Wykluczeni Ojca Niebieskiego…

Myślę, że u Boga (być może) nikt nie jest nieodwracalnie „wykluczony” – nawet, jeśli nie sprostał wymogom jakiegoś prawa moralnego.

Znałam kiedyś kobietę, która mając 17 lat dokonała aborcji – niektóre środowiska, uważające się za chrześcijańskie, powiedziałyby, że „z taką” nie ma co gadać, bo już i tak niechybnie zmierza do piekła. Tymczasem ona się nawróciła, działa w Odnowie w Duchu Świętym i głosi miłość Boga takim kobietom, jak ona sama…

A na Frondzie znalazłam opinie,  że s. Małgorzata Chmielewska „zdradziła Chrystusa” przez sam fakt, że wzięła udział w Kongresie Kobiet Polskich, bo do kogoś takiego jak „te przebrzydłe feministki”, to przyzwoity człowiek nie powinien się dotknąć nawet w gumowej rękawiczce…

Czytałam również o księdzu, który niewątpliwie „sprzeniewierzył się” swemu powołaniu, bo zrzucił sutannę i ożenił się z byłą zakonnicą. Dzięki związkom z Drogą Neokatechumenalną (która go mimo to nie”wykluczyła”) wyjechał z żoną do Ameryki Południowej, gdzie zmarł w opinii świętości. Myślę, że tylko Bóg wie z całą pewnością, co w człowieku jest „czyste” a co „nieczyste” –  a dla Niego nie ma ludzi „zbyt grzesznych” czy „zbyt nieczystych.”

Jezus nie tylko jadał „z celnikami i grzesznikami” – On nie brzydził się się również dotykać trędowatych… I napełnia mnie to nieśmiałą nadzieją, że może i my dwoje nie zostaniemy przez Niego „wykluczeni” na wieki… a wraz z nami tylu, tylu innych, których wykluczają „sprawiedliwi”: niewierzący, rozwiedzeni, bezdomni, prostytutki, homoseksualiści, chorzy na AIDS, przestępcy i narkomani…

Pewności oczywiście mieć nie mogę – ale któż mi zabroni mieć nadzieję?

Postscriptum: I jeszcze fragment z cudownej książki mojego znajomego, (byłego) ks. Tomasza Jaeschke. Darujcie, że tak długi, ale naprawdę jest urokliwy.

” Mój dobry przyjaciel, ks. Tomasz, opowiadał mi kiedyś o mszy, jaką odprawił dla żebraków, bezdomnych, ludzi, których nie brak na dworcach i od których trzymamy się zazwyczaj na dystans, zachowując bezpieczną odległość, ze względu na wrodzoną skłonność do unikania problemów, również tych higienicznych. On ich nie unikał, a czasem zbliżał się do nich tak bardzo, że można było dostać gęsiej skórki, obserwując na przykład, jak opatruje ich poranione, brudne i owrzodzone stopy.

Wieść o mszy rozeszła się lotem błyskawicy. Tomasz nie wysyłając ani jednego zaproszenia nie miał najmniejszej wątpliwości, że przyjdą. I przyszli. A że kochali Tomasza, było ich całkiem niemało. (…) to, że przyszli, jednych ucieszyło, innych zaś wprawiło w zakłopotanie. Niektórzy z zaproszonych nie przyszli bowiem sami.

Przyprowadzili tych, których bądź nie mieli gdzie zostawić, bądź zostawiać nigdzie nie chcieli, bo byli to ich prawdziwi przyjaciele, towarzysze samotnych nocy na ławkach, pod mostem, w rurach, na placach budowy. Przyszli ze swymi przyjaciółmi zwierzakami. O zwierzętach mówię, nie tylko o psach, bo były też i szczury, i myszy. (…) Przytargali ze sobą cały swój żebraczy ekwipunek (…) Przynieśli wielkie, brudne koce, garnki i garnuszki, stare obuwie i jakieś zniszczone przez mole płaszcze…

Atmosfera w czasie mszy była niepowtarzalna. Gdyby nie palące się światło wiecznej lampki przed tabernakulum, można by mieć poważne wątpliwości, czy na pewno jest się w katolickim kościele. Nastrój był niezwykły, niecodzienny. Zaproszeni wcale nie byli też – jak na kościół przystało – cicho. Głośno komentowali to, co mówił Tomasz (najczęściej zgadzając się z tym, co mówił), czasem wchodzili mu w słowo i dodawali swoje trzy grosze, okazywali niezadowolenie, ale i radość. Nie widzieli nic złego w tym,  by na przykład nagle usiąść ze zmęczenia pod ścianą i pociągnąć łyka „pocieszycielki.”

Spośród nich rekrutowali się także służący do mszy ministranci. Nie zakładali wprawdzie komży i może [to] nawet lepiej, bo trzeba by je było prawdopodobnie zaraz oddać do prania, ale służyli do mszy z prawdziwym pietyzmem. Sami też odczytywali słowa Świętej Księgi. Czytania trwały przez to trochę dłużej, bo nieco wyszli z wprawy, ale nikomu to nie przeszkadzało, [a] Tomaszowi tym bardziej. Tomasz był szczęśliwy…

Trochę mniej szczęśliwy był za to zakrystian i chyba nie można mu się dziwić. On wyraźnie nie mógł się doczekać końca tego świętego zgromadzenia. Zdradzało go nerwowe spoglądanie na zegarek, ale to też nikomu nie przeszkadzało.”

(Tomasz Jaeschke, Nierządnice. O moim kapłaństwie i moim Kościele. Wyd. KOS, Katowice 2006, s. 91-93)

Co naprawdę myślę o…ALKOHOLU?

Jestem abstynentką, więc w zasadzie nie powinnam się wypowiadać na ten temat (mój organizm jest aż do tego stopnia nieprzyzwyczajony do alkoholu,że mogę się „upić”cukierkiem z likierem…:)), ale coś jednak napiszę.  Muszę też od razu nadmienić, że moja osobista awersja do napojów wyskokowych nie wiąże się z chorobliwą nienawiścią do osób, spożywających je z umiarem.

Przede wszystkim, według Biblii złem jest nie tyle samo używanie trunków, co ich nadużywanie.

O winie (które miało być „wynalazkiem” Noego, który zresztą był też pierwszym, który miał doświadczyć na sobie skutków jego działania) mówi się w Piśmie, że „rozwesela serce człowieka” (Ps 104,15; Syr 40,20), choć zaleca się stale umiar i rozsądek w korzystaniu z tego daru, po wielekroć ganiąc pijaństwo, zwłaszcza u kobiet (1 Sm 1, 14-15; Syr 26, 8; por. też: Prz 23,21; Oz 4,18; Iz 28,1 i wiele, wiele innych).

Obok wina ludzie Biblii znali także sycerę (zwaną też szek(a)r), mocny napój sfermentowany, sporządzany na bazie owoców (a zwłaszcza daktyli), miodu lub niektórych zbóż. Pewne rodzaje sycery mogły zatem przypominać nasze piwo albo miód pitny. Jak się zdaje, w odróżnieniu od wina, które narody starożytne na ogół mieszały z wodą, „sycerę” pito w stanie nierozcieńczonym, toteż uchodziła za napitek wysokoprocentowy.

Rytualnie spełniane kielichy z winem stanowiły ważną część wielu świąt żydowskich (np. święta Paschy), a spożywanie alkoholu było całkowicie zakazane jedynie dla „nazirejczyków”, specyficznej grupy ascetów, związanych specjalnym ślubem abstynencji, do których należeli m.in. biblijny Samson (Sdz 13, 5-7) i Jan Chrzciciel (Łk 7,33).

Na pewno natomiast nie zaliczał się do nich sam Jezus, który nie stronił od wina (a swoją publiczną działalność rozpoczął od zamiany wody w ten szlachetny trunek J 2,3-11) – i nawet zasłużył sobie z tej racji (zapewne przez porównanie z „surowym prorokiem” Janem) na niepochlebny epitet „pijaka.” (Mt 11,19).

Jak się zdaje, tej drobnej „słabości” nie mogli wybaczyć Mistrzowi nie tylko faryzeusze, ale nawet niektórzy z bardziej radykalnych chrześcijan (jak Adwentyści Dnia Siódmego), którzy wbrew Chrystusowej tradycji używają wody zamiast wina nawet podczas swoich celebracji liturgicznych.

Nowy Testament pozostaje jednak w tej kwestii wierny Staremu – i zamiast potępiać w czambuł samo PICIE, potępia „upijanie się” (Ef 5,18) i „pijaństwo” (1 P 4,3), w których widzi przyczynę wielu innych grzechów. W zamian doradza chrześcijanom „trzeźwość” (1 Tes 5,6) i poszukiwanie radości raczej w Duchu Świętym, co też zresztą bywa przyrównywane do upojenia młodym winem (Dz 2,13-15)

Oczywiście, granica pomiędzy piciem z umiarem a alkoholizmem bywa tak cienka, że łatwo można ją przeoczyć

Podobno picie w samotności (poszukiwanie samotności z alkoholem) oraz poczucie, że się ma „mocną głowę” (że alkohol się nas nie ima) zwiastują początki problemów z piciem.

Z pewnością nie powinny używać trunków dzieci i młodzież, bo ich rozwijające się organizmy wyraźnie gorzej je tolerują (choć niedawno pewien szwajcarski pedagog odważył się zwrócić uwagę na powszechnie znany fakt, że stosowany niemal powszechnie w cywilizacji zachodniej zakaz sprzedawania alkoholu nieletnim paradoksalnie powoduje, że staje się on „wyznacznikiem dorosłości” i czymś bardzo przez nich pożądanym…).  Drew Barrymore, po oszałamiającym sukcesie filmu „E.T.” chętnie zapraszana na „dorosłe” przyjęcia, stała się alkoholiczką już w wieku 11 lat…

Na wszelki wypadek do sytuacji, w których absolutnie pić nie należy (takich, jak np. prowadzenie samochodu, obsługa urządzeń mechanicznych czy przyjmowanie leków) dodałabym też ciążę, karmienie i opiekę nad dziećmi (bo ostatnio zbyt wiele się słyszy o pijanych rodzicach – i nigdy nic nie wiadomo).

Kobiety, ogólnie rzecz biorąc, mają mniejszą tolerancję na alkohol – tak więc upijają się łatwiej. Jeżeli karmisz piersią, a mimo to masz w planach kolację zakrapianą alkoholem, zadbaj o to, by do następnego karmienia upłynęło możliwie jak najwięcej czasu – i ogranicz ilość spożywanych drinków do symbolicznej lampki wina czy szampana. (W Wielkiej Brytanii pojawiły się już nawet specjalne testy dla karmiących mam, które pozwalają na bieżąco sprawdzać poziom alkoholu w pokarmie…)

Warto także pamiętać, że to nie piwo, wino czy wódka uzależniają, lecz zawarty w nich etanol – nie jest więc tak,że „piwo nie uzależnia.” I choć kieliszek czerwonego wina wzmacnia serce, a kufel piwa może zadziałać zbawiennie na drogi moczowe, to z pewnością nie można już tego powiedzieć o dziesięciu…:)

W żadnym razie NIE WOLNO też łączyć alkoholu z napojami energetycznymi.

A na kaca, oprócz tradycyjnego kefirku (który wcale nie jest zły, bo zawiera sporo mikroelementów), polecałabym witaminę C w uderzeniowej dawce. Na zdrowie! 🙂

Zamiast alkoholik – ten co, lubi wypić…

Ponieważ cała moja młodość upłynęła pod znakiem Oazy, podpisałam tzw. „krucjatę” (zobowiązanie do abstynencji w ramach katolickiego ruchu Krucjaty Wyzwolenia Człowieka) w wieku 18 lat i do tej pory nie piję alkoholu. Po prostu zawsze bardzo poważnie traktowałam wszelkie swoje przyrzeczenia – mimo, że moi dawni znajomi dawno już „dali sobie z tym spokój.”

 

Trzeba jednak uczciwie przyznać, że nigdy nie stanowiło to dla mnie jakiegoś wielkiego problemu – ja nie lubię alkoholu. Nie smakuje mi i już.

 

Mój tatuś np. ma taką naturę, że może wypić jednorazowo najwyżej dwa kieliszki wódki – po trzecim po prostu… zasypia. Z tego powodu w moim rodzinnym domu butelka wódki wystarczała na więcej, niż na pół roku – a pamiętam i takie sytuacje, że trzeba ją było wylać, bo…zwietrzała. 🙂

 

Mój starszy brat lubi dobre wino, np. do obiadu, a jakieś większe „imprezowanie” zdarza mu się okazjonalnie, dwa, może trzy razy do roku. Na szczęście organizm mojego przyszłego męża również nie toleruje trunków w nadmiarze – mam zatem doprawdy niewielkie szanse na to, by zostać żoną alkoholika. 🙂

 

Wydaje mi się, że znakomita większość ludzi, którzy mówią, że po prostu „lubią sobie wypić” w rzeczywistości jest już alkoholikami i wypić MUSZĄ – tylko się do tego nie przyznają. Sądzę, że pierwsze niepokojące sygnały to: 1) kiedy ludzie na siłę szukają okazji do wypicia, 2) kiedy jeden kieliszek nie wystarcza i trzeba koniecznie wypić wszystko, co na stole i 3) kiedy ludzie piją wyłącznie po to, aby się upić – najchętniej do nieprzytomności…