Czy były mąż musi być naprawdę były?

Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam szczególnego przekonania do określeń typu „mój były mąż”, „moja była żona.”

 

No, bo jakże to? Jeden wyrok sędziego i nagle stajecie się zupełnie obcymi sobie ludźmi? Nie wierzę w to! (No, może poza wypadkami maltretowania…)

 

Poświadczają to zresztą liczne przypadki „byłych” małżeństw, które żyją w zgodzie i przyjaźni, a nawet schodzą się z powrotem – i tutaj budzi się we mnie pytanie: czemu, do jasnej Anielki, ci ludzie się w ogóle rozwodzili, skoro tak im dobrze razem?!

 

A może jest to po prostu kwestia pewnej „mody” na rozwody? W niektórych środowiskach (np. aktorskich) zwyczajnie „nie wypada” pokazywać się zbyt długo z jednym partnerem. Jeżeli ciągle masz przy boku tę samą osobę, bulwarówki nie mają o czym pisać i najzwyczajniej w świecie…wypadasz z obiegu.

 

Adam Hanuszkiewicz, który ponoć miał w swoim „dorobku” kilka żon, miał podobno kiedyś powiedzieć, że być może było to niepotrzebne, skoro ta ostatnia była i tak tak podobna do tej pierwszej…

 

I chyba nawet w przypadku kolejnych związków trudno w takim przypadku mówić o zdradzie – bo cóż w tym złego, jeśli ktoś tuli czy nawet całuje własną żonę (choćby „byłą”)?

 

W języku francuskim jest nawet takie powiedzonko: „On se revient toujours a ses premiers amours…”, co się wykłada: „ZAWSZE SIĘ WRACA DO SWOICH PIERWSZYCH MIŁOŚCI…”

Proroctwo?

Kiedy miałam około siedmiu lat, jeden z kuzynów mojej mamy został księdzem. Zresztą jest nim do dzisiaj- i jak przypuszczam, dobrym.

 

Pamiętam jednak, że na prymicje, które odbyły się w mojej rodzinnej miejscowości, zaprosił wielu swoich kolegów z seminarium, a ci chętnie bawili się z małą, niepełnosprawną dziewczynką.

 

I przypominam sobie, że powiedziałam wówczas (jak to mówią dzieci…), że kiedy będę duża, „ożenię się” z księdzem.

 

„Ależ córeczko – perswadowali mi dorośli – nie możesz wyjść za mąż za księdza!” „A dlaczego?- zapytałam” „Bo oni się nie żenią.” „Ale ze mną się jakiś ożeni!” – odparłam z przekonaniem.

 

W nastoletnim wieku, jak to się często zdarza młodym dziewczętom, zakochałam się w swoim katechecie, który był moim spowiednikiem.

 

Niezaprzeczalnie przez całe życie odczuwałam jakiś pociąg w tym kierunku (koleżanki często żartowały sobie ze mnie mówiąc, bym „nie podrywała księdza”) – choć, prawdę powiedziawszy, w żeńskiej szkole nie miałam zbyt wielkiego wyboru… 😉

 

Nigdy też nie traktowałam tego typu fascynacji zbyt poważnie. Otrzymałam staranne, katolickie wychowanie, mądre i głębokie. Kapłan, podobnie jak mężczyzna żonaty, stanowił dla mnie nienaruszalną świętość. Aż do teraz…

Co Bóg złączył…

Nikogo już chyba nie trzeba przekonywać, że sprawa rodzin rozdzielonych na skutek emigracji staje się powoli problemem na skalę społeczną.

 

Jestem przekonana, że każdy z czytających te słowa zna przynajmniej jedną osobę, która (mówiąc umownie) „jest w Anglii.” Sama stwierdzam ze smutkiem, że mam tam już nie tylko ukochanego młodszego brata, ale i prawie wszystkich przyjaciół i znajomych…

 

I trzeba być doprawdy tak zadufanym w sobie jak nasi politycy, aby twierdzić, że zjawisko to jest po prostu naturalnym następstwem naszej wolności podróżowania.

 

Nigdy przecież w historii ludzkości nie bywało tak, aby to szczęście i dobrobyt skłaniały ludzi do masowego opuszczania swoich domów. Najbardziej typowym przykładem jest w tej kwestii Masowy exodus Irlandczyków z Zielonej Wyspy do USA pod koniec XIX wieku.

 

I nawet nasz Episkopat ostatnio kilkakrotnie zwracał uwagę na zagrożenia, jakie z tego wynikają dla trwałości małżeństw i rodzin.

 

I nie chcę bynajmniej przez to powiedzieć, że niewierni mężowie wykorzystują tę sytuację do to tego, żeby zdradzać swoje żony. Wbrew powszechnej opinii nie uważam bowiem, jakoby mężczyźni byli „z natury” bardziej skłonni do zdrady. Sądzę raczej, że w podobnych okolicznościach samotność doskwiera ludziom niezależnie od płci (sama znam kilka małżeństw, które obecnie zmagają się z tym trudnym doświadczeniem). Ileż to wszyscy znamy historii o tym, jak to chłopak poszedł do wojska, a tęskniąca za nim dziewczyna „nie doczekała…” Jak widać, nie trzeba w tym celu nawet wyjeżdżać za granicę.

 

Nie zmienia to jednak faktu, że naturalnym powołaniem małżonków jest być RAZEM, a zbyt długa rozłąka nie zrobi dobrze żadnej miłości. Badania pokazują, że tego typu „pary na odległość” bardzo się kochają…dopóki się nie rozejdą.