Kiedy dziecka nie ma w domu…

Kiedy dziecka nie ma w domu, wszędzie panuje cisza, spokój i porządek.


Ta cisza aż w uszach dzwoni…

Kiedy dziecka nie ma w domu, wszystkie samochody stoją równo, jak pod sznurek, a lew z żółtej włóczki („Lep” – jak go nazywa mój syn:)) śpi sam w łóżeczku…

Nie ma kto się nimi bawić…

Kiedy dziecka nie ma w domu, mamy więcej czasu na wszystkie te bardzo ważne „swoje sprawy.” Więcej czasu na pracę – i więcej czasu dla siebie nawzajem („Czyż ja nie znaczę dla Ciebie więcej, niż dziesięciu synów?!”:)) .  Któż by tego nie chciał?

A jednak chciałabym, żeby tu po prostu był… Tęsknię!

Kiedy dziecka nie ma w domu, moje piersi (zdawałoby się, dawno już nieczynne) znowu nabrzmiewają pokarmem… 

„Wodą jestem – a brak tego, co by pił.
Skibką chleba, co nikogo nie nasyci…”

WITAJ W DOMU, SYNKU!!!!!


24 odpowiedzi na “Kiedy dziecka nie ma w domu…”

  1. Chciałabym się stęsknić za swoim synkiem. I chciałabym odczuć radość powitania. Po ponad dwóch latach ciągłego przebywania z nim bywam koszmarnie zmęczona 🙁 Nie było ani jednego dnia, ani jednej nocy kiedy mogłabym pozwolić odpocząć mojej psychice. Fizycznie można pracować bardzo dużo, ale to nieustanne myślenie o Młodym potrafi paskudnie dopiec i coraz trudniej o entuzjazm. Tak, tak – i ja miewam swoje małe lub większe „dołki” 😉

    1. Nie przejmuj się. I ja czasami czuję się podobnie – MATKA (i ojciec!) to przecież tylko człowiek, a nie cyborg, ze starannie zaprogramowanym poczuciem nieustającego szczęścia z wypełniania własnego „świętego powołania.” I kiedy dziadkowie ostatnio zabrali Antosia ze sobą na wczasy, byłam zaskoczona intensywnością swoich przeżyć – przecież oboje z P. tak bardzo cieszyliśmy się na ten tydzień „wolnego.” A jednak… Człowiek to zaskakująca istota! I myślę, że dzięki temu udało mi się choć troszkę lepiej zrozumieć ludzi, którzy (z różnych przyczyn) utracili swoje dzieci. Musi to być wyrwa w sercu, której niczym nie da się zasypać…

      1. Pewnie, że nie jesteśmy cyborgami 🙂 Moje zwątpienie bierze się zapewne z krytycznej fazy „wytrząsania z pampersów”. Oprócz sufitu chyba już nie ma w domu ani jednego miejsca, w którym Młody chociaż raz by nie nasikał 🙁 A co jeszcze gorsze – Młody podpatrzył zwierzęta i za potrzebą leci „pod krzaczek” na podwórko, zamiast na nocnik… ale się wstydu przez to na wczasach najadłam 😉 Ps. Te kody na Twoim blogu to jakaś zmora! Coraz częściej nie działają, albo „zacinają” się tak, że przez kilkanaście prób jest ten sam (niedziałający oczywiście) 🙁

        1. Zacznijmy od końca – rozważam rezygnację (na razie czasową) z kodów. Zobaczymy, co się będzie działo potem. A jeśli chodzi o „mokry problem” to mamy mniej więcej to samo – kiedy Antoś chce siusiu, to zwykle wciela ten pomysł w czyn tam, gdzie aktualnie się znajduje – niekiedy nawet na środku drogi… Tłumaczymy, prosimy… Z teorii mój syn powinien dostać szóstkę – gorzej (na razie) z praktyką. Liczymy na to, że przedszkole i przykład innych dzieci szybciej go pod tym względem ucywilizują… Wiesz, co mnie pociesza w takich momentach? Że każdy taki „trudny” okres w życiu dziecka jest relatywnie krótki – i kiedyś minie. A kiedy chłopak będzie miał 16 lat i zechce nosić zielone włosy, kolczyk w nosie i grać w kapeli pod wdzięczną nazwą „Zabić Zgreda” – jeszcze zatęsknimy za „problemami”, które z nim mamy teraz. 🙂

          1. Haha 🙂 „Zabić Zgreda” :):):) No niechby już nosił zielone włosy i kolczyk w nosie, a nawet bandanę z trupimi czaszkami – byle nie chlał, nie ćpał i się nie łajdaczył ;)A z zupełnie innej beczki: wielokrotnie polecałaś tu na blogu metody „naturalnego planowania rodziny”, a w wyniku burzliwej dyskusji gdzie indziej odwiedziłam oficjalną polską stronę NPR. Przepraszam za dość brutalny komentarz, ale poczułam się jak na odcinku komedii Benny Hilla – nie wiadomo, czy prędzej pękniesz ze śmiechu, czy puścisz pawia 😉 Może znasz jakieś inne źródło wiedzy, żebym sobie zatarła złe wrażenia?

          2. Polecam książki: Johna i Sheilii Kippleyów „Sztuka naturalnego planowania rodziny” (z tej sami korzystamy) lub Josefa Rotzera „Naturalne planowanie rodziny.” Jeśli chcesz, wszelkie religijne uzasadnienia metod możesz w lekturze pominąć – sama metoda, technicznie rzecz biorąc, sprawdza się i u ateistek. 🙂 A może napisałabyś mi (np. na malia) co konkretnie tak Cię wkurzyło – od dłuższego czasu przymierzam się już do napisania posta na temat – „Jak (moim zdaniem) nie należy uczyć NPR.”

          3. Religijne uzasadnienia mnie nie wkurzają 🙂 Książki – może kiedyś postaram się przeczytać – wtedy, gdy jakiekolwiek metody będą mi praktycznie potrzebne. Na razie z powodzeniem sprawdza się u mnie stuprocentowa „szklanka wody” (zamiast nie tylko seksu ale w ogóle faceta 😉 ). Rozśmieszyło mnie do łez przedstawianie metody NPR jako „łatwej, lekkiej i przyjemnej” kiedy z późniejszego opisu wynikało, że należy prowadzić coś pomiędzy księgową „Amerykanką” a dziennikiem pokładowym transatlantyka ;););) A co mnie wkurzyło to owszem, mogę napisać na maila.

        1. Justysiu, wszyscy jesteśmy grzeszni. Co do mojego grzechu, to stale o nim pamiętam (naprawdę nie musisz się bawić w moje sumienie:)) – ale myślę, że przede wszystkim żyjemy w wielkiej MIŁOŚCI. Jezusa też NIGDY się nie wyrzekłam – i myślę, że On to wie…

          1. Nikt Cię nie ocenia Albo, a najmniej ja. To sprawa Boga i Twojego sumienia. Problem w tym, że Twój blog to królestwo szatana. Nietoleracja, zwykłe chamstwo i głupota, którą tolerujesz w komentarzach i tekstach potwierdza tylko jedno. Po czynach poznacie ich. Zastanawiam się jak można być tak podłym i zakłamanym.

          2. Zastanawiam się, jak można w jednym komentarzu napisać: „Nikt Cię nie ocenia…” a JEDNOCZEŚNIE zarzucić mi nietolerancję, chamstwo, podłość, głupotę i zakłamanie… No, dobrze – TAKA WŁAŚNIE JESTEM. A wiesz, jaka jest korzyść z istnienia tak złych i do szpiku kości zepsutych osób, jak ja? Że WSZYSCY – włącznie z Tobą – mogą poczuć się ode mnie lepsi. Zastanawia mnie tylko jedno – co tak święta i niewinna osoba jak Ty robi w takim gnieździe szerszeni, jak ten blog? Lepiej się za mnie pomódl…

    1. w starachowicach to był taki jeden ksiądz co też ładnie pisał a potem to on alimenty płacił i tak to było

        1. A to byłoby ciekawe poznać, co ma do napisania o swojej sytuacji, były ksiądz żyjący w związku cywilnym z kobietą i mający dziecko? Czy także miałby tak silne poczucie winy i mnóstwo dylematów natury moralnej? Jeśli czytają nas czynni księża katoliccy, zdający sobie sprawę, że robią wrażenie na płci pięknej, to niech mają na uwadze, co się dzieje z kobietą, której dają jakąkolwiek nadzieję na namiastkę związku. Jeśli jest to kobieta wierząca to poczucie winy ją przygniecie, albo będzie żyła wiele lat w iluzji oddalając się stopniowo od Boga. Bądźcie odpowiedzialni za to, jak odnosicie się do kobiet. Nawet jeśli łechce to waszą próżność, nie igrajcie z ich uczuciami. Taki mały, mój apelik do męskiej wyobraźni.

          1. Wbrew pozorom, córko, przychylam się do apelu. Nigdy inaczej nie myślałam. Choć gwoli sprawiedliwości warto dodać, że również kobiety czasami bawią się uczuciami księży, kuszą, prowokują… Wiesz, czasami dostaję listy od byłych księży, którzy zrzucili sutannę z powodu miłości do kobiety, a jej się potem „odwidziało” i facet został na lodzie – z niczym… Zaryzykował dla niej wszystko, co najważniejsze – niepotrzebnie. Strasznie smutne są te listy…

          2. I po paru dniach mam odpowiedź, w Wyborczej z 13.08. jest artykuł pt.:”Mężczyzna, który siedział w księdzu”( w dodatku Duży Format). Co prawda gazeta ta dowodziła wielokrotnie swojej wrogości wobec Kościoła, ale akurat to świadectwo warto przeczytać.

          3. Dziękuję, spróbuję się dokopać – bo i mnie ciekawią takie rzeczy. Chcę wiedzieć, czy ludzie, którzy są w podobnej sytuacji, jak ja, przeżywają podobne rozterki. Blog Moniki i Marka, który mam w ramce po lewej stronie (nie wiem, czy jeszcze istnieje, dawno nie był kontynuowany) jest dla mnie dowodem, że różnie to bywa. Młody ksiądz zakochał się w nastolatce, potem zrzucił sutannę, ale ich fascynacja nie wytrzymała zderzenia z jego problemami wewnętrznymi, związanymi z porzuceniem kapłaństwa. Rozstali się, on wyjechał w nieznanym kierunku, a ona (nie, niestety nie będzie „pobożnego happy endu” i skruszonej grzesznicy) znów oddaliła się od Kościoła, do którego wcześniej zbliżyła ją zażyłość z tym księdzem… Nie wiem, czy „taka właśnie była wola Boża” i czy to, co zrobili (od początku do końca) było właśnie tym, co należało zrobić. Powiesz: „nie ma grzechu.” Zgoda – ale nie ma też pokoju wewnętrznego, wypełniania powołania (bo nie wiadomo, czy Marek wrócił do kapłaństwa), ani wzrostu miłości do Boga (w przypadku Moniki).

          4. Jeśli się jeszcze nie dokopałaś, to sposób jest całkiem prosty, wystarczy wklepać tytuł artykułu w google i wyskoczy z adresem Wyborczej. Uprzedzam, że historia jest dramatyczna, z prokuratorem w tle, a mimo to jest w niej jakaś forma nadziei i autentyzmu w tym artykule.Historii Moniki i Marka nie śledziłam, ale mam pytanie nieco szersze: czy byłego księdza, który nie jest związany z żadną kobietą, traktuje się w Kościele jak np. rozwodnika? I czy w związku z tym jeśli szczerze żałuje i pójdzie do spowiedzi to ma szanse uzyskać rozgrzeszenie? Jeśli tak, to i Marek i Monika (tym bardziej) mają drogę do sakramentów otwartą, a co za tym idzie pokój wewnętrzny zapewniony, pomimo nawet dużego cierpienia spowodowanego rozstaniem. Tak mówił święty Piotr: lepiej cierpieć dobrze czyniąc, niż cierpieć czyniąc źle. Jeśli jednak zostaje powołane nowe życie, to ma prawo do ojca i matki i zadaniem księdza jest, jeśli zostaje ojcem, w tym wychowaniu uczestniczyć i wziąć odpowiedzialność za rodzinę. A jaki scenariusz Pan Bóg wykreuje potem to filozofom się nie śniło, ale jedno jest pewne, zrobi wszystko, żeby człowieka pokornego z tej matni wydobyć. Niestety u wielu byłych księży dostrzegam butę, pychę i obrażanie się na Kościół, a potem (albo najpierw) zanik wiary. A to jest najgorsze co może nastąpić. Dlatego podziwiam to, że trzymasz się Jezusa z całych sił, choć diabeł wiele miesza.

          5. Mam nadzieję, że przynajmniej Marek odnalazł w końcu pokój i drogę powrotną do kapłaństwa (którego, jak sądzę NIGDY nie powinien był porzucać) – bo co do Moniki, to obawiam się, że cała ta historia trwale zraziła ją do księży i Kościoła – może Pan Bóg znajdzie i na nią sposób… Natomiast, co do mnie, to myślę, że zwariowałabym, gdyby wiara w Boga nie była stale moją ucieczką… Wiem, że jeśli stracę wiarę, przestanę być SOBĄ. Po prostu. Dlatego tak mnie dotyka, kiedy widzę, jak „zmieniają światopogląd” ci, którzy kiedyś mnie uczyli wierzyć. I czasami się zastanawiam, czy kiedykolwiek sami wierzyli w to, czego mnie uczyli. Mam nadzieję…

Skomentuj slut_ Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *