Czy były mąż musi być naprawdę były?

Szczerze mówiąc, nigdy nie miałam szczególnego przekonania do określeń typu „mój były mąż”, „moja była żona.”

 

No, bo jakże to? Jeden wyrok sędziego i nagle stajecie się zupełnie obcymi sobie ludźmi? Nie wierzę w to! (No, może poza wypadkami maltretowania…)

 

Poświadczają to zresztą liczne przypadki „byłych” małżeństw, które żyją w zgodzie i przyjaźni, a nawet schodzą się z powrotem – i tutaj budzi się we mnie pytanie: czemu, do jasnej Anielki, ci ludzie się w ogóle rozwodzili, skoro tak im dobrze razem?!

 

A może jest to po prostu kwestia pewnej „mody” na rozwody? W niektórych środowiskach (np. aktorskich) zwyczajnie „nie wypada” pokazywać się zbyt długo z jednym partnerem. Jeżeli ciągle masz przy boku tę samą osobę, bulwarówki nie mają o czym pisać i najzwyczajniej w świecie…wypadasz z obiegu.

 

Adam Hanuszkiewicz, który ponoć miał w swoim „dorobku” kilka żon, miał podobno kiedyś powiedzieć, że być może było to niepotrzebne, skoro ta ostatnia była i tak tak podobna do tej pierwszej…

 

I chyba nawet w przypadku kolejnych związków trudno w takim przypadku mówić o zdradzie – bo cóż w tym złego, jeśli ktoś tuli czy nawet całuje własną żonę (choćby „byłą”)?

 

W języku francuskim jest nawet takie powiedzonko: „On se revient toujours a ses premiers amours…”, co się wykłada: „ZAWSZE SIĘ WRACA DO SWOICH PIERWSZYCH MIŁOŚCI…”

3 odpowiedzi na “Czy były mąż musi być naprawdę były?”

  1. Tutaj akurat mogę taką sytuację bezpośrednio zaobserwować. Piszesz tylko o maltretowaniu… a co w przypadku, gdy mąż bzyka się na lewo i prawo? Pokorna żona ma to znosić w milczeniu? Rozwód w wielu przypadkach jest dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli byli małżonkowie nieźle się potem dogadują. Chociaż z tą modą na rozwody masz trochę racji, ale pojawiła się przede wszystkim dlatego, że teraz rozwodnicy nie są tak napiętnowani jak to miało miejsce jakiś czas temu. I po prostu ludzie którzy popełnili błąd i którzy nie mogą ze sobą wytrzymać rozchodzą się zamiast męczyć do końca życia.Pozdrawiam 🙂

    1. Przede wszystkim, dlaczego sądzisz, że problem niewierności dotyczy tylko mężów, a nigdy żon? I czy nawet w tym przypadku (przy szczerym postanowieniu poprawy ze strony osoby zdradzającej) nie jest możliwe "rozgrzeszenie" i pojednanie? Pytasz, co ma zrobić zdradzana żona. Nie, nie ma znosić tego pokornie, lecz przyjąć męża, jeśli ten szczerze żałuje. Wiesz, przebaczenie to królewski dar – a przebaczając stajemy się podobni do Tego, który co dzień wybacza nam nasze grzechy… I dlatego nie do końca rozumem ludzi, którzy mówią "nigdy nie wybaczyłabym mu/jej zdrady". Przecież kiedy mu przysięgałam "i że Cię nie opuszczę aż do śmierci" nic tam nie było o tym, że "pod warunkiem, że mnie nie zdradzisz"… Małżeństwo to coś więcej niż tylko dwustronna umowa i czyjaś niewierność nie powoduje automatycznie, że i ja mogę się czuć zwolniona z mojej przysięgi…A jeśli ktoś, jak mówisz, bzyka się na prawo i lewo, to znaczy, że nie umie panować nad swoimi popędami i kwalifikuje się bardziej do leczenia niż do życia w małżeństwie.

      1. Wcale tak nie sądzę, po prostu ten przypadek z którym mam bezpośrednio styczność dotyczy byłej żony – moja Ania jest rozwódką. Ale znam też żony które zdradzają, więc ten problem dotyczy obu stron. Co do szczerego postanowienia poprawy… to postanowienie było… i nawet trwało przez miesiąc czy dwa… a potem znowu zaczęły się zdrady. Tak więc uważam, że pojednanie jest możliwe, ale tylko za pierwszym razem, bo przecież każdy może popełnić błąd. Co innego jeśli przy tym błędzie zostaje. Ja do zdrady mam zupełnie inne podejście o czym kiedyś na blogu pisałem – nie mam nic przeciwko temu, żeby moja ukochana sypiała z innymi. Jeśli chodzi tylko o seks… no cóż, to tylko seks, dla mnie ważniejsza jest miłość. Pozdrawiam 🙂

Skomentuj ~jakisfacet Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *