Poliamoryczny Bóg?

Bardzo lubię Łukasza Kachnowicza.  Lubiłam i ceniłam go jeszcze jako księdza, kiedy dla jednego z portali katolickich robił wraz z Jolą Szymańską cykl „Pogromcy kato-mitów”, gdzie wspólnie z innymi kapłanami odkłamywał różne bzdury (W rodzaju:”Kobieta, która nosi czarne spodnie, należy do szatana!”), które dzieci mogą usłyszeć na szkolnych lekcjach religii. Sympatyczny, mądry, otwarty….

Nie przestałam go lubić i póżniej, gdy ogłosił, że odchodzi z kapłaństwa i zrobił coming out.  Bardzo to przeżyłam – uważałam, że tym samym nasz Kościół stracił jeszcze jednego dobrego kapłana. Rozumiałam, że po słowach o „tęczowej zarazie” osobom o skłonnościach homoseksualnych  – nawet tym żyjącym w czystości – coraz trudniej czuć się w tym Kościele jak u siebie w domu.

Ale ostatnio zaniepokoiło mnie pewne zjawisko (które zaczynam dostrzegać również u siebie – i w sumie dziękuję Ci, Emmo, że zwróciłaś mi na to uwagę). Otóż im dłużej pozostajemy „poza” wspólnotą Kościoła, tym bardziej maleje jej wpływ na nasze przekonania.

Łukasz twierdzi, że to zjawisko jest wyłącznie pozytywne i nazywa je „wolnomyślicielstwem” – wolną myślą.  A ja wcale nie jestem przekonana, czy chcę taką „wolnomyślicielką” zostać.  Chyba raczej w związku z tym obawiam się powolnej utraty wiary…

Wiem, że po latach pisania tego bloga na wiele spraw patrzę już inaczej, niż wtedy, kiedy zaczynałam go pisać. I zastanawiam się, jak można w tym wszystkim zachować pewną spójność w poglądach (która dla mnie jest bardzo ważna)?

Weźmy na przykład poliamorię. Wiele lat temu popełniłam tu tekst o tej orientacji czy też praktyce, która polega na utrzymywaniu związków miłosnych (bo niekoniecznie seksualnych)  z więcej niż jedną osobą w tym samym czasie. Za wiedzą i zgodą wszystkich zaangażowanych. Pamiętam, że wtedy byłam bardziej niż chłodno nastawiona wobec tego zjawiska. Teraz… no, cóż. Zapewne pisząc dzisiaj taki tekst, złagodziłabym część swoich bardzo ostrych i bezkompromisowych sformułowań.

Bo dziś jestem pewna, że MOŻNA prawdziwie i głęboko kochać więcej, niż jedną osobę jednocześnie. Najprościej można to zilustrować przykładem rodziców, którzy mając więcej dzieci każde z nich kochają  tak samo mocno – a jednocześnie każde inaczej.

Spotkałam też w życiu wiele osób – zwłaszcza starszych pań – które mówiły, że choć założyły rodzinę i urodziły dzieci, to jednak NIGDY nie przestały kochać narzeczonego, który odszedł wieki temu… A zatem może wszyscy jesteśmy trochę poliamoryczni?

A Łukasz jeszcze pogłębił moje wątpliwości pisząc, że przecież poliamoryczny jest sam Pan Bóg. To fakt: kocha nas wszystkich, a jednocześnie każdego z nas tak, jakby każdy był jedyną osobą na Ziemi. Dość popatrzeć na klasztory pełne oblubienic Chrystusa – każda z nich jest dla Niego „wybrana”, a przecież żadna nie ma swego Oblubieńca na wyłączność…

Zostawiając jednak takie dywagacje na boku – wiemy z Biblii, że Dawid miłował Batszebę – ale wcześniej równie głęboka więź połączyła go na przykład z Abigail – i obydwie były jego żonami…

Wiadomo z historii, że w społeczeństwach, gdzie małżeństwo było traktowane głownie jako kontrakt zawierany w celu wspólnego „budowania podstawowej komórki społecznej – rodziny” – potrzebę miłości, bliskości, przyjaźni zaspokajano często gdzie indziej.

Nie podoba mi się jednak sposób, w jaki Łukasz uzasadnia możliwość kochania wielu osób jednocześnie: pisze mianowicie, że człowiek jest pełen potrzeb. I nie sposób wymagać, aby jedna osoba zaspokoiła je wszystkie. Taki sposób pisania o miłości (jakby chodziło wyłącznie o obustronną wymianę usług: ja Tobie-a Ty mnie) wydaje mi się mocno odstręczający. I jeszcze, że osoba kochana nie powinna się czuć w żaden sposób upokorzona faktem, że nam „nie wystarcza” – czego nie dajesz mi Ty, dopełni ktoś inny – a my przecież też mamy jakąś wspólną nić, która nas ze sobą łączy.  Żaden problem. Wydaje mi się jednak, że w rzeczywistości nie jest to aż takie idealne i proste.

Sami poliamoryści używają przecież pojęcia „związków priorytetowych”, co oznacza, że niektóre osoby w takim układzie są dla nich jednak ważniejsze, niż inne. Podobnie w dawnych poligamicznych małżeństwach jedne żony były jednak bardziej kochane, niż inne. I wydaje mi się raczej oczywiste, że jeśli czyjaś żona czy mąż leży właśnie w szpitalu, to ta osoba – choćby była poliamoryczna w wysokim stopniu – nie pójdzie raczej spotkać się z nową osobą, choćby nawet tamta dostarczała jej w tym momencie więcej pozytywnych emocji… I przecież i w takich związkach może pojawić się zazdrość.

Poza tym nie wiem, co zrobić w tym przypadku z naturalnym, ludzkim pragnieniem bycia dla kogoś jedyną i wyjątkową osobą? Czy można tak łatwo wepchnąć je do szufladki z napisem „egoizm i nierealne oczekiwania”?

Sam Łukasz wprawdzie zarzeka się, że jego akceptacja dla poliamorii nie oznacza jeszcze, że jest ona lepsza od monogamii. „Nie jest lepsza – tylko inna, jak różne kolory w tęczy”. – pisze. Obawiam się jednak, że taki wniosek ostatecznie z tego płynie: monogamia jest opresyjna i ograniczająca, poliamoria zaś – wolnościowa i radosna…

W jednym ze swoich wpisów Łukasz zarzekał się również, że mimo zmiany zapatrywań na pewne kwestie związane z miłością i seksualnością  na pewno nigdy nie zobaczymy go na Czarnych Protestach. Ale czy to można być zupełnie pewnym czegoś takiego?

No, i nie wiem zupełnie, co zrobić z tym, że Jezus – choć w Biblii napotykamy na liczne przykłady związków poligamicznych – opowiadał się wyłącznie za heteroseksualnym, monogamicznym małżeństwem.  Innymi słowy: nie wiem, czy DA SIĘ być poliamorystą i chrześcijaninem? Co myślicie o tym?

Postscriptum: Czytałam kiedyś na podobny temat interesującą polemikę pomiędzy Tomaszem Terlikowskim a pastorem Pawłem Bartosikiem  z Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Rzecz dotyczyła sytuacji nawróconych na chrześcijaństwo afrykańskich wodzów, którzy zwyczajowo mają po kilka żon. Terlikowski bezkompromisowo twierdził, że to nie są żadne żony – i że należy przed chrztem skłonić władcę do ich odrzucenia (wszystkich poza jedną, oczywiście). Pastor Bartosik, przeciwnie, twierdził, że należy przyjąć człowieka do wspólnoty w takim stanie, w jakim Pan go do niej powołał.  I że te kobiety prawdziwymi żonami (nie żadnymi konkubinami), bo przymierze małżeńskie w różnych kulturach może mieć różny kształt.   Wskazywał też po chrześcijańsku na niebezpieczeństwo niesprawiedliwości, jakie może się wiązać z ich oddaleniem (np. na to, że mogłyby popaść w nędzę). Czy muszę dodawać, że w tym sporze byłam raczej po stronie pastora?:)

14 odpowiedzi na “Poliamoryczny Bóg?”

  1. „Pogromcy kato-mitów”, gdzie wspólnie z innymi kapłanami odkłamywał różne bzdury (W rodzaju:”Kobieta, która nosi czarne spodnie, należy do szatana!”), które dzieci mogą usłyszeć na szkolnych lekcjach religii.”

    Nie ma nic łatwiejszego niż wyważanie otwartych drzwi. Wymyślać bzdury żeby je potem „odkłamać”. Nic dziwnego, że taki infantylny człowiek odszedł z kapłaństwa.

    „Rozumiałam, że po słowach o “tęczowej zarazie” osobom o skłonnościach homoseksualnych – nawet tym żyjącym w czystości – coraz trudniej czuć się w tym Kościele jak u siebie w domu.”

    Wszyscy oni żyją w czystości, tak.

    Poliamoria, cóż piękna sprawa. Podzielisz się ze mną swoim P.?

    1. I ksiądz Łukasz wcale nie był „infantylny.” Księża występujący w tym programie NIE byli autorami tych tekstów – lecz różne katechetki…

  2. Emmo, sądzę, że osoby homoseksualne są TAK SAMO zdolne do życia w czystości, jak wszystkie inne – inaczej Kościół nie mógłby od nikogo tego wymagać.

    1. „Emmo, sądzę, że osoby homoseksualne są TAK SAMO zdolne do życia w czystości, jak wszystkie inne”

      więc dlaczego tego nie robią?

      „inaczej Kościół nie mógłby od nikogo tego wymagać.”

      a wymaga?

      1. Oczywiście, Emmo. Czyżbyś nie wiedziała, że poza małżeństwem zarówno osoby homo- jak i heteroseksualne są wezwane do życia w czystości? A to, że WSZYSCY w tej dziedzinie czasami upadamy, wynika po prostu z naszej ludzkiej słabości.

        1. „Oczywiście, Emmo. Czyżbyś nie wiedziała, że poza małżeństwem zarówno osoby homo- jak i heteroseksualne są wezwane do życia w czystości?”

          Ty nie jesteś, Twój P. też nie jest, dlaczego inni mają być?

      1. Na szczęście nie jest tak źle, Emmo – w przeciwnym razie musiałabym zacząć się martwić, że to może ja mam na nich taki zły wpływ.:) Wielu księży, których znałam i ceniłam, nadal z oddaniem pełni swoją posługę. A że piszę tu głównie o tych, którzy odeszli, to dlatego, że każdy taki przypadek bardzo boleśnie przeżywam. Nieco żartobliwie dopowiem, że kiedy byłam młodziutką dziewczyną, prawie wszyscy chłopcy, którzy mi się podobali, prędzej czy później wstępowali do seminarium duchownego…:) Moi przyjaciele nawet żartem mówili, że powinnam umawiać się z chłopakami, bo Kościołowi od tego przybywa kapłanów…:)

  3. Jak dla mnie temat zbyt abstrakcyjny, by można było o nim rozmawiać. Ale moją uwagę zwróciło jedno zdanie jeszcze z wprowadzenia do tematu: Otóż im dłużej pozostajemy “poza” wspólnotą Kościoła, tym bardziej maleje jej wpływ na nasze przekonania.
    Co to znaczy pozostajemy „poza”?
    Mam nadzieję, że regularnie uczestniczysz w Eucharystii? – sugerowałbym wręcz, by codziennie. Sami odseparowaliście się od sakramentów – ale tym ważniejsze jest dla was pragnienie Jezusa Sakramentalnego! Miłość przejawia się także w pragnieniu – co to za miłość, jeśli nie ma w niej pragnienia?

    1. Leszku, uczestniczę zawsze w Eucharystii niedzielnej, staram się również w tygodniu, choć przy obecnym moim przeciążeniu obowiązkami nie jest to łatwe. Wiem jedno – nigdy nie chciałabym utracić wiary… A temat wcale nie jest tak abstrakcyjny, jakby się mogło wydawać. Spotkałam w życiu bardzo wielu ludzi, którzy pozostając w związkach małżeńskich nawiązywali bardzo głębokie relacje uczuciowe (zwykle bez aspektu seksualnego) również z innymi osobami. Czy robili coś złego? Nie jestem pewna. Miłość chrześcijańska, agape, pełne i wyłączne oddanie siebie, jest pięknym ideałem – ale starożytni Grecy znali jeszcze kilka innych rodzajów (stopni) miłości… Kiedyś na pewnych rekolekcjach usłyszałam, że przyjaźń między ludźmi to także miłość, tylko że nieukierunkowana na małżeństwo. Więc…😊

      1. Ujęcie tematu jest abstakcyjne – jak się ma np. teraz opisana sytuacja do wodza przyjmującego chrześcijaństwo?
        Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych – a więc możemy w życiu spotykać wiele sytuacji, w których proste schematy się nie odnajdą – ale z tego nie można budować ogólnych zasad.

        A wracając do mojego komentarza – póki tęsnisz, póki pragniesz Jezusa, póki Go kochasz, to nie jesteś „poza” Kościołem. I to tyle.

        1. Ksiądz Twardowski kiedyś napisał: „Już wierzysz – kiedy cierpisz, że Go nie ma.” 🙂 A co do abstrakcyjnego ujęcia tematu – przedstawiłam go tak, jak znalazłam u Łukasza. Mogłabym jeszcze dodać, że i ja sama – mimo że bardzo kocham P., z którym łączy mnie więź małżeńska i rodzicielska – nigdy nie przestałam odczuwać bólu po stracie kogoś bliskiego sprzed lat. To by coś wniosło do sprawy?😊

          1. Sama wiesz, że temat jakoś się ze mną łączy (choć dziś jeszcze mniej wiem, jak to było naprawdę – jest całkiem możliwe, że wszystko sobie wymyśliłem) – ale problem jest taki, że w takiej materii nie da się mówić abstrakcyjnie. Bóg wkraczając w takie pogmatwane związki na pewno wkracza z miłością – i to z miłością do każdej z tych osób, których to dotyczy. Każdej! Ale czy my zawsze potrafimy odczytać wolę Bożą i zgodnie z nią postępować?
            Wiadomo, że nie – możemy pragnąć świętości, lecz to nasze postępowanie może się rozmijać z Jego wolą (i to nawet niekoniecznie dla tego, że swoją wolę stawiamy ponad Jego wolę, ale możemy zwyczajnie jej nie rozpoznać.
            Każdy taki przypadek jest jeden, jedyny i niepowtarzalny i jeśli chcemy dla nich wszystkich znaleźć jedną formułę, to nie znajdziemy – bo właśnie te przypadki są odmienne.
            Jedyne, co możemy powiedzieć na pewno , to to, że to miłość jest najważniejsza i że tam, gdzie jest miłość, to ogarnia ona wszystkich ludzi (choć nie wszystkich kocha się tak samo). Ale czy my zawsze potrafimy rozpoznać miłość?
            Choćby w przypadku tego króla – a może tam wcale nie było miłości? Może nade wszystko chodziło o okazanie statusu majątkowego? – te żony równie dobrze mogły być dla tego króla kolekcją luksusowych samochodów?
            Czy na takich abstrakcjach da się budować jakiekolwiek zasady?

  4. I ksiądz Łukasz wcale nie był „infantylny.” Księża występujący w tym programie NIE byli autorami tych tekstów – lecz różne katechetki… A co do P. to nie, nie „podzielę się” nim. Nie tylko dlatego, że to wymaga zgody wszystkich zainteresowanych osób. (A więc i samego P., a wątpię, by był zainteresowany). Ale i dlatego, że – inaczej niż w tak zwanym swingu – tu nie chodzi wyłącznie o seks (wymianę mężów i żon), ale o autentyczną relację. Mówiąc po prostu: musisz kogoś naprawdę pokochać, Emmo. Seksu może w tym nawet w ogóle nie być. Wyobrażam sobie, że MOŻNA jedną osobę kochać seksualnie, a inną jedynie platonicznie.

Skomentuj Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *