Chłodne Oko Opatrzności?

Wielu ludzi – sądzę, że są to ci, dla których perspektywa zupełnego ateizmu jest zbyt przerażająca, pragną się jednak odciąć od tego, co (najczęściej błędnie) kojarzą sobie z wiarą religijną: od „ślepej wiary” i bliźniaczego wobec niej fanatyzmu, od „wiary ze strachu”, wiary traktowanej li tylko jako zwyczaj, albo jako rodzaj „transakcji wiązanej” („ja paciorek – Ty mi zdrowie”) – hołduje jeszcze do dzisiaj oświeceniowej idei Boga jako Pierwszego Nieruchomego Poruszyciela.
Twierdzą oni, że taka postawa jest rzekomo bardziej racjonalna zarówno od tradycyjnego „teizmu” (wiary w Istotę Najwyższą), jak i od ateizmu, ponieważ nie oznacza odrzucenia idei Boga jako takiej.

Moim zdaniem jednak jest gorsza od obydwu, ponieważ de facto oznacza, że Bóg staje się tylko „niepotrzebną hipotezą.” A my – razem z całym Wszechświatem – jesteśmy przypadkiem nie do wyjaśnienia.

(Pewną odmianą takiego światopoglądu jest przekonanie, że o ile Stwórca, faktycznie, może się interesować światem w skali „makro”, to już na pewno nie w „mikro”: prawa kosmiczne to może Go jeszcze obchodzą, ale gdzieżby tam miał czas dla przeciętnego Kowalskiego? ALE JA NIE WIERZĘ W TAKIEGO BOGA.)

To oczywiście prawda, że zbyt wielu wierzących modli się z niewłaściwych pobudek – to tak, jakby powiedzieć komuś: „KOCHAM CIĘ, PONIEWAŻ Cię potrzebuję.”

Właściwą postawą – w stosunku do każdej Osoby, tak Boga, jak i człowieka (ponieważ wierzę, że i Bóg jest Osobą, zarazem „podobną” i zupełnie INNĄ niż my) jest natomiast: „POTRZEBUJĘ CIĘ, ponieważ Cię KOCHAM.” Jest to postawa zupełnie „darmowa” i nie ma nic wspólnego z tym duchowym „handlem” o którym pisałam wyżej . Dostrzegacie tę subtelną różnicę? 😉

Nie potrafię się pogodzić z rzekomo „jedynie słuszną” wizją Boga DOSKONALE OBOJĘTNEGO, jaką nam przedstawiają współcześni „deiści.”

Dla mnie to właśnie równa się de facto odrzuceniu Go w ogóle. Bo jeśli rzeczywiście Bóg, ten „wieczny Egoista” nie ma żadnych pragnień, nie potrzebuje nikogo i niczego – to co z ideą stworzenia? Po co powstał Kosmos, skoro nie był Mu do niczego potrzebny? W ten sposób sprowadzamy BOGA do czegoś w rodzaju siły fizycznej, która wywołała Wielki Wybuch (nie bardzo wiadomo, po co i dlaczego :)). A czy można KOCHAĆ taką siłę? Jasne, że nie można – tak samo, jak nie kocha się np. siły grawitacji. To już chyba lepiej w NIC nie wierzyć…

Ja jednak uważam – i sądzę, że nie jestem w tym mniemaniu odosobniona – że Bóg stworzył Wszechświat, ponieważ jest MIŁOŚCIĄ – i pragnie nieustannie udzielać Samego Siebie – dawać miłość (i także ją otrzymywać, choć nasza miłość oczywiście nie jest Mu do niczego „potrzebna”, niczego Mu nie „dodaje”, zwyczajnie Go…cieszy:)).

Ale oczywiście możemy – a czasami nawet powinniśmy – powiedzieć Bogu „NIE!” Wydaje mi się, że On pragnie, byśmy Go kochali z własnej woli, a nie ze strachu albo pod przymusem. Pod tym względem nasza ludzka WOLNOŚĆ jest Jego najwspanialszym „wynalazkiem.”

Powiem Wam w sekrecie, że zawsze uważałam, że człowiek „święty” to wcale nie ten, który – z przyklejonym służbowym uśmiechem na pysku – mówi ciągle Bogu „tak, tak, tak, tak…”, ale ten, który potrafi z tym „Innym Podobnym” rozmawiać tak, jak się rozmawia z Przyjacielem – tak, jakby obaj byli sobie równi (nawet, jeśli w rzeczywistości nie są), bez lęku.

Wspaniałym przykładem takiej właśnie postawy jest św. Teresa z Avili, która potrafiła powiedzieć Jezusowi: „Nie dziw się, Panie, że masz tak niewielu przyjaciół, skoro tak źle się obchodzisz z tymi, których już masz!”

Widzicie, tam, gdzie chodzi o wiarę w Boga, nic nie jest takie „proste i logiczne” jak się wydaje…

Zob. też: „W co wierzę: BÓG OJCIEC.”

Bóg, wolność, powołanie.

 

Nie dalej jak wczoraj na Onecie rozgorzała burzliwa dyskusja nad artykułem o. Wojciecha Giełżyńskiego pt. „Czy Bóg nas zapogramował?”

Osobiście mam szczerą nadzieję, że nie.

Bo gdyby nas zaprogramował, to wprawdzie nie moglibyśmy czynić zła ani grzeszyć (przypominam, że większość pytań typu „Jeśli jest Bóg, to dlaczego…?” powinniśmy kierować nie do Niego, ale raczej do nas samych. To nie Bóg nakazał ludziom zbudować Oświęcim…), ale również nie bylibyśmy wolni – bylibyśmy tylko marionetkami w Jego ręku. Bo wolność jest możliwa a dobro jest cnotą tylko tam, gdzie istnieje jakiś WYBÓR.

Jest taki mądry tekst śp. Jacka Kaczmarskiego: „[Anioł] towarzyszy Stwórcy w przechadzkach – lecz nie może Go bawić rozmową – żadną myślą zaskoczyć znienacka – obaj myślą wszak… jednakowo.” No, właśnie. C.S.Lewis napisał kiedys, że Bóg potrzebuje sług, którzy kiedyś staną się Jego synami – a szatan – niewolników, którzy będą jego żerem…

A swoją drogą, bardzo się cieszę, że w XXI wieku Bóg jest nadal tematem, który rozpala ludzkie umysły. A gdyby Kościół katolicki nie istniał, to należałoby go chyba wymyślić. 😉

Sama zaś jestem głęboko wdzięczna o. Giełżyńskiemu za jego bardzo wyważone słowa dotyczące tych wszystkich,  którzy w opinii innych „zdradzili swoje powołanie” (czy to kapłańskie,  czy małżeńskie). Nie możemy ich osądzać – napisał – bo nie wiemy, jak wielkim próbom zostali poddani, jak przeżywają swoją więź z Bogiem,  jak ją odbudowują, jak może za nią tęsknią… Oj, tęsknią, ojcze, tęsknią…

I jeszcze to jedno zdanie, jakże pocieszające w naszej obecnej sytuacji: „Twoim powołaniem jest to, co teraz robisz.” Dobrze wiedzieć…

Aktualności.

Holandia, która przoduje wśród najbardziej „postępowych” (cokolwiek to znaczy…) krajów europejskich, oczywiście jako pierwsza wprowadziła pewien wyłom w tradycji prawnej, która – chyba wszędzie na świecie – uznaje stosunki seksualne w miejscach publicznych za „przestępstwo przeciw moralności.”

Oto bowiem uchwalono, że w jednym z parków w Amsterdamie (z wyłączeniem jedynie okolic placów zabaw dla dzieci) będzie odtąd można bezkarnie uprawiać seks. Podobno w plenerowych igraszkach gustują szczególnie osoby homoseksualne, choć na pewno nie tylko one – słyszałam o amatorach tego typu zabaw płci obojga – i to niekoniecznie w Amsterdamie…

Holendrzy argumentują, że jest to jedynie legalizacja tego, co i tak się już tam dzieje – jednak idąc tym torem rozumowania, należałoby również zalegalizować np. obecność narkomanów, bezdomnych i żebraków na ulicach i dworcach kolejowych – wszystko to przecież są zjawiska z dawien dawna istniejące – a, o ile mi wiadomo, regulacje państw „cywilizowanych” ,dotyczące tych kwestii zmierzają raczej w kierunku zaostrzania rygorów.

Nastąpiło tu zatem swoiste „zawłaszczenie” przestrzeni publicznej przez jedną tylko grupę ludzi o specyficznych upodobaniach – a klasyczną zasadę, która mówi, że „nasza wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka” zastąpiono w tym wypadku czymś w rodzaju: „MY będziemy robić, co nam się żywnie podoba, a jeśli ktoś ma coś przeciwko temu to…już jego problem!”

Dziwi mnie to tylko o tyle, że niedawno w tej samej Holandii zakazano pewnemu księdzu bicia w kościelne dzwony pod zarzutem, że przeszkadzają one innym mieszkańcom miasteczka. Jak z tego wynika, ta osławiona „tolerancja” nie dotyczy wszystkich w równym stopniu – ostatnio czytałam nawet o pewnej młodej prawniczce z Europy Zachodniej, która założyła stronę internetową, poświęconą…”christianofobii”.
Najbardziej niepokojące jest jednak to, że w pogoni za rzekomym „wyzwoleniem” ludzie stopniowo zatracają poczucie tego, czym    jest prywatność czy intymność – i zaczynają się zachowywać bez mała jak zwierzęta…Istoty ludzkie od zawsze bowiem ukrywały się spontanicznie, aby się połączyć. Warto przy okazji zauważyć, że zwierzęta się nie wstydzą – WSTYD jest właściwy jedynie ludziom… 

Co znamienne, najgłośniej zaprotestowały przeciw nowemu przepisowi nie tyle sterroryzowane holenderskie Kościoły, co…właściciele psów! Czyżby ich pupilom zakazano parzenia się na trawnikach?:)

 

***
W mojej pięknej Ojczyźnie natomiast – dopóki nie wyparły jej burzliwe spory wokół Traktatu Lizbońskiego – na tapecie była sprawa „księdza-pedofila”, ks. Andrzeja.I tak sobie myślę, że chociaż jest prawdą, że Kościół powinien bardziej zdecydowanie reagować na doniesienia o molestowaniu nieletnich (obecnie nader częstą „karą” dla takich ancymonków jest…przeniesienie do innej parafii – zapewne lepiej byłoby wysłać delikwenta np. na dożywotnie rekolekcje do klasztoru…Nieustającym smutkiem napełnia mnie także fakt, że kapłan może łatwiej zostać suspendowany za sam zamiar zawarcia legalnego małżeństwa, niż za napastowanie dzieci…  ), to jest również prawdą, że:

  1. W dzisiejszych czasach niezwykle łatwo jest oskarżyć o pedofilię dosłownie każdego (ta odrażająca praktyka staje się, niestety, coraz częstsza np. podczas spraw rozwodowych…). Tym niemniej, jeżeli nawet w tym wszystkim chodziło – jak sugeruje ks. Andrzej – jedynie o jakieś niskie intrygi, to i tak obraz instytucji kościelnych, jaki się z tego wyłania, jest, delikatnie mówiąc,  niezbyt budujący;
  2. Chociaż zewsząd mnożą się  ostatnio apele  do  biskupów, aby „w  imieniu Kościoła” przeprosili ofiary takich zdarzeń (i choć jest prawdą, że w Kościele „gdy cierpi  jeden członek, współcierpią wszystkie  członki”<1 Kor 12,26>), to jednak ciut za mocno pachnie mi to zasadą odpowiedzialności zbiorowej. Jakoś nigdy nie słyszałam, aby wzywano np. Związek Nauczycielstwa Polskiego do przeprosin za przypadki pedofilii wśród pedagogów,  a Polskie Towarzystwo  Psychologiczne – do pokajania się za występki niejakiego  Andrzeja S…
Myślę, że najzdrowiej jest wówczas, gdy za  swoje grzechy przeprasza  przede wszystkim sam winowajca – choć pamiętam również swoje wzruszenie, gdy ojciec Daniel-Ange (właśnie on!), ten „święty  kapłan Boży” pokornie przepraszał za  całe zło, jakie mogli nam wyrządzić ludzie Kościoła. Mimo wszystko nie mogłam się wówczas oprzeć wrażeniu, że to nie on powinien za to przepraszać…
***
Ci, którzy  mnie dobrze znają, z pewnością  wiedzą, że w żadnym  razie NIE JESTEM entuzjastką pedagogicznych pomysłów pani Ewy Sowińskiej – a jednak, jeżeli chodzi o objęcie seksualności nieletnich (tj. osób pomiędzy 15. a 17. rokiem życia) jakąś formą szczególnej ochrony –   polegającej np. na  zakazie uczestnictwa w produkcjach erotycznych – jestem jak najbardziej ZA!
Szczerze mówiąc,  nigdy  nie rozumiałam, dlaczego –  mimo poważnych konsekwencji – z takim  uporem uznaje się właśnie seks za tę spośród „zabaw dorosłych,”  na którą zupełnie spokojnie można pozwolić również małolatom… Czy aby nie świadczy to o tym, że w gruncie rzeczy uważamy tę sferę za rzecz małej wagi (w odróżnieniu np. od picia alkoholu czy prowadzenia samochodu…)? Tak tylko pytam…
***
Muszę się przyznać, że kiedy prezydent Kaczyński (do wtóru smętnej melodii z „Polskich dróg” straszył rodaków m.in. legalizacją „małżeństw” homoseksualnych – byłam bardziej niż sceptyczna. Jako żywo, w „podejrzanej” Karcie Praw Podstawowych nie ma na ten temat ani słowa.Od początku byłam również przeciwna wykorzystywaniu czyichkolwiek zdjęć bez zgody zainteresowanych osób – człowiek ma prawo do ochrony swego wizerunku także wtedy, gdy jest gejem  i właśnie bierze „ślub” ze swoim partnerem.

Tym niemniej, problem jest szerszy, niżby się z pozoru wydawało.

Pozostawmy na razie na boku jałowe dywagacje na temat, „co by było gdyby” jakieś mądre  europejskie głowy doszły nagle do wniosku, że małżeństwo i związane z nim posiadanie dzieci jest już nie tylko jedną z wielu możliwości, ale i nienaruszalnym i niezbywalnym PRAWEM każdej bez wyjątku osoby ludzkiej.

Zastanówmy się za to, co się będzie działo, jeżeli jakiś polski homoseksualista weźmie ślub np. w należącej do tej samej Unii Hiszpanii – gdzie od niedawna jest to najzupełniej legalne? Czy przez nasze prawo będzie nadal traktowany jak nieżonaty i będzie mógł zawrzeć drugie prawomocne małżeństwo, tym razem z kobietą?

Jakiś czas temu polską opinię publiczną zelektryzowała wieść o  „pedofilii” wśród Romów, którym ich prawo zwyczajowe pozwala zaślubiać kobiety niedługo po osiągnięciu przez nie fizycznej dojrzałości.

A co będzie wówczas, gdy do Polski – wzorem  innych państw Europy  Zachodniej – zaczną bardziej masowo napływać imigranci z krajów muzułmańskich, którym  (jak powszechnie  wiadomo) Prorok pozwolił mieć nawet cztery żony? Czy zatem będziemy ich traktować jako (potrójnych) bigamistów?

Wydaje mi się, że  w  wielokulturowym społeczeństwie takie i podobne dylematy będą coraz częstsze – i doprowadzą w końcu do ujednolicenia prawa w „postępowym” duchu, czy się to komuś podoba, czy nie – jest to po prostu cena za życie  w świecie, w którym już prawie nic nie jest proste i oczywiste…

(A całkiem świeżutki „kwiatek” do tego ogródka to ów mężczyzna, który ponoć po operacji zmiany płci zachował żeńskie organy rozrodcze (?) i w przypływie szlachetności postanowił…urodzić dziecko swojej niepłodnej żonie!  Chociaż szanuję osoby transseksualne i rozumiem ich dramat „uwięzienia w obcym ciele” – to jakoś trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto najwyraźniej w świecie CHCIAŁ być mężczyzną, pozostawił sobie jednak taką „furtkę”, pozwalającą mu rodzić dzieci, co od zawsze było atrybutem  kobiecości…Czy to znaczy, że jestem zwyczajnie staroświecka?)