają przekonania, prawda?). Jeśli kogokolwiek – a już zwłaszcza Ciebie – w czymkolwiek uraziłam, to najszczerzej przepraszam. Jest jednak między nami jedna subtelna różnica – ja wcale nie uważam Ciebie za „lewacką” a Ty mi ciskasz w twarz „katolką”, które to słowo wydaje mi się mocno pogardliwe. No, dobrze, niech jeszcze i to – mam w tej chwili zbyt wiele ważnych spraw na głowie, by przejmować się faktem,że pogardza mną ktoś, kto mnie nawet nie zna. Zastanów się jednak, po pierwsze, czy 1) naprawdę zasłużyłam na pogardę i zimne wypunktowanie wszelkich prawdziwych i domniemanych błędów? 2) Czy „tolerancja” musi koniecznie oznaczać brak własnych poglądów, albo takie ich rozmywanie, żeby każdy mógł w nich odnaleźć coś dla siebie (co zresztą próbowałam zrobić w tym poście – i co kilka osób słusznie mi wytknęło, domagając się jasnego stanowiska…). Jak na nietolerancyjną katolkę przynajmniej próbuję (podkreślam: próbuję!) nie interpretować wypowiedzi moich dyskutantów na ich niekorzyść. Często też pod Waszym wpływem zmieniam swoje pierwotne stanowisko. Potrafię powiedzieć: przepraszam, myliłam się, masz rację, patrząc od tej strony. Aż taki ze mnie beton? Ale dobrze – niech jeszcze i to…Mimo wszystko – dobrze było Cię poznać.

    2. I naturalnie, nie ma też najmniejszego znaczenia, że nie uważam, jakoby ludzie używający prezerwatyw zasługiwali na piekło ogniste… STARAŁAM SIĘ (i oczywiście na pewno mi nie wyszło…) nikogo nie potępiać ani nie włazić mu z butami do łóżka. Chciałam tylko – jak zawsze – „wyrazić swoje wątpliwości”: tym razem wobec wakacyjnych programów dla młodzieży, które polegają na rozdawaniu gumek, jakby to były cukierki. Głupia jestem – powinnam się już dawno nauczyć, że nie wolno bezkarnie (bez narażania się na kpiny) wyrażać zwątpienia wobec tego, co wszyscy kulturalni ludzie uważają za oczywiste. Już więcej nie popełnię tego błędu Gdybym napisała coś w stylu: „Jeśli Kościół rzeczywiście nie chce aborcji, niech zachęca do używania prezerwatyw.” napisałabyś mi pewnie: „No, nareszcie katoliczka, z którą da się porozmawiać!” Nawiasem mówiąc, w tej kwestii zawsze zgadzałam się z o. Jackiem Prusakiem, który twierdzi, że oczywiście w pierwszej kolejności należy uczyć ludzi panowania nad popędami – ale jeśli nie potrafiliby tego zrobić, niech używają antykoncepcji, by zminimalizować złe skutki swego postępowania. Ale to przecież nie ma najmniejszego znaczenia… Nie warto ze mną gadać – i tyle.

      1. Te wakacyjne programy wcale nie sa takie głupie. Wiadomo wakacje, wiadomo wyjazdy niekoniecznie z rodzicami i wiadomo – niechciane ciąże. Jak dziewczyna nie zechce „dać” to choćby miała i worek gumek to i tak nie da bo ma takie czy inne zasady a jak zechce to lepiej niech zadba o bezpieczeństwo a nie rodzi przypadkowe i niechciane.

  5. Hippisi, którzy pierwsi mówili o „wolnej miłosci” mieli na swoje poparcie przynajmniej ideologię. współczesne nastolatki urzadzające seks-party nie maja nic poza checia udowodnienia sobie i innym jacy to sa wyzwoleni. bo tak naprawde to wakacje pod namiotem to wcale nie jest żadne niebezpieczenstwo, jako że pod namiot jednak mimo wszystko najczęściej jada ludzie, którzy są w jakis sposób ze soba zwiazani. na szczeście nie brakuje jeszcze i takich, kórzy mysla o seksie jako o pewnym elelmencie związku. niestety, sami doprowadzilismy do tego, ze teraz faktycznie albo czekaja nas zabezpieczenia na wszystko, albo seria testów zanim pozwolimy sie komus dotknac. pozdrawiam

  6. i właśnie dlatego jestem zdania, że pierwszy raz po ślubie 🙂 wtedy nię będę miała wraz z mężem w sypialni naszych wcześniejszych partnerów, nię będziemy musieli latać po laboratorach i robić jakieś testy… i przede wszystkim będzie on, będę ja a między nami nie będzie żadnego lateksu 🙂

    1. Zdajesz sobie, oczywiście, sprawę z tego, że takie poglądy na seks są uważane za ekstremalne?:) Ale tak trzymaj!

    2. Moze ty pierwszy raz po slubie a on? to po pierwsze a po drugie żeby byc zarazonym wcale do tego nie sa potrzebne stosunki, wystarczy transfuzja krwi, wyrywanie zęba, ukłucie przez narkomana, zetknięcie się z krwia zarażonego i temu podobne. Sama chorobe weneryczną możesz złapać siadając na brudnym sedesie. W sumie twoja teoria jest bardzo niepewna.

    3. Pomimo tego, ze sama stosowałam się do tej rady, uważam ją za najgorszą w moim życiu. Oprócz mnie znam jeszcze jedną parę, która czekała do ślubu i… niestety. Nieudane, niedobrane. Przez to, ze sie powsztrzymywali, nie mieli żadnych erotycznych zachowań, choć bardzo chcieli, ale włożyli w to bardzo dużo pracy, zeby pohamować swoje żądze, no i … już „nie mogą”. Po prostu. Nauczyli się żyć jak białe małżeństwo, nie mają pociągu seksualnego. Za to ja osobiście źle trafiłam. Mój mąż po prostu nie ma potrzeb. A jak ma, to raz na rok. Próbowałam już wszystkiego – i masażu, i oswajania, i wspólnego przysznica, ale za każdym razem on po prostu… nie chce. I co mam robić? Przez 2 lata naszego małżeństwa kochaliśmy się może 10 razy. Jestem w rozpaczy. Oczywiście, on nie pójdzie do lekarza, bo „nie będzie nikomu o takich rzeczach gadał”, poza tym nie czuje się chory, po prostu – on ma małe potrzeby, ja-duże. I czyja racja jest ważniejsza? Martwi mnie to, ze sam z siebie nie widzi tego, ze mnie unieszczęsliwia… A nasi przyjaciele są razem 13 lat – 5 lat przed ślubem i 8 po… i nie mają dzieci, bo niby skąd je mają mieć?No i tak właśnie na przykładzie dwóch par, w tym osobistego doświadczenia mówię szczerze: nie było warto. Ksiądz przy spowiedzi powiedział mi, ze panna młoda (to było pół roku przed ślubem) ma być czysta i niewinna, a nie jak samochód z wytartymi używanymi oponami… tak powiedział… a teraz… chyba wolałabym być samochodem. Kocham męża, nie chcę rozwodu, bo małżeństwem jesteśmy już na zawsze, ale… co robić? Desperacja mnie ogarnia, włącznie z chęcią znalezienia sobie kochanka. Przecież ja też mam jakies potrzeby! Dodam tylko, ze jak już się zdarzy, to jest b.b.b.cudownie (pewno dlatego, ze tak za tym tęsknię).

      1. O., nie tylko pary, które „czekały do ślubu” mają takie problemy – ci, którzy wcześniej prowadzili bardzo swobodne życie seksualne, czasami mają je również – po prostu wcześniej „wyprzytkali się z amunicji” i teraz już się „im nie chce” – miałam koleżankę, która rozstała się z narzeczonym, bo przed ślubem wypróbowali już chyba wszystkie możliwe pozycje i nie potrafili sobie wyobrazić, „co dalej z tym seksem” po ślubie. Wiele razy też czytałam na różnych blogach: „Przed ślubem to kochaliśmy się jak szaleni (może owoc zakazany bardziej ich kusił?:)) – a po ślubie co? NIC, pustynia!!!” Tak więc sądzę, że winą za taki problem nie trzeba koniecznie obarczać abstynencji. Winne są raczej jakieś zahamowania jednego (lub obojga) partnerów, które czasami ubiera się w szatki religijności – i wtedy ten z małżonków, który „chce więcej” oskarżany jest o „nieopanowanie” czy wręcz „zboczenie.” Ale takie podejście do sprawy można leczyć. Poszukaj(cie) profesjonalnej pomocy psychologicznej czy seksuologicznej. Zdrada (znalezienie kochanka) może wprawdzie poprawić Twoje samopoczucie od seksualnej strony, ale na pewno nie naprawi Waszego związku – może go raczej zniszczyć w innych, pozaseksualnych aspektach. Jeśli jesteście wierzący, polecam też specjalistyczne rekolekcje dla małżeństw, takie jak te organizowane przez Ruch Spotkań Małżeńskich albo o. Knotza. Czasami szkody poczynione przez złych duszpasterzy mogą naprawić tylko inni duszpasterze. Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia.

        1. Nie popadajmy w skrajnośc. Między nieudanym małżeństwem (czekanie aż do slubu) a pewnym wyuzdaniem czy wystrzelaniem sa jeszcze „normalne” pary a kupowanie kota w worku jest raczej ryzykowne więc po co ryzykować?

          1. Olu, przyznałabym Ci rację, gdyby było tak, że spośród małżeństw, które „wypróbowały” się przed ślubem (nie tylko seksualnie zresztą) rozpada się znikomy procent, a rozwodzą się WYŁĄCZNIE te ciemne mohery, które nie widziały, co brały… Niestety, w jedną i drugą stronę można podać przykłady, że tak nie jest. Znam wiele par, które „czekały” – i są szczęśliwe, znam też wiele takich, które „próbowały się wypróbować” – i nic z tego nie wyszło. Bywa też całkiem odwrotnie. I co z tego wynika? Chyba tylko, że „(nie)szczęście” to coś więcej, niż „(nie)udany seks”. A niestety, często właśnie ten „super, ekstra, zarąbisty seks” sprawia, że nie widzimy jasno tego, co dawno powinniśmy zobaczyć (np. że ona nim manipuluje tym seksem jak kijem i marchewką – a on wcale nie ma ochoty się z nią wiązać, bo wie, że ona tak uwielbia te or.gazmy, które od niego dostaje, że na jedno pstryknięcie znowu przyleci, mimo że „na trzeźwo” wie dobrze, że to dziw.karz, tchórz i drań). Posłanka Sobecka nie miała racji:): Seks TWORZY WIĘZI między ludźmi – i to tak mocne, że czasami trudno je rozerwać, nawet, kiedy wiadomo już, że trzeba. Człowiek (szczególnie bardzo młody) ma większą wolność, żeby odejść, jeśli nie zaangażował się jeszcze seksualnie. Ktoś mnie tu kiedyś prosił o radę w kwestii bardzo pobożnej dziewczyny, która zaangażowała się w związek z niewłaściwym facetem, ale sądzi, że „nie wolno” jej od niego odejść, skoro już straciła z nim dziewictwo (bo przecież jako chrześcijanka powinna być wierna, itd.). Moja pierwsza myśl brzmiała: „Ale się, biedna, wpakowała!”

  7. Nie wiem o czym jest ten tekst… czy on propaguje prezesiki, czy jest przeciw…Tak czytam i czytam i nie kumam co chcesz powiedzieć? Ubierzcie gumki, czy ściągnijcie? Bzykajcie się czy czekajcie do ślubu… Nie ma nawet jednoznacznej opinii… To taki tekst bez rąk i nóg:))) Pozdrawiam!

    1. No, widzisz, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził – a ja chyba próbowałam pogodzić ogień z wodą – no, i teraz mam za swoje!:)

    1. Myślę, że nie o „grzech” mi w tym wszystkim chodziło, tylko raczej o to, czy rzeczywiście swobodne (?) kontakty seksualne dają ludziom tyle szczęścia i spokoju ducha, ile się po nich spodziewamy. Choć można, oczywiście, zapytać, czy to, co jest uważane za grzech nie zostało zabronione właśnie dlatego, że na dłuższą metę unieszczęśliwia nas albo innych ludzi (A nie dlatego, że – jak niektórzy sądzą – religie nienawidzą przyjemności i robią wszystko, żeby je ludziom odebrać). A swoją drogą, NPR choć uważam je za bardzo skuteczne w zapobieganiu ciąży, akurat przy przypadkowych kontaktach nie są godne polecenia (bo nie chronią przed chorobami). Gdybym uczyła wychowania seksualnego, powtarzałabym ludziom do znudzenia: uczcie się panowania nad sobą (to nie jest tak, że będziesz wić się w męczarniach, jeśli raz dziennie nie odbędziesz stosunku:)) i wierności jednej, wybranej osobie – ale jeśli nie jesteście w stanie się powstrzymać od ryzykownych zachowań – prezerwatywa zminimalizuje przynajmniej niektóre skutki.

  8. Czy wiecie że przenikalność wirusa HIV przez nieuszkodzoną, prawidłowo użytkowaną prezerwatywę jest faktem ? Tak tak, w pewnych ilościach przenika, na szczęście w znacznie mniejszych niż przy stosunku bez zabezpieczenia. Ważny jest aktualny stan układu immunologicznego, zwłaszcza strony biernej. Mimo tego, prezerwatywa na pewno pomaga chronić przed zakażeniem. Takie jest stanowisko speców od chorób zakaźnych na ten temat. Unikajcie łatwych lasek na dyskotekach i w knajpach, bo stwarzają większe zagrożenie niż prostytutki.

    1. To dlatego żaden odpowiedzialny specjalista dziś już nie powie: „Prezerwatywa UCHRONI CIĘ przed zarażeniem HIV.” Za to można powiedzieć, że pomaga zmniejszyć ryzyko, które zawsze zachodzi pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy nie są swoimi wzajemnie wiernymi partnerami. I tylko tyle.

  9. Z moją byłą dziewczyna zrobilismy sobie badania na HIV, taki był warunek by rozpocząć współżycie. Dla mnie było to dziwne i niepotrzebne… bo tak sobie to tłumaczyłem ” przeciez zawsze to robię z głowa” a ona na to ” tak ale śpisz tez z partnerami swoich partnerów” Nie było to dla mnie problemem pójść i zrobić. Jednak dopiero gdy czekałem na wyniki przemyślałem sobie ile razy mogłem załapać jakies choróbsko!!!!!!! Od tamtej pory nigdy przelotnych stosunków na wakacjach i na imprezkach, jeśli juz to Z GUMKĄ! Stała dziewczyna to stała nie ma tego stresu. hmmm moze to dziwne ale jak siedzieliśmy razem w poczekalni na wyniki to było bardziej intymne i łączące niz ten nasz wspólny pierwszy raz.

    1. No, tak – wspólny niepokój czasami bardziej ludzi jednoczy, niż wspólny seks, który się w naszych czasach trochę dewaluuje. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło.:) Słyszałeś teksty takie jak ten: „To nie było nic poważnego – to tylko seks!”? Jeżeli intymna wymiana płynów ustrojowych z drugim człowiekiem, która może mieć bardzo poważne konsekwencje (także zdrowotne), NIE JEST dla nas sprawą „poważną” to ja już nie wiem, co nią jest. Czasami odnoszę wrażenie, że nasze czasy z jednej strony mają fioła na punkcie seksu (rozwodzą się nad tym, jaki to jest ważny i wręcz nieodzowny zarówno dla związku, jak i dla pojedynczego człowieka) – a z drugiej, trochę go lekceważą. „Prowadzić mojej bryki to bym mu nie pozwolił – jest kompletnie nieodpowiedzialny. Ale spać z dziewczyną? Dlaczego nie? Przecież to TYLKO seks!”:)

  10. paranoja, niemniej jest na to sposob… zrezygnowac z przygodnego seksu… z narzeczona stosujemy tabletki, nie dlatego, ze ja nie chce prezerwatywy, wrecz przeciwnie, wolalbym prezerwatywe i to nie ze wzgledu na zabezbieczenie, a ze wzgledu na fakt, ze tabletki to najzwyczajniej chemia, niepotrzebna zreszta… ale narazie przekonac sie nie daje… moze po slubie…

    1. Spróbuj ją przekonać. Myślę, że Ci się uda. W stałych związkach metody oparte na obserwacji cyklu (+ ewentualnie prezerwatywa w dni płodne) dają efekty porównywalne z pigułką, a są bezpieczne dla zdrowia. (O ile Twoja dziewczyna nie ma urazu w związku ze stosowaniem prezerwatywy – dla niektórych kobiet jest to po prostu bolesne i nieprzyjemne – albo alergii na lateks, co też się zdarza, aczkolwiek rzadko).

  11. Kolejny blog o niczym. Po prostu rece same skladaja sie do oklaskow. Tandeta znowu na gorze, az sie czytac nie chce. Straszny pot. Jak nie masz o czym pisac to po prost nie pisz, a nie zapchaj dziura.PozdrawiamJarek M.Do nastepnego

    1. Jarku, cenię sobie fakt, że zechciałeś się podpisać pod swoją krytyczną opinią – to rzadkość mimo wszystko. Jednakże nie sądzę, aby CAŁY mój blog był tandetny i „o niczym.” Może po prostu ten post mi nie wyszedł. Zapraszam do lektury pozostałej części.

  12. W Stanach gdzie mieszkam wielka afere robia kolo HPV, wirus ktory przenosi sie przez dotyk, wiec nawet prezerwatywa nie chroni…

    1. Do niedawno mówiono, że przed HPV chroni szczepionka, którą należy podać dziewczynkom w bardzo młodym wieku (żeby mieć absolutną pewność, że nie zaczęły jeszcze współżyć – bo potem to już „musztarda po obiedzie”) – ale ostatnio czytałam, że odkryto, że ta szczepionka ma pewne nieprzewidziane skutki uboczne. Co więc pozostaje? Głaskanie w lateksowych rękawiczkach?:)

  13. Mnie kiedyś partnerka zapewniała, że jestem jej jedynym, ale po znajomości dowiedziałem się że miała trzech facetów z którymi sypiała. Nie chciałem jej uwierzyć że jest dziewicą jak mnie oczywiście zapewniała, więc się wybraliśmy do ginekologa (powiedziałem jej że chcę wiedzieć na pewno albo koniec z nami) Po wizycie ginekolog powiedział mi, że nie jest dziewicą, ale miała zabieg przywracania dziewictwa. Byłem strasznie wściekły, że mnie tak okłamała i chciała oszukać. Mogła od razu powiedzieć. Jednak kobietom nie można ufać na słowo :/

    1. Współczuję, ale czy mężczyznom można ufać na słowo?:) Być może bała się, że ją odrzucisz, jeśli powie prawdę – oczywiście źle zrobiła, bo MOJA prywatna recepta na związek to (w miarę możności) żadnych tajemnic, nic, co w przyszłości mogłoby „stanąć” między nami. Wspólne życie na co dzień jest wystarczająco trudne bez lękania się o to, „co będzie, jak się kiedyś wyda?” Nawiasem mówiąc – dziewictwo to bardziej stan umysłu, niż błony dziewiczej – i w takim sensie nie da się go „przywrócić.” Można pozostać czystą jak łza, będąc nawet prostytutką, a bywają dziewczyny, które są niezwykle wulgarne, mimo że fizycznie zachowały dziewictwo.

    1. Pewnie masz rację – po prostu próbowałam spisać strumień luźnych (różnych) skojarzeń z tematem – no, i wyszło, jak wyszło.

  14. moja dziewczyna straciła dziewictwo w 3 gim i szczerze tego żałuje, mowiła że chciałaby, żeby jej pierwszy raz tak naprawdę był ze mną, bo mnie szczerze kocha.. a jesli chodzi o seks, to kochamy się tylko zaraz przed i po okresie, oczywiscie w latexie 😉

    1. Jeżeli naprawdę kochacie się TYLKO w tych okresach, prawdopodobieństwo nieprzewidzianego zajścia jest nieznaczne i bez lateksu. 🙂 Ale, może, strzeżonego Pan Bóg…;) Pewna liczba małżeństw, stosujących metody obserwacyjne (zwłaszcza w Stanach) dla większej pewności stosuje również prezerwatywy.Co do dziewictwa, Twoja dziewczyna ma rację. Jak wszystkie rzeczy, które mogą nam się przydarzyć tylko raz w życiu, warto to sobie dobrze przemyśleć -i zaczekać na tego, z kim naprawdę chcielibyśmy to przeżyć.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *