„Psychologia chrześcijańska”? A czemuż by nie?:)

To jest ten tekst, który miał ukazać się wczoraj… Ale że też ja zawsze muszę wsadzać kij w mrowisko… Przecież zaraz znowu ktoś mnie zmiażdży i przygwoździ – dla własnej przyjemności… 🙂

Dawno temu, w jakiejś dyskusji (nie wiem, czy nawet nie na tym blogu:)) padło zdanie: „Nie może istnieć chrześcijańska psychologia, podobnie, jak nie ma na przykład chrześcijańskiej biologii czy matematyki!”

I wydaje mi się, że jest w tym pewien błąd, wynikający z niezrozumienia, że psychologia nie jest (jak tamte dziedziny) nauką ścisłą, lecz humanistyczną – zajmującą się CZŁOWIEKIEM. A skoro tak, to zasadne może okazać się stwierdzenie, z jakiego filozoficznego punktu widzenia patrzymy na obiekt naszych badań. Tym bardziej, że mówimy przecież o chrześcijańskiej antropologii czy etyce. Nie zgadzam się wprawdzie z traktowaniem „chrześcijańskiej psychologii” jako li tylko „zamiatania drogi do Kościoła” (podobnie jak filozofia NIE JEST jedynie ancilla theologiae, służką teologii:)). Niemniej wydaje mi się (choć od razu zastrzegam – nie umiem tego „udowodnić”:)) że także ludzie wyznający zupełnie odmienny światopogląd mogą odnieść korzyści ze spotkania z terapeutą, mającym specyficznie „chrześcijańskie” spojrzenie na ludzką psychikę.

Ale trzeba sobie powiedzieć jasno, że uprzedzenia są stale obecne po obydwu stronach.

Freud uważał religię za rodzaj „protezy”, którą człowiek podpiera się w walce z własną bezradnością – i ta jego teza zapoczątkowała trwającą po dziś dzień „cichą wojnę” pomiędzy psychologią a religią.  Niektórzy psychologowie nadal uważają religię za coś, co może jedynie ograniczać ludzki potencjał – a niektórzy wierzący z kolei uważają psychologię za rodzaj nowego, świeckiego „kultu”.

„Kiedyś – wspomina Mark W. Baker, amerykański psychoterapeuta i autor świetnej książki, przedstawiającej nauki Jezusa w perspektywie najnowszych odkryć psychologicznych – po odbyciu trudnej dyskusji na temat chrześcijaństwa z grupą psychoanalityków, podzieliłem się z przyjacielem (również psychoanalitykiem) swoim rozczarowaniem dotyczącym ich pełnego uprzedzeń stosunku do osób wierzących. Wyjaśnił mi swoją opinię w sposób następujący: 'Dobrze znam tych ludzi i nie sądzę, by spotkali chociaż jednego terapeutę, który byłby inteligentny i jednocześnie był chrześcijaninem!'”*

I właśnie tacy ludzie, wykluczający zupełnie zagadnienia religijne ze swego życia zawodowego, mogą być równie winni wzajemnej nieufności, jak wierzący, którzy nie dopuszczają w ogóle psychologii na obszar swego życia duchowego…

Na szczęście Freud nie powiedział ostatniego słowa ani w kwestii psychologii ani religii. Liczni badacze, którzy zajmują się jego naukową spuścizną, coraz częściej dociekają też przyczyn jego uprzedzeń wobec religii, które polska psychiatra, Elżbieta Sujak, określa wprost jako „promieniowanie osobistej nerwicy na jego myślenie.”

Inaczej Baker, który po wielu latach studiowania zarówno psychologii jak i teologii doszedł do wniosku, że Jezus prawie cały czas nie mówił o niczym innym, jak o uzdrawianiu naszych związków z bliźnimi (z samymi sobą i z Bogiem). Można nawet powiedzieć – stwierdza – że zbawienie to odnowienie więzi. I na tym założeniu oparł całą swoją szkołę terapii relacji – całkowicie otwartą na ludzi wszelkich przekonań. 🙂

„Z punktu widzenia Jezusa – pisze amerykański autor – religia istnieje po to, by ułatwić nam odnalezienie sensu życia i nawiązywanie więzi. Rytuały (zresztą nie tylko religijne!-Alba) mogą pomagać nam w życiu, jeżeli stosujemy je tak, jak Jezus stosował je w religii: aby pomóc nam pamiętać o miłości. Ale rytuały, stosowane same dla siebie, mogą pozbawić nas miłości. Jezus i Freud zgadzali się co do tego, że sztywność religijna prowadzi do duchowej i emocjonalnej śmierci. Niestety, Freud nigdy nie zrozumiał, że religia może niekiedy również ocalić życie.”**

Czasami psychologowie i psychoterapeuci jak relikwie pielęgnują własne uprzedzenia wobec religii (ze szczególnym uwzględnieniem chrześcijaństwa:)). Często też duchowni mają elementarne braki w wiedzy psychologicznej. Tymczasem psycholog, który jest zbyt zapatrzony w swoje teorie, by uznać wkład religii w zrozumienie człowieka, grzeszy pychą – podobnie zresztą,  jak człowiek głęboko religijny, który jest za bardzo przekonany o własnej „prawości”, by uznać wkład psychologii w poznanie tajników ludzkiego umysłu…

Jestem naprawdę przekonana, że kapłan i psycholog nie muszą być nawzajem dla siebie wrogami. I choć nie zawsze mogą (a niekiedy nawet nie powinni!  FATALNIE byłoby na przykład, gdyby taki psycholog zamiast mieć na uwadze dobro pacjenta, próbował go nachalnie „nawracać” – a słyszałam, niestety, o takich przypadkach. Od chrześcijanina należałoby wymagać raczej, by nauczył się patrzeć na wszystkich ludzi tak, jak patrzył na nich Jezus: z głębokim zrozumieniem i miłością…) wzajemnie się zastępować – bo każdy z nich powinien znać granice własnych kompetencji – to jednak mogą doskonale się uzupełniać w różnych sytuacjach. Jestem głęboko przekonana, że tak jak nowoczesna psychologia nie daje nam pełnego opisu życia wewnętrznego człowieka, tak też nie wszystkie problemy psychiczne da się rozwiązać jedynie na gruncie religijnym czy sakramentalnym. Podobnie, jak niektórzy egzorcyści, którzy od lat owocnie współpracują z psychologami i psychiatrami…

 

Z kolei u dr Elżbiety Sujak  znalazłam ciekawe refleksje z czasów, gdy (na prośbę przełożonych) „hurtowo” badała psychiatrycznie kandydatów do kapłaństwa i zakonu. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkie patologie da się wykryć od razu „na wejściu” – ale i tak uważam, że takie testy powinny stać się standardem przy przyjmowaniu do seminarium lub nowicjatu.  Przecież wiadomo, że jeden zły ksiądz może zrobić co najmniej tyle samo złego, co zły lekarz. Może dzięki temu przynajmniej niektórych z tych tragedii dałoby się uniknąć?

Bibliografia i przypisy:

Jestem od zamiatania drogi do Kościoła. Z Elżbietą Sujak rozmawia Cezary Sękalski. Wyd. Serafin, Kraków 2009.

* Mark W. Baker, Jezus – największy terapeuta wszech czasów. Psychologiczne przesłanie Ewangelii, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2010, s. 12.
** Tamże, s. 148-149.

Czytelnicy bardziej zainteresowani tematem mogą również zajrzeć na stronę Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich: http://spch.pl

45 odpowiedzi na “„Psychologia chrześcijańska”? A czemuż by nie?:)”

  1. Naszym zadaniem tu na ziemi jest nauka miłości. O ile więc psycholog-terapeuta stawia sobie za cel naprawę relacji człowieka z otaczającymi go ludźmi, to między tak pojętą psychologią, a wiarą nie ma żadnej sprzeczności. Jeśli jednak terapeuta stawia sobie za cel poczucie szczęścia pacjenta, to łatwo się może okazać, że psychologia z wiarą nie idą w parze, jako że na rozumienie szczęścia ma wpływ światopogląd.

    1. Baker pisze bardzo podobnie, Leszku – „Zdrowie (i zbawienie) to nasza zdolność do budowania więzi z innymi.” I o tym, że nie zawsze „być zdrowym” oznacza dobre samopoczucie, też. 🙂 Zauroczyła mnie ta książka – bardzo umiejętnie godzi religię i naukę, z szacunkiem dla obydwu…

      1. Czyż J.P.II nie wskazywał na to, że obie te dziedziny życia; wiara i nauka są nam niezbędne w drodze do domu Ojca ? Nie tylko wskazywał, ale dawał osobisty przykład;

  2. Albo – trudny temat, który mnie się jawi tak;”psychologia chrześcijańska” opiera się na krzyżu Chrystusa czyli Miłości doskonałej; zaś psychologia jako taka na niedoskonałym rozumie człowieka;” Czucie i wiara silniej mówi do mnie. Niż mędrca szkiełko i oko”. zatem jaki psycholog potrzebny mi w przypadku depresji ? http://zapiski-emerytki@blog.onet.pl

    1. Myślę, Basiek, że w przypadku depresji nie od rzeczy byłoby poszukać jednak również pomocy psychologa czy psychiatry. Kiedy boli ząb, nie idziemy do fryzjera, prawda? Zresztą, jeżeli tak byłoby Ci łatwiej (bo niestety „choroby duszy” są uważane nadal za wstydliwe, a psychiatra to ktoś, kto kojarzy się z obłędem…) są również księża z takim przygotowaniem. Natomiast zgadzam się, że istnieją takie „bóle duszy” których psychologia nie potrafi uleczyć. Kiedyś rozmawiałam z pewną panią psycholog o swoich wewnętrznych rozterkach, związanych z tym, że P. był księdzem. Jedyne, co mi mogła poradzić to „proszę się nie martwić!” Dobre sobie – równie dobrze mogłaby mi powiedzieć: „nie oddychaj!”:) Bardzo potrzebny mi jest kapłan, który mnie, który nas zrozumie…

  3. Psycholog chrześcijański..a czemu nie?Tylko musiałaby to być osoba odpowiednio przygotowana,mająca odpowiednią wiedzę i kwalifikacje z dziedziny psychologii.Moja siostra,która od lat zmaga się z agorafobią(okropna sprawa) już kilka razy była po pomoc u osób,które nazywały siebie psychologami chrześcijańskimi.I czego się dowiadywała?Tego,że jest chora psychicznie czy,że ma shizofrenię.

    1. Masz rację – poziom profesjonalizmu takich osób czasami pozostawia wiele do życzenia. Tu nie wystarczy nawet największa wiara i dobre chęci – trzeba mieć po prostu rzetelną wiedzę. Inaczej można bardziej zaszkodzić, niż pomóc. Tak, jak ta pani, która zdiagnozowała dziewczynę niepełnosprawną intelektualnie jako po prostu „leniwą” i poleciła rodzicom oddać ją do szkoły „do sióstr” (zupełnie, jakby miało to być jakieś więzienie czy zakład poprawczy!:)). Takie historie psują opinię całemu środowisku. Zawsze byłam zdania, że jeśli już chrześcijanie za coś się biorą, powinni to robić na najwyższym możliwym poziomie – ponieważ sposób wykonywania przez nich swoich obowiązków może być również rodzajem „świadectwa.” Jeśli ktoś nawet jest zamiataczem ulic, ale robi to dobrze (najlepiej, jak potrafi!) i z miłością – to jest ŚWIĘTYM zamiataczem ulic…

  4. W związku z tematem, przypomniał mi się jeszcze fragment z „Przebudzenia” (książki przypisywanej de Mello): „A może podczas naszych rozważań o duchowości mówimy po prostu o PSYCHOLOGII? A może psychologia jest czymś bardziej praktycznym niż duchowość? Nie. Nic nie jest bardziej praktyczne niż duchowość. W czym może człowiekowi pomóc biedny psycholog? Może rozładować napięcie skumulowane w człowieku. Sam jestem psychologiem, czynnym psychoterapeutą i staję wobec wielkiego konfliktu wewnętrznego, ilekroć muszę wybierać pomiędzy psychologią a duchowością…Wyjaśnię to. (…) Zazwyczaj idzie się do psychiatry lub psychologa, aby uzyskać ulgę. Powtarzam – ulgę, a nie po to, aby się wyleczyć.Jest taka opowiastka o Johnnym, który – jak utrzymywano – był trochę niedorozwinięty umysłowo. Jednakże, jak się to potem okaże, wcale tak nie było. Johnny brał udział w zajęciach plastycznych w szkole specjalnej, gdzie dano mu do zabawy plastelinę. Wziął kawałek plasteliny, poszedł w kąt i zaczął się nią bawić. Podchodzi do niego nauczyciel i mówi:– Cześć, Johnny.Na co chłopiec odpowiada: – Cześć.Z kolei nauczyciel: – Co trzymasz w ręku?Johnny odpowiada: – To jest kawałek krowiego łajna.– Co z niego zrobisz? – kontynuuje rozmowę nauczyciel.– Nauczyciela – odpowiada chłopiec.”No cóż, Johnny znów cofnął się w rozwoju” – pomyślał nauczyciel. Wola więc dyrektora, który akurat obok przechodził i oświadcza:– U Johnny’ego obserwuję regres.Dyrektor podchodzi więc do Johnny’ego i mówi: – Hej, synu.Na co Johnny: – Hej.Dyrektor pyta następnie: – Co tam masz w ręku?A on odpowiada: – Kawałek krowiego łajna.– Co z tego zrobisz? – pyta dalej.– Dyrektora.Dyrektor dochodzi do wniosku, że Johnnym powinien zająć się szkolny psycholog. Polecił, by posłano po niego. Psycholog jest mądrym gościem. Przychodzi i mówi:– Cześć, Johnny.Na co chłopiec odpowiada: – Cześć.Psycholog mówi dalej: – Wiem, co masz w ręku…– Co? – pyta chłopiec.– Kawałek krowiego łajna.– To prawda – odpowiada Johnny.– I wiem, co z niego robisz.– Co? – pyta chłopiec.– Robisz psychologa.– Nieprawda. Nie mam wystarczającej ilości krowiego łajna!I taki to ma być chłopiec umysłowo upośledzony. Biedni psychologowie! Jakże są pożyteczni! Naprawdę są sytuacje, gdy pomoc psychoterapeuty jest nieodzowna, gdy pacjent znajduje się na krawędzi szaleństwa, obłędu…”Co sądzicie o tym?:)

    1. Dawno już nie byłem pod takim wrażeniem, po przeczytaniu czegokolwiek WOW!!!Często w swym życiu korzystałem z pomocy (jak to ładnie brzmi;-) psychologów (nie pytałem ich o wyznanie, a ich nie specjalnie obchodziło moje..-) a nawet psychiatrów.. Ostatnio jedna młoda pani psychiatryczka, dała mi jasno do zrozumienia, że najogólniej mówiąc – masturbacja nie jest niczym złym – wręcz przeciwnie. A moje obiekcje co do tego, powstałe nie tylko na gruncie wiary niestety…przyjęła z głębokim politowaniem i arbitralnie określiła jako bzdury (w domyśle rodem z Ciemnogrodu). To chyba ona nie była psychiatrą chrześcijańskim?.. Ale mi wtedy chodziło tylko o proszki..A teraz już wiem, że najlepszym lekarstwem dla mnie jest kerygmat i modlitwa, a terapią – nawracanie się..;-))

      1. Nie, z pewnością nie była psychologiem chrześcijańskim, Heniu… 🙂 Ale moim zdaniem KAŻDY szanujący się psycholog powinien szanować swego pacjenta na tyle, by nie patrzeć z politowaniem na jego system wartości. Baker napisał: „Arogancją jest wierzyć, że jesteśmy lepsi od innych – taka wiara wynika z obawy, że możemy być od nich gorsi.” Nawiasem mówiąc, nawet zupełnie „świecka” psychologia stoi na stanowisku, że zachowania erotyczne stają się problemem, kiedy zaczynają nas zniewalać (uzależniać). Ta pani o tym nie słyszała?

        1. Dokładnie. Ja raczej nie rezygnowałbym z pomocy psychologa z powodu jednej mało kompetentnej osoby. Jeżeli ktoś rzeczywiście ma poważne problemy z jakimiś zaburzeniami lękowymi itp. to raczej sama modlitwa tutaj nie wystarczy(wiem z własnego doświadczenia).Dlatego lepiej zbyt pochopnie nie rezygnuj z pomocy psychoterapeuty. I Alba ma rację- masturbacja nie jest niczym groźnym do momentu kiedy zaczyna nas zniewalać.

          1. Natomiast chrześcijanie (jak mnie uczył mój spowiednik) zamiast skupiać się na konkretnym grzechu (co czasami ma skutki wręcz przeciwne do zamierzonych – bo im więcej o czymś myślisz, tym bardziej tego pragniesz:)) powinni raczej ćwiczyć przeciwne do niego „cnoty” – w tym przypadku np. panowanie nad sobą, co przydaje się przecież w wielu różnych sytuacjach. I nie zrażać się „upadkami” – to nie brak słabości czyni nas świętymi, tylko ciągły rozwój, pragnienie bycia lepszym, gotowość do nawrócenia… Podobno „dopóki walczysz – jesteś zwycięzcą.”

          2. Proponuję jednak zmienić temat, bo tak jak się obawiałem – zaczyna być nośny..;-) a to grozi kolejną awanturą…Chrześcijańskim za to niewątpliwie psychologiem, jest prof. Kazimierz Dąbrowski. Miałem szczęście przeczytać właśnie niedawno o jego teorii dezintegracji pozytywnej, w książce, którą mi zalecił i pożyczył KSIĄDZ NA SPOWIEDZI!…;-)Bardzo mi to też pomogło (optymistycznie patrzeć w przyszłość;-)

          3. Znanym psychoterapeutą i seksuologiem jest również o. Józef Augustyn. A co do tematu – to chyba już takie moje przekleństwo, że nie umiem pisać o rzeczach, które mnie samej nie interesują, a wtedy, najczęściej, interesują także Was… Ale może tym razem od „katastrofy” (w rodzaju polecenia przez Onet) uchroni mnie fakt, że jutro ukaże się kolejny post. Zgodnie z planem rozkład powinien być taki: poniedziałek-piątek, lub, w czasie mojej największej płodności…intelektualnej, poniedziałek-środa-piątek. Można więc powiedzieć, że mój „Gall Anonim” trochę mi się przysłużył, zmieniając rytm. Możliwe, że uniknę „odstrzału” jeśli tematy będą się zmieniać odpowiednio szybko… Internet woli gwałtowne „pyskówki” od nieśpiesznych rozmów… 🙁

          4. Dlaczego „blee” – myślisz, że jest wielu ludzi wolnych od tego problemu? ŚWIĘTYCH ludzi?:) W tej sprawie (to znów mój spowiednik) „kto stoi, niech baczy, żeby nie upadł.” 🙂 Nic co ludzkie nie jest mi obce…

          5. OK, ale niech mi Danni nie próbuje zasugerować, że wynalazek Onana jest niegroźny dopóki nie stanie się uzależnieniem, imputując (już się uzależniłem od ulubionego słowa Aluchy;-) w dodatku tę opinię Tobie!Zaprawdę nie chciałem drążyć tego tematu, i nadal nie chcę..

          6. Nie jest groźny „medycznie” za to może być niekorzystny psychologicznie, duchowo (czasami nic tak nie podcina nam skrzydeł jak świadomość, że ZNOWU nie potrafiliśmy zapanować nad sobą- kiedyś czytałam książkę Mariusza Maślanki „Bidul” o środowisku BARDZO odległym od katolickiego, gdzie jeden chłopak z dumą mówił do kolegów: „JA tego nie robię!” Nie uważali tego za grzech, ale za powód do chluby też widać nie…), a nawet od strony seksuologicznej – ponieważ nasze ciało ma zdolność do zapamiętywania określonych sposobów reagowania. Autoerotyzm jest (podobnie jak tzw. faza homofilna, kiedy to chłopcy wolą towarzystwo chłopców, a dziewczynki – dziewczynek) pewnym etapem w dochodzeniu do dojrzałości psychoseksualnej człowieka (niekiedy też – jak np. w więzieniach – bywa pewnego rodzaju zachowaniem zastępczym) ale nie jest najlepiej, jeżeli ktoś zatrzyma się tylko na tym etapie… Piszę to wszystko, Heniu z myślą o tych, którzy się stale zmagają z tym problemem. Bo a nuż te moje uwagi komuś pomogą? Jeśli to Cię zawstydza – po prostu pomiń te komentarze i nie czytaj.

          7. To mnie nie zawstydza, chociaż wstydliwość jest jedną z trzynastu cnót NMP.. Jednak w jakimś stopniu żenuje..Pasuje mi tu scena z Dz 14: „Paweł i Barnaba rozdarli swoje szaty, rzucili się w środek tłumu i krzyczeli: Ludzie, co wy robicie? Przecież jesteśmy podobnymi wam śmiertelnikami..” W znaczeniu nic co ludzkie nie jest nam obce:-)

          8. A wiesz, dlaczego tak jest, Heniu? Bo jak mi kiedyś tłumaczył jeden z moich spowiedników (który niestety potem odszedł z kapłaństwa): „Ten rodzaj grzechów jakoś bardzo głęboko nas dotyka – nawet, jeśli nikt z ludzi o tym nie wie, tylko my sami.”

          9. Tak. Ten grzech wypisuje się na twarzy i w zachowaniu.. Pisma J.Korczaka to też potwierdzają.

        2. Tej pani podpadłem na samym początku, bo zacząłem w taki sposób opisywać powód swej wizyty, jakbym doskonale wiedział co mi dolega. A to jest zdecydowane nadużycie swej pozycji chorego pacjenta..;-)

          1. No cóż… i tak lepiej niż się to zdarzyło mojej znajomej.Weszła do gabinetu, a tam pan p. nawet nie odwracając się od biurka, zapytał: „co przepisać?”.

          2. Inaczej mówiąc: „Po coś tu przyszła, kobieto?” Brrrr… Dotychczas myślałam, że to się zdarza tylko lekarzom „od ciała.”

          3. No, tak, „lekarz ma zawsze rację” – jeżeli lekarz nie ma racji, to patrz punkt pierwszy. 🙂 Taka postawa jest równie irytująca u lekarzy, jak i u duszpasterzy… Baker z kolei wspomina, że największe sukcesy w terapii zaczął odnosić, kiedy, zamiast zakładać z góry, że „wie” co dolega jego pacjentom, zaczął ich uważnie SŁUCHAĆ. I czasem dzięki temu, a nie dzięki jego mądrym radom, odzyskiwali równowagę. Podobną metodę, polegającą na „wydobywaniu” z człowieka tego, co on sam wie o sobie, stosował już Sokrates. A ja miałam szczęście mieć kilku takich nienarzucających się spowiedników. Ostatni z nich mawiał: „Wiesz, co? Ja nie chcę Tobą „kierować” ani nawet nigdzie Cię „prowadzić” – mogę jedynie życzliwie Ci towarzyszyć – tyle, na ile mi pozwolisz.” Spotykałam też niestety, innych – takich, którzy, jak mówiłam, „chcieli mi siłą w duszy grzebać.” To jest prawdziwe nieszczęście…

  5. Pozytywny przykład, że MOŻNA:Kiedyś bywałam dosyć często u Jezuitów. I właśnie oni (no, większość z nich);)mają fajne podejście. Psychologiczne właśnie. Byłam też na rekolekcjach ignacjańskich w Częstochowie (u tamtejszych o.o.) – i była to najlepsza psychoterapia, jaką miałam;)Tak przy okazji – jak się zerknie do historii (nawet w Wiki), to okaże się, że wśród nich było wielu matematyków i fizyków;)I mała refleksja: nauki ścisłe mogą być o tyle chrześcijańskie, o ile chrześcijańskie jest ich wykorzystanie. Nie mówię tu o odkryciach jako- takich, ale o tym, do jakich celów danej wiedzy użyjemy. Jeżeli naukowiec jest chrześcijaninem – nie powinien współpracować w projektach, których idea jest sprzeczna z tym, co wyznaje.

    1. Tak…chyba masz rację, doti… Choć zawsze mi się wydawało, że wszystkie nauki wcale nie muszą być „chrześcijańskie”, pod warunkiem, że ci, którzy się nimi parają, będą DOBRYMI chrześcijanami. Bo bardzo potrzeba, aby uczeni, którzy żywią uprzedzenia wobec religii, spotykając wierzących na gruncie zawodowym mogli się przekonać, że są oni równie dobrymi „fachowcami” w swojej dziedzinie, jak oni sami. Bo wtedy tworzy się chociaż jedna płaszczyzna porozumienia – i podkopujemy mit o wierzących, którzy „wierzą, ponieważ są zbyt mało inteligentni, aby myśleć.” Z tego powodu mój ostatni spowiednik (wiem, wiem, że zbyt często go wspominam, ale to jest naprawdę niezwykły człowiek) zwykł ironizować, że „inteligencja dzieli się na katolicką oraz… wrodzoną.”:)

    1. No, to gratuluję – i zazdroszczę. 🙂 Miałam okazję spotkać w życiu takich wielu… Kiedy próbowałam popełnić samobójstwo, lekarze doradzali mi kontakt z psychologiem/psychiatrą. Pomyślałam: „A po co mi psychiatra? Mnie dobry spowiednik jest potrzebny!” Ksiądz, który wysłuchał całej opowieści, stwierdził, że to w niektórych przypadkach „jeden diabeł” (jeśli tak można powiedzieć:)) – ważne, by ktoś Cię wysłuchał i pomógł wyjść z dołka…

          1. No, to ja opowiem o faktach.:) Baker pisał o swojej praktykantce, która opiekowała się dziewczyną molestowaną w dzieciństwie… Słuchając jej zwierzeń, terapeutka się rozpłakała. I już jako superwizor miał ją zbesztać za nieprofesjonalne podejście, gdy zauważył, że właśnie to wytworzyło między kobietami nić porozumienia. Czasami współczucie uzdrawia bardziej, niż cokolwiek innego…

      1. Dokładnie…Poza tym – zły psycholog/psychiatra też może zaszkodzić…. Może bardziej niż ksiądz. Bo wiele osób do księdza, to tylko z grzechami, a do psychologa, to z większym zaufaniem… I będą robić „co pan doktor każe”, no bo to przecież doktor…

        1. Właśnie! – to de Mello napisał: „Uważaj, bo czasami twój guru może ci proponować lekarstwo na chorobę, którą sam wywołał!” Tego typu niezdrowa zależność od spowiednika zdarza się także czasami. Znałam jednego księdza, który nie pozwalał swoim penitentom podjąć żadnej decyzji (nawet tak osobistej, jak to, kogo poślubić!) bez konsultacji ze sobą! Wymagał bezwzględnego posłuszeństwa… Brrr! Ja bym od takiego uciekła, gdzie pieprz rośnie.

          1. A ja się dziś dowiedziałem (w Radiu Maryja, no bo gdzie indziej), że istnieje też Stowarzyszenie Polskich Prawników Katolickich.. I mają swojego duszpasterza..

          2. To dlatego, że prawo również jest nauką społeczną, a nie ścisłą. 🙂 Tak samo jestem w stanie wyobrazić sobie Stowarzyszenie Chrześcijańskich Lekarzy. Nauczycieli Szkół Katolickich (takie chyba nawet istnieje:)) czy Historyków Kościoła… 🙂

          3. A można tam coś przeczytać po polsku?..Chyba że Alucha (którą pozdrawiam z tego miejsca:-), podeśle jakieś streszczenie…;-)

          4. A wiesz coś może o jakichś stowarzyszeniach dla niewierzących? Np. Stowarzyszenie Niewierzących Poetów hi, hi..

          5. 🙂 Takiego nie ma, ale oczywiście istnieje wiele ateistycznych i „wolnomyślicielskich” (nie lubię tego określenia, ponieważ jednoznacznie sugeruje, że religia to „zniewolenie umysłu”:)) stowarzyszeń, np. Towarzystwo Kultury Świeckiej. 🙂 Od strony chrześcijańskiej szukaniem porozumienia z takimi organizacjami (które czasami, co powinno być dla nich źródłem poważnej refleksji, są agresywnie antyreligijne – czy człowiekowi, który uważa się za tolerancyjnego racjonalistę, wypada żywić takie uprzedzenia wobec kogokolwiek?::)) zajmują się np. osoby skupione wokół ruchu Communione et Liberazione.

  6. A moja terapeutka cytuje Freuda, Buddę i pobliskiego dominikanina. może jest wyjątkowa? w takim razie powinnam być super zadowolona, ze taka mi sie trafiła. i jestem 🙂 najważniejsze jest myslę, żeby terapeuta nie wciskał na siłę swoich pogladów religijnych albo na siłę nie negował pogladów religijnych klienta. pozdrawiam

  7. Psychologia jako dyscyplina naukowa oraz chrzescijaństwo mówiące o wymiarze duchowym nie wykluczają się. Gdyż nauka nigdy nie jest sprzeczna z duchem.To są dwie sfery.Nauka poprzez eksperyment naukowy opisuje pewne prawidłowości zachodzące w określonych warunkach. Chrześcijaństwo opisuje wymiar duchowy, który wykracza poza materię. Problem jest z nadużyciami, kiedy nauka wykracza poza własne ramy i próbuje określać ducha, nie mając do tego żadnych narzędzi badawczych. Niestety to nadużycie jest powszechne, zwłaszcza we współesnej psychologii. Zatraca ona swoje naukowe korzenie. Historia psychologii jest przesycona nurtami pseudonaukowymi. Przypomne tutaj Freuda czy też Junga, którzy byli gnostykami i jawnie asymilowali elementy tej formy duchowości. Najgorsze jest to ,że dla chrzescijanina taka duchowość jest wroga i może sięgać do wpływów demonicznych, które to jak wskazuje praktyka duszpasterska mogą powodować problemy duchowe. Dzisiejszy obraz psychologii bardziej przypomina mi duchowość new age niż naukę opartą na uczciwości intelektualnej. Kult antystresu, świadomości i medytacji. Proponuję posłuchać wykłądów o. Aleksandra Posackiego „Psychologia a duchowość”.

Skomentuj ~Basiek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *