Kiedyś widziałam dość wstrząsający reportaż o niepełnosprawnej intelektualnie kobiecie, która walcząc o prawo do wychowywania własnego dziecka przyszła „porozmawiać” na ten temat ze swoją matką – brudną i zaniedbaną alkoholiczką. I wtedy padły te słowa: „To wszystko Twoja wina, mamo, bo nie nauczyłaś mnie miłości!”
Zapewne w jej przypadku to zdanie było prawdą. I jest także prawdą, że to przede wszystkim rodzice zaszczepiają w dziecku tę pewność siebie i poczucie własnej wartości, tak potrzebne w dalszym życiu (niekiedy zresztą popadając przy tym w drugą skrajność – i stąd – na przykład w mediach – mamy potem tyle osób przekonanych o własnej wyjątkowości, nawet jeśli w rzeczywistości niewiele sobą reprezentują…).
Jako osoba niepełnosprawna znam ten problem aż za dobrze – NAM to dopiero nie pozwala się dorosnąć i decydować samodzielnie o sobie. 🙂
I przyznam się, że ja również miałam w życiu okres, kiedy uważałam, że moja rodzina, trzymając mnie niejako pod kloszem, nie wyposażyła mnie w wiele umiejętności, które bardzo by mi się teraz przydały w życiu małżeńskim (że wspomnę chociażby o jakże cennej umiejętności ugotowania obiadu z trzech dań:)).
Kiedy już byłam na studiach i SAMA pojechałam do Białegostoku odwieźć niewidomą koleżankę (trzeba przyznać że miałam fantazję: „wiódł ślepy kulawego”, hihihihi..) moja mama palnęła mi taką przemowę , że prawie pożałowałam, że się urodziłam. 🙂 Nadal wiele rzeczy muszę uzgadniać z rodzicami, ponieważ (nad czym boleję czasami) częściej niż inni potrzebuję ich pomocy…
Niemniej już zrozumiałam, że bardzo ważnym momentem w życiu dorosłego człowieka jest ten, kiedy przestaje on obwiniać za swoje niepowodzenia innych (najczęściej, co zrozumiałe, obrywa się wtedy naszym rodzicom) – a zaczyna im wybaczać rzeczy, które w jego mniemaniu zrobili nie tak, jak powinni…
Dziś sama jestem matką – i chcę wierzyć, że moi rodzice starali się wychować mnie najlepiej, jak potrafili. A że popełnili przy tym trochę błędów? No, cóż – przecież są tylko ludźmi. Ja też na pewno pomylę się jeszcze nie raz.
Pretensje w ogóle mało kiedy mają sens. A najbardziej irytują mnie przypadki, kiedy na samych, gołych pretensjach się kończy i rozżalony delikwent uznaje, że wskazując winnego załatwia sprawę – z reguły zresztą w ten sposób, że zostawia status quo w postaci zastanej („no bo przecież to nie moja wina, że jest, jak jest”). A przecież rodzic też człowiek. Z jednej strony ma prawo się mylić, popełniać nawet kardynalne błędy – tak samo, jak każdy z nas. Z drugiej – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby usiąść, pogadać, wyjaśnić, dojść do jakiegoś wspólnego wniosku, rozwiązania… Nie od parady nawet u psychoterapeuty to rozmowa jest podstawą do wyjścia z dołka. No i zawsze pozostaje stwierdzenie o rzucaniu pierwszego kamienia… :)Pozdrawiam !
Wiesz, Mark Twain jest autorem nieocenionych powiedzonek na powyższy temat – jak np. „Życie to okres czasu, z którego jedną połowę zatruwają nam RODZICE, a drugą – DZIECI”:) – lub, co jeszcze lepsze: „Kiedy miałem 16 lat, wydawało mi się, że mój ojciec jest kompletnym idiotą. Teraz mam sześćdziesiąt – i nie do wiary, jak ten staruszek zmądrzał!”:)
Rzeczywiście dobre :)Jak tak patrzę na moje nastawienie do – na przykład – mojej mamy i na to, jak się ono zmieniało przez lata, to widzę, że:- mamusia nadal popełnia te same potknięcia, co zawsze,- ja się nauczyłem nimi nie irytować, tylko je lubić – ostatecznie są częścią mojej mamusi, która jest urocza, jako całość :)))- jestem strasznie ciekawy, jakie irytujące potknięcia widzi we mnie moja Młoda i czy je także już toleruje… :)Pozdrawiam !
Jakże to pięknie nazywamy?Przeniesieniem winy! Dla jednych może wydawać się to zrozumiałe,dla innych nierozsądne.Prawdą jednak jest fakt,że w dużej mierze zależy pomyślność naszych dzieci od przekazania im i wpojenia przez rodziców pewnych praw i zasad.Dzieci niosą w świat ze sobą to,co zabrali z domu rodzinnego,lub też zawiedzeni,a czasem z przekory,starają się po swojemu prowadzić życie we własnym stylu.Kiedy pojawia się niepowodzenie,ludzie mają w zwyczaju obwiniać się wzajemnie.Lecz od nich samych zależy,jaką drogą idą.Błędy będą popełniać przez całe życie i na nich uczyć się,bowiem każdy przypadek jest odosobniony.Nie ma standardów na życie.Tych umiejętności nabywa się w praktyce.Nikt nie rodzi się z takimi umiejętnościami.
Myślę, że wielu ateistów ma ten sam problem z Panem Bogiem. Zresztą po co szukać u ateistów? WSZYSCY okresowo mamy ten problem. I jest on o tyle głęboki, że jeśli rodziców możemy jeszcze jakoś usprawiedliwiać za ich błędy – to z Bogiem jest inna bajka.A jeśli chodzi o bajki, to przypomniała mi się właśnie jedna: Dlaczego zło jest na świecie? Słuchaj dobrze…Jest mama, która haftuje. Jej dziecko siedzące poniżej na małym stołeczku, przygląda się jej pracy, ale widzi [haft] z odwrotnej strony. Widzi węzełki haftu i poplątane nitki… Mówi: „Mamo, czy można wiedzieć, co robisz? Dlaczego taka niewyraźna jest twoja praca?” Wówczas mama zniża płótno i pokazuje właściwą stronę haftu. Każdy kolor jest na swoim miejscu, a różne nitki są ułożone w harmonijną całość obrazu. Otóż to! My widzimy lewą stronę haftu. Siedzimy na niskim stołku. Nie wiem czy napisał ją o.Pio, ale ponoć wzięta jest z jego pism.
ty masz problem chamska cioto
Genowefo – jeśli się tak naprawdę nazywasz – jeśli już musisz kogoś obrażać, obrażaj mnie, proszę! Moich Czytelników zostaw w spokoju.
Trudny temat to jest Alba taki że ludzie załatwiają sprawy za potrzebą w PKS. Rozpinają rozporek i leją. Nie podoba mi sie to.
Niestety, obawiam się, że z tym problemem będziesz musiał(a) poradzić sobie sam (a). 🙂 Ja bardzo rzadko jeżdżę PKS-em. 🙂
„……..Myślę, że wielu ateistów ma ten sam problem z Panem … … Bogiem…….” to zdanie jest zupełnie bez sensu, rownie dobrze mozna napisć – katolik ma problemy z Buddą
Na pierwszy rzut oka masz rację, Olu, ale znałam wielu ludzi deklarujących się jako „ateiści” którzy pytali:” Jeżeli ten wasz Bóg (w którego podobno nie wierzą:)) jest taki dobry, to dlaczego…? To wszystko Jego wina!” Wielu ludzi odrzuca możliwość istnienia Boga właśnie ze względu na zgorszenie obecnością zła na świecie. I myślę, że to właśnie miał na myśli Helohenu.
Dokładnie mniej więcej to miałem na myśli:) A żeby moje zdanie było jak najmniej bezsensowne – użyłem określenia : „..wielu ateistów..” a nie ateiści. A to właśnie dlatego iż podobnie jak Alba – poznałem nieco głębiej niektórych. Poza tym ateistą się człowiek nie rodzi (jak twierdzą ateiści – niektórzy.. – i już czekam na dalsze gromy..) tylko dochodzi do tego przekonania na podstawie własnych przemyśleń. Tak więc musi brać pod uwagę także koncepcję istnienia Boga.
Pamiętaj jednak – choć nie za bardzo w to wierzę, znając różne odbiegające od tego wzorca przykłady – że istnieją także koncepcje mówiące o tym, że „na początku” WSZYSCY jesteśmy ateistami, dopiero „późniejsza indoktrynacja” ze strony rodziców zmusza nas (oczywiście siłą i przemocą:)) do przyjęcia hipotezy istnienia Boga…:)
Jak to ateista się człowiek nie rodzi? a czym sie rodzi? Rodzi się jako niezapisana karta.
Olu, współczesna psychologia już dawno obaliła teorię „tabula rasa”:) – przychodzimy na świat z wieloma wrodzonymi cechami, a pewna „religijność” (bez przypisania do konkretnej wiary czy wyznania!) jest chyba charakterystyczna dla dzieci. Czytałam sporo świadectw osób, wychowywanych w zupełnie ateistycznym środowisku, które (wbrew temu, co mówili im nauczyciele, rodzice…) zachowywały tego typu „wrodzone” wierzenia. Zauważ, że ludzie na ogół zmieniają światopogląd (w różne strony zresztą) w wieku dojrzewania lub później. Także Richard Dawkins, jeden z najgłośniejszych przecież współczesnych myślicieli ateistycznych, zdaje się potwierdzać moją teorię, gdy mówi, po pierwsze, że wiara w Boga jest rodzajem tego samego „dziecięcego myślenia magicznego” (które ja wolę nazywać „pierwotną religijnością”) z której rodzi się wiara w krasnoludki (nawet dzieci, którym nikt nigdy nie opowiadał bajek, często tworzą je sobie same – stąd wniosek, że jest to jakaś wrodzona cecha naszego umysłu). A po drugie, Dawkins twierdzi jeszcze, że religijność jest czymś w rodzaju „genu” (oczywiście, według niego szkodliwego) który się dziedziczy w naszych umysłach z pokolenia na pokolenie. On to nazywa „wirusem Boga.” W każdym razie, w dowolnym przedszkolu na świecie (niezależnie od kultury) znajdziesz prawdopodobnie więcej „wierzących” niż „ateistów.” Na wyższej uczelni może być odwrotnie. Prawda?
Oczywiscie że w każdym przedszkolu znajdziesz więcej wierzacych jak niewierzacych. Ktoś zawsze dziecku jakąs wiare wpaja, rodzice, jak nie rodzice to babcia, jak nie babcia to ktos tam jeszcze. Ale wyobraz sobie przedszkole w ktorym sa same dzieci osób niewierzacych (otoczenie takie samo) i nie ma zajęć z religii. Dziecko może dochodzic skąd się wzięło ale do głowy mu nie przyjdzie podejście do sprawy w aspekcie religijnym.
Ależ Olu, ja właśnie pisałam o takim przypadku – ateistyczna edukacja, ateistyczne otoczenie (w Bułgarii) – i w tym wszystkim „wierząca” (po swojemu) mała dziewczynka. Moim zdaniem NIE DA SIĘ przekonująco (naukowo) udowodnić, że to ateizm jest dla ludzi „stanem naturalnym” a wiara – tylko „wpojonym” (narzuconym, oczywiście przymusem:)). Ani odwrotnie.
Ale mówimy o takim otoczeniu zupełnie abstrakcyjnym (wszyscy mogą byc ateistami a jedna kolezanka nie i juz dziecko sie dowie) – jak mu ktos nie powie nie będzie wiedziało. Jak dziecku nie powiesz że jest powietrze to też mu do głowy takie pojecie nie przyjdzie.
Ale historia, którą Ci opowiadałam wcale abstrakcyjna nie jest… 🙂 Wiesz, przykład Helen Keller, która w wieku kilkunastu miesięcy straciła wzrok i słuch, pokazuje, że dzieci tworzą sobie wyobrażenia (przeczucia?) także dla pewnych pojęć, o których im nigdy wcześniej nie opowiadano. Jej nauczycielka wspominała, jak zabrała małą Helenkę ze sobą na cmentarz (nigdy wcześniej nikt nie rozmawiał z nią o śmierci), a jednak dziecko (instynktownie, jak sądzę) zaczęło przejawiać smutek i niepokój. Skąd pewność, że niektórzy ludzie nie mogą przejawiać „instynktu religijnego”? A inni, być może, posiadają wrodzone „przeczucie ateizmu” [tego, że żaden Bóg nie istnieje] – z tym drugim nigdy się nie spotkałam, ale i tego nie mogę wykluczyć.
Kto w takim razie Olu – albo co – tak pokierowało myślami człowieka pierwotnego (czy też tymi z czystą kartą co ich jeszcze cywilizacja nie pobrudziła w dżungli), że przeobrazili się w homo religiosus? I co gorsza do tej pory (mimo upływu tysięcy lat i wszelkich prób oświeceniowych) nadal przytłaczająco większa populacja ludzkości pozostaje pod wpływem takich czy innych „kajdan” religii. Niektórzy zaś całkowicie tracą dla niej rozum a nawet życie..
„Niemniej już zrozumiałam, że bardzo ważnym momentem w życiu dorosłego człowieka jest ten, kiedy przestaje on obwiniać za swoje niepowodzenia innych (najczęściej, co zrozumiałe, obrywa się wtedy naszym rodzicom) – a zaczyna im wybaczać rzeczy, które w jego mniemaniu zrobili nie tak, jak powinni…” – dokładnie TAK.
Myślę, że większość rodziców chce jak najlepiej dla dziecka. Każdy popełnia błędy, ale chyba najważniejsze by nie robić świństw. pozdrawiam
natomiast moi rodzice od małego dawali mi wolną wole i mimo mojej niepełnosprawności nie trzymali mnie pod kloszem, i chyba to było najlepsze co mogli dla mnie zrobić, bo dzięki temu dziś mam siłę na walkę i wiem, że może byle jak ale zawsze sobie poradzę …http://magda-w-19.blog.onet.pl/
Pozdrów swoich Rodziców!:)
Dziecko krytykowane uczy się potępiać.Dziecko żyjące w nieprzyjaźni uczy się agresji.Dziecko wyśmiewane uczy się nieśmiałości.Dziecko zawstydzane uczy się poczucia winy.Dziecko żyjące w tolerancji nabiera cierpliwości.Dziecko zachęcane uczy się wiary w siebie.Dziecko rozumiane uczy się oceniać.Dziecko traktowane uczciwie uczy się sprawiedliwości.Dziecko żyjące w bezpieczeństwie uczy się ufać.Dziecko przyjmowane takim, jakim jest uczy się akceptować.Dziecko traktowane uczciwie uczy się prawdy.Dziecko otoczone przyjaźnią uczy się szukać w świecie miłości. — Dorothy Law Nolte, 1982 r.w SUMIE PODOBNE DO PIERWSZEGO Dzisiejsze nieśmiałe dziecko, to to, z którego wczoraj się śmialiśmy.Dzisiejsze okrutne dziecko, to to, które wczoraj biliśmy.Dzisiejsze dziecko, które oszukuje, to to, w które wczoraj nie wierzyliśmy.Dzisiejsze zbuntowane dziecko, to to, nad którym się wczoraj znęcaliśmy.Dzisiejsze zakochane dziecko, to to, które wczoraj pieściliśmy.Dzisiejsze roztropne dziecko, to to, któremu wczoraj dodawaliśmy otuchy.Dzisiejsze serdeczne dziecko, to to, któremu wczoraj okazywaliśmy miłość.Dzisiejsze mądre dziecko, to to, które wczoraj wychowaliśmy.Dzisiejsze wyrozumiałe dziecko, to to, któremu wczoraj przebaczyliśmy.
Rewelacja!To piękne, że mamy możliwość wzajemnego ubogacania się podobnymi treściami.
Wiadomo, nie ma ludzi nieomylnych i każdy popełnia błędy. jednak od rodziców mimo wszystko chciałoby sie wymagac więcej, żeby sie spisali lepiej itd. jednak to własnie oni popełniają te najgorsze błędy, własnie dlatego, ze sa rodzicami i to co się dzieje, kiedy jesteśmy od nich całkowicie zalezni, zostaje na całe zycie. odbija się potem w nas, na nas, na naszym życiu. mozna cos z tym zrobic, zeby ten „zaklęty krąg” rozobić, ale czasem jest to bardzo trudne, czasem jest już bardzo późno na to. no i zawsze pozostanie taka myśl, że czegos juz nigdy nie dostaniemy od rodziców, bo ten czas juz minął. nie dali nam wtedy, nie dadzą teraz. pozdrawiam.