Głód i pragnienie.

Ostatnio wielu katolików w Polsce najbardziej porusza kwestia ograniczenia (bo jednak nie zakazu, jak we Włoszech – gdzie ukarano pewnego księdza za „wykroczenie” udzielenia dziecku chrztu w obecności jego rodziców i fotografa…Karanie za to wydaje mi się pewną przesadą, wystarczyłoby zwykłe upomnienie. A ksiądz MÓGŁ ochrzcić to dziecko w zaciszu domowym, nie musiał koniecznie w świątyni, Rodzice dziecka mogli również – na mocy własnego chrztu – zrobić to sami, a koniecznych kościelnych formalności dopełnić już po ustaniu epidemii ) dostępu do sakramentów.

Jako osoba, której łączność ze wspólnotą mojego Kościoła jest od lat – z różnych przyczyn – głównie wirtualna, paradoksalnie cieszę się nawet, że nas to spotkało.  Dlaczego?

Ano, przede wszystkim dlatego, że mam nadzieję, że dzięki temu doświadczeniu wielu „porządnych katolików” – tych, którym „sakramenty się po prostu należały” (jak psu zupa!) spojrzy z nieco większym zrozumieniem na tych, którzy (tak jak ja) od lat są ich pozbawieni. Nie bez kozery mówi się przecież, że „syty  głodnego nie zrozumie.” Nieustannie nurtuje mnie pytanie, ilu z tych codziennych (albo coniedzielnych) „zjadaczy Eucharystycznego Chleba” przyjmuje komunię z uczuciem autentycznego GŁODU?

Niepokoi mnie  również w związku z tym kilka kwestii.

Otóż już pojawiają się ci, którzy nawet w tej sytuacji próbują wprowadzać podział na „lepszych” i „gorszych.” Mówią oni na przykład, że nawet „komunia święta pragnienia”   jest zastrzeżona tylko dla tych, którzy w momencie jej przyjmowania są jej „godni” – to jest  znajdują się w stanie łaski uświęcającej (czyli bez grzechu ciężkiego). Stan taki jest oczywiście niemożliwy do osiągnięcia dla osób takich, jak ja – „żyjących w sytuacji grzechu” – w niesakramentalnych małżeństwach…

A ja, głupia, zawsze myślałam, że „komunia  pragnienia” to jest po prostu wołanie do Boga: „Moje serce przyjmuje Cię,  gdy nie mogą wargi!” Tak też zawsze ją przyjmowałam – podobnie jak i „spowiedź pragnienia.”

Tymczasem okazuje się, że choć Kościół przyznaje i wierzy, że Bóg MOŻE  działać również poza sakramentami (że nie jest nimi w żaden sposób ograniczony) – to jednak zachowuje się trochę tak, jakby mówił: „O, nie, nie,  Panie Boże – do tamtego, tamtej NIE MOŻESZ przyjść! Nie wolno Ci!” Całkiem, jak ci, którzy szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę!” (Łk 19,7). Jakby nawet w sytuacji względnego „zrównania” wszystkich wiernych w tęsknocie za Eucharystią trzeba było koniecznie wytknąć bardziej grzesznym braciom i siostrom: „Nasza sytuacja jest i tak lepsza, niż Wasza!” Smutne to i przykre.

Dalej – słyszę z ust duchownych, że uczestnictwo we mszy świętej za pośrednictwem telewizji czy Internetu W OGÓLE nie jest żadnym „uczestniczeniem.” Msza święta – argumentują – to nie spektakl ani film, aby ją „oglądać.” To prawda. Tyle że tak mówiący nie dostrzegają dwóch rzeczy:

  1. Istotą tego, czy się „uczestniczy” czy tylko „ogląda” nie jest MIEJSCE, gdzie się znajdujemy, lecz wewnętrzne nastawienie, mówiąc językiem biblijnym „serce” człowieka. Można przecież przestać całą godzinę w kościele, a myślami być zupełnie gdzie indziej. Albo wręcz być zupełnie biernym obserwatorem. Święta Klara nie dlatego przecież została patronką telewizji, że WIDZIAŁA oczyma duszy swoje siostry modlące się w kaplicy, lecz że dzięki tej wizji wraz z  nimi uczestniczyła duchowo w Eucharystii.
  2. I znowu, jak w przypadku komunii duchowej, widzę tu próbę „ograniczania” działania Boga, który przecież MOŻE przychodzić do ludzi jak chce i kiedy chce. I niejednokrotnie przychodził – nie tylko do świętych. Sama modląc się w domu przed telewizorem lub (częściej) komputerem wiele razy doświadczyłam Jego REALNEGO  przychodzenia, obecności, umocnienia i łaski.

Zresztą może nie od rzeczy będzie też wspomnieć, że sam Jezus w Ewangeliach czasami uzdrawiał „na odległość.”  Wydaje się, że do tego nie była Mu koniecznie potrzebna fizyczna obecność delikwenta na tym samym miejscu.

Jako osoba, która zakochała się przez Internet, nie mogę zrozumieć nieufności Kościoła wobec takich form spotkania. Bo to MOŻE być prawdziwe SPOTKANIE – z Bogiem i z drugim człowiekiem. Piszę to rozważając możliwość wprowadzenia spowiedzi z użyciem np. komunikatorów internetowych (choć tutaj oczywiście trzeba by w sposób wyjątkowy zadbać o bezpieczeństwo takich danych – aby tajemnica Sakramentu Pojednania została zachowana). Warto tu może przypomnieć, że od momentu wynalezienia telefonu Kościół „rozważa” sprawowanie spowiedzi także tą drogą. Rozważa i rozważa i… jak dotychczas nic z tego nie wynika. W tym przypadku „młyny Boże” mielą WYJĄTKOWO powoli… 🙂

Zgadzam się jednak z biskupem Czają, który polecił księżom w swojej diecezji, aby usuwali z serwerów internetowe transmisje mszy świętych natychmiast po ich zakończeniu.  A to dlatego, że nawet najbardziej intensywne internetowe spotkanie zachowuje swoją dynamikę tylko tak długo, dopóki trwa. Później to już tylko martwy zapis.

Podsumowując: jestem pewna, że koronawirus ZMIENI Kościół, podobnie jak zmieniła go wielka epidemia dżumy w XIV wieku. Być może, tak jak wtedy, wielu ludzi tak się rozsmakuje w nowych formach prywatnej pobożności, że dojdą do wniosku, że instytucjonalny Kościół z jego hierarchią i sakramentami nie jest im wcale tak bardzo potrzebny do wiary w Boga. I może tego najbardziej boją się niektórzy „obrońcy starego porządku” w sutannach – że ci, co teraz siedzą w domach, już nie wrócą do kościoła?

Pozostali zaś  może bardziej docenią to, co mają w kościołach na co dzień? I może (co daj Boże, amen!) – Kościół przyszłości będzie Kościołem małych wspólnot, „Kościołem ubogim” w duchu papieża Franciszka? Bóg jeden raczy wiedzieć…

19 odpowiedzi na “Głód i pragnienie.”

  1. Właśnie w tym okresie gorąco namawiałem pewną przestawicielkę Zielonoświątkowców, by skorzystała z tej okacji, jaka teraz jest i przyjęła komunię duchową. To było na jej blogu, ale i tak znalazła się pewna pani z KK, która zaczęła się oburzać, że przecież to musi następować pod zwykłymi warunkami – ta osoba musi być w stanie łaski uświęcającej!
    Odpowiedziałej jej dokładnie tak, jak Ty teraz – że to przecież Jezus zadecyduje, czy przyjdzie do tej dziewczyny, czy nie.
    Prawdę powiedziawszy ta moja misja zakończyła się niepowodzeniem – wyraźnie ta dziewczyna bała się tak powierzyć Jezusowi, by przypadkiem się nie okazało, że ona sama nie zapragnie Ciała i Krwi Jezusa – a to by było sprzeczne z poglądami, jakie wygłasza jako protestantka. Przegrałem, ale wydawało mi się, że jak najbardziej powinienem był namawiać ją do przyjęcia komunii duchowej.

      1. Dokładnie – i to On by decydował. Marzyło mi się, by rzeczywiście zapragnęła Ciała i Krwi Jezusa. Ale na aż tyle jednak nie liczyłem. Miałem przynajmniej nadzieję, że przestanie tak ciągle najeżdżać na KK, a zacznie pisać bardziej o swojej wierze.
        Wczoraj jednak się już poddałem – kompletnie nic nie wynikło. Wczoraj napisała kolejną notkę atakującą KK.

      2. „Stan taki jest oczywiście niemożliwy do osiągnięcia dla osób takich, jak ja – “żyjących w sytuacji grzechu” – w niesakramentalnych małżeństwach…”

        Żartujesz, Albo? Możesz spokojnie przyjmować sakramenty. Przecież to wszystko kwestia rozeznania. Tako rzecze Bergoglio.

        „nie mogę zrozumieć nieufności Kościoła wobec takich form spotkania. Bo to MOŻE być prawdziwe SPOTKANIE ”

        Jaka nieufność? Jeszcze miesiąc temu kazali siedzieć w domu, a kto chciał iść do kościoła był dla nich mordercą.
        Teraz zmieniają zdanie bo kasy zaczęło brakować.

        „Kościół przyszłości będzie Kościołem małych wspólnot, “Kościołem ubogim” w duchu papieża Franciszka? ”

        Gdzie będziemy się modlić do Pachamamy…

    1. Skoro ta kobieta jest protestantką, to jednak nie powinno się jej namawiać do przyjęcia katolickiej Eucharystii – z prostego powodu jej protestanckiej niewiary w Transubstancjację. Bez tej wiary byłoby to przejawem braku respektu dla katolickiego dogmatu o rzeczywistej obecności ciała i krwi Chrystusa w konsekrowanej hostii oraz złamaniem kanonicznych uwarunkowań przystępowania do tego sakramentu.
      Pisałam o tym szerzej na blogu, gdzie niniejszym zapraszam.

      1. Jeszcze raz podkreślam, że chodziło o przyjęcie duchowe – a więc to Jezus by decydował o tym, czy ona odczułaby Jego obecność, czy nie. Podejrzewam, że się nie odważyła, bo wcale nie miała pewności, czy w trakcie tego zawierzenia nie odczułaby pragnienia przyjęcia Ciała i Krwi Jezusa. Dzięki temu sama widzi, że zatrzymała się gdzieś w rozwoju swojej wiary, skoro nie jest gotowa w pełni się Jemu powierzyć.

        1. To istotna poprawka (dziękuję), ale skoro wiąże ją Pan z nadzieją, że “odczułaby pragnienia przyjęcia Ciała i Krwi Jezusa”, to jednak byłoby to intenckonalne uczestniczenie w katolickim obrzędzie Przeistoczenia.
          Ponadto, z całym szacunkiem i zrozumieniem szlachetnej intencji, jest to z Pana strony projekcja własnej potrzeby duchowej na osobę, ktόra jej nie odczuwa, a może nawet odczuwa wewnętrzną niezgodę na obcą jej wierze “rzeczywistą obecność” Ciała i Krwi (o eucharystycznym przyjmowaniu Duszy i Bόstwa Chrystusać może nawet nie wiedzieć).
          Protestanci, a zielonoświątkowcy zwłaszcza, nie wątpią w żywą obecność Jezusa w ich życiu. Mają tylko inne rytuały dla jej wyrażenia. Niepotrzebnie się Pan martwi, że “zatrzymała się gdzieś w rozwoju swojej wiary” i “nie jest gotowa w pełni się Jemu powierzyć”.

          1. Tak, to jest projekcja własnej potrzeby. Dlatego namawiając ją do tego, mówiłem, że nie sądzę, by Pan miał wobec niej plany powrotu do KK – sądziłem raczej, że chodzi tylko o to, by zaczęła zauważać, iż wśród katolików są również ludzie prawdziwie oddani Jezusowi (bo wg niej tacy są jedynie w kościołach biblijnych, jak to określa). No ale nie mogłem wykluczyć, by nie mogła nabyć takiego pragnienia. Wydawało mi się to nieprawdopodobne, ale nie mogłem jej zapewnić, że tak nie będzie.

          2. A jednak ja nie dostrzegam w postawie Leszka tego cienia prozelityzmu, który Pani widzi. Dlatego, że wiem, że Bóg może uczynić w życiu (duchowym) każdego człowieka, cokolwiek zechce. Nawet, kiedy byłam jeszcze bardzo pobożną katolicką dziewczyną (o całe lata od poślubienia księdza:)) chętnie zapalałam szabatową świecę na wzór dziewcząt żydowskich -doceniajac piękno i głębię tego obrzędu i modlitwy. Z podobnych powodów marzyłam, by zrobić sobie dywanik modlitewny, jak bracia muzułmanie (idea, że modlitwa jest tym, co przemienia każde miejsce w świątynię, jest mi nadal bardzo bliska). Modliłam się z zielonoświątkowcami, modliłam się również w cerkwi i w synagodze. I wszystkie te duchowe wycieczki na tereny przyległe nie oznaczają bynajmniej, że chcę zmienić wiarę czy że uważam, że któraś z innych dróg do Boga jest jakoś „wybrakowana”. Nie, chodzi o to, że te różne sposoby doświadczania Boga mogą się wzajemnie wzbogacać. I gdyby, co zawsze jest możliwe (nie z naszej chęci, tylko z woli Boga) owa protestantka przeżyła autentyczne spotkanie z Bogiem w katolickiej „komunii duchowej” to nie musiałoby przecież automatycznie oznaczać, że stała się „złą protestantką”. Oznaczałoby to jedynie (i aż) tyle, że doświadczyła działania Boga w nowy sposób (podobnie jak ja przy zapalaniu tych świec szabatowych).😊Teraz już, jako mężatka, musiałabym zapalać dwie – jedną za siebie, a drugą za męża -gdybym postanowiła jeszcze kiedyś ów piękny obrzęd powtórzyć.😊

      2. Ale my tutaj nie rozmawialiśmy o konsekrowanej Hostii, tylko o „komunii pragnienia”. Moim zdaniem KAŻDY człowiek (nawet nieochrzczony) może zapragnąć Chrystusa. I wierzę, że On może wtedy w jakiś sposób na to pragnienie odpowiedzieć. Pewien mój pobożny przyjaciel, któremu zwierzyłam się kiedyś z tego, że ilekroć jestem na mszy, mam ochotę pobiec za księdzem i poprosić go, żeby mi dał Ciało Chrystusa – ale powstrzymuje mnie obawa przed profanacją – zapytał mnie: „Czy naprawdę wierzysz, że można kogoś sprofanować z miłości?” No, tak. Ciekawe pytanie…

        1. Powtόrzę, co już wyżej napisałam: jest to Pani szlachetna projekcja własnej potrzeby duchowej –“pragnienia przyjęcia Ciała Chrystusa”. Odpowiedż przyjaciela na tę Pani potrzebę była podwόjnie retoryczna, tzn. i “oczywista”, i z przyczyn kanonicznych niemożliwa do zrealizowania (sama Pani napisała, że ten zakaz respektuje).
          Ponadto, proszę wziąć pod uwagę, że protestantόw też obowiązują ich wyznaniowe “zakazy” (cudzysłόw, bo to bardziej “pasterska rada”) uczestniczenia w religijnych rytuałach katolickich, ktόre – z wzajemnością – uważają za “heretyckie”.

          1. Jak żyję, nie słyszałam, by jakiś katolik po Soborze Watykańskim II mówił o obrzędach protestanckich, iż są „heretyckie”. Z tego, co wiem, także Jorge Bergoglio przyjął kiedyś błogosławieństwo z rąk protestanckich pastorów (oraz brał udział w Jubileuszu Reformacji). Więc z tą „wzajemną niechęcią” z katolickiej strony nie jest chyba tak źle. Rozmawiając często z braćmi protestantami (tak, braćmi – a nie „tymi zatwardziałymi heretykami”, co ten sam sobór także stwierdził) zauważam często, że to ONI mają większą tendencję do nawracania mnie na „prawdziwe chrześcijaństwo” – niż ja ich…

          2. To nie byla uwaga (ta w nawiasie o „wzajemności”) do Pani ani do oficjalnego stanowiska Kościoła. Proszę jednak poczytać książkowe elaboraty i medialne wystąpienia choćby Pawła Lisickiego, (ktόre prof. Obirek nie bez racji nazwał „teologicznym chuligaństwem”). (nie)Polecam też obejrzenie pod tym kątem programόw PCH TV i posłuchanie red. Krzysztofa Kratiuka. To tylko pierwsze z brzegu przykłady żarliwych „obrońcόw ortodoksji” (komentujących katolikόw jest tam legion).
            Ze strony polskich protestantόw jest (przypuszczam, bo mieszkam w USA) podobnie, jeśli nie gorzej, czego sama Pani doświadczyła. Najlepiej więc wzajemnie się nie przekonywać, a już na pewno nie nawracać 🙂

          3. Ze strony polskich protestantów, jest po prostu fatalnie, bo w zdecydowanej większości są to neofici, którzy codziennie sami siebie muszą przekonywać, jak to dobrze zrobili występując z KK. Wystarczy popatrzeć na ich blogi, jak w każdej notce atakują katolików – o swojej wierze nic nie piszą, a tylko piszą o tym, jaki to fatalny jest KK. Przez kilkanaście lat blogowania na palcach jednej ręki mogę policzyć tych, którzy piszą o samej wierze.

          4. Masz rację, Leszku. Nawet mój znajomy pastor, Paweł Bartosik, czasami podśmiewa się delikatnie z tych ex-katolików, którzy to rzekomo do czasu przejścia na protestantyzm „kroczyli w ciemności” – i dopiero teraz ujrzeli światło. 🙂 Mnie się zawsze przy tej okazji przypomina świetny wątek z mojej ukochanej książki „Klucze Królestwa.” Otóż był tam pewien Chińczyk, który dał się ochrzcić najpierw w KK, a po jakimś czasie, w poszukiwaniu korzyści bynajmniej nie duchowych, zapałał nagłą chęcią przejścia na protestantyzm. Pastor jednak odesłał go do swego przyjaciela księdza z liścikiem następującej treści: „Mój drogi Chrisholmie…Oddawca niniejszego listu jest złym katolikiem, lecz byłby jeszcze gorszym protestantem!” Na miejscu współczesnych pastorów też bym uważała na nowych wyznawców, którzy w swojej macierzystej wspólnocie nie potrafią dostrzec absolutnie nic dobrego.

          5. Protestanci to ( jak z samej nazwy wynika) protestujący przeciw katolicyzmowi jego dawni wyznawcy – tyle etymologia i kontekst historyczny. Dzisiejsi neofici niczym się od swoich “protoplastόw” nie rόżnią. Po prostu potrzebują czasu, żeby się z neofityzmu wyzwolć i mądrych pastorόw, ktόrzy im w tym pomogą.

      1. To dobrze, że zadziałało. 🙂 Bo szczerze mówiąc, nigdy nie interesowała mnie zbytnio techniczna strona tego WordPressowego interesu. 🙂 To już raczej domena P. Coś tam dzisiaj aktualizował i kombinował.:)

Skomentuj Mulier Religiosa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *