O. Pio z Pietrelciny (właść. Francesco Forgione, 1887-1968) należy niezaprzeczalnie do najbardziej kontrowersyjnych postaci w historii chrześcijaństwa.
Jedni go uwielbiają, czasami wręcz przesadnie – zwłaszcza wśród Włochów nigdy nie brakowało ludzi, którzy traktowali „naszego Ojca” niemal na równi z Chrystusem, a inni, nawet w łonie Kościoła, zachowują daleko posunięty sceptycyzm. Do najzacieklejszych krytyków stygmatyka należał np. o. Agostino Gemelli, również franciszkanin, fundator Uniwersytetu Katolickiego i znany lekarz (jego imię nosi rzymska klinika, w której leczono Jana Pawła II). Temu człowiekowi z pewnością nie sposób odmówić zarówno głębokiej wiary, jak i naukowej wiedzy – choć czytając dostępne opracowania doszłam do wniosku, że akurat „przypadkiem o. Pio” nie zajął on się z należytym profesjonalizmem (nigdy np. nie zbadał dogłębnie ran zakonnika, czego przecież należałoby oczekiwać od zainteresowanego sprawą lekarza).
A jednak to właśnie na jego „niszczących raportach” (w których między innymi uznał swego współbrata za osobę upośledzoną umysłowo, chorą psychicznie, histeryczną, dokonującą samookaleczeń i ulegającą w zupełności wpływom „dewocyjnego” otoczenia – choć jak sam potem przyzna, nie przeprowadził z pacjentem wywiadu psychiatrycznego, który by uzasadniał taką diagnozę), które trzykrotnie słał do Watykanu, hierarchia kościelna oparła się w swojej nieufności wobec franciszkanina ze stygmatami – co skończyło się m.in. wnikliwym śledztwem Świętego Oficjum (dawnej Inkwizycji) i surowymi restrykcjami, z zakazem spowiadania i publicznego odprawiania mszy na wiele lat włącznie.
Przyznać też trzeba, że Stolica Apostolska od początku (tj. od 1918 roku, kiedy to na ciele o. Pio pojawiły się ślady przypominające rany Chrystusa) nalegała na przeprowadzenie w tej sprawie skrupulatnych badań, w miarę możności prowadzonych także przez naukowców niewierzących, co miałoby stanowić gwarancję obiektywizmu.
I tutaj właśnie spotkało mnie bodaj największe zaskoczenie podczas wszystkich moich lektur i poszukiwań związanych z przygotowaniami do napisania tego tekstu.
Otóż w lipcu 1919 roku o. Giuseppe Antonio z Persiceto, komisarz generalny zakonu, wciągnął do sprawy profesora Amico Bignamiego, ordynatora oddziału patologii i wykładowcę Uniwersytetu Medycznego w Rzymie (a prywatnie, zgodnie z życzeniem przełożonych, ateistę).
Ten, po przeprowadzeniu tym razem (co mu się chwali) znacznie dokładniejszych oględzin, niż to kiedykolwiek zrobił katolik Gemelli, stwierdził, że zaobserwowane zmiany NAJPRAWDOPODOBNIEJ są po części rezultatem jakiegoś bliżej nieokreślonego procesu chorobowego (jako możliwą przyczynę wskazywał np. neurotyczną mnogą martwicę skóry), a po części są sztucznie utrzymywane w niezmieniającym się stanie przy użyciu jakiegoś środka chemicznego, np. jodyny.
Dlatego też rzymski lekarz natychmiast zakazuje zakonnikowi stosowania tego popularnego środka odkażającego, przedstawia też bardzo dokładny plan działań, które w jego mniemaniu powinny doprowadzić do szybkiego i ostatecznego rozwiązania problemu.
Zaleca mianowicie usunięcie wszelkich medykamentów z celi o. Pio, a następnie obandażowanie i opieczętowanie dłoni w obecności świadków. Kurację tego rodzaju radzi prowadzić przez co najmniej 8 dni, by zyskać w ten sposób pewność, że rany nie były w ogóle dotykane, ani też – tym bardziej – drażnione żadnymi substancjami. Postępowanie takie miało (według niego) doprowadzić do naturalnego gojenia się domniemanych stygmatów. Tak się jednak nie stało, mimo (jeśli wierzyć podpisanym przez nich oświadczeniom) bardzo gorliwemu wypełnianiu zaleceń uczonego medyka przez zakonników.
Sam Bignami jednak znika ze sceny wydarzeń równie szybko, jak się pojawił – i już NIGDY, nigdzie nie wypowiada się w sprawach związanych z o. Pio. I tu właśnie tkwi przyczyna mego ogromnego zdziwienia. Przecież gdybym ja zamierzała zdemaskować „świętego oszusta” (ku chwale Nauki i racjonalnego myślenia, oczywiście:)), to przede wszystkim pozostałabym na miejscu, aby osobiście nadzorować wykonywanie moich wskazówek (przecież wiadomo, że „fanatycznym mnichom” nie można wierzyć w takich sprawach, prawda?;)) i aby następnie przekonać się, czy moje działania rzeczywiście przynoszą oczekiwany efekt.
Fakt, że prof. Bignami nie uczynił ani jednego, ani drugiego, nie wystawia chyba najlepszego świadectwa jego naukowej rzetelności. Nie dosyć jednak na tym.
Inny lekarz, dr Giorgio Festa, tak pisze: „Jakież było moje zdziwienie, gdy (…) przeczytałem relację szanownego profesora naszego Uniwersytetu, który badał Ojca Pio jakieś trzy miesiące wcześniej, niż ja. W swojej relacji szanowny profesor nie waha się twierdzić, że „na podeszwach stóp nie istnieje żadna zmiana skórna, lecz jedynie ciemna pigmentacja, spowodowana aplikacją jodyny na powierzchni odpowiadającej bardzo płytkim ranom na grzbiecie stóp.”! Podczas lektury tego wywodu czułem się nieco skonsternowany, ponieważ wydawało mi się, że [stwierdzenie to] było w rzeczywistości rezultatem jego bezpośredniej obserwacji i przeprowadzonych eksperymentów. Mianowicie, że stosując odczynniki chemiczne, które lepiej mogą utrwalić i rozcieńczać jod, udało mu się zlikwidować formacje, które mnie wydawały się prawdziwymi strupami z krwawym uwarstwieniem, i na własne oczy stwierdzić potem, że niżej leżąca skóra nie wykazywała rzeczywiście żadnych anatomicznych zmian tkanki.”
Dociekliwy medyk pyta więc o to przełożonego kapucynów, który z racji swego urzędu musiał być obecny przy każdym badaniu – i dowiaduje się, że nie: żadne tego typu doświadczenie nie zostało przez Bignamiego przeprowadzone!
Festa postanawia wobec tego wykonać je sam: następnym razem udaje się do San Giovanni Rotondo uzbrojony w silne szkło powiększające (aby raz jeszcze, z bliska zbadać powierzchnię ran) oraz najskuteczniejsze znane, jak mówi, rozpuszczalniki jodu: alkohol etylowy i glicerol skrobi.
„[Jednakże] – konkluduje – ani alkohol etylowy, ani glicerol skrobi, zaaplikowane na rany na dłoniach i stopach o. Pio nie wykazały choćby najmniejszego śladu jodu, ani nie wyciągnęły na światło dzienne chociaż drobniutkiego skrawka skóry, leżącej pod nimi.”
No, cóż – do dziś, choć minęło już ponad 40 lat od śmierci niezwykłego zakonnika spór pomiędzy jego zwolennikami i przeciwnikami nie wydaje się wcale definitywnie zakończony. Zawsze jednak warto samodzielnie dowiedzieć się czegoś więcej – do czego serdecznie zachęcam również moich Czytelników.
Bibliografia:
S.Gaeta, A. Tornielli Ojciec Pio – Święty czy oszust? Prawda o zakonniku ze stygmatami,Edycja św. Pawła, Częstochowa 2010 [wszystkie wykorzystane cytaty pochodzą właśnie z tej książki]
F. Castelli, Przesłuchanie ojca Pio – odtajnione archiwa Watykanu., Serafin, Kraków 2009.