Myślę, że u Boga (być może) nikt nie jest nieodwracalnie „wykluczony” – nawet, jeśli nie sprostał wymogom jakiegoś prawa moralnego.
Znałam kiedyś kobietę, która mając 17 lat dokonała aborcji – niektóre środowiska, uważające się za chrześcijańskie, powiedziałyby, że „z taką” nie ma co gadać, bo już i tak niechybnie zmierza do piekła. Tymczasem ona się nawróciła, działa w Odnowie w Duchu Świętym i głosi miłość Boga takim kobietom, jak ona sama…
A na Frondzie znalazłam opinie, że s. Małgorzata Chmielewska „zdradziła Chrystusa” przez sam fakt, że wzięła udział w Kongresie Kobiet Polskich, bo do kogoś takiego jak „te przebrzydłe feministki”, to przyzwoity człowiek nie powinien się dotknąć nawet w gumowej rękawiczce…
Czytałam również o księdzu, który niewątpliwie „sprzeniewierzył się” swemu powołaniu, bo zrzucił sutannę i ożenił się z byłą zakonnicą. Dzięki związkom z Drogą Neokatechumenalną (która go mimo to nie”wykluczyła”) wyjechał z żoną do Ameryki Południowej, gdzie zmarł w opinii świętości. Myślę, że tylko Bóg wie z całą pewnością, co w człowieku jest „czyste” a co „nieczyste” – a dla Niego nie ma ludzi „zbyt grzesznych” czy „zbyt nieczystych.”
Jezus nie tylko jadał „z celnikami i grzesznikami” – On nie brzydził się się również dotykać trędowatych… I napełnia mnie to nieśmiałą nadzieją, że może i my dwoje nie zostaniemy przez Niego „wykluczeni” na wieki… a wraz z nami tylu, tylu innych, których wykluczają „sprawiedliwi”: niewierzący, rozwiedzeni, bezdomni, prostytutki, homoseksualiści, chorzy na AIDS, przestępcy i narkomani…
Pewności oczywiście mieć nie mogę – ale któż mi zabroni mieć nadzieję?
Postscriptum: I jeszcze fragment z cudownej książki mojego znajomego, (byłego) ks. Tomasza Jaeschke. Darujcie, że tak długi, ale naprawdę jest urokliwy.
” Mój dobry przyjaciel, ks. Tomasz, opowiadał mi kiedyś o mszy, jaką odprawił dla żebraków, bezdomnych, ludzi, których nie brak na dworcach i od których trzymamy się zazwyczaj na dystans, zachowując bezpieczną odległość, ze względu na wrodzoną skłonność do unikania problemów, również tych higienicznych. On ich nie unikał, a czasem zbliżał się do nich tak bardzo, że można było dostać gęsiej skórki, obserwując na przykład, jak opatruje ich poranione, brudne i owrzodzone stopy.
Wieść o mszy rozeszła się lotem błyskawicy. Tomasz nie wysyłając ani jednego zaproszenia nie miał najmniejszej wątpliwości, że przyjdą. I przyszli. A że kochali Tomasza, było ich całkiem niemało. (…) to, że przyszli, jednych ucieszyło, innych zaś wprawiło w zakłopotanie. Niektórzy z zaproszonych nie przyszli bowiem sami.
Przyprowadzili tych, których bądź nie mieli gdzie zostawić, bądź zostawiać nigdzie nie chcieli, bo byli to ich prawdziwi przyjaciele, towarzysze samotnych nocy na ławkach, pod mostem, w rurach, na placach budowy. Przyszli ze swymi przyjaciółmi zwierzakami. O zwierzętach mówię, nie tylko o psach, bo były też i szczury, i myszy. (…) Przytargali ze sobą cały swój żebraczy ekwipunek (…) Przynieśli wielkie, brudne koce, garnki i garnuszki, stare obuwie i jakieś zniszczone przez mole płaszcze…
Atmosfera w czasie mszy była niepowtarzalna. Gdyby nie palące się światło wiecznej lampki przed tabernakulum, można by mieć poważne wątpliwości, czy na pewno jest się w katolickim kościele. Nastrój był niezwykły, niecodzienny. Zaproszeni wcale nie byli też – jak na kościół przystało – cicho. Głośno komentowali to, co mówił Tomasz (najczęściej zgadzając się z tym, co mówił), czasem wchodzili mu w słowo i dodawali swoje trzy grosze, okazywali niezadowolenie, ale i radość. Nie widzieli nic złego w tym, by na przykład nagle usiąść ze zmęczenia pod ścianą i pociągnąć łyka „pocieszycielki.”
Spośród nich rekrutowali się także służący do mszy ministranci. Nie zakładali wprawdzie komży i może [to] nawet lepiej, bo trzeba by je było prawdopodobnie zaraz oddać do prania, ale służyli do mszy z prawdziwym pietyzmem. Sami też odczytywali słowa Świętej Księgi. Czytania trwały przez to trochę dłużej, bo nieco wyszli z wprawy, ale nikomu to nie przeszkadzało, [a] Tomaszowi tym bardziej. Tomasz był szczęśliwy…
Trochę mniej szczęśliwy był za to zakrystian i chyba nie można mu się dziwić. On wyraźnie nie mógł się doczekać końca tego świętego zgromadzenia. Zdradzało go nerwowe spoglądanie na zegarek, ale to też nikomu nie przeszkadzało.”
(Tomasz Jaeschke, Nierządnice. O moim kapłaństwie i moim Kościele. Wyd. KOS, Katowice 2006, s. 91-93)
Dobro i zło nieustannie się ze sobą splatają. Jak wcześniej pisałam wszystko ma swój cel. A może czasem musimy doświadczyć upadku aby się podnieść. Najbardziej nie lubię świętoszkowatych co to mają pelne usta frazesów, czasem podbudowanych cytatami z Biblii a miłości do człowieka w sobie nie mają. A przecież to jest podwalina nauk Jezusa, Buddy i innych. To jest najtrudniejsze – miłować „wroga”. Szanować go.U Dalaj Lamy znalazłam wypowiedź w której twierdzi, że tylko miłość do nieprzyjaciela jest prawdziwą miłością bo to co czujemy do bliskich to bardziej przywiązanie. Daleko mi to ” Oświecenia” bo też czasem targają mną ludzkie negatywne uczucia. Na szczęście jestem już ich świadoma i widzę jaką destrukcję niosą – głownie dla mnie. Wrogom trzeba współczuć. Z calego serca.
Powiem więcej: myślę, że musimy doświadczyć własnego upadku, żeby zrozumieć innych i nie potępiać ich. To dlatego ks. Twardowski napisał, że „anioł spowiadający byłby nie do zniesienia” (i dlatego ja zawsze wolałam się spowiadać przed człowiekiem, który jest równie słaby, jak ja… Spowiedź to nie „trybunał” gdzie siedzi nieomylny ksiądz i feruje wyroki – to raczej szczera rozmowa dwójki grzeszników…w obecności Boga. Przynajmniej dla mnie). Pisałam tu też kiedyś o książce Zofii Kossak-Szczuckiej o Abrahamie. Jest tam taki piękny fragment, gdzie Abraham dziękuje Bogu za epizod z Hagar, gdy dowiaduje się o kazirodztwie Lota:”Dziękuję Ci, Panie, że dałeś mi doświadczyć potęgi moich własnych namiętności…bo inaczej byłbym go chyba zabił!”
Spowiedź grzesznika przed grzesznikiem w obecności Boga ( dodałbym bardzo cichej, dyskretnej i pełnej miłości do jednego i drugiego), to jest to……
Miałam niewątpliwe szczęście wielokrotnie przeżywać coś takiego… 🙂
Spowiedż ma sens jeżeli do czegoś konkretnego prowadzi. Taki prosty przykład – ukradłam sąsiadowi kurę i idę do spowiedzi bo kradzież to przecież grzech. Wyspowiadam się , dostanę rozgrzeszenie i co? sumienie mam czyste, kure tez mam. Wszystko to miałoby sens jakby podczas spowiedzi ksiądz mi powiedział – kurę oddaj, sąsiada przeproś a potem pogadamy.Ludzie robia wielkie świństwa, przez te świństwa ktoś cierpi a sprawca – idzie do spowiedzi, sumienie sobie wyczyści a to że osoba pokrzywdzona jest dalej pokrzywdzona to mu nie robi różnicy.Pamiętam że wiele lat temu jak się szło do spowiedzi to trzeba było najpierw pójść, prosić o przebaczenie a potem do kościoła. A dzisiaj? w moim otoczeniu też były osoby ktore do spowiedzi chodziły co chwilę i to osoby które w stosunku do mnie nie były bez winy – o słowie przepraszam nie było mowy.
Spowiedź ma pięć warunków, które musza być spełnione jednocześnie, bez ich spełnienia nie ma przebaczenia grzechów (nawet mimo rozgrzeszenia danego przez księdza) i przystąpienie do Komunii Św. jest świętokradztwem. Ksiądz oczywiście nie jest w stanie sprawdzić czy go nie kiwamy, bo wtedy by nam nie dał rozgrzeszenia. Widać więc, że faktycznie spowiadamy się Bogu a ksiądz jest tylko narzędziem, które ma na ułatwić wyznanie grzechów. Moim zdaniem bimbanie sobie z skramentu pokuty jest o niebo gorsze, niż nie przystępowanie do niego wcale.
Masz rację. Kiedyś w „NIE” znalazłam opis prowokacji dziennikarskiej, podczas której redaktorzy chodzili do różnych kościołów i w konfesjonałach pletli jakieś niestworzone historie, ot, tak „dla jaj”, byle tylko zaszokować „czarnego.” Wydawało mi się to wyjątkowo obrzydliwe. Ale i my czasami zachowujemy się podobnie, spowiadając się na zasadzie „odklepania wierszyka” („mówiłem brzydkie wyrazy pięć razy!”), np. po to, by dostać „kartkę od spowiedzi.” Jeśli to ma tak wyglądać, to lepiej nie robić tego wcale. A żeby nieco zmienić atmosferę (bo zrobiło się wyjątkowo „teologicznie”:)), opowiem Wam dowcip. Młoda góralka przychodzi do spowiedzi do starszego księdza i wyznaje, że zdradziła męża aż z siedmioma różnymi mężczyznami. – Oj, to piekło, moja córko, piekło! -szepce zszokowany staruszek – Nie piekło, proszę księdza – odpowiada rezolutna dziewoja – ino trochę swędziało…”
Spowiedż, która nie prowadzi „do niczego konkretnego” – do zmiany życia, postanowienia poprawy, zadośćuczynienia za popełnione zło, pojednania z sąsiadem… jest NIEWAŻNA, Olu. I nie ma wtedy znaczenia, czy ktoś przystępuje do niej raz do roku, czy co drugi dzień.
Widzisz, ja też tak uważam dlatego jak widze pewne osoby latające co drugi dzień do spowiedzi to mnie smiech bierze i tak sobie myślę że one chodza albo z nudów albo żeby księdzu głowę pozawracac.
Albo, żeby się pochwalić przed księdzem, „jaka to ja jestem święta i pobożna – nie tak, jak te, ksiądz patrzy, bezbożniki, co to ich nigdy w kościele nie widuję!” (I tu mi się przypomina jeszcze jedna fraszka:”Jeśli nie grzeszysz, jako mi powiadasz – czego się, miła, tak często spowiadasz?”:)) – tylko że akurat nie o to w spowiedzi chodzi… Pamiętam, że kiedyś mój spowiednik wywołał w kościele lekkie oburzenie, bo popatrzył na ludzi zza ambonki i powiedział coś w rodzaju:”Wiecie co, tak tu sobie siedzicie, stoicie…A kto wie, może lepsi od was są ci, których tu wcale dzisiaj nie ma?” No, jak on śmie mówić takie rzeczy!-myślał sobie zapewne niejeden – Przecież zrobiłem Kościołowi – a może i samemu Panu Bogu – łaskę, że w ogóle przyszedłem, więc na pewno jestem lepszy od tych, co nie przyszli… Ale ten ksiądz uczył mnie zawsze, że to całe „chodzenie do kościoła”, sakramenty itd. – to wszystko ma sens jedynie wtedy, gdy dzięki temu, co usłyszeliśmy (i przeżyliśmy) w kościele, stajemy się lepsi wtedy, kiedy już z niego wyjdziemy…
Dziękuję. Za to, że piszesz:) Od jakiegoś czasu czytam tego bloga i znajduję tu wiele moich myśli:) I wiele pociechy…
Ja też Ci dziękuję, Aniu. W życiu są czasami takie piękne chwile, że milczenie jest najlepszym komentarzem…..
Dziękuję, Pi. Dziękuję, Mar! Dziękuję Wam wszystkim…Może jednak ta moja pisanina nie przynosi więcej złego, niż dobrego… Codziennie się o to modlę… Oby Bóg dał mi słowa pełne miłości…
Nic dodać nic ująć.
Witam. Poruszyła Pani Aniu temat dość kontrowersyjny,dlatego starym zwyczajem posłużę się Biblią jako,że jest Ona wiarygodna i ma dużo do powiedzenia w tym temacie,zobaczmy zatem:”A nakazujemy wam bracia,w imię Pana Jezusa Chrystusa, żebyście się odsuwali od każdego postępującego nieporządnie,nie w/g tradycji,która przejęliście od nas.Wy zaś bracia,nie dawajcie za wygraną w czynieniu tego,co słuszne.Ale jeśli ktoś jest nieposłuszny naszemu słowu ,miejcie go za naznaczonego,przestańcie z nim obcować,żeby się zawstydził.Jednakże nie uważajcie go za nieprzyjaciela,lecz w dalszym ciągu napominajcie jak brata.”[2 Tesaloniczan 3:6,13-15],w innym miejscu napisano tak:”Ale teraz piszę wam,żebyście przestali się zadawać z każdym,kto jest zwany bratem,a jest rozpustnikiem albo chciwcem,albo bałwochwalcą,albo człowiekiem rzucającym obelgi,albo pijakiem,albo zdzierca-żebyście z takimi nawet nie jadali.Bo cóż mi do sądzenia tych na zewnątrz?Czy nie wy sądzicie tych wewnątrz.Podczas gdy tych na zewnątrz sądzi Bóg?”Usuńcie niegodziwego spośród siebie”[1 Koryntian 5:11-13].Paweł tutaj wyrażnie zaznaczył, ze należy takich grzeszników nie okazujących skruchy odsunąć od zgromadzenia,aby zostali zawstydzeni i powrócili na drogę prawość.Biblia mówi tez,że takich niepoprawnych grzeszników Bóg osądzi,bo trwanie w ciągłej zatwardziałości jest grzechem przeciw duchowi świętemu i nie podlega odpuszczeniu.Zatem wykluczenie jest sprawą konieczna z punktu widzenia Bożego,aby bezbożnik powrócił na właściwą drogę.
Pani Tereso, a mnie się przypominają inne cytaty: „Niechże cudzoziemiec, który się przyłączył do Pana, nie mówi tak: „Z pewnością Pan wykluczy mnie ze swego ludu”. Rzezaniec także niechaj nie mowi: „Oto ja jestem uschłym drzewem”. (Iz 56,3); „Bracia moi, [nie miejcie] względu na osoby. Bo gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, (3) a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: «Usiądź na zaszczytnym miejscu!», do ubogiego zas powiecie: «Stań sobie tam albo usiadz u podnozka mojego!», to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi? Posłuchajcie, bracia moi umiłowani! Czy Bóg nie wybrał ubogich tego świata na bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go miłują?” (Jk 2,1-5); „Jezus rzekl do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego.Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu.” (Mt 21,31-32). Jeśli więc mogę się zgodzić, że czasami „wykluczenie” jest konieczne (dla dobra tego człowieka lub innych ludzi – słyszałam o rodzinie katechistów Drogi Neokatechumenalnej, którzy wyrzucili z domu swoją najstarszą córkę, która stała się narkomanką i prostytutką – i nie chciała żadnej pomocy – w obawie o pozostałe dzieci) to pytam o powody, które są wystarczające, aby kogoś „wykluczyć.” Samo Pismo mówi, że powodem tego nie może być ani narodowość, ani niepełnosprawność, ani ubóstwo, ani nawet wcześniejszy „niemoralny” tryb życia…Tymczasem bardzo „pobożni” ludzie na ogół buntują się przeciwko otwarciu w ich okolicy np. ośrodka wychowawczego dla młodzieży czy kliniki leczenia uzależnień…
Znam też takich czyściochów, co Gazety Wyborczej i Tygodnika Powszechnego nie wezmą do ręki z obawy „pobrudzenia” . Wszystko można sprowdzić do absurdu. Nie znaczy to jednak, że zgadzamy się na zło, tym bardziej, że nieraz występuje ono pod pozorami dobra. Ale przecież codziennie modlimy się ” i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom ( a nie: „niektórym” naszym winowajcom). Chrześcijaństwo jest niebywale trudne, zwłaszcza dla takiego jak ja grzesznika, ale jest przepiękne w swej istocie…
Stale chodzi mi po głowie, że MOŻNA nienawidzić „grzechu” ale KOCHAĆ „grzesznika.” To niebywale trudne, bo czasami nie sposób oddzielić grzechu od grzesznika (jak np. kochać piromana, który podpalił Twój dom?:)) – ale wierzę, że jednak możliwe. Natomiast ludzie z „Frondy” – a także, na przykład, amerykańscy ewangelikaliści, często podnoszą hasła typu:”Skoro robisz/popierasz rzeczy, którymi się brzydzę (np.aborcja), to brzydzę się także TOBĄ jako człowiekiem („z feministkami nie należy rozmawiać!”). A nawet więcej – skoro ja się Tobą brzydzę, to i sam Bóg się Tobą brzydzi (i stąd te wszystkie „urocze” transparenty typu: „Bóg nienawidzi homoseksualistów!”
C.S. Lewis bardzo fajnie pisał o tym w „Zwykłym chrześcijaństwie” tłumacząc, co to znaczy kochać bliźniego jak siebie samego. Każdy z nas popełnia od czasu do czasu jakieś nieładne rzeczy, czasem nawet takie którymi sam się brzydzi. Czasem nienawidzi niektóre z tych rzeczy które robi (często tak jest w przypadku różnych nałogów), ale nigdy nie traktuje siebie jako osoby do końca złej – zawsze, mimo wszystkich okropności które ja sam czasem robię, życzę sobie jako człowiekowi dobrze. Właśnie w ten sposób powinniśmy też traktować innych – nawet jeżeli robią źle, chciejmy dla nich wszystkiego co najlepsze. Nie pamiętam dokładnych cytatów z Lewisa ale taki był mniej więcej sens. Oczywiście masz rację, że nie jest to łatwe.
Masz rację (muszę zresztą przeczytać tę książkę, bo tej akurat Lewisa nie czytałam). Problem tylko w tym, że mamy tak „wykoślawione” spojrzenie, że nawet robiąc komuś ewidentną krzywdę, możemy cały czas sobie (i jemu!) tłumaczyć, że „to tylko dla jego dobra.” Moja była wspólnota właśnie tak wytłumaczyła mi konieczność „wykluczenia mnie” po mojej próbie samobójczej. Tak samo ci użytkownicy „Frondy” co to już widzą mnie w piekle…
Na youtubie można posłuchać tej książki w oryginale („Mere Christianity”): http://www.youtube.com/watch?v=LxJwSIIqQrU&feature=related
Nasze własne grzechy zawsze wydają nam się jakby lżejsze od grzechów naszych bliźnich choćby dotyczyły tego samego. Człowiek ma bardzo silną tendencję do samousprawiedliwiania się.
Święta racja! A już przy tym, co „wyprawiają ci czarni” to my jesteśmy niewinni jak te baranki bielutkie…:) Ja tam wolę przypominać sobie myśl o. Daniela Ange, że jeśli nawet nie popełniliśmy jakiegoś grzechu, to tylko zasługa Pana Boga, że nas od tego uchronił, bo „z natury” jestęsmy zdolni do wszystkiego…
Wierzę, że Bóg nikogo nie wyklucza. Dał nam wolną wolę i w swej doskonałości, zapewne zdawał sobie sprawę, że będziemy błądzić, a nawet zbaczać ze ścieżki. Jest Bóg Miłością, a więc kocha nas takimi jakimi jesteśmy. To ludzie sobie nie wybaczają i nie wybaczają innym.
Znałam kiedyś pewnego bardzo prawego starszego pana (w młodości był socjalistą, a w późniejszym wieku odkrył chrześcijaństwo), który mawiał, żebyśmy zważali na to, o co się modlimy. Bo jeśli prosimy Boga, byprzebaczył nam tylko tak, jak my przebaczamy innym, to możemy być naprawdę „biedni” gdy kiedyś staniemy przed Stwórcą… Te słowa często do mnie powracają… Ale masz rację, że często nawet łatwiej przebaczyć innym niż sobie (wszyscy nosimy w sobie „pokusę doskonałości”: „no, jak ja mogłam „uwieść” księdza?!Taka pobożna przecież byłam, ach, no święta już prawie!”;)). Często jesteśmy sami dla siebie najsurowszymi sędziami – nie potrafimy sami sobie wybaczyć, więc nie wierzymy w to, że Bóg może. Kiedyś byłam świadkiem, jak jeden z dwóch nastoletnich chłopaczków, którzy „z głupoty” okradli i sprofanowali kościół, łkał, że Pan Bóg mu tego chyba nigdy nie przebaczy… A tymczasem wszystkie „pobożne babcie” w parafii już z tych chłopaków zrobiły satanistów, przestępców i degeneratów…
> Znałam kiedyś pewnego bardzo prawego starszego pana (w młodości był socjalistą, a w późniejszym wieku odkrył chrześcijaństwo),Czyżby socjalizm i chrześcijaństwo to były jakieś dwie skrajności? Nie możne być chrześcijaninem i socjalistą? Ka widuję głównie takich.
Ależ można, można, z tym że on był socjalistą-ateistą.:)
Więc w komentarzu wyżej zrobiłaś z tych dwóch słów synonimy.
Przepraszam … Nie da sie ukryc, iz wielu ludzi o pogladach SOCJALISTYCZNYCH ma jednoczesnie LAICKI SWIATOPOGLAD…Jednakze to nie znaczy, ze nie jestem swiadoma wyjatkow…Przepraszam rowniez za brak polskich znakow. To chwilowa awaria klawiatury.
> Przepraszam … Nie da sie ukryc, iz wielu ludzi o pogladach SOCJALISTYCZNYCH ma jednoczesnie LAICKI SWIATOPOGLAD…Wielu też ludzi o poglądach katolickich ma socjalistyczny światopogląd.> Jednakze to nie znaczy, ze nie jestem swiadoma wyjatkow…Zrobiłaś jednak z tego synonimy. Podobnie jest właśnie z ateistą-komunistą.Nie dziw się potem oskarżeniom o sianie fałszywych stereotypów czy powielanie katolickiej propagandy.
W przeciwieństwie do wymienionych przez Panią Teresę cytatów nie ma tu mowy o ludziach, którzy grzeszą i w grzechu trwają. Jedne i drugie cytaty nie wykluczają się, lecz się uzupełniają. Jeśli ktoś nie słucha napomnień, odstępuje od wiary i tradycji, oddalcie się od niego, wciąż napominając z braterską miłością. Jeśli zaś ktoś uwierzy i nawróci się (nierządnice i celnicy), przyjmijcie go do siebie. Proste i niezaprzeczalne.Po której stronie Pani się znajduje…?
A jednak są tacy, których nawet „nawrócona grzesznica” napawa wielkim wstrętem… (Patrz: czytelnicy Frondy, zbulwersowani faktem, że była striptizerka „śmie” teraz tańczyć dla Boga…) To ci, którzy twierdzą, że sami „nigdy (by) nie upadli” , bo kierują się w życiu jasnymi „wytycznymi Pana Boga” – nie tak, jak ten…i ten…Myślę, że dopiero nasz grzech i nasza własna słabość uczą nas, by nigdy nie mówić „nigdy!” Ja też kiedyś byłam przekonana, że pewnych rzeczy na pewno nigdy bym nie zrobiła…
Jestem czytelnikiem Frondy, ale lubię się z nimi kłócić na różne tematy :). Sam często upadam. Ważne, by się podnosić. Upadłe jawnogrzesznice, gdy się podniosą, będą zbawione. Jeśli nie – znamy rozwiązanie.Zapraszam do siebie, myślę że będzie nam się miło pisało :).www.maurycyteo.wordpress.com
Zgadzam się w całej rozciągłości… Zwłaszcza z listem do Tesaloniczan.
Choć słowa uczą a czyny pociągają, to słowa też potrafią budzić nadzieję. Na tej stronie często gości nadzieja, za to dziękuje.
Dziękuję!:) Nadzieja nie jest – jak to się często mówi – „matką głupich” lecz siłą i mądrością… Jest niezłomną wiarą w to, że „po [każdej] nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój…” Będę zresztą o tym jeszcze pisała…
Ludzie z wielką chęcią oceniają innych, skrupulatnie rozliczając z czynionego dobra i zła, pod warunkiem, że nie dotyczy to nich samych. Wykluczenie, o ktorym piszesz, to tak na prawdę też, dzieło człowieka. Myślę, że to jednak uczynki człowieka stanowią o jego prawdziwej wartości. Tak względem Boga, jak wobec ludzi. Pozdrawiam!
Wiesz, kiedyś bardzo poważnie myślałam nad tym, czy Bóg „odrzucił” nawet największych zbrodniarzy, takich jak np. Hitler czy Stalin. Bo może Jego miłość nawet dla nich znajdzie więcej „okoliczności łagodzących” niż ja potrafię podać jako historyczka (Stalin, na przykład, całe życie zmagał się z piętnem „bękarta”, dziecka odrzuconego i maltretowanego; Hitler natomiast był owocem związku między bliskimi krewnymi, co mogło przyczynić się do rozwoju choroby psychicznej) i piekło będzie w ogóle puste? Kto wie, może „po tamtej stronie” zobaczymy wszystko to, co robiliśmy „tutaj” w zupełnie innym świetle i będziemy w stanie naprawdę szczerze za to żałować – i ten żal nas wszystkich zbawi? Mój spowiednik często mi mówił, że „czyściec” to jest taki stan, kiedy już mam świadomość zła, które popełniłam i myślę sobie:”Gdybym tylko mogła cofnąć czas!” I że to być może nieważne, czy takiego stanu doświadczymy już tu za życia, czy dopiero po śmierci…
Ideę powszechnego zbawienia wykłada ks.prof. W.Hryniewicz zacny i mądry kapłan. Nie spotkało się to raczej z powszechną akceptacją, nawet chyba mu grożono ekskomuniką. Hryniewicz twierdzi, że można i tak odczytać Pismo ( prawosławni w sprawach potępienia nie są tak radykalni jak katolickie oficjum). Myślę jednak, że jeśli jest wina to musi być i kara, którą w gruncie rzeczy człowiek sam sobie wymierza, mając wolną wolę. Odrzucając Boga, odrzuca Jego Miłosierdzie a zatem zostaje sam ze sobą, odziany w cuchnące łachmany swoich grzechów. Do mnie przemawia „zapachowa” wizja Dantego (straszny ludzki mozół w kanale napełnionym z wszech kloak pospołu). To wszystko pewnie jest jedynie marną imitacją tego, czym jest wieczna kara będąca wynikiem odrzucenie Boga na wieczność .
Do mnie przemawia raczej wizja piekła jako „stanu wiecznej samotności” bez Boga czy też „niekończącej się rozpaczy” – myślę jednak, że w takim „stanie” znajdą się tylko ci, którzy sami tego CHCIELI – chociaż naprawdę trudno mi sobie wyobrazić, w jaki sposób stworzenie w pełni świadome i wolne może „nie chcieć” Boga, który jest samą Miłością, to jednak wiem, że On nie zbawi nikogo „na siłę.” Rozumiem też, że idea „kary Bożej” wydaje się kusząca – skoro nie ma „sprawiedliwości” na tym świecie, niechby była chociaż na tamtym! I oczywiście mnie też uczono katechizmu, w którym stoi jak byk, że „Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym, który za dobre wynagradza, a za złe karze.” Ale przyznam Ci się szczerze, że zawsze miałam kłopot z tym, w jaki sposób powiązać pomysł „słusznej kary Bożej” z ideą Boga, który jest Miłością – tym bardziej, jeśli ta kara miałaby się nigdy nie skończyć (a piekło przecież jest karą wieczystą. I jeszcze coś: kiedy próbowałam na „Frondzie” bronić s. Małgorzaty przed niesłusznym, moim zdaniem, zarzutem „zdrady” – powiedziano mi przede wszystkim, bym się nie wypowiadała, skoro sama żyję „w grzechu” i zmierzam prostą drogą do piekła. Na to, lekko zdziwiona (bo Kościół nigdy nikogo nie uznał za definitywnie potępionego, a tu nagle ja dostąpiłam takiego „zaszczytu”!), odparłam, że skoro już i tak mi nic nie pomoże, to mogę sobie grzeszyć, ile dusza zapragnie- skoro już i tak piekło, i tak piekło… Na co mi odpisano, że nie – bo jeśli będę się mimo wszystko dobrze sprawować, to będę w tym piekle cierpieć mniejszą karę. I w tym momencie wyobraźnia mi się skończyła. Jak to niby miałoby wyglądać? Skrócą mi wymiar kary (wieczność!) za dobre sprawowanie? Czy może będą mnie wypuszczać na przepustki z piekła do nieba w każdą niedzielę i w święta kościelne?;) Nie, nie i jeszcze raz nie! „Lżejsze piekło” nazywa się czyściec i jest stanem, jeśli tak można powiedzieć, tymczasowym. Piekło to piekło, wieczność to wieczność, potępienie to potępienie. Ale cała ta, zabawna w gruncie rzeczy, historyjka, pokazuje wielką popularność dantejskiej wizji piekła (z jego różnymi „poziomami”). Niebo, niestety, wypadło mu przy tym blado…
Chyba u prawosławnych piekło jest odpowiednikiem czyśćca, a więc nie jest wieczne. Jak jest naprawdę, jeden Bóg wie. Myślę jednak, że te dywagacje zawsze można sprowadzić do tego ; albo mówimy Bogu tak, albo Go odrzucamy. Trzeciej mozliwości nie ma. A jakie będą skutki naszych wyborów w wieczności – zobaczymy. Pismo św. nie daje jednak złudzeń co do tego że : „nic zbrukanego nie wejdzie do Królestwa”. Gdzieś to wyrównanie rachunków co do szeląga musi jednak nastąpić. Odpuszczenie grzechów też domaga się nie tylko skruchy ale i zadośćuczynienia za wyrządzone zło. A im większe zło tym pewnie i zadośćuczynienie musi być większe….
Nie wiadomo czy ci, którzy Cię tam wysyłają z powodu swej niebywałej pychy i iście faryzejskiego samozadowolenia, już sobie wcześniej sami drogi piekieł ognistych nie utorowali. Bóg może się okazać wcale nie taki, jakiego sobie wymalowali a pycha to wyjątkowo plugawa przypadłość.
🙂 Ja się wolę zajmować własnymi przypadłościami – i nadal z ufnością będę prosić Boga, żeby zmiłował się nad nami grzesznymi…bo wierzę, że On nas nie potępi…
>Odrzucając Boga, odrzuca Jego> Miłosierdzie a zatem zostaje sam ze sobą, odziany w> cuchnące łachmany swoich grzechów. Jeżeli do jakiegoś zagubionego w dżungli plemienia nie dotarł nigdy żaden misjonarz lub jakiś inny religijny człowiek, to w związku z tym nigdy nie słyszeli o Jezusie i Bogu z Biblii. Wierzą nadal w to, co ich przodkowie. Co z nimi? Jak kara ich czeka? Czy Bóg ich ukarze za ich nieświadomość, czy raczej popatrzy jakimi byli ludźmi, a nie w na to w co wierzyli?
Oj, Jar…:) Myślę, że pytanie było raczej retoryczne, bo przecież wiadomo, że Bóg patrzy zawsze na serce człowieka, a nie na te, jak to nazywasz, „etykietki” … Dlatego jestem przekonana, że RÓWNIEŻ katolik może zostać zbawiony…;)
Przyznaję się, pytanie było retoryczne :))). Przyznaję się także do tego, że mam kłopot z kwestią zbawienia, nieba i piekła oraz wizji chrześcijańskiego Boga. Dlaczego? Nie wyznaję żadnej z głównych religii, nie jestem też ateistą. W co więc wierzę? Wierzę, że ten niewyobrażalnie ogromny Wszechświat ma swego stwórcę. Jest nim Bóg, bo to słowo najbardziej chyba pasuje, ale to tylko słowo. Co o nim wiem? Nic. Wierzę, że jest Miłością i bliska jest mi idea reinkarnacji . To tyle. O wiele więcej mogę powiedzieć, o tym kim Bóg nie jest. Mogę jeszcze podziwiać, to co stworzył i śledzić dokonania naukowe ( np. fizyka kwantowa), które jeszcze bardziej unaoczniają niesamowitość Jego dzieła.JarTao, to Droga Jarka :))). droga do poznania siebie, swoich demonów.Pozwoliłem sobie na małe wyznanie wiary :).
Wierzę, że jest Miłością i bliska jest mi idea> reinkarnacji . To tyle. O wiele więcej mogę powiedzieć, o> tym kim Bóg nie jest. Mogę jeszcze podziwiać, to co> stworzył i śledzić dokonania naukowe ( np. fizyka> kwantowa), które jeszcze bardziej unaoczniają> niesamowitość Jego dzieła.Większości z nas łatwiej jest powiedzieć kim Bóg nie jest, niż to kim jest, nasze poznanie zmysłowe czy nawet pozazmysłowe na to nie pozwala. Mam podobny odbiór fizyki kwantowej i pytanie o to, kto kazał cząstkom elementarnym „postępować” tak a nie inaczej by powstał taki a nie inny Świat jest kluczowym pytaniem, podobnie jak pytanie o cel i sens istnienia.
Nie przejmuj się, ja uważam się za wyznawczynię „drogi” chrześcijańskiej (choć z sympatią i zaciekawieniem zerkam w stronę innych „dróg”) – a też mam „problem” z tymi samymi sprawami. Myślę, że każdy myślący człowiek go ma, chyba, że się w ogóle nad tym nie zasanawia. To, że łatwiej o Bogu powiedzieć, kim nie jest, mówią teologowie i mistycy wszystkich religii świata (także w taoizmie jest maksyma „TAO, które zrozumiałeś, nie jest prawdziwym Tao” – identycznie ks. Twardowski:”To, co zrozumiałeś, to już nie jest Bogiem.”) . Chociaż jednak jestem przekonana, że religie są użytecznym narzędziem do opisywania Boga – oraz drogami do Niego, to jestem też przeświadczona, że On nie da się zamknąć w żadnej z nich. Czyli, używając dalej mego porównania, można również dojść do Niego, chodząc „na przełaj” czy po „bezdrożach.” Bardzo podoba mi się werset z Koranu:”Ci, którzy wierzą w Boga i w Dzień Ostatni i którzy czynią dobro, wszyscy otrzymają nagrodę u swego Pana i nie odczują żadnego lęku, i nie będą zasmuceni!” (Sura 2,62). Ps. Zwróciłeś kiedyś uwagę na to, że również Jezus powiedział o sobie:”Ja jestem Drogą” (J 14,6)? Ciekawa jestem, czy po chińsku brzmiałoby to:”Ja jestem TAO.”:)
YEw8NX ngiyzcebfqnj, [url=http://jvbnabfaszfp.com/]jvbnabfaszfp[/url], [link=http://jfrjwcemfzfc.com/]jfrjwcemfzfc[/link], http://uvmyvpofomui.com/
Bóg nie karze nikogo, bo jest nieskończenie miłosierny. Człowiek odrzucający Boga, sam sobie wyznacza karę w sposób świadomy i dobrowolny ( oba te warunki muszą być spełnione jednocześnie). Nie można mówić o świadomym i dobrowolnym odrzucaniu Boga przez ludzi, którzy Go nie znają, bądź z jakichś względów nie są w stanie Go poznać.
Ale tu Szymon Hołownia mądrze zadaje pytanie, czy jakikolwiek człowiek jest w stanie w pełni „świadomie i dobrowolnie” odrzucić Boga? To potrafi chyba tylko szatan, którego świadomość (a więc i odpowiedzialność) jest większa, niż nasza… A jednak np. ks. Maliński pisze, że miłość Boga ogarnia i Jego „czarne anioły.” To chyba tylko Bóg jeden raczy wiedzieć, bo ostatecznie, Mar, „ani ucho nie słyszało, ani oko nie widziało…” – wolę Jemu zostawić rozstrzyganie takich spraw.
Oczywiście, ostateczne rozstrzygnięcia to nie nasze kompetencje, dlatego mówimy o potępianiu złych czynów a nie ludzi.
lQAbNW jszcaetykewx, [url=http://frqbbuhmvkxe.com/]frqbbuhmvkxe[/url], [link=http://ximxpwbzaafm.com/]ximxpwbzaafm[/link], http://aqpcdtabfvtk.com/
wszystko jest względne. a przecież Bóg jest miłością… taką, której nawet wyobrażnia nie zdoła ogarnąć. i On tylko wie, kto zasługuje na zbawienie. a nie „ludzie dobrej woli”(czytaj hipokryci) pozdrawiam
Masz zupełną rację, chociaż hipokryci to raczej „ludzie złej woli.” A nawet bardzo złej. 🙂
Człowiek nie tylko nie ma możliwości ale też i kompetencji by być sędzią, choć dla wielu jest to pokusa nie do odparcia. Niektórzy już stanowią „organ doradczy” Boga w zakresie mąk piekielnych. Organ nie dość że samozwańczy, to do tego jeszcze pozbawiony kompetencji.
A, pewnie, pewnie! Niektórzy chętnie widzieliby siebie w roli piekielnych nadzorców, a wszystkich – według siebie – „wrogów wiary i Kościoła” w jego najniższych kręgach…Pokusa to iście…szatańska…
Każdy troszkę inaczej interpretuje nauki Jezusa. Możemy w nich czegoś nie dostrzegać, możemy próbować pojąć paradoksalne wskazówki. Jednak chyba właśnie na tym polega fenomen tych treści – niby dla ogółu ludzkości a mimo to, do każdego dociera indywidualnie. Osobiście staram się nie oceniać ludzi przez pryzmat nauk Kościoła. Bo ilu ludzi tyle zachowań, błędów i zasług. Nie znam osoby, która na swoim koncie miałaby tylko te złe albo te dobre decyzje. Tylko w bajkach możemy w ten sposób posegregować bohaterów. My – ludzie z krwi i kości jesteśmy rozdarci wewnętrznie ;)Pozdrawiam.
krzyz pewnie też jest tego symbolem
Bardzo mądry komentarz!Dziękuję!
Coś wzruszającego i pięknego. Może doczekam jeszcze czasów, gdy biskupi będą wigilie spędzać z ludźmi samotnymi, prostymi i ubogimi. Nie pseudowigilie na tydzien przed czy tydzień po tej „prawdziwej”, ale właśnie w ten dzień 24 posiedzieć z ludźmi takimi, jakimi oni są. Pozdro i dzięki za odwiedziny na moim blogu.
Pocieszę Cię – ja ZNAŁAM takiego biskupa. 🙂 Znany był też z tego, że zapraszał wszystkich chętnych na swoje imieniny – z których zwłaszcza ubogie „babcie” wychodziły obładowane siatkami z jedzeniem. Wszakże i w tym wypadku różne „pobożne panie” (i panowie!) bardzo się gorszyły – bo, podobno, „taki biskup żadnej POWAGI nie posiada.” Taaak…bo powinien siedzieć na wysokim tronie i dawać się całować w pierścień – i to tylko tym „najbardziej szanowanym” diecezjanom…
Jeden wyjątek? 🙂
Ale jakże chwalebny.:) Zresztą, w myśl zasad logiki matematycznej, jeden wyjątek wcale nie „potwierdza reguły.” On ją kompromituje.;)
Ostatnio czytałam o pewnym biskupie (i to z samego swiecznika), który sie postarał by policjant który sie osmielił wlepić mandat za przekroczenie szybkości poszedł siedzieć.
O, to wredny był człowiek…chociaż biskup…Wielu księży mówiło mi, że ze względu „na koloratkę” było na drodze traktowanych lepiej, niż inni. Uważam, że to niesprawiedliwe. Mój spowiednik np. opowiadał, że zawsze CHCIAŁ uczciwie płacić mandaty, ale czasami policjanci wymawiali się twierdząc, że „wolą się Kościołowi nie narażać.”
Na zasadzie narażając się Kościołowi hierarchicznemu, narażasz się samemu Bogu. W końcu my nieumundurowani w koloratki też jesteśmy członkami Kościoła, ale dla nas już nie mają taryfy ulgowej. Kolejna hipokryzaja. Boże widzisz i nie grzmisz …
Myślę, że ten funkcjonariusz, co odmawiał wypisania mandatu memu spowiednikowi mniej myślał o tym, czy nie naraża się Bogu, a bardziej o tym, czy nie zostanie „za karę” pozbawiony jakichś „posług kościelnych.” Ot, taka wymiana usług… Czytałam też o wierzących prostytutkach, które (na podobnej zasadzie) „udzielały się” kapłanom za darmo, a oni w zamian je spowiadali. Transakcja wiązana, że tak powiem…
Zawsze mnie czymś zaskoczysz: a tym co udzielali, to kto udzielał ? Może z tego powstała jakaś piramidka kończąca się na biskupie, w końcu biskup też człowiek i ma swoje potrzeby….
Pewnie każdy z nich miał swego spowiednika, a ten był „ludzki człowiek”…Na wszelki wypadek dodaję – gdyby ktoś nie wiedział – że rozgrzeszenie udzielone przez księdza, który był „wspólnikiem” rozgrzeszanej osoby jest NIEWAŻNE.
tak odgrzebuję stare posty…Pan Bóg jest dobry i kocha człowieka za nic. za darmo. kerygmat, który brzmi jak banał ale uważam, że ten „banał” trzeba często powtarzać bo.. wcale nie jest taki oczywisty. ludzie mają tendencję do traktowania wszystkiego w kategoriach transakcji – ja ci to, ty mi tamto – także w odniesieniu do Pana Boga. sama często się tak zachowuję, dlatego uważam takie uogólnienie za usprawiedliwione. i na ogół nie chce się przyjąć do wiadomości, że On kocha tak samo człowieka sprawiedliwego i największego grzesznika. tworzymy sobie w jakiś sposób Boga na nasz obraz i podobieństwo i.. łatwo się gorszymy. patrząc na tych, którzy bezlitośnie potępiają żonatego księdza dziwię się, że większym grzechem jest według tych ludzi miłość niż brak miłości (pycha, egoizm, nienawiść) od których to problemów zapewne nie są wolni. no, chyba, że osądzają nas sami święci… to inna sprawa.piękna historia o księdzu i zakonnicy z drogi. znam ją a za każdym razem mnie wzrusza… więc można…
Można, można, nawet trzeba:) – każdy z nas ma „obowiązek” dążyć do świętości na takiej drodze, na jakiej właśnie się znajduje – czy to jako ksiądz czy zakonnica, czy żona byłego księdza :), czy bezdomny, czy rozwodnik, czy osoba o skłonnościach homoseksualnych… Kiedyś przeczytałam gdzieś zdanie: „Jeśli jesteś zamiataczem ulic, i robisz to DOBRZE, to jesteś świętym zamiataczem ulic.” Matka Teresa tę samą myśl wyraziła inaczej: „Każda rzecz jest wielka, jeśli czyniona jest z miłością.” Gdzieś to już pisałam – niewykluczone, że Tobie. 🙂