Ojciec Leon – zawodowiec.

Ojca Leona Knabita, benedyktyna z Tyńca (ur. 1929) znają chyba wszyscy.

Jedni go lubią, inni (mam nadzieję, że nieliczni:)) – nienawidzą, ale chyba nikogo nie pozostawia obojętnym. Znany ze specyficznego, ciepłego poczucia humoru i umiejętności (oraz chęci!) rozmowy ze wszystkimi, czym wykazał się choćby w swoim autorskim programie „Ojciec Leon zaprasza.”

No, i zapraszał – tak różnych ludzi, jak np. Liroy, Zofia Bigosowa czy Zbigniew Lew Starowicz i Wojciech Fibak… Najwięcej kontrowersji wzbudził chyba program z Liroyem.

„- Liroy? A kto to taki? – pytam.
– Raper – odpowiadają.
– A będzie klął?
– Będzie.
– No, to poproście, żeby nie było tego za wiele. A nie boi się występować z księdzem?
– Nie, taką reklamę będzie miał za darmo…
– No, to ja poproszę o odpowiedni fragment wybranego przemówienia Papieża. Musi iskrzyć!”*
(Por. O. Leon Knabit OSB, Alfabet, wyd. Rafael Kraków 2006, s. 151)

No, i zaiskrzyło. Do końca cyklu, który niestety liczył ostatecznie tylko osiem odcinków, prowadzący otrzymał ponad 1000 listów (w tym podobno tylko trzydzieści krytycznych – z prawa i z lewa), w których przeważała opinia, że „to dobrze, że czarni porzucili pięknie uprawiane grządki i poszli na ugory.”

W pełni podzielam taki pogląd – w dzisiejszych czasach potrzebujemy „Kościoła wychodzącego do ludzi” (kimkolwiek by byli) zamiast biernie czekać, aż „owieczki” przyjdą do niego same. Kościoła złożonego z takich osób, jak o. Leon, s. Małgorzata Chmielewska, czy choćby te młodziutkie zakonnice, które wyjeżdżają na Woodstock nie tyle „nawracać i napominać” co po prostu BYĆ i rozmawiać z młodzieżą. Jedna z nich wspomina:

„Jak tylko weszliśmy na pole, zaczepili nas sataniści. Chcieli nas ośmieszyć. Pytali o seks. Co chwila ktoś podbiegał i wołał: „Ave Satan!” – a ja odpowiadałam – „Ave burak” albo „Ave sałata”. W pewnym momencie nadleciał wyjątkowy pancur, który wył jak opętany. (…) Uśmiechnęłam się do niego.

– Ave sałata! – mówię – Co ty, dziecko, jesteś dziś takie nerwowe? (…) Jak masz na imię?
– Kacperek – odparł chłopak, który patrzył na mnie w osłupieniu. – Siostro, jestem głodny. Macie coś do jedzenia?

Miałam, pogadaliśmy sobie. Na koniec mówię mu:

– Chcesz pamiątkę z Woodstock? – kiwnął głową. Dałam mu obrazek Jezusa Miłosiernego. – Ale nie wyrzucisz?
– OK. Ale siostra też musi coś ode mnie przyjąć. – I wlepia mi prezerwatywę. – Masz, siostro, tylko używaj!

Wiedziałam już, że to stały numer i w takiej sytuacji nie ma co gościowi tłumaczyć. Uśmiechnęłam się. A potem wyrzuciłam podarunek do pierwszego śmietnika. „

***

Siostra Jordana wybrała się na Woodstock w nowych sandałach. Po paru godzinach dorobiła się na nodze przykrego obtarcia. Zdjęła więc buty i chodziła na boso. Niestety pole usiane było różnym ostrym diabelstwem, tak, iż wkrótce miała już nie tylko otarcie, ale i ranę ciętą, z której sączyła się krew. Ale co tam rany! Nie miała czasu o nich myśleć, gdyż spotkała akurat młodego człowieka, który czuł ogromną potrzebę porozmawiania o księżach i Panu Bogu. Jego chęć była prawdopodobnie wzmocniona działaniem niejednego wypitego piwa. Przysiedli pod drzewem. Chłopak wpatrzył się w nogi Jordany i po namyśle oświadczył:

– Ty krwawisz!
-A, tak. Ale na mnie się wszystko goi jak na psie. – próbowała zaszpanować.
-E, tam, pieprzysz, siostrzyczko! To trzeba zdezynfekować. Dawaj nogę.

Siostra zbliżyła nogę, ale spostrzegła, że chłopak zamierza wylać na nią zawartość swojej butelki.

-Sądzisz, że piwo tu cokolwiek pomoże?
-Jakie piwo? To czysta wóda.”*

(* Por Jan Grzegorczyk, Dziurawy kajak i Boże Miłosierdzie, wyd. W Drodze, Poznań 2006 s. 318-319;320-321).

Ojciec Leon także wspomina miłą pogawędkę w pociągu z… kibicami, którzy wołali: „To jest ojciec Leon, on miał program z Liroyem!” albo przy konfesjonale z kobietą, która wcześniej omijała kościół i księży szerokim łukiem, ale „Ojca się nie boję. Oglądam ojca programy.”

Niestety, po jednym sezonie okazało się, że „miejsce mnicha jest w telewizji raczej w „kojcu” katolickim, niż rozrywkowym.” – jak on sam to określa. I podsumowuje z właściwym sobie, filozoficznym spokojem: „Widocznie moda na Leona już minęła.” Ej, czy aby na pewno? 🙂

  

„Pan Bóg jest dowcipny, każdy się przekona – bo stworzył żyrafę i Ojca Leona!” (Fraszka ułożona przez studentów po rekolekcjach prowadzonych przez niego w roku…uuuu…1968.:))

Zajrzyjcie również na blog o. Leona: www.ojciecleon.blog.onet.pl

62 odpowiedzi na “Ojciec Leon – zawodowiec.”

  1. Kościół zamyka się na ludzi, to co opisałaś to są nieliczne przypadki. Mało jest księży, którzy umieją do człowieka podejść życzliwie, którzy mają czas i chęć umówić się przy herbatce na długą pogawędkę, i porozmawiać, odpowiadając, czy też wspólnie zastanawiając się nad różnymi kwestiami. Większość duchownych, gdy ktoś zaczyna pytać – zarzuca mu, że jest heretykiem, zasłania się dogmatami, w najlepszym wypadku „patrzy z góry” a ton rozmowy przestaje być przyjazny. KK powinien zawęzić swoje pole działania tylko i wyłącznie do spraw wiary i religii. Nie jest potrzebny na wszystkich płaszczyznach życia, a już na pewno nie w polityce, finansach publicznych czy służbie zdrowia. Wystarczy, jeśli poświęcą swój czas ludzkim jednostkom – podpowiedzą jak żyć, jak być dobrym człowiekiem, pomogą kształtować sumienie.

      1. Dlaczego? Wg mnie wręcz przeciwnie. Opierając się na przykazaniach, na bibli, przykładach życia świętych można wiele podpowiedzieć. Mówiąc „wiara i religia” miałam na myśli cały obszar działania z tym związany a nie tylko zawężenie go do definicji wiary 🙂

      2. Coś w tym jest, podczytywaczko – „wiara” i „religia” to nie jest nauczenie, jak ładnie mówić „paciorek” – to jest SPOSÓB ŻYCIA zgodny (mniej lub bardziej:)) z tym, w co się wierzy. Pierwsi chrześcijanie dobrze to rozumieli i dlatego ich życie było pełne moralnych dylematów: czy wolno chrześcijaninowi służyć w armii? czy wolno uczestniczyć w obrzędach pogan (nawet, jeśli się w nie nie wierzy)? czy chrześcijanka może być aktorką, a chrześcijanin – gladiatorem? (aktorki w niektórych popularnych sztukach rzymskich występowały wyłącznie nago)? Czy wolno zabić płód, wyrzucać niemowlęta? Dziś też dylematów moralnych jest bardzo wiele: czy istnieje usprawiedliwiona aborcja? Czy moralnie jest dawać łapówki? Czy kiedy patrzymy na to, jak ktoś nieuleczalnie chory się męczy, nie lepiej byłoby skrócić mu cierpienia? Czy oddać babcię do domu starców? Czy seks bez miłości jest czymś złym? Czy wolno ściągać prace z Internetu? Obecnie jednak ludzie – nawet uważający się za wierzących, bo innych te kwestie nie powinny dotyczyć – wolą rozwiązywać wszystkie te sprawy bez udziału Kościoła. „Niech tam klechy klepią te swoje pacierze, ale niech się absolutnie w NIC nam nie wtrącają!” Ostatnio rozśmieszyła mnie pewna współpracownica Tadeusza Bartosia, która oznajmiła z pogardą, że nie wie, po co ludzie (wierzący!) latają do spowiedzi, zamiast iść sobie do domu, usiąść przy stole i zastanowić się nad sobą. Jasne – każdy SAM sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Tylko że to nie działa. Świadczy o tym np. popularność psychoanalityków, osobistych doradców życiowych a nawet…wróżek w tych krajach, które już szczęśliwie pozbyły się doradców duchowych. Ponieważ np. w Niemczech pastorzy zostali już tak „wytresowani” że często nie ośmielają się nikomu dawać jakichkolwiek rad (uniwersalną odpowiedzią na wszystko jest: „Zrób, jak sam uważasz za słuszne!” – gdyby człowiek sam wiedział, co w danej sytuacji jest słuszne, nie szukałby niczyjej rady…) – Niemcy coraz częściej chodzą po porady życiowe do…filozofów. Z kolei od KK wielu ludzi słusznie odstrasza autorytatywność niektórych rozstrzygnięć (np. „in vitro to wyrafinowane morderstwo!”) – bez próby wniknięcia w konkretną sytuację danego człowieka. Wolałabym, żeby kapłani, zamiast rzucać gromy, pochylali się zawsze nad konkretnym człowiekiem, budzili w nim wrażliwość sumienia i wspólnie z nim szukali rozwiązań. Naprawdę nie wszystko domaga się sztywnego ujęcia w ramy dogmatów – często warto też zaufać sumieniu wiernych. Dobrze to rozumie np. Cerkiew Prawosławna, gdzie wiele spraw (jak np. antykoncepcja) nie jest rozstrzygniętych „z góry”, lecz rozstrzyganych na bieżąco, w rozmowie z kierownikiem duchowym.

    1. Nie wiem, Karolino, ilu księży w życiu spotkałaś (znasz), niemniej współczuję tych nieprzyjemnych spotkań z nimi. Ja miałam wyjątkowe szczęście spotykać w życiu głównie tych mądrych, dobrych i otwartych – takich, którzy nie bali się ani moich „niepokornych” pytań ani tego, że mogą czasem powiedzieć: „nie wiem!” Myślę, że ta postawa zamknięcia i „straszenia dogmatem” wynika głównie ze strachu przed przyznaniem się do własnej niewiedzy, wątpliwości czy bezradności. Takim księżom wydaje się, że muszą sprawiać wrażenie niedostępnych i nieomylnych w każdej sprawie. Tymczasem – jak mnie uczył mój nieoceniony spowiednik – nie chodzi wcale o to, by znać wszystkie możliwe odpowiedzi, tylko na tym, by starać się zrozumieć PYTANIA, jakie ludzie stawiają. Jedną z najlepszych spowiedzi w życiu przeżyłam, gdy ksiądz powiedział: „Wiesz, ale ja naprawdę nie wiem, co mam Ci doradzić!” I tak sobie oboje siedzieliśmy przez chwilę, w obecności Tego, który brał nas oboje pod swoją opiekę: mądrego, „bezradnego” kapłana i jego biedną penitentkę. 🙂 I myślę, że cały Kościół będzie MUSIAŁ stać się właśnie taki: przyznający się do własnych słabości i współczujący (to nie znaczy wcale „przyzwalający na wszystko”!) – albo go wcale nie będzie. Zresztą i Benedykt XVI (uważany za modelowy przykład „zamknięcia na świat”) mówił do polskich księży: „Ludzie nie oczekują od was, byście byli specjalistami od biznesu czy polityki – lecz od spraw duchowych.” Myślę, że warto to stale przypominać przynajmniej niektórym.

      1. Fakt nasi polscy księża jeszcze próbują zachować wizerunek zachowany przez nasze babcie i prababki ,,Mądry, nieomylny, niemal święty, a już z pewnością lepszy od świeckiego ludu!!!”. Spotkałam wielu księży choćby na pielgrzymkach. Gdy raz z jednym z nich, (zupełnie dla mnie obcym) rozpoczęłam spokojną rozmowę na temat kościoła jako instytucji, księży etc. to nie wiem kiedy, ale duchowny po prostu zwiał;) Zastanawiałam się czy może powiedziałam coś nie tak, ale nawet nie zdążyłam, poza tym koleżanka idąca obok też osłupiała. No cóż bywa;) Innym razem byłam u spowiedzi…z konfesjonału wyszłam czując się jak potworna istota, w której nie ma krzty dobroci. Pytałam innych, czy podobnie z nimi rozmawiał (a właściwie opierniczał;)), oni tylko potwierdzili i zarzekali się, że tego księdza będą omijać z daleka. Dołączyłam do tego grona;)Na szczęście spotkałam też takich otwartych z poczuciem humoru, mądrych, można powiedzieć i do tańca i do różańca;) Niestety wciąż jest ich stanowczo za mało…

        1. Wiesz, miałam kiedyś znajomego księdza (niestety, już świętej pamięci) który był tak strasznym cholerykiem, że wszyscy się go bali – bo potrafił wybuchnąć z byle powodu. Ja go jednak lubiłam, bo domyślałam się pod tą „groźną” maską dobrego serca, później się zresztą dowiedziałam, że takie odstraszające zachowanie miało swe źródło w problemach tego księdza (wychowywał się w rodzinie patologicznej i chyba nigdy nie zaznał miłości). Mimo to, gdy po raz pierwszy „musiałam” iść do niego do spowiedzi, szłam z duszą na ramieniu – skoro byle drobiazg wywołuje u niego wybuch złości, co się stanie, gdy usłyszy, jaka NAPRAWDĘ jestem? Chyba mnie zabije… I jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że ten „groźny” człowiek w konfesjonale staje się łagodny jak baranek! Kiedy podzieliłam się z nim tą myślą, powiedział, że zawsze przerażała go myśl, że wielu ludzi odchodzi od Boga z powodu księży, którzy nawrzeszczeli na kogoś w konfesjonale. Dlatego poprzysiągł sobie, że sam nigdy tego robił nie nie będzie. A ja tak sobie myślę, że kiedy człowiek przychodzi do księdza, to nie „grzesznik” przychodzi do „anioła” – tylko człowiek do człowieka. Często mówię, że spowiedź jest rozmową dwójki grzeszników w obecności Boga – i ten „Twój” też powinien o tym pamiętać. Gorszenie się cudzymi grzechami nie świadczy dobrze o dojrzałości kapłana (tak mi zawsze powtarza P.:)).

          1. Moja najpiękniejsza spowiedź była zupełnie inna. Miałam wtedy szesnaście lat i chodziłam do drugiej klasy liceum. Pamiętam, że w kościele odbywały się wtedy rekolekcje, takie jak zwykle przed Wielkanocą. I myślałam, że kiedy pójdę do kościoła to też będzie „jak zwykle”. Ludzi było dużo i moja Mama nie bardzo wiedziała, gdzie będę mogła się wyspowiadać. Wtedy podszedł do nas starszy ksiądz i wskazał nam cichy kącik w pobliżu zakrystii. Postawił sobie krzesło i usiadł na nim. Ja już otwierałam usta, by zacząć mówić, gdy ksiądz mnie zapytał ile mam lat, gdzie chodzę do szkoły, czy lubię zwierzęta oraz jakie są moje zainteresowania. Zapytał mnie też, choć tego nie mogę być do końca pewna, gdyż po prostu nie pamiętam, co mi jest. Gdy mu odpowiedziałam, milczał dłuższą chwilę, po czym rozgrzeszył mnie, nie znając nawet jednego mojego grzechu. Pogłaskał mnie chyba jeszcze wtedy po głowie, a ja poczułam się tak, jak jeszcze nigdy, doznałam swoistego katharsis i radości. Radości z tego, że… po prostu jestem, i że dane było mi spotkać takiego człowieka jak ten ksiądz. Moja Mama też się u niego spowiadała i wyznała mi potem, że dzięki tej spowiedzi poczuła siłę i spływający na nią spokój.Tak chciałam jeszcze choć raz spotkać tego księdza i powiedzieć mu „dziękuję”, niestety nie było mi to daneGdy opowiadałam tę historię mojej Przyjaciółce, ona mrugnęła okiem i powiedziała: „A co taka Karolina, mogła zrobić złego, pomyślał ksiądz widząc cię, pewnie przejechała kogoś wózkiem i to w dodatku niechcący!” :)Na swojej drodze spotkałam wielu księży, jednak wydaje mi się, że więcej było takich, którzy swoje kapłaństwo traktują jako prawdziwe powołanie, choć byli i tacy, którzy traktowali mnie tak, jakbym z racji mojej niepełnosprawności, była kimś innym, kimś kto nic nie rozumie, ponieważ zadawali tak absurdalne pytania, nie potrafili wykrzesać z siebie też choćby odrobiny empatii, jednak ja i tak staram się pamiętać tylko o tych, od których doznałam dobroci i pocieszenia.Dodałam sobie Twojego bloga do ulubionych i czytam go regularnie, chociaż nie komentuję.Aniu ucałuj ode mnie Antosia i pozdrów Męża.Pozdrawiam serdecznie!

          2. Właśnie, wszystko zależy od tego jak ksiądz podejdzie do człowieka;) Nie sztuką jest mu całą spowiedź przypominać, że jest grzesznikiem (to już wie idąc do spowiedzi). Ważne aby wysłuchać, porozmawiać, może pomóc znaleźć jakieś wyjście z trudnej sytuacji. Niestety spowiadanie w konfesjonale nie stwarza dobrych ku temu warunków. Wydaje się ono takie oschłe, bardzo służbiste. W dodatku Ci ludzie czekający za nami w kolejce nie pomagają…;) Zdecydowanie jestem zwolenniczką rozmów w 4 oczy, lubię mieć kontakt wzrokowy szczególnie, kiedy rozmawiam o czymś ważnym. Wtedy mam wrażenie, że ksiądz naprawdę słucha, jest ze mną, przeżywa w jakiś sposób to co mówię..Dlatego najlepiej spowiadało mi się w czasie pielgrzymki;)

          3. Poza pielgrzymką też możesz poprosić KAŻDEGO księdza o spowiedź w innych warunkach .:) Ludzie często mają złą jakość „przeżyć sakramentalnych” bo nawet nie starają się o lepszą… (Tymczasem, jak mi mówił wspomniany już nieżyjący ksiądz-choleryk, „odpowiedzią na wyklepany wierszyk z jednej strony, może być tylko wierszyk z drugiej…”) Jezus, oczywiście, jest obecny zawsze, nawet podczas najbardziej „niechlujnych”, pośpiesznych i taśmowych spowiedzi, ale księdzu pewnie trudno się zdobyć na cierpliwość i empatię, kiedy za nami jest jeszcze tłum oczekujących. 🙂 Dlatego, jeśli się oczekuje od spowiedzi czegoś więcej, niż tylko odpuszczenia grzechów, lepiej upatrzyć sobie jakiegoś kapłana i umawiać się z nim na spowiedź w dogodnym miejscu i czasie. Prawie całe życie tak właśnie robiłam – i nie żałuję. Ze względu na niepełnosprawność łatwiej mi było przeżywać spowiedź poza konfesjonałem (kiedyś gdzieś przeczytałam, że „każde miejsce, gdzie jest wyświęcony kapłan, może stać się świątynią:)), chociaż przyznam że z początku to „w cztery oczy” było dla mnie trudne. Potem, kiedy miałam do powiedzenia coś szczególnie ważnego/trudnego po prostu zamykałam oczy. 🙂 Ale i księża, którzy mnie słuchali, zachowywali się zwykle tak, „jakby ich wcale tam nie było” – byłam tylko ja i Pan Bóg…A wiesz, Malwo, że konfesjonał w formie, jaką znamy, jest wynalazkiem dopiero z XVI w.? W założeniu miał on… chronić kapłanów przed zakusami ze strony pięknych penitentek. 🙂 Niektórym do dziś pomaga w spowiedzi, dając poczucie anonimowości. Jednak myślę, że pierwotny powód jego wprowadzenia przeszedł już do historii – jeśli ktoś chce grzeszyć, istnieją do tego dogodniejsze miejsca niż konfesjonał. Nawiasem mówiąc – uprzedzam ewentualne docinki: KPK stanowi, że ksiądz nie może udzielić rozgrzeszenia kobiecie, z którą nawiązał intymną relację. Nie ma tak dobrze! (Tak więc P., choćby nawet chciał, nie może mnie rozgrzeszyć. Chyba że – mam nadzieję – w niebezpieczeństwie śmierci…)

          4. Cóż chyba konfesjonał nie do końca spełnił swoją rolę, bo jest o wiele więcej miejsc, gdzie ksiądz może spotkać ,,pokusę”;). Albo myślałam o tym, ale jakoś ciężko mi się przemóc. Pewnie obawiam się jego zdziwienia, bo raczej nie słyszałam by ktoś stosował taką metodę spowiedzi ,,u mnie”. Zazwyczaj ani dla księdza ani dla większości spowiadających się nie jest to ,,wygodne” a) zabiera więcej czasub) dotyka często zbyt osobistych rzeczy, o których się opowiada dłużej niż jednym słowem…c) człowiek z natury chce być dobrze postrzegany a spowiedz to raczej rodzaj antyreklamy (a kiedy potem mijamy ks na chodniku to ,,wstyd”, w końcu widział naszą twarz i pewnie pierwsze co mu przychodzi na myśl gdy nas widzi to nasze grzechy ;)d) takie uzewnętrznianie swoich uczuć często jest postrzegane przez ludzi (według mnie mylnie oczywiście) jako oznaka słabości i nie radzenia sobie z problemami, może nawet nadmiernej wrażliwości, a od tego do ,,problemów psychicznych” krótka droga (fanatyzm też w to wliczam;)). Tak wspaniali ludzie szybko osądzą, szczególnie, że w takich mieścinach kogoś znajomego spotka się nawet nieoczekiwanie;)…ale ja jak to ja zawsze na odwrót i akurat lepiej mi jest, gdy rozmawiam o tym co mnie gnębi, o Bogu, wierze, pewnych dogmatach kościelnych, pragnę rozmawiać o trudnych sprawach taka ze mnie ciekawska dziewczyna;) (co bywa niestety też wadą;)).

          5. Na początku rzeczywiście taka forma spowiedzi bywa trudniejsza, ale wydaje mi się (a praktykowałam to przez wiele lat) że po pewnym czasie przynosi „błogosławione owoce.” Ktoś, kto Cię dobrze zna, może doradzić Ci coś więcej niż przysłowiowe „dziesięć zdrowasiek.” Ostatnio przeczytałam opinię pewnego księdza żyjącego we Wspólnocie Chleb Życia (s. Małgorzaty Chmielewskiej) który stwierdził, że jego zdaniem niektóre z tych „kolejkowych” spowiedzi ocierają się wręcz o świętokradztwo właśnie przez to, że są zbyt masowe. Twierdzi, że m.in. dlatego tyle wśród księży nałogów i zgorzknienia – bo czują, że NIE DO TEGO Chrystus ich wzywa. Tak więc stawiając naszym duszpasterzom większe wymagania, pomagamy im stawać się lepszymi ludźmi. A jeśli chodzi o „wstyd” i pochodne… Zazwyczaj mija on z czasem, gdy wzrasta wzajemne zaufanie. Mój spowiednik zawsze tłumaczył, że „tajemnica spowiedzi” nie polega tylko na tym, że się nie miele ozorem – w żaden sposób nie można dawać człowiekowi do zrozumienia, że się coś o nim wie.Zresztą księża NAPRAWDĘ mają „łaskę zapominania.” (Sprawdziłam!:)) A to wielka radość spotkać PRZYJACIELA „w konfesjonale.” Ale, oczywiście, nie wszyscy muszą mieć stałego spowiednika – każdy musi zdecydować, co dla niego najlepsze.

          6. Może zdobędę się i poproszę;) Dotychczas praktykowałam to na pielgrzymkach przeważnie u księży, których prawdopodobnie nie spotkam i jestem zadowolona;) Kiedyś przekomarzałam się z pewnym księdzem, że nigdy do niego do spowiedzi nie pójdę, bo mnie zna itd..Mimo tego, że mnie namawiał chyba z 5 min nie poszłam;) Cóż cztery miesiące później poszłam do niego w drodze do Trzebnicy, bo wszyscy inni księża byli zajęci, a to był już ostatni etap, a mnie zależało na tym żeby przyjąć komunię. On skończył spowiadać (jak na złość) najwcześniej.Taki psikus od Tego z Góry 😉 Nawet nie czułam zażenowania, no może na początku, nie żałuje, bo rozmawialiśmy jak przyjaciele on o sobie ja o sobie i nawet nie wiem kiedy minął nam cały etap;)

      2. i to co powiedział Benedykt jest podsumowaniem mojego poprzedniego komentarza :)księży znam wielu, chociaż chyba lepiej będzie napisać znałam, studiowałam teologię, przygotowywałam z dziećmi roraty, drogę krzyżową, prowadziłam różaniec, jeździłam na pielgrzymki, należałam do katolickiego stowarzyszenia młodzieży – więc byłam blisko. właśnie – wtedy kiedy byłam blisko mieli dla mnie czas, rozmawiali, tłumaczyli. ale kiedy człowiek trochę się oddali oni pierwsi nie przyjdą. oczywiście nie wszyscy. są jeszcze księża „z prawdziwego zdarzenia”. nie wiem czy czasy się zmieniły czy ja mam inne spojrzenie teraz na KK.

    1. No, to znaczy, że dobrze zrobiłam, publikując ten post. 🙂 Nosiłam się z tym już od dłuższego czasu. Bardzo ostro krytykował p. Leona Ateista, przedstawiając go, oczywiście, jako „młot na niewierzących” – ale w jego przypadku taka postawa nie dziwi… Adres bloga sprawi, że każdy będzie mógł wyrobić sobie WŁASNĄ opinię, na czym mi bardzo zależy.

      1. Przylepiło się tam paru pętaków, którzy jadą równo po o.Leonie. Szkoda czasu na polemiki z nimi, typowa „ateistyczna” gówniażeria. A „ateista” jest chyba wszędzie. Wcale się nie zdziwię, jak podniosę kołdrę i….go zobaczę. Facet ma jakieś kompleksy i rozliczne urojenia, które bierze za rzeczywistość i obnosi sie z tym po chrześcijańskich blogach. Drugi, to niejaki „darwinista” z typowym syndromem odtrąconego bachora i z pełną d… pretensji do religii a katolicyzmu w szczególności. Przy tym zgrywa mędrca i ateistycznego uczonego.Reszta tych „atakujących” to pospolite chamstwo nie warte wzmianki.

        1. Tym bardziej, Marku, przydałoby się im tam zamieszać – w tym nieco już zatęchłym „kociołku.” A o. Leon ćwiczy w ten sposób cnotę świętej cierpliwości – tylko czy to aby nie za dużo, jak na jednego mnicha, składającego się głównie z kości…i uśmiechu?:) A wiesz, co ojciec odpowiada na pytanie: „Czy gruba dziewczyna w mini popełnia grzech przeciwko skromności?” ? „NIE – przeciw miłosierdziu!” 🙂

          1. Chyba nie warto, gadanie z ateistą i tym drugim mędrkiem to strata czasu.Ojciec Leon w polemiki się nie wdaje i słusznie, a z drugiej strony, jak na mój gust, za dużo tam relacji z imprez okolicznościowych z udziałem o.Leona a za mało treści stricte religijnych i światopogladowych. Trochę nudnawo, nie to co u Ciebie Aniu.

        2. Co to jest „typowa ateistyczna gówniażeria”?Dlaczego typowa?To, ze typowy ateista to gówniarz wyniosłeś z nauk L. Knabita czy z innych równie wartościowych źródeł?> Facet ma jakieś kompleksy i rozliczne urojenia,No tak – kto nie zgadza się z wami, to musi to robić tylko z powodu jakichś kompleksów.Co do urojeń – to nie ja uroiłem sobie choćby, że osoba z którą dyskutuję – choć w ogóle jej nie znam – ma liczne kochanki (jedna z rzeczy jaką mi przyczepiłeś”..

          1. Co ty znów pieprzysz człowieku ? Cierpisz na rozpad funkcji ? Co mnie twoje kochanki obchodzą ? Zważywszy stan twojej umysłowości, nie sadzę by jakakolwiek normalna kobieta się z tobą zadawała. Raczej uprawiasz seks jednoosobowy i to jest twój podstawowy problem.

        1. Lepiej spróbować, a potem żałować, niż żałować, że się nie spróbowało!:) Osobiście sądzę, że o. Leon to bardzo mądry człowiek – i jestem prawie pewna, że gdyby był mnichem np. buddyjskim, internauci wynosiliby go pod niebiosa – że jednak ma „pecha” i jest księdzem katolickim, wielu potępia go „z automatu” nawet nie czytając tego, co ma do powiedzenia… Smutne. Szczególnie u ludzi, którzy pragną uchodzić za „racjonalistów.”

      1. Aaaa to co innego. :-)Ale mogła uchronić jakieś niewinne dziewczę przed zajściem w ciążę i oddać jej ten kondomik. Tak na wszelki wypadek, jakby przypadkiem jakiś plemnik miał frunąć w pobliżu owego dziewczęcia. 😉

        1. Prezerwatywa chroni przed ciążą jedynie w 75%, choć w przypadku tak nieprzemyślanych kontaktów, jakie czasem mają miejsce w takich skupiskach młodzieży, doradzałabym ją przynajmniej jako ochronę przed AIDS. Ale gdzieś czytałam także o parze narzeczonych, którzy ustawili na Woodstock DWA osobne namioty – potraktowano to nieomal jak prowokację. 🙂 Zatem i tak można się chronić przed nisko przelatującymi plemnikami.:) Zresztą ta sama siostra mówiła, że cierpiała, widząc młodziutkie, podpite dziewczyny, wchodzące do namiotów dopiero co poznanych chłopaków. Nie chciała stać nad nimi „jak anioł z mieczem ognistym” ale trudno, żeby rozdawała im „gumki” mówiąc z uśmiechem: „Idź, dziecko i niech Ci Bóg błogosławi!” Wracając do naszego ulubionego przykładu: załóżmy, że nie popierasz (a wiem już, że nie popierasz) palenia kociąt żywcem w piecu. Czy mimo to wręczałabyś robiącym to rękawice, żeby sobie nie poparzyli paluszków?

          1. ALBO, gdybyś mnie znała, wiedziałabyś, że tylko wrodzone tchórzostwo powstrzymałoby mnie przed pchnięciem tych LUDZI w ogień.Wniosek: każdy sam musi ocenić, do czego ma prawo się posunąć. :-)Wstrzemięźliwość jako środek antykoncepcyjny? Dobrze wiesz, że to nie działa. Ani przed ślubem, ani po. Ja stosuję – jak już kiedyś napisałam – „grzeszne” NPR (czyli zero chemii, zero lateksu ;-)), ale na pewno nie jestem otwarta na życie. 😉

          2. No, cóż, Kiro – podobno ŻADEN środek antykoncepcyjny nie jest skuteczny w 100% przypadków. 😉 Czyżbyś nie wierzyła w możliwość życia „pozaseksualnego”?;) Nawiasem mówiąc, jeśli ktoś (nie mówię tu o Tobie!) uważa, że powstrzymywanie się od seksu (nawet przez krótki czas) jest niemożliwe a nawet szkodliwe – powinien bez większego problemu wybaczać „zdrady”: „Ależ kochanie! Nie mogłam/nie mogłem inaczej! Nie było Cię całe trzy miesiące! Kto by tyle wytrzymał?!” Czyż nie brzmi to sensownie?:) (A w dobie „emigracyjnych rodzin” nawet dłuższe rozstania wcale nie są rzadkością. Prawda? A co do „otwartości na życie” to nie tylko podejście Kościoła do prezerwatyw łagodnieje. (Nawiasem mówiąc, zawsze uważałam, że sprawy związane z planowaniem rodziny powinny być – tak jak w Cerkwi Prawosławnej – wewnętrzną sprawą każdego małżeństwa, omawianą z lekarzem i ewentualnie z kierownikiem duchowym.). O. Ksawery Knotz twierdzi, że nawet jeśli małżonkowie używają NPR w tym celu, by nie mieć dzieci, to MAJĄ DO TEGO PRAWO. A „otwartość na dziecko” pojawia się u ludzi w różnym wieku. Bywają kobiety, które już wieku 18-20 lat czują, że chciałyby być matkami, u innych ten instynkt budzi się po czterdziestce lub jeszcze później (ostatnio głośno było o tej 72-letniej Rumunce, która – dzięki in vitro – pięć lat temu urodziła pierwsze dziecko, a teraz chciałaby mieć drugie. Powinno się jej „pozwolić” czy nie?). A nie wykluczam, że bywają i takie, które mogą być takiego pragnienia zupełnie pozbawione (podobnie, jak bywają osoby pozbawione popędu seksualnego, co radziłabym wziąć pod uwagę przy ocenie skuteczności wstrzemięźliwości – dla takich ludzi wcale nie jest ona trudna. :)). I nie wierzę, by grzechem było, że ktoś nie realizuje pragnienia, które nie zostało mu dane. Zresztą naturalną, ludzką „płodność” można realizować na różnych polach – pracy naukowej, artystycznej, społecznej… Wspomniana tu już s. Małgorzata Chmielewska, oprócz tego, że karmi głodnych i przygarnia bezdomnych, ma też 4 adoptowanych dzieci. Trudno powiedzieć, by jej życie było „bezpłodne”, prawda? Moim zdaniem naprawdę grzechem jest żyć TYLKO DLA SIEBIE, nie chcieć pozostawić po sobie nic dla innych (nawet dobrego wspomnienia :)). I myślę, że to akurat Ci nie grozi.

          3. ALBO, odpowiem w ten sposób: seks tysiąc razy ważniejszy, niż sugerują to ludzie promujący „czystość” do ślubu oraz tysiąc razy m n i e j ważny niż sugerują to media. ;-)Innymi słowy: nie przesadzajmy w żadną stronę. Po co demonizować? Po co wychwalać pod niebiosa? Zachowajmy umiar… ;-)Owszem, można żyć bez seksu, czasami nawet trzeba. Ważne, by nie rezygnować z niego bez potrzeby. Dla mnie np. zdrada jest nie do przyjęcia. Głównie s o b i e zrobiłabym nią krzywdę. Mój Miły mógłby się o niej nigdy nie dowiedzieć; ja wiedziałabym zawsze.Ale już c a ł k o w i t a wstrzemięźliwość jako antykoncepcja? Nie, w tym sensu nie widzę. Każdy ma swoje zasady. 😉 Co nie znaczy, że musi Ci się takie podejście podobać. W końcu też masz swoje granice tolerancji. ;-)jest zdecydowanie przereklamo

          4. Ups, wybacz. W pierwszym zdaniu powinno być: „seks JEST tysiąc razy…”A to ostatnie zdanie (urwane) jest zupełnie niepotrzebne. 😉

          5. Nie, dlaczego?:) I tak zrozumiałam, że NIE CHCESZ napisać, że „seks jest przereklamowany” 🙂 Sama zresztą też tak nie uważam.:) Jest WAŻNY choć zdecydowanie nie NAJWAŻNIEJSZY (w końcu nawet po najwspanialszej nocy trzeba wyjść z łózka :)). Z drugiej strony nigdy nie zgadzałam się z poglądem niektórych środowisk „katolickich” (wierz mi, że cudzysłów jest w pełni uzasadniony:)) dla których „te rzeczy” to coś w rodzaju pustych kalorii – coś, bez czego ZAWSZE można się obejść bez wielkiego problemu. 🙂 Nie przeceniam znaczenia czystości przedmałżeńskiej – nie zakładam, że jak ludzie byli dla siebie nawzajem pierwszymi partnerami – aczkolwiek uważam, że to bardzo piękne: pierwszy raz można przeżyć tylko JEDEN raz w życiu 🙂 – to na pewno wszystko pójdzie im jak po maśle. Nie uważam, że ci, którzy jej nie dochowali, są „gorszymi ludźmi.” Niemniej doceniam jej wartości „wychowawcze” – warto mówić młodym ludziom, że seks to jest coś, na co WARTO poczekać. I tak sobie myślę – w jaki sposób ktoś, kto nigdy w życiu nie usłyszał „nie!” ma potem nauczyć mówić „nie!” sobie samemu, kiedy zajdzie taka potrzeba? Przecież żadnej praktyki w tym nie posiada…:) Ks. Pawlukiewicz zanotował kiedyś taką rozmówkę między młodymi chłopakami na przystanku:”- No, i co, no i co? Poderwałeś ją?- Się wie. Wcisnąłem parę bajerów i panienka zaskoczyła. Już jest moja.- I co, umówisz się z nią jeszcze?- Umówić się? Eee, nie. Wiesz, jak ona po pięciu minutach rozmowy zgodziła się na wszystko… Eee, nie!”Widocznie tej panience też nikt nigdy nie powiedział, że MOŻNA powiedzieć nie…

          6. No, cóż – seks jest TYLKO seksem… 🙂 Nie spełni wszystkich wymagań, jakie mu ludzie stawiają. Sam w sobie nie sprawi, że będziemy kochani i szczęśliwi. Gdyby tak było, prostytutki i seksoholicy byliby najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. 🙂 Nawet na „liście grzechów” sprawy związane z seksem są dopiero na SZÓSTYM miejscu – choć jeśli ktoś słucha umoralniających kazań, łatwo może dojść do wniosku, że na miejscu pierwszym. 🙂

          7. Hmmm, popęd seksualny potrafi przezwyciężyć strach przed śmiercią. 😉 Ale można go też „okiełznać” tak, aby był czymś więcej niż… popędem. 😉

          8. Inaczej mówiąc, jak to mówi B XVI „uczynić seksualność bardziej ludzką.” 🙂

  2. Miałam kiedyś okazje poznać Ojca Leona kiedy wraz z cała grupa wycieczkowa byłam w Tyńcu. sprawiał wrażenie ciepłego człowieka, a moja kolezanka jak dowiedziała się, że to własnie on trafił nam się na przewodnika po opactwie prawie zemdlała. dzieki za linka, juz zajrzałam i myslę, ze jeszcze tam wrócę, bo na razie pierwszy sukces – nie odstraszył mnie. pozdrawiam serdecznie 🙂

    1. Nie wiem, kogo mógłby odstraszyć staruszek o tak gołębim sercu, Shaak..:). Chyba tylko tego, który boi się święconej wody. 🙂 Dlatego bardzo mnie boli, że tak wielu frustratów wyładowuje na tym niewinnym człowieku swoją nienawiść do religii. Wołałabym, żeby się wyżywali na mnie – ja przynajmniej „zasłużyłam”: jestem żoną księdza i „hipokrytką.” Sama, kiedy tylko bywam na tym blogu, zawsze proszę go, by się za mnie modlił…żebym nie straciła wiary…

      1. tak naprawdę to nie powinni sie wyżywać na nikim… ani na niczym tak naprawdę. „żyj i daj zyć innym” – ja nie ukrywam, ze religia katolicka mi nie odpowiada, ale nie wyobrazam sobie przesladowania kogokolwiek za jego religię, bo to swiadczyłoby tylko o mnie. natomiast lubię rozmawiac o sprawach wiary zarówno z osobami wyznajacymi konkretną religię, jak i ateistami jak i wszystkimi „pomiedzy”. pozdrawiam serdecznie 🙂

  3. Ojca Leona znam, ale jakoś nie wzbudza we mnie żadnych emocji, ani pozytywnych, ani negatywnych. Tymczasem s. Małgorzata Chmielewska jest rewelacyjna. Gdyby cały Kościół był taki, ludzie, zamiast uciekać, garnęliby się do niego.

    1. Żeby „cały Kościół był taki” KAŻDY z nas (mówię o wierzących:)) musiałby się taki stać. 🙂 Natomiast co do „ludzie garnęliby się do niego” – szczerze mówiąc, wątpię… Chrześcijaństwo to wymagająca religia, a ludzie na ogół nie garną się do rzeczy trudnych. W czasach pierwszych chrześcijan było wielu takich ludzi, jak s. Małgorzata (śmiem nawet twierdzić, że niekiedy była ich większość) – a jednak „ludzie” chętnie oskarżali ich o wszystko najgorsze i mordowali. Siostrę Małgorzatę też wielu „nowoczesnych i tolerancyjnych” obrzuca błotem – a moja „ukochana” prof. Środa z wyższością stwierdziła, że w państwach cywilizowanych taka działalność jak siostry nie jest w ogóle potrzebna (a to ciekawe, bo akurat wspólnoty takie, jak Chleb Życia i Arka powstały w modelowo laickiej Francji:)). Ja bym nawet powiedziała, że gwałtowność reakcji, jakie ktoś wzbudza jest testem dla jego chrześcijaństwa – pod warunkiem, że zawiść wzbudza jego dobra działalność, a nie grzechy, jakie popełnia. (Przykładem mogą być Karol de Foucauld czy br. Roger – ludzie którzy całe życie mówili o pokoju i pojednaniu – a i tak zostali zamordowani…) Zawsze miałam wątpliwości wobec tych „chrześcijan” którzy robią wszystko, żeby być zaakceptowanymi nawet przez najbardziej wojujących ateistów…

      1. Z tym ostatnim zdaniem się nie zgadzam. Ateista patrzy na księdza nie jak na jakiegoś „nadczłowieka”, powołanego, bezgrzesznego ale jak na normalnego człowieka takiego samego jak sąsiad Kowalski i wtedy może powiedzieć – zachowanie, poglądy podobaja się lub nie i to jest chyba obiektywna ocena. A Chmielewska jest naprawde mądrą kobietą która nie tylko wierzy ale też wierzy i mysli.

        1. Ateista (ten przez wielkie A:)) nie patrzy na księży jak na NORMALNYCH ludzi, którzy, tak jak wszyscy, nie są bezgrzeszni i mają swoje wady i zalety (które można opisywać i obiektywnie ocenić) tylko jako na WROGÓW, których należy „przyłapać” na jakimś świństwie czy złym słowie… 🙂 Siostrę Chmielewską, którą Ty tak wychwalasz, On też już zdemaskował jako chamską i nietolerancyjną oszustkę. 🙂 Uważaj, bo sama jesteś „otumaniona” przez te pozory. 😉

          1. Ale dlaczego sie czepiłaś tego ateisty który ci komentuje, miałam na mysli kazdego innego, niekoniecznie tego przez duże A.

          2. Ja nie mam nic do wszystkich ateistów świata – znałam wielu prawych i mądrych – chciałam jednakże zwrócić uwagę na fakt, że NIE KAŻDY ateista jest w ocenie księży bardziej obiektywny od wierzącego. Nie każdy też wierzący jest skłonny „modlić się” do księdza, całować go po rękach i usprawiedliwiać wszystko, cokolwiek on zrobi. Na tym blogu z pewnością nie znajdziesz ani jednej, ani drugiej skrajności.

    1. Nie ma tu nic do wybaczania. 🙂 A ja piszę NIE TYLKO o księżach – przejrzyj bloga, a może znajdziesz coś, co Cię zaciekawi…:)

  4. > Znany ze specyficznego, ciepłego poczucia humoru i umiejętności (oraz chęci!) rozmowy ze wszystkimi, Nazywanie niekatolików wartymi wywiezienia na kupę gnoju albo pisanie, że ateiści to podludzie to „ciepłe poczucie humoru” czy „umiejętność rozmowy ze wszystkimi”?Co do chęci rozmowy – już na początku swojego bloga zaznaczył, że ze mną i paroma innymi osoba,i, które nie zamierzają mu nieustannie tylko pochlebiać – nie będzie rozmawiał. Pisał też, że z ateistami w ogóle nie warto rozmawiać tylko trzeba ich traktować tak jakby ich nie było.http://ateistaa.blog.onet.pl/

    1. A może by tak jakiś dowodzik? Jakikolwiek? Tyci? 🙂 Inaczej będę miała pełne prawo uznać, że nie lubisz go jedynie z racji jego wyznania i „zawodu” – o co zresztą nie śmiałabym podejrzewać tak głębokiego, miłującego pokój i tolerancję humanisty, jak Ty. Uniżona sługa Waćpana.

      1. > A może by tak jakiś dowodzik? Jakikolwiek? Tyci? :)http://ojciecleon.blog.onet.pl/8-kwietnia-2010,2,ID404160355,nhttp://ojciecleon.blog.onet.pl/1-wrzesnia-2009,2,ID390446967,nhttp://ojciecleon.blog.onet.pl/29-wrzesnia-2010-Chicago,2,ID415238508,n

        1. To o gnoju faktycznie wzbudziło moje zaniepokojenie (link na 8 kwiecień 2010), ale po sprawdzeniu co było napisane wcześniej (5 kwiecień 2010) można zrozumieć, że wcale nie chodzi o szkalowanie niekatolików. Choć uważam, że o. Leon trochę za ostro odpowiada na ataki, to trudno się dziwić – jest przecież człowiekiem, który ma prawo się zdenerwować na powtarzanie wciąż tych samych zarzutów (o złe czyny dokonywane dawniej przez przedstawicieli Kościoła). Nie wystarczy, że potępił to zło, nawet przyłączył się do tych, którzy przepraszają w imieniu Kościoła? Współcześni katolicy nie mogą odpowiadać za inkwizycję i krucjaty, tak samo jak Tusk za „dziadka z wermachtu”. Napomnienia należą się tylko tym, którzy niewygodne fakty zatajają lub „zamiatają pod dywan” (tak jak się to jeszcze potrafi dziać w sprawach pedofilii). Instytucja kościelna nie jest taka dobra jak sama chce się przedstawiać, ale ten prawdziwy Kościół nie jest równoznaczny z instytucją.

    1. Danni, szczerze mówiąc trochę straciłam wiarę w sens tego, co tu robię… Piszę jedno – a i tak ludzie rozumieją drugie… a nawet trzecie… Muszę trochę od tego odpocząć. Za jakiś czas pewnie zatęsknię za pisaniem…

      1. Aniu, nie poddawaj się, pisz dalej! Przecież to taki piękny blog, takie wspaniałe świadectwo, a w dodatku kawał Twojego życia. Wiem, że czasami każdy musi odpocząć od tego, co jest dlań najważniejsze i co najbardziej sobie ceni – w Twoim przypadku od pisania. Odpoczywaj więc tak długo, jak to będzie konieczne, ale wróć do nas! Do swoich czytelników.

        1. Wrócę na pewno… Już Adwent… I parę rzeczy mi chodzi po głowie… Warto by je poukładać i zapisać… Tylko z czasem u mnie ostatnio bardzo krucho…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *