Coś „ciachach” i „foczkach.”

Z przerażeniem obserwuję, jak w dzisiejszych czasach już naprawdę WSZYSTKO staje się „towarem” – ciało, miłość, seks – a nawet sam CZŁOWIEK (mężczyzna, kobieta czy dziecko)…

I czasami naprawdę się cieszę, że jako osoba niepełnosprawna nie muszę brać w tym udziału (bo i tak jestem „poza konkurencją”!:)) – nie moje małpy, nie mój cyrk.

Nawiasem mówiąc, NIGDY nie uważałam, aby najlepszym sposobem pokazania mężczyznom, jakie to my-kobiety jesteśmy „wyzwolone”, było traktować ich tak, jak niektórzy z nich traktują kobiety. Na ogół traktuję innych tak, jak sama chciałabym być traktowana – z szacunkiem.

A że sama nie chciałabym być „towarem”, „foczką”, „d*pą” etc. – tak więc nigdy, przenigdy nie nazwałabym żadnego faceta „ciachem” (no, chyba, że pieszczotliwie, w domowym zaciszu – „moje ty ciasteczko!”:) – i że byłby to facet naprawdę bardzo, bardzo mi bliski:)), a gwizdanie i cmokanie na ich widok uważam wprost za żenujące. Podobnie zresztą, jak i reakcje wykształconych przecież i dorosłych kobiet na występy różnych męskich striptizerów.

Przecież te – excusez le mot! – baby zachowują się tak (krzyczą, piszczą, gryzą, a nawet wyrywają tym chłopakom włosy…) jak 10-letnie dziewczynki, które nigdy nie widziały mężczyzny…

O różnicach (nie tylko) językowych…

Ci, którzy mnie choć trochę znają, wiedzą, że można o mnie powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jestem „feministką” 😉 – np. ich sztandarowy pomysł z obowiązkowymi wyborczymi „parytetami płci” uważałam zawsze nie tylko za niedemokratyczny (czy w imię „równości” zostanę przymuszona do głosowania na przedstawicielki własnej płci, nawet,jeśli uważam, że osobnik płci przeciwnej sprawdziłby się lepiej na jakimś stanowisku? Każde dziecko wie, że „równo” nie znaczy wcale  „sprawiedliwie”– taką „sprawiedliwość społeczną” już przerabialiśmy za czasów słusznie minionego ustroju), ale i za przeciwny samej idei…równości, bo wiadomo, że kobiet w rozwiniętych społeczeństwach zawsze jest nieco…więcej, niż mężczyzn. 🙂

Jak więc zniwelować tę naturalną „nierówność”? 🙂 Dać więcej niż 50% mandatów będącym „w mniejszości mężczyznom”, czy przeciwnie – kobietom, by skład parlamentu odzwierciedlał prawdziwe, a nie „wyidealizowane” proporcje?:)

Ogólnie rzecz ujmując, do znudzenia będę powtarzać, że twierdzić, że kobiety są „lepsze”(mądrzejsze, szlachetniejsze, bardziej wrażliwe, etc., etc.) od mężczyzn lub odwrotnie, to tak, jakby sądzić, że kolor zielony jest zasadniczo „lepszy” od czerwonego.

A chcieć ich jakoś sztucznie”zunifikować” to skazać nas wszystkich na szarość rodzaju nijakiego w świecie, gdzie nietaktem jest już mówić o”mamie” i „tacie”- pamiętajcie, politycznie poprawnie jest mówić „opiekun” albo „rodzic” nr 1 i nr 2! (Synku, powiedz „rodzic”! Nie, nie „ma-ma” – „mama” jest be! Ro-dzic! Rodzic!)

Feministki organizują nawet dla kobiet kursy siusiania na stojąco, bo, podobno, pozycja siedząca odzwierciedla ich niższość społeczną, a stojąca oznacza „męską” dominację i władzę. Ja tam nie wiem – może jestem po prostu „zbałamucona powszechnie panującą męską cywilizacją” – ale fakt, że ktoś siusia inaczej niż ja, nie poniża mnie w najmniejszym nawet stopniu.

Ale np. w odniesieniu do nazw zawodów mam akurat pogląd przeciwny.

Jeszcze początkach XX językoznawcy przewidywali, że w miarę jak kobiety będą zdobywać coraz to nowe kwalifikacje, będzie też przybywać „żeńskich”nazw typu: dyrektorka, lekarka, szoferka…

Tymczasem dziś wszyscy mówią już tylko o PANI doktor, PANI docent, PANI prezydent – i to przy pełnym błogosławieństwie środowisk feministycznych, które najchętniej chyba wyrzuciłyby rodzaj żeński (jako rzekomo „dyskryminujący”kobiety) poza nawias oficjalnego języka. Z drugiej strony wciąż jeszcze nie ma nazw „męskich” dla wielu do niedawna „kobiecych”zawodów, jak np. przedszkolanka. 🙂

Postscriptum: Innym frapującym przykładem tej – nie tylko językowej – różnicy w odniesieniu do kobiet i do mężczyzn jest różnica w podejściu do kobiecych i męskich aktów przemocy.

Mężczyzna, który znęca się nad rodziną, jest zawsze „potworem”, „degeneratem”, „bestią w ludzkim ciele” – kobieta w analogicznej sytuacji jest osobą nieszczęśliwą lub chorą, „wymagającą pomocy” albo też mówi się po prostu że „zbyt łatwo puszczają jej nerwy” (sic!) – sama to słyszałam ostatnio w pewnym programie poświęconym tej tematyce…

Por. też: „Gdy ONA go bije…”; „Raport mniejszości.”

Głos w sprawie homofobii.

Sądzę, że „homofobia” to jest takie słowo- wytrych, wygodna łatka, którą działacze gejowscy nader chętnie przyczepiają każdemu, kto tylko ma czelność się z nimi nie zgadzać – choćby nawet w jego wypowiedziach i poglądach nie było w istocie ani krzty nienawiści.

„Homofobiczne” jest więc np. stwierdzenie, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety (za taką „szerzącą nienawiść” opinię – z którą zresztą „po cichu” zapewne zgadza się wielu homoseksualistów – papież Benedykt XVI znalazł się w wielce niechlubnym towarzystwie w Hall of Shame), albo, że się osobiście uważa stosunki (bo nawet nie same SKŁONNOŚCI – to, wbrew pozorom, ważne rozróżnienie) homoseksualne za grzech (casus Rocco Butilgnone i tego biednego pastora ze Szwecji, który nieomal trafił za to do więzienia…), a nawet publiczne przyznanie się, że się jakoś zwyczajnie nie potrafi homoseksualistów pokochać. Za tę jakże nienawistną wypowiedź sympatyczny skądindąd Jerzy Skoczylas z kabaretu ELITA dochrapał się tytułu „Homofoba Roku.” (Choć, moim zdaniem, znalazłoby się wielu lepszych kandydatów…) Biedaczek…

Nieustraszeni tropiciele „homofobii” zdają się przy tym prawie zupełnie nie dostrzegać, że jednak czym innym jest to, co dwie dorosłe osoby robią w zaciszu własnej sypialni (bo to jest, jak sądzę, wyłącznie sprawa pomiędzy nimi, a Bogiem…) niż – zawinione lub nie – wciąganie dzieci w taki zagmatwany układ.

I kiedy ostatnio polski sąd zdecydował, że (z różnych przyczyn, wśród których wszakże NIE BYŁO homoseksualizmu) pewna „les-mama” nie może na razie zaopiekować się swoją córeczką – „tęczowe” środowiska natychmiast podniosły krzyk, wbrew zapewnieniom sądu wietrząc w tym jakiś wredny spisek homofobów…

Pani Kazimiera Szczuka posłużyła się przy tym wielce nieuczciwym argumentem, sugerując jakoby np. przemoc wobec dzieci zdarzała się tylko w tych strasznych rodzinach „heteryckich” – nigdy zaś w szczęśliwych, radosnych i pełnych miłości związkach jednopłciowych. Niestety, muszę jej zburzyć ten idealistyczny obraz świata: takie rzeczy zdarzają się wszędzie.

Podobnie, jak nie jest prawdą głupi slogan o tym, że „najgorsza matka jest lepsza od najlepszego ojca”, tak też z pewnością nie jest tak, że W KAŻDYM PRZYPADKU mama lesbijka albo tata-gej będą lepszymi rodzicami, niż heteroseksualiści. Ani też zapewne odwrotnie. 🙂

I to prawda, że w dzisiejszych (pokręconych) czasach zdarzają się najróżniejsze sytuacje: dzieci wychowywane tylko przez matki lub tylko przez ojców, w rodzinach zastępczych itd. Nikt jednak, kto choć raz zetknął się z problemami dzieci w takich rodzinach, nie powie z czystym sumieniem, że jest to dla nich sytuacja IDEALNA. Ostatecznie mały człowiek to nie delfin, którego z powodzeniem wychowują dwie samice…

Z badań wiadomo, że ludzie pochodzący z niepełnych rodzin mają w dorosłym życiu większe trudności ze stworzeniem stabilnego związku- a czy ktoś w ogóle badał, co się dzieje z młodym człowiekiem, który miał w dzieciństwie dwie mamusie albo dwóch tatusiów?

Por. też: „Co naprawdę myślę o… HOMOSEKSUALIZMIE?”; „Raport mniejszości.”; „Tęczowa nietolerancja.”